[Recenzja] Genesis - "Trespass" (1970)




Od nagrania debiutanckiego albumu "From Genesis to Revelation" minęły niemal dwa lata, zanim zespół ponownie wszedł do studia. Brak pośpiechu był znakomita decyzją. Muzycy w tym czasie sporo koncertowali i na spokojnie tworzyli nowy materiał, stopniowo nabierając doświadczenia i kształtując oryginalny styl. W międzyczasie udało im się wydostać spod szkodliwego wpływu Jonathana Kinga i zerwać umowę z Decca Records (przeszli pod skrzydła Charisma Records). W składzie nastąpiła natomiast tylko jedna zmiana - perkusistę Johna Silvera zastąpił John Mayhew.

Na "Trespass" Genesis jest już jednak zupełnie innym zespołem. Całkowicie zmieniło się podejście do kompozycji. Zamiast krótkich, schematycznych piosenek, znalazły się tutaj utwory dłuższe, charakteryzujące się mniej oczywistą budową. Aranżacje również są ciekawsze, nie rażą takim archaizmem, jak te z debiutu. Muzycy poradzili sobie bez żadnych gości. Za to wykorzystali dużo bogatsze instrumentarium, do którego doszły m.in. melotron, flet, akordeon, dulcimer i wiolonczela. W większości utworów brzmienie opiera się jednak głównie na partiach 12-strunowych gitar akustycznych, na których zagrali Anthony Phillips, Mike Rutherford i Tony Banks. W połączeniu z melotronem Banksa i fletem Petera Gabriela tworzą pastoralny, baśniowy nastrój. Warto jeszcze wspomnieć o lepszej produkcji.

W całość bardzo dobrze wprowadza "Looking for Someone", łączący dynamiczne granie z bardziej subtelnymi momentami. Uwagę zwraca przede wszystkim partia wokalna Gabriela o nieco teatralnym charakterze - na kolejnych albumach muzyk dopracował taki sposób śpiewania, jednak już tutaj brzmi bardzo charyzmatycznie i rozpoznawalnie. Pozostali członkowie, nie ograniczani piosenkową formą, również rozwinęli skrzydła. "White Mountain" to kolejny zgrabny utwór, wyróżniający się bardziej folkowym charakterem, podkreślanym przez partie akustycznych gitar i fletu. Dalej, niestety, poziom zaczyna spadać. "Visions of Angels" to piosenka w stylu debiutu, tylko rozciągnięta do niemal siedmiu minut. Pomimo wysiłków Gabriela i paru niezłych momentów instrumentalnych, zbyt wiele tutaj powtórzeń (zwłaszcza miałkiego refrenu) i niepotrzebnego wydłużania. To ostatnie jeszcze bardziej przeszkadza w "Stagnation" - wbrew tytułowi, na przestrzeni tych prawie dziewięciu minut dzieje się całkiem sporo, brak temu jednak spójności i znów można odnieść wrażenie grania na czas. Przyjemną odmianę stanowi "Dusk" - najkrótszy i najbardziej zwarty utwór na albumie, może tylko nadto naiwny. Na zakończenie pojawia się jeszcze najdłuższy i najbardziej udany utwór - "The Knife". To wyjątkowa kompozycja nie tylko na tym albumie, ale i w całej dyskografii Genesis - zespół gra tutaj w wyjątkowo dynamiczny, niemalże agresywny sposób, z wysuniętymi na pierwszy plan partiami przesterowanej gitary i organów. Pod względem budowy jest to jednak bardzo progresywne, nieprzewidywalne nagranie. Doskonale sprawdza się teatralna partia wokalna.

Porównując "Trespass" z debiutem Genesis, słychać bardzo duży postęp. Ale wciąż pozostaje sporo do życzenia. Muzycy jeszcze nie do końca sobie radzą z komponowaniem, przez co całość jest niezbyt równa. Sama stylistyka wydaje się nieco naiwna i nierzadko ociera się o kicz. Jednak muzycy nadrabiają niezłymi melodiami, przyjemnym nastrojem i naprawdę przyzwoitym wykonaniem, zwłaszcza wokalnym.

