[Recenzja] The Byrds - "Fifth Dimension" (1966)



Swoim debiutanckim albumem "Mr. Tambourine Man" grupa The Byrds przyczyniła się do powstania folk rocka i jangle popu, a wydany zaledwie rok później, trzeci w dyskografii "Fifth Dimension" jest z dużym prawdopodobieństwem pierwszym dojrzałym przykładem rocka psychodelicznego. Longplay ukazał się w lipcu 1966 roku, na niespełna miesiąc przed beatlesowskim "Revolver" i cztery miesiące przed "The Psychedelic Sounds of the 13th Floor Elevators" The 13th Floor Elevators, który dał nazwę całemu nurtowi. Oczywiście, mowa o albumach. Na singlach psychodelia zaistniała już wcześniej. Jako najbardziej istotne piosenki najczęściej wymienia się "Rain" Beatlesów, stronę B singla "Paperback Writer" z maja '66, a także "Eight Miles High" Byrdsów, wydany już w marcu.

Kompozycja Gene'a Clarke'a, Jima McGuinna i Davida Crosby'ego stała się pierwszym autorskim przebojem amerykańskiego zespołu, a sukces mógłby być jeszcze większy, gdyby niektóre stacje radiowe nie odkryły narkotycznych aluzji w tekście. Psychodeliczna jest jednak także sama muzyka, z hipnotyczną grą sekcji rytmicznej oraz atonalnymi partiami gitar. Na nagranie czegoś tak niekonwencjonalnego, jak na ówczesny rock, muzycy wpadli podczas trasy. W busie często odtwarzano kasety z muzyką mistrza sitaru Raviego Shankara oraz albumy "Impressions" i "Africa/Brass" wybitnego saksofonisty jazzowego Johna Coltrane'a, który eksperymentował tam - szczególnie w nagraniu "India" - ze skalami modalnymi oraz formami zbliżonymi do hindustańskich rag. Z grup około-rockowych czegoś podobnego próbowali wówczas chyba tylko muzycy The Butterfield Blues Band w tytułowym utworze z wydanego w sierpniu "East-West". Tam jednak znacznie swobodniejsze jest forma, a "Eight Miles High" łączy te fascynujące eksperymenty z naprawdę znakomitym piosenkopisarstwem. To bezsprzecznie jeden z najlepszych, najbardziej odkrywczych oraz inspirujących kawałków wczesnego rocka.

Wkrótce po wydaniu singla "Eight Miles High" (z niesamowicie przebojowym "Why" na stronie B), z zespołu postanowił odejść Gene Clark, jeden z trzech śpiewających gitarzystów, ale też główny kompozytor. Jego odejście zmotywowało jednak McGuinna i Crosby'ego do większej aktywności na tym polu. Zaangażowali się tak bardzo, że w rezultacie "Fifth Dimension" okazał się pierwszym albumem The Byrds, na którym własne utwory stanowią ponad połowę materiału. Przeróbki tym razem obejmują jedynie tradycyjne folkowe pieśni "Wild Mountain Thyme" i "John Riley", a także "Hey Joe" Billy'ego Robertsa, lepiej znany z młodszej o rok wersji Jimiego Hendrixa. Jest jeszcze "I Come and Stand at Every Door", wykorzystujący jako tekst poemat Nâzıma Hikmeta o siedmioletnim chłopcu, który zginął podczas ataku atomowego na Hiroszimę. Akurat w tych utworach nie słuchać większego postępu względem wcześniejszych płyt, chyba że za nową jakość uznać orkiestrację w dwóch pierwszych. Był to jednak nietrafiony pomysł aranżacyjny, dający naiwny efekt. Poza tym są to jednak bardzo przyjemne kawałki, podobnie jak "I Come and Stand at Every Door", przypominający o fascynacji muzyków Bobem Dylanem. Zupełnie inaczej ma się sprawa z "Hey Joe", zagranym kompletnie na odwal i w nieciekawym, rock'n'rollowym stylu.

