[Recenzja] The Rolling Stones - "The Rolling Stones" (1964)



Amerykańskie wydanie debiutanckiego albumu The Rolling Stones - w innych krajach po prostu eponimicznego - zostało zatytułowane "England's Newest Hit Makers". Ten chwytliwy slogan niewiele miał jednak wówczas wspólnego z rzeczywistością. Owszem, zespół zdążył już zaistnieć w notowaniach singli, jednak żaden z tych utworów nie był autorską kompozycją. Mówiąc wprost, Stonesi byli wtedy jedynie odtwórcami hitów, a nie ich twórcami. Potwierdza to zresztą materiał zawarty na pierwszym longplayu. Aż dziewięć z dwunastu zawartych tutaj utworów to przeróbki rhythm'n'bluesowych, bluesowych oraz rock'n'rollowych standardów. W początkach muzyki rockowej takie posiłkowanie się cudzymi kompozycjami było na porządku dziennym. Jednak grupa The Beatles w tym samym roku opublikowała album "A Hard Day's Night", na którym znalazły się wyłącznie własne, premierowe kawałki. A już dwóch wcześniejszych wydawnictwach przeróbki stanowiły mniej niż połowę repertuaru.

Inna sprawa, że Stonesi grający standardy brzmią tutaj dokładnie tak samo, jak na późniejszych albumach. To zasługa zarówno już wtedy rozpoznawalnego głosu Micka Jaggera, jak i samej muzyki - bardzo surowej, mocno przesiąkniętej rhythm'n'bluesem, odległej od wygładzonych brzmieniowo produkcji innych wczesnych grup rockowych (a właściwie proto-rockowych). Zaprezentowane przez brytyjski kwintet interpretacje standardów w zasadzie nie różnią się bardzo od oryginalnych wykonań, choć zagrane są ze zdecydowanie większą energią. Wystarczy posłuchać otwierającego całość "Route 66" - inspirowanego wersją Chucka Berry'ego, choć pierwotnie nagranego przez Nata Kinga Cole'a - w którym zespół odsłania wszystkie swoje ówczesne atuty. Podobnie wypadają też chociażby "I Just Want to Make Love to You" Muddy'ego Watersa, "Carol" Berry'ego, "Walking the Dog" Rufusa Thomasa czy obecny tylko na amerykańskim wydaniu "Not Fade Away" grupy The Crickets (przebój w obu wersjach). Na dłuższą metę album jest nieco zbyt monotonny. Odrobinę urozmaicenia zapewniają dwa spośród trzech autorskich kawałków. "Now I've Got a Witness", będący tak naprawdę wariacją na temat "Can I Got a Witness" Marvina Gaye'a (którego przeróbka także znalazła się na płycie), wyróżnia się brakiem partii wokalnej, uwypukloną partią organów oraz dłuższą, jak na ten album, solówką gitary. "Tell Me" to z kolei popowa ballada z istotną rolą gitary akustycznej oraz dość przyjemną, choć naiwną melodią.

Pierwszy album The Rolling Stones to, z perspektywy czasu, w zasadzie tylko archaiczna ciekawostka. Typowy dla tamtych czasów produkt, który po prostu miał się dobrze sprzedawać dzięki ówczesnej koniunkturze na rock and roll i jego pochodne. Stonesów kreowano zresztą wówczas na alternatywę dla ogromnie popularnych Beatlesów, ich niegrzeczną wersję. Z tego powodu wymuszono nawet wyrzucenie ze składu pianisty Iana Stewarta, który nie pasował do takiego wizerunku (pozostał jednak stałym współpracownikiem grupy). Sama muzyka była zapewne szczera, choć z artystycznego punktu widzenia nie prezentuje większej wartości. Sądzę, że po ten album warto sięgnąć w dwóch sytuacjach: jeśli jest się wielkim wielbicielem Stonesów lub ze względów historycznych, aby samemu usłyszeć, jak brzmiały same początki jednego z najsłynniejszych zespołów rockowych. Dopiero na kolejnych albumach Stonesi zaczęli stopniowo kierować się w coraz ciekawszą stronę.

Ocena: 5/10



The Rolling Stones - "The Rolling Stones" (1964)

1. Route 66; 2. I Just Want to Make Love to You; 3. Honest I Do; 4. Mona (I Need You Baby); 5. Now I've Got a Witness; 6. Little by Little; 7. I'm a King Bee; 8. Carol; 9. Tell Me (You're Coming Back); 10. Can I Get a Witness; 11. You Can Make It If You Try; 12. Walking the Dog

Skład: Mick Jagger - wokal, harmonijka, instr. perkusyjne; Keith Richards - gitara, dodatkowy wokal; Brian Jones - gitara, harmonijka, instr. perkusyjne, dodatkowy wokal; Bill Wyman - gitara basowa, dodatkowy wokal; Charlie Watts - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Ian Stewart - instr. klawiszowe; Gene Pitney - pianino (6); Phil Spector - instr. perkusyjne (6)
Producent: Eric Easton i Andrew Loog Oldham



