[Recenzja] Thin Lizzy - "Jailbreak" (1976)



Pomimo sporego sukcesu wydanego w 1972 roku singla "Whiskey in the Jar", grupa Thin Lizzy wciąż kiepsko sobie radziła. Album "Vagabonds of the Western World", podobnie jak dwa poprzednie, okazał się komercyjną klapą. Do tego zaczęły się problemy ze składem. Gitarzysta Eric Bell postanowił odejść, robiąc to w całkiem widowiskowy sposób - w trakcie występu po prostu rzucił gitarę i zszedł ze sceny. Na jego miejsce zatrudniono Gary'ego Moore'a, z którym Phil Lynott grał już wcześniej w grupie o nazwie Skid Row (nie mylić z amerykańską kapelą, która rozpoczęła działalność kilkanaście lat później), jednak i on wkrótce zrezygnował. Wówczas podjęto decyzje o przyjęciu aż dwóch nowych gitarzystów - Johna Du Canna (ex-Atomic Rooster) i Andy'ego Gee. Było to jednak rozwiązanie tymczasowe, wyłącznie na czas niemieckiej trasy w maju 1974 roku. Po jej zakończeniu zorganizowany został kasting, dzięki któremu do zespołu dołączyli Scott Gorham i Brian Robertson. Jak się okazało, właśnie wtedy narodził się najtrwalszy skład w historii Thin Lizzy, który wystąpił razem na pięciu albumach studyjnych i jednym koncertowym.

Na pierwszym wydawnictwie tego wcielenia zespołu, studyjnym "Nightlife" (1974), kompletnie nie wykorzystano możliwości, jakie dawała obecność dwóch gitarzystów. Album wypełniły zresztą w większości miałkie, łagodne piosenki. Paradoksalnie, jedynym naprawdę udanym utworem jest bluesowa ballada "Still in Love with You", zarejestrowana jeszcze w czasie współpracy z Moore'em. Podobnie, jak poprzednie, longplay w ogóle nie zaznaczył swojej obecności w notowaniach sprzedaży. Muzycy jednak się nie poddawali i w następnym roku wydali kolejny, tym razem bardziej hardrockowy album, "Fighting". W kilku utworach pojawiają się charakterystyczne motywy solowe, grane unisono przez obu gitarzystów, które stały się znakiem rozpoznawalnym zespołu. Choć materiał nie prezentuje się ciekawie pod względem artystycznym - wypełnia go prosty, sztampowy hard rock - okazał się pierwszym długometrażowym wydawnictwem zespołu, jakie osiągnęło sukces komercyjny (60. miejsce w Wielkiej Brytanii). Wytrwałość zespołu w końcu została doceniona. Jeszcze większym zainteresowaniem cieszył się kolejny album, "Jailbreak", który doszedł do 10. miejsca w Wielkiej Brytanii i 18. w Stanach, a także przyniósł kilka przebojów.

"Jailbreak" kontynuuje hardrockowy kierunek ze swojego poprzednika. Przy czym zespół upodobał sobie wygładzoną, radiową odmianę stylu. Album wypełniają proste, melodyjne piosenki, zbudowane na zwrotkowo-refrenowych strukturach (z miejscem na gitarowe unisona). Brzmienie nie jest zbyt ciężkie - takie w sam raz dla radia. Autentycznymi przebojami stały się utwór tytułowy i przede wszystkim "The Boys Are Back in Town", niezwykle popularny wśród klasy robotniczej, której został zadedykowany. Nieco mniejszym hitem był też "Cowboy Song". Cała trójka wypada dość przyjemnie, ale jest to typowa muzyka użytkowa. Podobnie jak, reszta albumu, w większości wpisująca się w piosenkową sztampę, z chwytliwymi, ale raczej miałkimi melodiami. Kawałki w rodzaju "Angel from the Coast", "Romeo and the Lonely Girl" czy "Fight or Fall" są natomiast tak niecharakterystyczne, że zapomina się o nich zaraz po wybrzmieniu ostatniego dźwięku, ale przynajmniej nie drażnią. W przeciwieństwie do naprawdę okropnego "Running Back", z żenującym, strasznie naiwnym i banalnym motywem przewodnim oraz tandetnym "saksofonem" z syntezatora, kojarzącym się z twórczością Kenny'ego G. Za to wyjątkowo udany okazuje się finał albumu w postaci  "Emerald" - najcięższego w zestawie, ale wciąż bardzo melodyjnego, choć w mniej banalny sposób; wyróżniającego się także licznymi solówkami o lekko celtyckim zabarwieniu. Ten utwór pokazuje, że zespół miał pomysł na dość oryginalny styl, z którego jednak bardzo rzadko korzystał.

"Jailbreak" to kolejny dowód, że grupa Thin Lizzy miewała przebłyski, ale nie potrafiła nagrać albumu, który w całości przyciągałby uwagę. Bo i raczej nie to było zamiarem muzyków, a tworzenie muzyki przy której mniej wymagający słuchacze będą się dobrze bawić. W tej kategorii trudno "Jailbreak" wiele zarzucić. Ja jednak szukam muzyki do słuchania.

Ocena: 6/10



Thin Lizzy - "Jailbreak" (1976)

1. Jailbreak; 2. Angel from the Coast; 3. Running Back; 4. Romeo and the Lonely Girl; 5. Warriors; 6. The Boys Are Back in Town; 7. Fight or Fall; 8. Cowboy Song; 9. Emerald

Skład: Phil Lynott - wokal i gitara basowa; Scott Gorham - gitara; Brian Robertson - gitara; Brian Downey - perkusja
Gościnnie: Tim Hinkley - instr. klawiszowe (3)
Producent: Phil Lynott i Ron Nevison


Komentarze

  1. Jeśli chodzi o album "Fighting", nie można zapominać o utworze "Suicide", który jest według mnie arcydziełem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przesadzasz? ;) To przecież tylko fajny rockowy kawałek, którego dobrze się słucha, ale nie jest ani nowatorski, ani nie budzi podziwu nadzwyczajnym wykonaniem, ani nie zapewnia głębszych przeżyć estetycznych, po prostu jest dobrą rozrywką.

      Usuń
    2. Nie jest nowatorski czy nadzwyczajny- mimo to daję mu 10/10

      Usuń
    3. Czy jednak "arcydzieło" to odpowiednie określenie, gdy oceniasz wyłącznie na podstawie subiektywnego odbioru? Moim zdaniem takie określenie powinno być zarezerwowane dla dzieł obiektywnie wybitnych.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024