[Recenzja] The Rolling Stones - "Let It Bleed" (1969)



Poprzedni album Stonesów, "Beggars Banquet", otworzył nowy etap w twórczości zespołu, a "Let It Bleed" to jego znakomita kontynuacja. Podstawę wciąż stanowi amerykańska tradycja muzyczna. Jednak tym razem zespół zaproponował nieco bardziej jednoznaczny stylistycznie materiał, sfokusowany na graniu wywodzącym się z bluesa, choć niepozbawionym rockowego czadu. Nie znaczy to bynajmniej, że brakuje tu różnorodności. Oprócz bluesa wciąż słychać wyraźne wpływy country czy muzyki gospel. Dla większego eklektyzmu zrezygnowano z zamieszczenia najnowszego singlowego hitu "Honky Tonk Woman" na rzecz jego alternatywnej wersji o wszystko mówiącym tytule "Country Honk". Oba te nagrania, a także wydany na kolejnym singlu "Live with Me", powstały z udziałem nowego członka zespołu, Micka Taylora. Były gitarzysta John Mayall's Bluesbreakers zajął miejsce Briana Jonesa, którego ostatecznie usunięto ze składu z powodu różnic artystycznych i fatalnej kondycji spowodowanej nadużywaniem narkotyków. Jones zdążył jeszcze zarejestrować partie cytry w "You Got the Silver" oraz zagrać na kongach w "Midnight Rambler". Oprócz stałych współpracowników, jak Jimmy Miller, Nicky Hopkins czy Ian Stewart, w nagraniach gościnnie udział wzięli tacy muzycy, jak Ry Cooder, Al Kooper, Bobby Keys czy Leon Russell.

Albumy Stonesów zwykle mają mocne otwieracze i "Let It Bleed" nie jest wyjątkiem od tej reguły. "Gimme Shelter", z tym rewelacyjnie budującym napięcie wstępem oraz przebojowym rozwinięciem, to jedna z najbardziej porywających kompozycji w całym dorobku grupy. Choć nie została wydana na singlu, należy do najsłynniejszych kawałków zespołu. To ostatnie w znacznej mierze wynika z obecności na licznych ścieżkach dźwiękowych, w tym aż trzech kultowych filmów Martina Scorsese ("Chłopcy z ferajny", "Kasyno", "Infiltracja"). W podobny sposób skonstruowano także zdecydowanie mniej popularny "Monkey Man", który znów przyciąga uwagę bardziej rozbudowanym wstępem, prowadzącym do melodyjnych zwrotek i refrenu. Ciekawostką są lekko jazzujące partie pianina. Solidną porcję (blues)rockowego czadu, ale też kolejną wyrazistą melodię, przynosi wspomniany "Live with Me". Wpływy bluesowe na pierwszy plan wychodzą przede wszystkim w utworze tytułowym, zaśpiewanym przez Keitha Richardsa "You Got the Silver" oraz ostrzejszym, wyróżniającym się także nieco jamową budową "Midnight Rambler". Całości dopełnia nieco sztampowy "Country Honk", ale też dwie przyjemne ballady: "Love in Vein", zaczerpnięta z repertuaru bluesmana Roberta Johnsona, a także wzbogacona gospelowymi chórkami "You Can't Always Get What You Want". 

The Rolling Stones zakończyli dekadę lat 60. jednym z najlepszych albumów w swojej karierze i być może najlepszym do tamtej pory - waham się między nim, a "Beggars Banquet". Podobnie jak na poprzednim longplayu, także tym razem zespół zaprezentował zestaw wyrazistych, dość zróżnicowanych kompozycji, które tworzą bardzo spójną całość. Kluczem do tego materiału, podobnie jak poprzednio, jest amerykańska tradycja, podana jednak na swój własny sposób. "Let It Bleed" nie jest wprawdzie pozbawiony wad (trochę rozumiem, dlaczego w repertuarze znalazł się "Country Honk", jednak bardziej przekonuje mnie "Honky Tonk Woman", który chyba jednak pasowałby tu lepiej), ale to i tak świetny materiał.

