[Recenzja] The Rolling Stones - "Some Girls" (1978)



Wielokrotnie spotykałem się z opinią, że The Rolling Stones przez cały czas grają tak samo. To oczywista nieprawda. Na przestrzeni lat zespół wielokrotnie odchodził od swoich rhythm'n'bluesowych korzeni, inspirując się aktualnymi trendami w muzyce. Całkiem możliwe, że był to czysty koniunkturalizm, mający pomóc w pozyskaniu nowych słuchaczy i sprzedaży jeszcze większej ilości płyt. Jednak nierzadko odbywało się to z korzyścią dla samej muzyki, jak w przypadku psychodelicznego "Their Satanic Majesties Request", albo wzbogaconych wpływami bluesa, country, folku czy gospel "Beggars Banquet" i "Let It Bleed". Proceder ten trwał w najlepsze także przez całe lata 70., gdy na płytach Stonesów pojawiały się pojedyncze kawałki nawiązujące do soulu, funku lub reggae. Na swoim ostatnim wydawnictwie z tamtego dziesięciolecia, albumie "Some Girls", muzycy także nie pozostali obojętni na ówczesne mody. A był to czas, gdy największą popularnością cieszyło się z jednej strony disco, a z drugiej - punk rock.

Mick Jagger był w tamtym okresie stałym bywalcem klubów disco, mocno przesiąkł takimi dźwiękami i postanowił zrobić coś w tej stylistyce. W komponowaniu pomógł mu częsty współpracownik grupy, organista Billy Preston, choć jego wkład nie został odnotowany w opisie płyty. Efektem jest otwierający longplay kawałek "Miss You", jeden z ostatnich wielkich przebojów zespołu. Wyróżnia się bardzo taneczną grą sekcji rytmicznej, z chyba najlepszą basową partią Billa Wymana w karierze, a także nieco wycofanymi gitarami, które ustępują miejsca gościnnym partiom Iana McLagana na pianinie elektrycznym, Mela Collinsa (ex-King Crimson) na saksofonie oraz Jamesa "Sugar Blue" Whitinga na harmonijce. Ten ostatni trafił do studia ponoć prosto z ulicy, na której Jagger usłyszał jego grę. "Miss You", poza dużym potencjałem tanecznym, posiada także bardzo zgrabną, chwytliwą melodię, a jego wciąż rockowe brzmienie nie powinno odrzucać typowych słuchaczy Stonesów. Warto dodać, że istnieje także dłuższa wersja tego utworu, wydana na 12-calowym singlu, która jeszcze lepiej sprawdzi się na parkiecie.

Jeżeli chodzi o podobne klimaty, to ich ślady można znaleźć jeszcze w wolniejszym, bardziej melancholijnym "Beast of Burden", w którym pobrzmiewają soulowe naleciałości. To jeden z ładniejszych utworów, jakie Stonesi zaprezentowali w swojej karierze. Osoby, które jeszcze go nie słyszały, mogą być zaskoczone podobieństwem do pewnego, późniejszego o kilka lat, polskiego hitu. Lekko soulowo jest też w "Just My Imagination", zresztą wypożyczonym z repertuaru The Templations, tutaj jednak zaprezentowanym w zdecydowanie urockowionej wersji. A co z tym punkiem? Posłuchajcie tylko zadziornego "Shattered", z  celowo niedbałą partią wokalną Jaggera i nowofalowym brzmieniem gitary. Również rock'n'rollowe "Lies" i "Respectable" zdają się bardzo dobrze korespondować z modą na punk rock. Repertuar obejmuje także typowo stonesowski, przebojowy czad "When the Whip Comes Down", bluesowy "Some Girls" (znów z popisem Sugar Blue), przypominający o fascynacji stylistyką country "Far Away Eyes" oraz rozpędzony, ale niespecjalnie ciężki, śpiewany przez Keitha Richardsa "Before They Make Me Run", nawiązujący do kłopotów gitarzysty z narkotykami i prawem. Pomijając dwa ostatnie, które okazują się bardzo sztampowe, i może jeszcze oprócz tych dwóch rock'n'rollów, jest to naprawdę solidny zbiór utworów, które pomimo mocno rozstrzelonych inspiracji, tworzą spójną całość.

Na "Some Girls" wróciła dawno niesłyszana u Stonesów energia i wyczuwalna radość z grania. Słuchając tych dziesięciu nagrań można odnieść wrażenie, że muzycy po prostu bardzo dobrze się bawili w trakcie tej sesji, znów czerpiąc przyjemność ze wspólnego tworzenia. Zdaje się za tym przemawiać nawet to, że - w porównaniu z wieloma wcześniejszymi płytami - znacznie ograniczono tu udział muzyków sesyjnych, pojawiających się tylko w czterech kawałkach. O ile jednak nie mogę się tutaj przyczepić do wykonania, tak same kompozycje nie zawsze prezentują odpowiedni poziom. Jednak i w tej kwestii słychać pewien postęp względem kilku poprzednich albumów. Natomiast oceniając ten album z dzisiejszej perspektywy, śmiało można stwierdzić, że "Some Girls" to najlepszy album The Rolling Stones z czasów Ronniego Wooda.

Ocena: 7/10

Zaktualizowano: 01.2022



The Rolling Stones - "Some Girls" (1978)

1. Miss You; 2. When the Whip Comes Down; 3. Just My Imagination (Running Away with Me); 4. Some Girls; 5. Lies; 6. Far Away Eyes; 7. Respectable; 8. Before They Make Me Run; 9. Beast of Burden; 10. Shattered

Skład: Mick Jagger - wokal, gitara, pianino (6); Keith Richards - gitara, gitara basowa (4,8), pianino (6), wokal (8), dodatkowy wokal; Ronnie Wood - gitara, gitara basowa (10), dodatkowy wokal; Bill Wyman - gitara basowa (1-3,5-7,9), syntezator (4); Charlie Watts - perkusja
Gościnnie: Ian McLagan - instr. klawiszowe (1,3); Mel Collins - saksofon (1); Sugar Blue - harmonijka (1,4); Simon Kirke - kongi (10)
Producent: Mick Jagger i Keith Richards


Komentarze

  1. Zdecydowania zwyżka formy twórczej po 3 nieudanych albumach. Płyta w całości dobra, bez wypełniaczy.

    OdpowiedzUsuń
  2. “Beast of Burden” to po ”Gimme Shelter” mój drugi ulubiony kawałek Stonesów. Lubię jego luzacki, ale też dość melancholijny klimat i to, jak Jagger bawi się w nim wokalem. Zaciekawił mnie ten wątek polskiego hitu, nic mi nie przychodziło do głowy, ale po krótkim researchu znalazłem na pewnym forum rozwiązanie swej zagwozdki autorstwa niejakiego Pablo69 ;) Słuchając debiutu Oddziału Zamkniętego tamten kawałek nie zapadł mi w pamięć (jak dla mnie dużo gorszy od oryginału, co w sumie oczywiste), ale rzeczywiście, słychać spore podobieństwo.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024