Największą siłą tego albumu okazują się własne utwory. Obok "Eight Miles High" najbardziej błyszczy "I See You" McGuinna i Crosby'ego, z lekko jazzującą warstwą rytmiczną, zgrzytliwymi, atonalnymi gitarami oraz świetną melodią i ślicznym harmoniami wokalnymi. To także wizjonerskie nagranie. Własną interpretację nagrała później grupa Yes. Największy psychodeliczny odlot funduje natomiast "2-4-2 Fox Trot (The Lear Jet Song)" McGuinna. Warstwa wokalna składa się tym razem z mantrowego powtarzania jednej frazy, a towarzyszy temu zadziorny motyw gitary w lewym kanale oraz efekty dźwiękowe, jak odgłos silników samolotu czy komunikaty załogi w prawym. Utwór miał symbolizować lot samolotem, choć nie zabrakło oczywiście teorii, że przedstawia narkotykowy trip. Poza tym znalazły się tu trzy bardziej konwencjonalne piosenki, "5D (Fifth Dimension)" i "Mr. Spaceman" McGuinna oraz "What's Happening?!?!" Crosby'ego, wszystkie bardzo sympatyczne, a dwa skrajne zawierają odrobinę psychodelicznych brzmień. Jest jeszcze krótki, lekko bluesowy jam "Captain Soul", podpisany przez cały kwartet ówcześnie tworzący zespół. Co ciekawe, za partie harmonijki i perkusjonaliów odpowiada Gene Clarke, który poza tym zdążył zagrać tylko w "Eight Miles High".

Całość zamyka się w niespełna trzydziestu minutach, co może trochę dziwić, biorąc pod uwagę, że zespół dysponował jeszcze kilkoma nagraniami na odpowiednim poziomie. Singlowy "Why" Crosby'ego i McGuinna byłby jednym z najbardziej wyrazistych pod względem melodycznym kawałków na płycie, gdzie zresztą świetnie pasowałby za sprawą bardzo psychodelicznej części instrumentalnej, z gitarą imitującą sitar. Doskonale sprawdziłby się także nieco jamowy "Psychodrama City", zdominowany przez jazzującą gitarę. Na pewno oba byłyby lepszym wyborem niż "Hey Joe". A jeśli już muzycy lub wydawca uparli się, żeby zrównoważyć eksperymenty czymś bardziej konwencjonalnym, to dostępna była jeszcze mocno beatlesowska przeróbka tradycyjnego bluesa "I Know You Rider". Wszystkie te nagrania, a także różne alternatywne wersje, można znaleźć na reedycjach.

"Fifth Dimension" to jedna z najwyżej kilkunastu około-rockowych płyt sprzed 1967 roku, które autentycznie warto znać. Trudno przecenić wkład trzeciego długograja The Byrds w rozwój rocka, w tamtym czasie będącego jeszcze głównie nieistotną dla ogółu muzyki, banalną rozrywką, a już wkrótce pełnoprawnym gatunkiem, aspirującym czasem do miana sztuki. Jednak "Fifth Dimension" to nie tylko eksperymenty posuwające rocka do przodu, ale też kopalnia znakomitych melodii, często broniących się do dzisiaj. Świetnie jest też to wszystko wyprodukowane, chociaż tym razem ewidentnie słychać z jakiej epoki pochodzą te nagrania.

Ocena: 9/10



The Byrds - "Fifth Dimension" (1966)

1. 5D (Fifth Dimension); 2. Wild Mountain Thyme; 3. Mr. Spaceman; 4. I See You; 5. What's Happening?!?!; 6. I Come and Stand at Every Door; 7. Eight Miles High; 8. Hey Joe (Where You Gonna Go); 9. Captain Soul; 10. John Riley; 11. 2-4-2 Fox Trot (The Lear Jet Song)

Skład: Jim McGuinn - wokal i gitara; David Crosby - gitara, wokal; Chris Hillman - gitara basowa, wokal; Michael Clarke - perkusja; Gene Clark - wokal (7,9), instr. perkusyjne (9), harmonijka (9)
Gościnnie: Van Dyke Parks - organy (1); Allen Stanton - aranżacja instr. smyczkowych (2,10)
Producent: Allen Stanton


Komentarze

  1. Moja ulubiona rockowa płyta tego rocznika. To jeszcze były czasy jazzu, więc generalnie poziom tych najmocniejszych tytułów jazzowych z 66 roku to jest nadal inny wymiar, rock się dopiero rozkręcał, ale i tak Byrdsi naprawdę świetnie tutaj wypadli. Zresztą "Eight Miles High" był jedną z podwalin kształtujących się fusion i jazz-rocka, później różni muzycy z tych dziedzin cytowali ten numer, albo chociaż powoływali się na niego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dla mnie pierwsze trzy kawałki to taki pomost pomiędzy tym albumem, a poprzednikami. Od 'I See You'zaczyna się jazda bez trzymanki, z małym koszmarkiem po środku - Hey Joe. Album ten posiadam na cd z bonusami i pierwszym z nich jest 'Why'. Gdyby to ten utwór był w miejsce wymienionego już Joe, byłoby wyśmienicie. Z resztą, pozostałe dwa bonusy: I Know My Rider i Psychodrama City świetnie by tu pasowały. Ode mnie 8/10.
    PS. I Come and Stand at Every Door od razu skojarzył mi się z Brendanem Perry i utworem Severance. Teraz słuchając DCD i tego utworu będę miał przed oczami Byrds'ow ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024