[Recenzja] Mike Oldfield - "Crises" (1983)



Album "Five Miles Out" okazał się największym sukcesem komercyjnym Mike'a Oldfielda od czasu wydanego siedem lat wcześniej "Ommadawn". Nic więc dziwnego, że szybko doczekał się następcy. Wydany rok później "Crises" to bezpośrednia kontynuacja poprzednika. Schemat albumu jest dokładnie taki sam: jedna rozbudowana kompozycja na stronie A winylowego wydania, a także parę krótszych na stronie B. Wyraźny jest jednak zwrot w zdecydowanie piosenkowym kierunku.

Nawet dwudziestominutowy utwór tytułowy nie przypomina wcześniejszych rozbudowanych form Oldfielda o raczej spójnej budowie - to raczej zlepek kilku krótszych, odrębnych nagrań o quasi-piosenkowym charakterze lub pełniących rolę interludiów. Nie klei się to w zbyt przekonującą całość. Zdarzają się fajne motywy (szczególnie te o celtyckim zabarwieniu), ale właściwie nic z nich nie wynika - mogłyby się pojawić w innym miejscu albo nie pojawić się wcale, a charakter całości pozostałby bez zmian. Bywają tu też dłużyzny, fragmenty przeciętne jakby na siłę. Ponadto brzmienie stało się bardziej syntetyczne, co też niekoniecznie można uznać za zaletę - zwłaszcza, że zabawy Oldfielda syntezatorami i elektroniczną perkusją nie są zbyt interesujące.

Druga strona winyla to już właściwie same piosenki. Wyjątek stanowi instrumentalny "Taurus 3", zupełnie nie przypominający dwóch poprzednich części, ze względu na swój miniaturowy i dość jednostajny charakter. Po sukcesie singli "Family Man" i "Five Miles Out" można było spodziewać się kolejnych kawałków o podobnym charakterze, zaśpiewanych oczywiście przez Maggie Reilly. I faktycznie, na "Crises" znalazły się dwa nagrania z jej udziałem: ograny do porzygania przez stacje radiowe "Moonlight Shadow", wyróżniający się nawet fajnymi partiami gitary, a także bardziej elektroniczny "Foreign Affair". Oba w sumie przyjemne, dość zgrabne, choć to bardzo proste, niemające wiele do zaoferowania granie. Amerykańskie wydanie przynosi jeszcze trzeci kawałek z udziałem Reilly: przeokropny, niesamowicie banalny, za to wyjątkowo trafnie zatytułowany "Mistake". Dużo lepiej wypada ostrzejszy "Shadow on the Wall" z wokalnym udziałem Rogera Chapmana z Family - niezły rockowy kawałek, nie popadający aż tak bardzo w sztampę. Najbardziej udanym utworem jest jednak nastrojowy "In High Places", choć głównie za sprawą partii udzielających się w nim gości - wokalisty Jona Andersona z Yes i grającego na wibrafonie Pierre'a Moerlena z Gong.

"Crises" odniósł jeszcze większy sukces komercyjny od swojego poprzednika, przynajmniej na listach sprzedaży w Wielkiej Brytanii i innych europejskich krajach (w Stanach nie trafił do notowania). Pod względem artystycznym album nie prezentuje jednak większej wartości. To po prostu zbiór dość miłych piosenek (raz mniej, raz bardziej udanych) i jednej dłuższej formy, która tylko udaje coś znacznie bardziej wyrafinowanego, niż jest w rzeczywistości.

Ocena: 5/10



Mike Oldfield - "Crises" (1983)

1. Crises; 2. Moonlight Shadow; 3. In High Places; 4. Foreign Affair; 5. Taurus 3; 6. Shadow on the Wall

Skład: Mike Oldfield - gitara, gitara basowa, mandolina, harfa, bandżo, instr. klawiszowe, perkusja i instr. perkusyjne (1,5), wokal (1); Simon Phillips - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Anthony Glynne - gitara (1,6); Rick Fenn - gitara (1); Phil Spalding - gitara basowa (1,2); Maggie Reilly - wokal (2,4); Jon Anderson - wokal (3); Pierre Moerlen - wibrafon (3); Roger Chapman - wokal (6)
Producent: Mike Oldfield i Simon Phillips


Komentarze

  1. Jakiś taki przeciętny ten Mike. "Moonlight Shadow" O tym jak ograny jest ten kawałek to już można wszystkie epitety przytoczyć. A recenzje Gilmoura czekają...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Gilmour solowy to nie jest przeciętny? Te jego autorskie albumy są kompletnie nijakie ("On an Island" to jest jedna z najnudniejszych płyt w ogóle!), a Oldfield chociaż miewał przebłyski (przede wszystkim "Ommadawn"). Tyle dobrego u Davida, że nagrał niewiele, podczas gdy Mike ma z milion płyt, z których połowa to kolejne wersje "Tubular Bells".

      Usuń
    2. Jest przeciętny, ale skoro Mike też jest przeciętny to w sumie dlaczego on musi mieć tyle recenzji?

      Usuń
    3. Te pięć zrecenzowanych albumów to i tak mała cześć jego dyskografii - ta najbardziej znana, o której można przeczytać wiele dobrego, więc chyba warto przedstawić ją z nieco innej perspektywy. Solowy Gilmour nie cieszy się chyba nawet zbyt dużym zainteresowaniem wśród fanów Pink Floyd. No może "On an Island" ma duże grono wielbicieli wśród słuchaczy radiowej Trójki, którym się wydaje, że jak coś jest smętne, to jest arcydziełem. Natomiast dokonania Oldfielda dużo powszechniej uchodzą za genialne, co oczywiście jest mocno przesadzone.

      A poza tym, Gilmour solo nie nagrał nic tak dobrego, jak "Ommadawn" czy początek "Tubular Bells", czyli temat przewodni z "Egzorcysty". Powiedziałbym nawet, że nie nagrał nic na poziomie "In High Places" czy "Shadow on the Wall".

      Usuń
  2. żeś się uczepił tej muzyki popowej, po prostu jej nie czaisz, więc po co o niej piszesz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdę mówiąc, to ja te popowe kawałki Oldfielda (oprócz "Mistake") nawet lubię, przynajmniej w kategorii guilty pleasure. A powyższy album na niską ocenę głównie z powodu pseudo-suity, która popowa nie jest. Nie jest ani popowa, ani progresywna, ani w ogóle jakakolwiek i w tym problem.

      Usuń
  3. Fajne kawałki: jednym uchem wlatują, drugim wylatują - człowiek je pamięta z młodości i co jakiś czas zarzuci uchem. :) Lekkostrawne, ale przedawkowane nudzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nooo gdyby wszyscy komponowali na tym poziomie...

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024