Ocena: 9/10



The Rolling Stones - "Let It Bleed" (1969)

1. Gimme Shelter; 2. Love in Vain; 3. Country Honk; 4. Live with Me; 5. Let It Bleed; 6. Midnight Rambler; 7. You Got the Silver; 8. Monkey Man; 9. You Can't Always Get What You Want

Skład: Mick Jagger - wokal (1-6,8,9), harmonijka (1,6), gitara (9); Keith Richards - gitara, gitara basowa (4), wokal (7), dodatkowy wokal; Bill Wyman - gitara basowa (1,2,5-9), cytra akordowa (5), wibrafon (8); Charlie Watts - perkusja (1-8); Mick Taylor - gitara (3,4); Brian Jones - kongi (6), cytra akordowa (7)
Gościnnie: Nicky Hopkins - pianino(1,4,7,8), organy (7); Jimmy Miller - instr. perkusyjne (1,8), perkusja (9); Merry Clayton - dodatkowy wokal (1); Ry Cooder - mandolina (2); Byron Berline - skrzypce (3); Nanette Workman - dodatkowy wokal (3,9); Bobby Keys - saksofon (4); Leon Russell - pianino (4); Ian Stewart - pianino (5); Al Kooper - instr. klawiszowe i waltornia (9); Rocky Dijon - instr. perkusyjne (9); Doris Troy, Madeline Bell i The London Bach Choir - dodatkowy wokal (9)
Producent: Jimmy Miller


Komentarze

  1. Zaiste niemożebnie ekstraordynaryjny :-)))) !

    OdpowiedzUsuń
  2. nidgy nie lubiłem Rolling Stones i ich w ogóle nie znam (oprócz tego co oczywiście gdzieś w radio czy tv leci) ale z zasłyszanych opinii wynika że to zespół który może mieć świetne składanki typy Greatest Hits czy The Best of ale nie nagrał nigdy ani jednak płyty która byłaby skończonym arcydziełem a jedynie udane utwory na poszczególnych płytach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak naprawdę mało który rockowy zespół ma album, który można by uznać za skończone arcydzieło. Stonesi nie mają, ale parę solidnych płyt nagrali (prawie wszystko z drugiej połowy lat 60. i początku 70., plus najnowszy "Blue & Lonesome").

      Usuń
  3. Nie rozumiem fenomenu tej płyty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajny, bezpretensjonalny rock, przyjemne melodie, przyzwoite wykonanie. Czego chcieć więcej?

      Usuń
    2. W sumie tak, chodzi mi o to że prostota tych utworów nie zasługuję na tak wysoką ocenę. Ale widocznie mamy trochę inne postrzeganie tej skali.

      Usuń
    3. Wysłuchałem tej płyty już 5 razy aby się przekonać.

      Usuń
    4. Nie uważam, żeby prostota była sama w sobie zła. Ani żeby skomplikowanie było z założenia dobre. O jakości decydują raczej proporcje między formą i treścią. Tutaj forma jest odpowiednia do treści, więc prostota nie jest w tym konkretnym przypadku wadą.

      Usuń
    5. Pewnie dalej stoję w tym samym miejscu.

      Usuń
  4. Mi tam "Honky Tonk" nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, jest wyrazistym elementem albumu, dodaje mu, a nie odejmuje.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie będę słuchał tego albumu ponownie po tej recenzji żeby nie nabierać uprzedzenia XD Dla mnie 7/10, w "Monkey Man", "Gimme Shelter", "You Cant..." zbyt dużo razy powtarzany jest refren, a "Love in Vain" i "You Got the Silver" są przeciętne. Moim faworytem jest "Midnight Rambler". Biorę się za resztę dyskografii The Who

    OdpowiedzUsuń
  6. Osobiście wolę Beggars Banquet choć ten jest bardziej przebojowy, no i zawiera nieśmiertelny Gimme Shelter. Swoją drogą Stonesi też ten album cenią bo chyba żaden inny nie był tak często reprezentowany na koncertach jak właśnie Let It Bleed. Z ciekawości zapytam: czy gdyby zamiast Country Honk na płytę trafił singlowy Honky Tonk Woman do dałbyś 10?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, to wciąż nie byłby dla mnie album na maksymalną ocenę. Większe szanse miałby "Beggars Banquet", gdyby zawierał oba kawałki z singla "Jumpin' Jack Flash".