Komentarze

  1. Bardzo dobra płyta. Taka z klimatem początków lat 60tych. Co do nagrywania piosenek inego autorstwa. To dopiero Beatles stworzyli poprzez swój sukces pogląd o wyższości własnych piosenek nad cudzym. Początek lat 60tych to era producentów i wtedy liczył się singiel jako podstawowy nośnik. Lansowano głównie piosenkę a dopiero w dalszej kolejności artystę. Nie było ujmą nagrać kolejną wersję jakiegoś hitu. To była norma. To raczej nagrywanie własnego materiału było ryzykiem. Większość grup z początku lat 60tych komponowanie pozostawiało wyspecjalizowanym w tym osobom a nawet spółkom. Wracjąc do debiutu Stonsów. Wtedy jeszcze główny prym wiódł Brian w zespole a on był zakręcony najbardziej bluesem oraz... sukcesem Beatlesów. Sporo wtedy kopiowali od kolegów. Może nie do końca muzycznie ale Stonsi podziwiali sukces "czwórki". Stąd w ogóle wzieli się za komponowanie... jak na złość najlepiej wychodziły im ballady ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie Stonesi zaczynaja się od Aftermath gdzie mają już swój wypracowany styl i przede wszystkim swoje kawałki. A co do tej płyty to Zgadzam się ze dziś brzmi to bardzo archaicznie, podobnie jak kilka następnych płyt. Mimo to uważam ze ocena jest zbyt surowa. Warto docenić ze w tamtych czasach takie granie, nawet taka okładka to była rewolucja, która mocno wstrząsnęła rynkiem fonograficznym. Oni wszystko zmienili ....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmienili, ale w sumie tylko z punktu widzenia ówczesnego mainstreamu. Bo stylistycznie nie różni się to znów tak bardzo od wcześniejszych dokonań twórców rhythm'n'bluesowych (którzy nie mogli się przebić przez kolor skóry).

      Usuń
  3. To mój ukochany zespół wiec pewnie brakuje mi dystansu ale zgadzam się ze rhythm’n’bluesa nie wymyślili choc zdefiniowali go na nowo tak po europejsku dzięki czemu ta muzyka odżyła. Swoją drogą czy jeszcze jakieś recenzje ich płyt zamierzasz poprawić? Może gdzieś zmienisz zdanie i pojawi się ocena 10 :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejne płyty też sobie przypomnę i zrewiduję opinie. Kto wie, może jakieś oceny pójdą w górę ;)

      Usuń
    2. Czuję, że na pewno spadnie ocena "It's Only Rock'n'Roll", "Some Girls", "Sticky Fingers" - wciągu ostatnich miesięcy miałem trochę Stonesów na telefonie i dwa pierwsze albumy w sumie zaskakiwały max dwoma kawałkami, reszta była chwytliwa, ale niezbyt wyrazista melodycznie.

      Usuń
    3. Na tych trzech albumach są jedne z moich ulubionych kawałków Stonesów, ale muszę sobie przypomnieć, jak wypadają w całości.

      Usuń
  4. A to oni już nie byli poprawiani?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie. Z poprawkami idę chronologicznie i dopiero teraz doszedłem do września 2015, kiedy to zacząłem opisywać Stonesów.

      Usuń
    2. To może znowu coś mi się przysniło xD

      Usuń
  5. Mnie jest dość ciężko słuchać ich kilku pierwszych płyt, dokładnie do Out of Our Heads, które bardzo lubię, z uwagi na to, że jakość dźwięku jest męcząca dla ucha. Sama muzyka to, jak mówisz, poprawne covery, jednak ja do tego typu grania spod znaku lat pięćdziesiątych wracam nie jako do ciekawostki, ale jako do muzyki, która na moje ucho dalej dobrze brzmi i ma swój niepowtarzalny klimat :). Oby oceny do kolejnych albumów tylko wzrastały!

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajnie że zacząłeś odświeżać te recenzje :) Jeśli chodzi o debiut to myślę że mogę się podpisać pod Twoim tekstem. Album bardzo archaiczny. Może być traktowany jako ciekawostka lub dla zatwardziałych fanów Stonesów. Co nie oznacza że jest jednak zły. Ale słuchacz który obraca się w latach 70/80 może przeżyć szok. Surowe brzmienie, ówczesny styl był trudny do przyjęcia i sam tak miałem. Pierwsze dokonania "Kamyków" nie podeszły mi w ogóle dopiero za jakiś czas się to zmieniło. Niestety jest też monotonny, tylko kilka utworów wydaje się innych. Ale na szczęście, za jakiś czas wydano 12 x 5, No. 2 i NOW! gdzie postęp jest widoczny. Oczywiście surowe brzmienie nadal jest ale widać że zespół się rozwijał i mam nadzieję że ocena nie spadnie :) No i liczę na chociaż o 50 procent dłuższy tekst od tego, gdyż tam tak naprawdę materiał jest na 2 albumy.

    Jeżeli chodzi o Stewarta, to można wiele zarzucić Jaggerowi czy Richardsowi. Ale pięknie się zachowali. "Wierny Stu" był członkiem zespołu na papierze przez kilkanaście miesięcy, ale pamiętali o nim bo jak mówił Richards, to on był ich pierwszym krytykiem i zawsze on miał prawo jako pierwszy wystawić ocenę czy coś jest dobre i z tego też względu, postawili warunek że jeżeli mają wejśc do Rock n Roll Hall of Fame to Stu (wtedy już go nie było na świecie) musi wejść razem z nimi.

    A jeśli chodzi o wizerunek, to ja słyszałem inną wersję. Oczywiście ta o wizerunku "Stu" jest mi znana, ale innym powodem dlaczego miał zostać wyproszony przez menago z zespołu mialo być to że zespół w opinii Oldhama był... zbyt liczny. Uważał że jak na taki zespół 6 członków to ewidentnie za dużo i ktoś musiał odpaść. i padło na klawiszowca.

    PS. Ja to już się boję o Let it Bleed, Beggars Banquet, Sticky Fingers że stracą na ocenie :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024