[Recenzja] Yardbirds - "Yardbirds" (1966)



Eponimiczny longplay Yardbirds w niektórych krajach został wydany pod tytułem "Over Under Sideways Down", a z czasem zaczęto wznawiać go jako "Roger the Engineer". Ten ostatni tytuł stanowi bezpośrednie nawiązanie do okładki - mało urodziwego szkicu Chrisa Dreji, przedstawiającego związanego z grupą inżyniera dźwięku Rogera Camerona. Wydawnictwo to jest pierwszym albumem zespołu z prawdziwego zdarzenia. Nie koncertówką, jak debiutancki "Five Live Yardbirds", ani skompilowaną na szybko składanką, jak kolejne "For Your Love" i "Having a Rave Up with the Yardbirds". Tym razem cały materiał zarejestrowano w studiu, w tym samym czasie i składzie, z myślą o wydaniu na jednym, pełnometrażowym krążku. Warto też odnotować, że to pierwsza - i jedyna - płyta Yardbirds, na którą trafiły wyłącznie kompozycje podpisane nazwiskami członków zespołu.

Niestety, właśnie kompozycje wydają się największym problemem tego wydawnictwa. Kwintet nie zaproponował w tej kwestii niczego, ponad typowe dla rhythm and bluesa i rock and rolla rozwiązania. A szkoda, bo brzmieniowo dzieją się tu czasem całkiem fajne rzeczy, by wspomnieć o mocno psychodelicznych efektach nałożonych na gitarę Jeffa Becka (np. "Over Under Sideways Down") czy proto-hardrockowy czad w "The Nazz Are Blue". Z drugiej strony, tego typu zabiegi w 1966 roku nie miały już prawa dziwić. To przecież rok, gdy ukazały się takie albumy, jak chociażby beatlesowski "Revolver", "Fifth Dimension" The Byrds, debiut The 13th Floor Elevators, "Da Capo" Love czy "Freak Out!" Franka Zappy i The Mothers of Invention. Na każdym z nich eksperymenty z brzmieniem, ale i formą utworów, były znacznie bardziej zaawansowane niż u Yardbirds. W dodatku na części z nich słychać inspiracje mocno wykraczające poza afroamerykańską muzykę rozrywkową, czego tutaj zabrakło. To przywiązanie do tradycji sprawia, że muzyka zaproponowana na tym albumie wciąż bardzo mocno tkwi w pierwszej połowie lat 60. Co samo w sobie nie byłoby może jeszcze takie złe, gdyby kompozycje miały urok wczesnych hitów Beatlesów czy Stonesów. Jednak te są tutaj strasznie nijakie, a jeśli już coś zwraca uwagę, to bardziej motywy (jak ten basowy z "Lost Woman"), niż same melodie. Tyle tylko, że tak charakterystycznych zagrywek też nie ma tu wiele.

Trochę szkoda, że zespół zmarnował swoje najlepsze kawałki na wydane wcześniej niealbumowe single, w większości powtórzone na wspomnianych we wstępie kompilacjach. Mogłyby one nieco podnieść poziom tego wydawnictwa. Oczywiście, "Roger the Engineer" jak najbardziej nadaje się do słuchania, szczególnie gdy lubi się muzykę rockową z połowy tamtej dekady. Ukazało się wtedy jednak wiele podobnych płyt, często z lepszymi kompozycjami, a nierzadko bardziej innowacyjnych. 

Ocena: 6/10



Yardbirds - "The Yardbirds" (1966)

1. Lost Woman; 2. Over Under Sideways Down; 3. The Nazz Are Blue; 4. I Can't Make Your Way; 5. Rack My Mind; 6. Farewell; 7. Hot House of Omagarashid; 8. Jeff's Boogie; 9. He's Always There; 10. Turn into Earth; 11. What Do You Want; 12. Ever Since the World Began

Skład: Keith Relf - wokal (1,2,4-7,9-12), harmonijka; Jeff Beck - gitara, gitara basowa (2), wokal (3); Chris Dreja - gitara, pianino, dodatkowy wokal; Paul Samwell-Smith - gitara basowa (1,3-12), dodatkowy wokal; Jim McCarty - perkusja i instr. perkusyjne, dodatkowy wokal
Producent: Paul Samwell-Smith i Simon Napier-Bell


Komentarze

  1. W żadnym razie nie jest to wybitny album, ale lepszego nie nagrali. Prawda jest taka, że The Yardbirds pełnił w muzyce rockowej funkcję analogiczną do ligi brazylijskiej w piłkarskim świecie - grali tam ludzie, którzy kilka lat później naprawdę świetnie grali zupełnie gdzie indziej. Roger the Engineer to niezły rock, w którym są ciekawe pomysły, ale zespół nie był w stanie wyjść całkiem poza estetykę "chłopaków z grzywkami". Nie ma tu nic nadzwyczajnego ani pod względem kompozycji, ani nowatorstwa. W 1966 roku wydano takie płyty jak:

    * The 13th Floor Elevators - The Psychedelic Sounds of The 13th Floor Elevators
    * The Beach Boys - Pet Sounds
    * The Beatles - Revolver
    * The Byrds - Fifth Dimension
    * Donovan - Sunshine Superman
    * Love - Da Capo
    * Monks - Black Monk Time
    * Frank Zappa - Freak Out!

    Z których każda była o lata świetlne przed Yardbirdsami, a poza tym (choć Beach Boysów nie lubię) była to po prostu lepsza muzyka. Gdyby Roger powstał rok wcześniej byłoby o czym rozmawiać (bo to jest nie wiele bardziej psychodeliczne niż Rubber Soul), a tak to chyba jednak nie ma...

    OdpowiedzUsuń
  2. Może lepiej byłoby jakbyś w sekcji "zmiany w recenzjach" pisał po prostu jaka była poprzednia ocena, a nie że nowa jest niższa i to do tego o ile? Ci, którzy znali wczesniejsza ocenę w efekcie wiedzą jaka jest nowa i to bez kliknięcia w recenzję, a chyba nie o to Ci chodzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyjmując, że istnieje ktoś, kogo interesują tylko moje oceny - a opisy płyt już nie - i zna je na pamięć, to taki ktoś pewnie i tak nie przeczytałby recenzji po kliknięciu linka, więc nie ma potrzeby takiej zmiany.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024