      Usuń
  7. Co do ostatniego akapitu, to ja raczej stawiam na Let It Bleed, jeśli chodzi o mocniejszą w moim odbiorze całość. Nie jest to może dla mnie jeszcze poziom Abbey Road, Electric Ladyland, czy dwóch płyt Zeppelinów, nie da się jednak ukryć, że Stonesi nagrali jeden z najlepszych albumów 1969 roku. Lata 1968-1981 to w ogóle mój ulubiony okres w ich karierze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od "Abbey Road" i "Electric Ladyland" wolę "Let It Bleed". Może nie ma na nim aż tak mocarnych utworów, jak "She's So Heavy", "All Along the Watchtower" czy "Voodoo Child", ale jest znacznie równiejszy jako całość. Z 1969 roku jeszcze wyżej stawiam jednak na pewno Zeppelinów, Allmanów, Mayalla, Keefa Hartleya, Colosseum, Blind Faith, Quicksilver Messenger Service, King Crimson, Zappę, Beefhearta, Davisa, Pharoaha Sandersa czy Tony'ego Williamsa.

      Usuń
    2. A to ciekawe bo pamietam jak w komentarzu do jeden z recenzji napisałeś że bardziej cenisz Beatlesów od Stonesów. Abbey Road to chyba ich najlepszy album a mimo to przegrywa z Let It Bleed :) Wiem, ze o ocenie nie decyduje pojedynczy album ale może zmieniłeś zdanie…

      Usuń
    3. Najlepszy jest "Revolver" ;). Po latach lepiej oceniam Stonesów, których muzyka okazała się bardziej ponadczasowa. Beatlesi często brzmią archaiczne, choć trudno nie doceniać ich za to, co razem z Martinem zrobili w kwestii aranżacji i produkcji, albo za wypromowanie różnych nurtów, jak psychodelia.

      Usuń
    4. A dla mnie właśnie Beatlesi brzmią nowocześniej i ciekawiej od Stonesów, a także bez wątpienia stoją wyżej kompozycyjnie :D. Gdy zacząłem się udzielać na tym blogu w 2016 roku, stawiałem wyżej właśnie zespół Jaggera, ale czas zweryfikował mój pogląd. Mimo to Stonesi oczywiście dalej znajdują się u mnie w ścisłej czołówce ulubionych artystów. Electric Ladyland przywołałem trochę przez pomyłkę, bo zapomniałem, że ten album wyszedł w 1968 roku.

      Usuń
    5. Stonesi od 1968 roku gdzies do połowy lat 70. to przecież taki najbardziej podstawowy rock bez ozdobników, całkiem olewający ówczesne trendy. Nawet dziś uszłoby granie w ten sposób. A Beatlesi aż do schyłkowych płyt stosowali chociażby te harmonie wokalne typowe wyłącznie dla lat 60., które już wtedy były reliktem minionych czasów.

      Usuń
    6. Zgadza się, są mocno typowe dla tego okresu, jednak, przynajmniej dla mnie, nie brzmią one staro, ale ciekawie, ponieważ napisane są w taki sposób, by nieraz tworzyć interesujące kontrmelodie, czy wręcz nowe akordy, pasujące do danego utworu. Zresztą mistrzem takich zabiegów był też Brian Wilson z The Beach Boys. Rock Stonesów niestety zbyt często dla mnie, słuchacza, sugeruje te tradycyjne bluesowe zaśpiewy, i za bardzo ogranicza się do najbardziej podstawowych, harcerskich akordów, w związku z czym jest mniej interesujący na poziomie muzycznym niż Beatlesi, co przekłada się na mniejszą satysfakcję ze słuchania.

      Usuń
    7. To że ktoś ceni bardziej jednego artystę od drugiego, nie oznacza chyba że to samo jest z albumami, bez wyjątku. Jeżeli mielibyśmy już porównać te dwie grupy pod względem poziomów jakie prezentowali mniej wiecej w latach 1968-1970 czy nawet 1971 jeżeli doliczymy Sticky Fingers, Stonesi na pewno wydawali bardziej równe albumy od Beatlesów i jeśli według mnie, poziom ogólny też mógł być wyższy. Uwielbiam Abbey Road, ale ma więcej wad niż Let It Bleed wydane w tym samym roku. A już najbardziej widoczna jest różnica poziomów w przypadku Beggars Banquet i The White Album. Tak naprawdę od Satanica do Sticky Fingers, Stonesi wydawali albumy które praktycznie nie zawierały gniotów czy kompozycji ewidentnie odstających. Można dystkutować nt. obecności Country Honk, ale myślę że gdybyśmy nie znali rockowej wersji z singla, byłoby łatwiej zaakceptować wybór muzyków.

