[Recenzja] The Who - "A Quick One" (1966)



O drugim albumie The Who warto pamiętać z jednego powodu. Jest nim finałowy utwór "A Quick One, While He's Away". W 1966 roku takie nagranie było czymś niezwykle oryginalnym, zarówno ze względu na wyjątkowo długi czas trwania, przekraczający dziewięć minut, jak i zupełnie nietypową budowę. Całość składa się z kilku wyraźnie odrębnych pod względem muzycznym części, które łączy spójna warstwa tekstowa. Podobny patent był później chętnie stosowany przez wielu innych wykonawców, głównie z nurtu rocka progresywnego. Inna sprawa, że ten pierwowzór okazuje się niezbyt przemyślany, brakuje mu spójności. Może to kwestia zbyt topornych przejść między poszczególnymi sekcjami, może braku jakiegoś powracającego w różnych momentach motywu, ale brzmi to po prostu jak sześć osobnych kawałków o raczej dość szkicowym charakterze. "A Quick One, While He's Away" to w sumie dość rzadki przykład utworu nowatorskiego i wpływowego, który sam w sobie nie jest zbyt udany. Poza znaczeniem historycznym nie ma wiele ciekawego do zaoferowania.

Reszta płyty już tak postępowa nie jest. To w zasadzie powtórka z debiutanckiego "My Generation", który sam w sobie mocno bazował na patentach wypracowanych wcześniej przez inne proto-rockowe grupy. Ponownie poszczególne kawałki można podzielić na te bliższe surowego rhythm'n'bluesa w stylu The Rolling Stones ("Run Run Run", "I Need You") i bardziej popowego grania z okolic The Beatles ("Whiskey Man", "Heat Wave", "Don't Look Away", "See My Way", "So Sad About You" czy obecny tylko na amerykańskim wydaniu "Happy Jack"). W obu przypadkach brakuje polotu, jaki mają najlepsze utwory tamtych grup. Można też zapomnieć o równie ciekawych aranżacjach, jakie przyniósł "Revolver", czy nawet "Aftermath", a przecież oba ukazały się w tym samym roku. Jedynie pojawiające się tu i ówdzie partie waltorni w wykonaniu Johna Entwistle'a stanowią urozmaicenie typowego dla takiej muzyki instrumentarium. Entwistle odpowiada też za jedyną udaną na tym albumie próbę grania czegoś własnego. "Boris the Spider" wyróżnia się ciekawą linią melodyczną we zwrotkach, złowieszczym refrenem oraz uwypukloną, mniej konwencjonalną partią basu kompozytora. Mniej udany eksperyment to podpisany przez Keitha Moona instrumental "Cobwebs and Strange", składający się głównie z perkusji oraz dęciaków, na których grają wszyscy muzycy, rażący jednak okropnie banalną, jakby cyrkową melodią.

"A Quick One" ukazał się niemal równo rok po poprzednim albumie, więc muzycy mieli dość dużo czasu, który komuś bardziej utalentowanemu wystarczyłby na stworzenie czegoś znacznie ciekawszego. Głównym problemem The Who pozostają do bólu sztampowe, banalne i niecharakterystyczne kompozycje (tym razem jest jeszcze słabiej niż na debiucie), a nieco mniejszym - duża wtórność i pewne spóźnienie z tego typu graniem. Owszem, zdarzają się tu nieliczne próby grania trochę inaczej, a nawet jedno dość wizjonerskie nagranie, jednak muzycy sprawiają w tych momentach wrażenie, jakby sami nie wiedzieli, czego szukają i próbowali to odnaleźć na oślep. Przy takim podejściu efekty mogą być, zapewne czystym przypadkiem, udane ("Boris the Spider"), ale gwarancji nie ma i często wychodzą rzeczy niedopracowane ("A Quick One, While He's Away") lub zwykłe śmieci ("Cobwebs and Strange").

Ocena: 4/10



The Who - "A Quick One" (1966)

1. Run Run Run; 2. Boris the Spider; 3. I Need You; 4. Whiskey Man; 5. Heat Wave; 6. Cobwebs and Strange; 7. Don't Look Away; 8. See My Way; 9. So Sad About Us; 10. A Quick One, While He's Away

Skład: Roger Daltrey - wokal (1,5,7-10), puzon (6); Pete Townshend - gitara, flażolet (6), wokal (5,10), dodatkowy wokal; John Entwistle - gitara basowa, waltornia, trąbka (6), wokal (2,4,10), dodatkowy wokal; Keith Moon - perkusja i instr. perkusyjne, tuba (6), wokal (3), dodatkowy wokal
Producent: Kit Lambert


Komentarze

  1. Straszny regres w porównaniu z i tak prostym debiutem, taką płytę to mogli by nagrać w 63r. A co do prekursorstwa "A Quick One, While He's Away" to w sumie trochę nad wyraz, równie dobrze można skleić kilka przypadkowych piosenek i też będziemy mieli 9 min.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niby tak i nie trudno było na coś takiego wpaść, jednak nikt wcześniej nie wpadł.

      Usuń
    2. Nikt nie był na tyle głupi, a słuchacze którzy po raz pierwszy słuchali tej płyty nawet nie wiedzieli że to "jeden" utwór.

      Usuń
    3. Pytanie, czy ten pomysł nie wyewoluował później w coś ciekawszego - długie, wielowątkowe kompozycje grup prog-rockowych, które często miały już więcej sensu, tzn. poszczególne sekcje tworzyły faktycznie spójną i logiczną całość. Jeśli tak, no to chyba jednak lepiej, że to kuriozum The Who powstało, niż by miało nie powstać, nawet jeśli faktycznie jest to straszne gówno.

      Usuń
    4. Tak, mogło to być jakąś inspiracją ale z drugiej strony wcale nie musiało i z czasem i tak wpadłby na to inny zespół. Ja myślę że ten utwór był zwiastunem ich koncepcyjnych płyt, np. beznadziejnego "Tommy".

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024