[Recenzja] The Who - "Tommy" (1969)



Gdyby The Who rozpadł się po wydaniu swoich trzech pierwszych albumów, dziś miałby pewnie niewiele wyższy status od licznych przedstawicieli tzw. brytyjskiej inwazji, którzy nie wyrośli ponad kopiowanie The Beatles czy The Rolling Stones. Ale potem pojawił się "Tommy", ogłoszony przez krytyków muzycznych wielkim arcydziełem oraz pierwszą rock operą. Zawarte na nim utwory tworzą bowiem jedną całość, a teksty kolejnych fragmentów opowiadają tę samą historie. W rzeczywistości to nie The Who wpadł jako pierwszy na taki pomysł. Dziennikarze przeoczyli przynajmniej dwa albumy: wydany rok wcześniej "S.F. Sorrow" The Pretty Things oraz starszy o dwa lata "The Story of Simon Simopath" zespołu Nirvana (oczywiście, była to zupełnie inna Nirvana niż słynna grupa grunge'owa). Trzeba jednak uczciwie przyznać, że Pete Townshend - główny twórca tego materiału - już od dłuższego czasu eksperymentował z taką formą, na mniejszą skalę zaprezentowaną w utworach "A Quick One, While He's Away" oraz "Rael".

Jeśli chodzi o samą historię, to nie ma co ukrywać, że jest raczej banalna. Tytułowy Tommy to chłopak, który w dzieciństwie był świadkiem jak jego ojciec, wcześniej uważany za zaginionego podczas wojny, wraca do domu i zabija kochanka swojej żony. W wyniku wstrząsu psychicznego, Tommy traci wzrok, słuch i mowę ("1921"). W zamian jednak rozwinął zmysł dotyku, który z czasem pomógł mu zostać mistrzem flippera ("Pinball Wizard"). Wkrótce stał się idolem ("Sensation"), wręcz kimś w rodzaju przywódcy religijnego ("I'm Free"), jednak szybko został porzucony przez swoich wyznawców ("We're Not Gonna Take It"). W międzyczasie pojawia się jeszcze wątek molestowania seksualnego, wprowadzony w dwóch utworach dopisanych przez Johna Entwistle'a ("Cousin Kevin", "Fiddle About"). Czy to jednak aby na pewno wystarczająco ciekawa fabuła, by poświęcać na nią godzinę i piętnaście minut? Tyle bowiem trwa wydany na dwóch płytach winylowych "Tommy".

Oczywiście, teksty mają drugorzędną rolę, bo w muzyce liczy się raczej muzyka. Niestety, treść muzyczna też nie jest tu zbyt bogata. Ilość używanych tu przez zespół środków wyrazu jest dość ograniczona. Od czasu do czasu powracają te same motywy, a melodie poszczególnych kawałków aż tak bardzo się od siebie nie różnią. Ma to jakiś sens, bo chodziło tu przecież o stworzenie spójnego albumu, brzmiącego jak jeden, bardzo długi, wielowątkowy utwór. Tylko czy faktycznie musiał być aż tak długi, skoro ani warstwa liryczna, ani instrumentalna tego nie uzasadnia? "Tommy" został zupełnie niepotrzebnie nadmuchany do tak potężnego rozmiaru. Tym bardziej, że większość ścieżek wypada bardzo nijako. Co prawda, zespół w końcu przestał być obojętny na muzyczne zmiany i śmiało opuścił proto-rockowe bagno na rzecz po prostu rockowego grania. ale ciekawsza stylistyka nie uratuje takich sobie kompozycji.

Tradycyjnie, najlepsze okazują się single. "Pinball Wizard" i "I'm Free" to całkiem zgrabne, przebojowe piosenki, łączące akustyczne brzmienia z niemal hardrockowymi riffami. Zbliżony poziom prezentuje też "The Hawker", ale to akurat przeróbka "Eyesight to the Blind", kompozycji bluesmana Sonny'ego Boya Williamsona II. Poza tym wyróżnić można dwa niezłe melodycznie kawałki - lekko psychodeliczny "Amazing Journey" oraz energetyczny "Go to the Mirror!" - i ewentualnie jeszcze pastiszowy "Welcome". Cała reszta to już mało charakterystyczne, zlewające się ze sobą piosenki oraz niezbyt spójne mini-suity ("Christmas", "We're Not Gonna Take It"), na pierwszej płycie uzupełnione rozwleczonymi instrumentalami ("Overture", "Sparks" oraz najbardziej z nich nużący "Underture"), a na drugiej mniej lub bardziej głupawymi przerywnikami ("Do You Think It's Alright?", "Fiddle About", "There's a Doctor", "Tommy Can You Hear Me?", "Smash the Mirror", "Miracle Cure", "Tommy's Holiday Camp"). Innymi słowy, mając materiał na fajną EPkę, muzycy nagrali dwupłytowy album.