      Usuń
    8. Co jest gniotem, a co nie, to już kwestia czysto subiektywna. Osobiście z Białego Albumu wywaliłbym chyba tylko te muzyczne żarty w stylu Wild Honey Pie, bo nie wnoszą nic ciekawego do ogółu, a bywają irytujące. Jako całość Biały Album bez wahania postawiłbym wyżej niż Beggars Banquet - nie zrozumcie mnie źle, tę płytę również uwielbiam ;). To, co dla Ciebie, Anonimowy, jest wadą w Abbey Road, dla mnie może być interesującym zabiegiem, dodającym charakteru i różnorodności całości płyty. Natomiast jeśli chodzi o Sticky Fingers, to bez problemu przyznam, że jest to płyta na poziomie obojętnie którego albumu Beatlesów z późniejszego okresu (no, może nie Revolvera, ale wiecie o co mi chodzi).

      Usuń
    9. Nie do końca. Istnieją przecież obiektywne kryteria oceny muzyki. I to one - a nie upodobania poszczególnych słuchaczy - decydują, co jest gniotem, a co arcydziełem. Beatlesi i Stonesi obiektywnie prezentują zbliżony poziom, no może ci pierwsi, a raczej niektóre ich dokonania (od "Rubber Soul" do "magical Mystery Tour"), mają większą wartość artystyczną ze względu na wprowadzenie do rocka wpływów spoza muzyki o afroamerykańskich korzeniach, a także zróżnicowania aranżacji oraz zwiększenia roli obróbki studyjnej. Tutaj Beatlesi mają zdecydowaną przewagę nad Stonesami i w takim twierdzeniu nie ma absolutnie nic subiektywnego. Co oczywiście nie znaczy, że twórczość Stonesów to gniot.

      Usuń
    10. Masz jak najbardziej rację. Chodziło mi tylko o ocenę pojedynczych kawałków obecnych na wspomnianych albumach.

      Usuń
    11. Tutaj faktycznie trudno byłoby je jakoś obiektywnie wartościować, gdy mowa o albumach ze zbliżonego okresu (jak "Beggars Banquet", "Let It Bleed" i "Sticky Fingers").

      Usuń
  8. Może jestem mało skłonny do krytyki przy tej okazji, ale nie kłóciłbym się z oceną 10 dla poprzednika, tego i Sticky Fingers. Albumy równe, na każdym są chwytliwe melodie, na każdym jest obecnych parę chwytliwych melodii, nie są zbyt elektyczne oraz nie powodują uczuć znużenia. Chłopaki odwalili kawał dobrej roboty

    OdpowiedzUsuń
  9. Słuchając dziś Midnight Rambler zwróciłem szczególną uwagę na perkusję Wattsa - gra tutaj naprawdę bardzo fajne i zmyślne rzeczy, szczególnie w tej jamowej sekcji i, razem z Richardsem, robi dla mnie ten kawałek. Stonesi mają chyba moją ulubioną sekcję rytmiczną ze wszystkich rockowych zespołów. Co sądzisz o nich jako o instrumentalistach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że to całkiem solidna sekcja rytmiczna, ale w ówczesnym rocku zdarzały się lepsze (np. Bruce/Baker, Cox/Miles).

      Usuń
    2. Tak, dodać można też Jones/Bonham, jeśli chodzi o obiektywnie wyższe umiejętności muzyków. Stonesi po prostu świetnie bujają.

      Usuń
  10. Słuchając “Gimme Shelter”, za każdym razem wokal Merry Clayton we fragmencie “Rape, murder...” wywołuje u mnie ciarki. To załamanie się jej głosu przy ostatnim powtórzeniu tych słów idealnie tam pasuje i dodaje szczerości. Podobno Clayton z powodu wysiłku poniesionego przy śpiewaniu wkrótce potem poroniła i słuchając jej partii nawet mógłbym w to uwierzyć. Reszta utworu jest niemal równie wspaniała (zwłaszcza to genialne intro czy fantastycznie “prące naprzód” solo). Aż trudno mi uwierzyć, że ktoś stworzył tak bezkompromisowy obraz apokalipsy. Zdecydowanie jeden z moich kandydatów na najlepszą piosenkę w historii rocka.

    Jako całość jednak album cierpi moim zdaniem na podobny problem, co “Who’s Next” (choć w mniejszym stopniu, tam środek był w dużej mierze kompletnie bezbarwny, a tu “tylko dobry”, może jedynie “Country Honk” trochę odstaje) - genialny pierwszy utwór i niewiele gorszy ostatni, natomiast pozostałe im już nie dorównują. Dlatego z dyskografii Stonesów nieco wyżej cenię “Sticky Fingers”.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024