Ocena: 7/10



Genesis - "Trespass" (1970)

1. Looking for Someone; 2. White Mountain; 3. Visions of Angels; 4. Stagnation; 5. Dusk; 6. The Knife

Skład: Peter Gabriel - wokal, flet, akordeon, instr. perkusyjne; Tony Banks - instr. klawiszowe, gitara; Anthony Phillips - gitara, dulcimer; Mike Rutherford - bass, gitara, wiolonczela; John Mayhew - perkusja i instr. perkusyjne
Producent: John Anthony


Komentarze

  1. Najsłabszy ? To zależy pod jakim kątem. W sensie progresu to pewnie tak bo Genesis grał najbardziej z nich konwencjonalnie ale czy ogólnie muzycznie najsłabszy to bym się kłócił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jethro Tull, ELP i Genesis mogą walczyć o miano "najsłabszego" w wielkiej dziewiątce prog rocka. Ale każdy z tych zespołów jest w owej dziewiątce nie bez powodu, i ich najważniejsze płyty powinno się znać.

      Usuń
    2. Zależy, co brać pod uwagę. Jak całokształt dyskografii, to najsłabsze będą pewnie Yes i Camel, bo oba natłukły najwięcej gniotów. Tuż za nimi Genesis i Jethro Tull. A jeśli patrzeć na to nie ilościowo, tylko proporcjonalnie, to u posiadających niewielkie dyskografie ELP i Gentle Giant tez nie wygląda to najlepiej.

      Jeśli brać pod uwagę techniczne umiejętności, to w końcówce będą Pink Floyd, Genesis i Camel, w sumie tez Jethro Tull. Jeśli nowatorstwo - to tylko Camel będzie za Genesis. Ale już np. oceniając pod kątem wpływu na innych wykonawców, to Genesis będzie w czołówce.

      Usuń
    3. O co chodzi z tymi technicznymi umiejętnościami? jestem ciekawy, bo stawiasz tu na równi Pink Floyd, Camel i Genesis- w czym oni nawalają na równi z Camel i Genesis?

      Usuń
    4. Muzycy Genesis to nie byli wcale tacy wirtuozi, jak są często przedstawiani.

      Usuń
    5. Jak dla mnie JT wypada dużo gorzej od Genesis

      Usuń
    6. Potrafisz to w jakiś sposób uargumentować?

      Usuń
    7. Głównie to moje subiektywne odczucia, nie będę udawał że to jakiś obiektywny wyrok
      JT też jest niezbyt progowy
      Moim zdaniem Genesis ma dużo ciekawszą stylistkę
      Ogólnie rzecz biorąc, to po prostu to moja subiektywna opinia i ze słuchania Genesis czerpię większą przyjemność niż ze słuchania Jethro Tull

      Usuń
    8. Tak po prawdzie, to Jethro Tull jest o wiele bardziej progresywny w tym oryginalnym znaczeniu. Zespół mieszał rock z bardzo różnymi rzeczami: bluesem, hard rockiem, folkirm, muzyką minstreli, czasem poważką z różnych epok, nawet z jazzem. Mieszał te wpływy w przeróżny sposób, albo grał po prostu w jednym z tych stylów, ale zawsze brzmiał przy tym jak Jethro Tull. Tymczasem Genesis z lat 70. to cały czas jedno i to samo - próba grania neoromantyzmu na rockowym instrumentarium.

      Usuń
  2. Ogólnie to dobra płyta, rzeczywiście utwór The Knife wyróżnia się na tle reszty, mi najbardziej się podoba:)
    Nawet nagrałem rip z wczesnego wydania UK winyla: https://www.youtube.com/watch?v=TLjkLNdZpgs

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie przeczytałem wywiad a Latimerem z Camela który mówi że w latach kiedy oni zaczynali a zaczynali później od wielkich to nie było w ogóle takiego pojęcia jak rock progresywny i nikt nie "zapisywał się " do bycia w progu. Dopiero po latach tak nazwano tą grupę zespołów więc ocenianie kto jest najlepszy czy najsłabszy w progu nie ma sensu bo żaden z zespołów nie pretendował do miana bycia dobrym w tej stylistyce bo taki nurt w ogóle nie istniał. Więc taki Genesis nie wiedział nawet że gra proga którego tak będą postrzegać 10 lat później.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No bo rock progresywny to nie określony sposób grania,tylko podejście polegające na łamaniu schematów i reguł. Paradoksalnie, Camel zaliczany jest do proga nie ze względu na progresywne podejście, ale granie w stylu innych grup. Bo jednak podobieństw stylistycznych jest wiele między tymi grupami i dlatego można je wrzucać do jednego worka i porównywać.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024