[Recenzja] Gary Moore - "Run for Cover" (1985)



"Run for Cover" to apogeum merkantylnych dążeń Gary'ego Moore'a. Jest na tej płycie chyba wszystko, na co w połowie lat 80. panowała moda, począwszy od skomercjalizowanego hard rocka po syntezatorowy pop. Tandetne klawisze odgrywają na tej płycie gargantuiczną rolę. I żeby było jasne - to nie syntezatory same w sobie są złe, ale sposób, w jaki je tu wykorzystano. Nie brakuje przykładów muzyki ze zbliżonego okresu, gdzie te technologiczne nowinki zaadaptowano w bardzo fajny sposób. Moore jednak, podobnie jak wielu innych muzyków z tamtego pokolenia, nie miał kompletnie pomysłu, jak sensownie wpleć je w swoją dotychczasową stylistykę - robi to w najbardziej sztampowy, pozbawiony dobrego smaku sposób.

Czadowe kawałki z największą rolą syntezatorów, jak tytułowy "Run for Cover", "Military Man", "Out in the Fields" czy najbardziej żenujący "Once in a Lifetime" (coś jakby skrzyżowanie "Rainbow in the Dark" Dio z "Jump" Van Halen) - są tak fatalne, jak złe mogą być tylko poczynania rockowych dinozaurów, którzy nieudolnie próbowali odnaleźć się w ejtisowym mainstreamie. Nawet tak dobra kompozycja, jak "Empty Rooms" - znana już z wcześniejszego "Victims of the Future" - tutaj została zaprezentowana w skarłowaciałej, bez pomysłu upopowionej wersji. Całości na pewno nie pomaga fakt, że poszczególne nagrania mają różnych producentów. Zapewne dlatego brakuje tu jakiejś spójnej wizji, co zresztą dobrze oddaje tytuł jednego z kawałków - "All Messed Up", sztampowego rockera, sąsiadującego na płycie ze stricte popowym "Listen to Your Heartbeat", ewidentną próbą napisania przeboju, który jako singiel nie wszedł nawet do notowań. Wyprodukowany, choć może to za dużo powiedziane, przez samego Moore'a "Military Man" jest z kolei kawałkiem kompletnie bezładnym, w dodatku brzmiącym jak garażowe demo. 

Niewiele pomaga też udział na albumie Phila Lynotta i Glenna Hughesa, którzy nie tylko zarejestrowali część partii basowych, ale też gdzieniegdzie wyręczyli lidera jako wokaliści. I chociaż przy mikrofonie radzą sobie lepiej od Moore'a, to tutaj nie mieli nawet czego za bardzo ratować, ani szczególnie się wykazać. Naprawdę słabe kawałki przypadły w udziale byłemu liderowi Thin Lizzy: ten nieszczęsny "Military Man" oraz "Out in the Fields" łączący kiczowate brzmienia z okropnie banalnymi melodiami i motywami. Były muzyk Trapeze i Deep Purple zaśpiewał natomiast w cięższych, ale zupełnie nijakich "Nothing to Lose" i "All Messed Up", nie dających mu szansy na pokazanie pełni umiejętności, ale też w najlepszym - a może raczej: najmniej złym - na płycie "Reach for the Sky". Fajna jest pierwsza minuta, najpierw stricte hardrockowa, by nagle zmienić się w czysty pop - tutaj w końcu Hughes może zabłysnąć, pokazując swoje bardziej soulowe oblicze. Wszystko jednak psuje się podczas sztampowego refrenu, a potem już w kółko powtarzają się te same motywy, z przerwą na efekciarską solówkę Moore'a.

To może być najsłabszy album w całej dyskografii słynnego gitarzysty, biorący co najgorsze z ówczesnego mainstreamu, bez żadnego pomysłu na granie tego rodzaju muzyki. Jeżeli jednak ktoś bardzo lubi hard rocka z tamtej epoki, to pewnie znajdzie na "Run for Cover" jakieś zalety - tylko z tego powodu nie daję niższej oceny, choć bardzo bym chciał. To jeden z tych albumów, których mam nadzieję już nigdy nie usłyszeć.

Ocena: 4/10

Zaktualizowano: 04.2023



Gary Moore - "Run for Cover" (1985)

1. Run for Cover; 2. Reach for the Sky; 3. Military Man; 4. Empty Rooms; 5. Out in the Fields; 6. Nothing to Lose; 7. Once in a Lifetime; 8. All Messed Up; 9. Listen to Your Heartbeat

Skład: Gary Moore - gitara, wokal (1,4,5,7,9), dodatkowy wokal; Glenn Hughes - gitara basowa (1,2,6,8), wokal (2,6,8); Gary Ferguson - perkusja (1,7-9); Andy Richards - instr. klawiszowe (1-5,7,9); Charlie Morgan - perkusja (2,3,5); Phil Lynott - gitara basowa (3,5), wokal (3,5), dodatkowy wokal (6); Don Airey - instr. klawiszowe (3,5); James Barton - perkusja (4); Paul Thompson - perkusja (6); Neil Carter - instr. klawiszowe (6,7,9), dodatkowy wokal (1,4,6,7,9); Bob Daisley - gitara basowa (7)
Producent: Andy Johns (1,2,8); Gary Moore (3); Peter Collins (4,5); Beau Hill (6); Mike Stone (7,9)


Komentarze

  1. Po treści recenzji spodziewałem się soczystej 1 lub 2, jednak obiektywne walory (najprawdopodobnie) przeważyły szalę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydawało mi się, że recenzja plus wyjaśnienie oceny 4 na podstronie ze skałą ocen nie pozostawiają niedomówień. Na "Run for Cover" okropna jest moim zdaniem sama stylistyka - taki dziaderski hard rock ciągnący w stronę popu, w sumie AOR - ale nie jest to płyta, która odstawałaby in minus na tle tej stylistyki. Od większości albumów tego typu broni się za sprawą "Empty Rooms" czy "Reach for the Sky”, a z uwagi na te kompozycje nie chciałbym oceniać tego albumu niżej od debiutu. 4 wydaje się adekwatna, bo oznacza wydawnictwo, które mnie się nie podoba, ale mógłbym ewentualnie polecić miłośnikom takiego grania.

      Usuń
  2. Skoro jest Moore, to może wróciłyby też pierwsze 2 płyty Def Leppard? :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024