"Tommy" to siedemdziesiąt pięć minut raz lepszych, raz takich sobie piosenek oraz kompletnie nieudanych bzdetów, które służą jedynie wydłużeniu całości. Okropnie nierówny, w znacznej części po prostu nużący album. Wynika to nie tylko ze względu na braki w kompozytorskim i wykonawczym warsztacie członków zespołu (jedynie wokal Daltreya i partie basu Entwistle'a wspinają się czasem ponad przeciętność), ale przede wszystkim z braku pomysłu na zrobienie czegoś ciekawszego, pomimo własnych ograniczeń, choć wyraźnie były tu takie aspiracje. The Who grają tutaj tak bardzo zwyczajnie, jak się tylko da, jednocześnie nadmuchując to do zupełnie nieadekwatnej formy.

Ocena: 5/10



The Who - "Tommy" (1969)

LP1: 1. Overture; 2. It's a Boy; 3. 1921; 4. Amazing Journey; 5. Sparks; 6. The Hawker; 7. Christmas; 8. Cousin Kevin; 9. The Acid Queen; 10. Underture
LP2: 1. Do You Think It's Alright?; 2. Fiddle About; 3. Pinball Wizard; 4. There's a Doctor; 5. Go to the Mirror!; 6. Tommy Can You Hear Me?; 7. Smash the Mirror; 8. Sensation; 9. Miracle Cure; 10. Sally Simpson; 11. I'm Free; 12. Welcome; 13. Tommy's Holiday Camp; 14. We're Not Gonna Take It

Skład: Pete Townshend - wokal (LP1: 1-3,7-9, LP2: 1,3-6,8,9,12-14), gitara, instr. klawiszowe; Roger Daltrey - wokal (LP1: 3,4,6,7, LP2: 1,3-7,9-12,14), harmonijka; John Entwistle - gitara basowa, wokal (LP1: 8, LP2: 2,4,6,9,12,14), instr. dęte; Keith Moon - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: Kit Lambert


Komentarze

  1. Zgadzam sie w wiekszosci z ocena gospodarza.
    Co mi sie tu podoba:

    1. Ouverture- ok, zapodali instrumentalnie tematy wielu piosenek ktore nastepuja pozniej. Niech bedzie.
    2. Captain Walker- fajny wokal i gitara akustyczna z bluesowo- countrowa 'solowka'.
    3. Amazing Journey - psychodeliczny i rockowy jendoczesnie. Szkoda ze przechodzi w nudny Sparks.
    4. Christmas - dobre jest tylko to iz pojawia sie tam fajny motyw See Me / Feel Me, niestety poprzedzony dennym wzywaniem "Tommy Can You Hear Me?!".
    5. Acid Queen - hmm, chyba lubie dlatego iz w filmie spiewala to Tina Turner. Daltrey w tej roli wypada blado ;)
    6. Pinball Wizard - wiadomo, nie bez powodu stal sie hitem.
    7. There's A Doctor - zartobliwie i krotko. pastisz wstawek tego typu w klasycznych operach
    8. Go To The Mirror - fajnie sie slucha i tyle (oraz tak lubiane przeze mnie repryzy, tu zarowno z See Me / Feel Me oraz finalu Listening To You ;)
    9. Smash The Mirror - choc dopiero pozniej aktorka w filmie zaspiewala to z nalezyta ekspresja
    10. Sensation- jednak w aranzacji brakuje mocy, przydalaby sie gitara elektryczna
    11. Miracle Cure- fajna wodewilowa wstawka cos jak..... pozniejszy Queen?
    12. Sally Simpson - faja piosenka, moze byc.
    13. I'm Free- znakomity.
    14. We're Not Gonna Take It- tak naprawde podoba mi sie koncowy motyw See Me/Feel Me przechodzacy w final Listening To You (wersja z Woodstock byla lepsza bo bardziej czadowa).

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024