[Recenzja] Queen - "Made in Heaven" (1995)



Dwa lata po śmierci Freddiego Mercury'ego, pozostali członkowie Queen weszli ponownie do studia, by zarejestrować nowy album. Nie napisali jednak żadnych nowych utworów. Postanowili bowiem wykorzystać partie wokalne i klawiszowe zarejestrowane przez zmarłego muzyka. Jak się okazało, zostało ich całkiem sporo, zwłaszcza z ostatnich lat. Niedługo przed śmiercią, Mercury zdążył nagrać swoje partie do utworu "A Winter's Tale", a także większość wokalu do "Mother Love" (dalszą część dośpiewał Brain May). Z tego okresu pochodzą także szczątkowe wokale, z których producent David Richards stworzył praktycznie od podstaw utwór "You Don't Fool Me". Po więcej materiału trzeba było sięgnąć głębiej do archiwum. Wykorzystano nieukończone wcześniej kawałki z okresu "The Miracle" ("Too Much Love Will Kill You"), "A Kind of Magic" ("Heaven for Everyone"), a nawet "Hot Space" ("Let Me Live") i "The Game" ("It's a Beautiful Day"). Dziwniejszym posunięciem było nagranie całkowicie nowych partii instrumentalnych do utworów już wcześniej wydanych, ale tutaj zaprezentowanych w  zupełnie innych aranżacjach - "My Life Has Been Saved" (ze strony B singla "Scandal") oraz "Made in Heaven" i "I Was Born to Love You" (z solowego albumu Mercury'ego, "Mr. Bad Guy").

Ponieważ większość partii instrumentalnych została zarejestrowana w latach 1993-95, nie słychać różnić w brzmieniu i produkcji. Całość brzmi jak efekt jednej sesji. Jak na ten zespół, jest to całkiem spójne wydawnictwo. A jednocześnie bardzo wykalkulowane. Obliczone na wywołanie u odbiorców konkretnych emocji - wzruszenia, smutku, żalu. Szczerość słychać jedynie w partiach wokalnych Mercury'ego. Ale w połączeniu z muzyką, efekt jest mocno przesadzony. Partie instrumentalne, zwłaszcza klawiszowe i dodatkowe wokale, nierzadko popadają w przesadną ckliwość. Nie brakuje oczywiście wyrachowanych solówek Maya, z gatunku tych, co to mają porywać tłumy. Większość utworów zaaranżowano na ballady, które same w sobie nie są może złe (taka "Mother Love", gdyby nie udziwniona końcówka, byłaby całkiem dobra), ale w takiej ilości męczą. Nieco żywszymi momentami są dyskotekowy "You Don't Fool Me" oraz najbardziej rockowe "I Was Born to Love You" i "It's a Beautiful Day (Reprise)" (w tym ostatnim wspamplowano fragment "Seaven Seas of Rhye" z "Queen II"), ale nie mają one większego wpływu na ogólny charakter albumu. Zresztą żaden z nich nie jest zbytnio udany. Pewnym urozmaiceniem jest jeszcze gospelowy "Let Me Live", któremu niezwykle daleko do poziomu utrzymanego w podobnej konwencji "Somebody to Love". Dwadzieścia lat wcześniej zespół potrafił umiejętnie operować pastiszem i kiczem, zachwycając pomysłowymi aranżacjami. Tutaj został sam kicz.

Całości dopełniają dwa ukryte nagrania: czterosekundowy "Yeah", czyli tytułowy okrzyk Mercury'ego, wycięty z utworu "Don't Try Suicide" z albumu "The Game" (nie mam pojęcia na co to komu potrzebne), oraz ponad dwudziestominutowy utwór bez tytułu (zwykle określany jako "Untitled" lub "13"), utrzymany w stylistyce ambientu - nagranie zostało stworzone przez Richardsa, a następnie nieznacznie wzbogacone pomysłami Maya i Taylora. Nie ma oczywiście nic wspólnego z pozostałymi dokonaniami Queen, ale wypada całkiem intrygująco i dość ambitnie. Paradoksalnie, ten dodatkowy utwór jest najlepszym na albumie. I prawdopodobnie najbardziej niedocenionym w całej dyskografii zespołu.

"Made in Heaven", jak większość pośmiertnych albumów, jest produktem mającym zapewnić zyski na fali żalu po popularnym muzyku. Jednak zwykle wydawnictwa tego typu nie są tak ckliwe ani nie próbują w tak bezpośredni sposób oddziaływać na emocje słuchaczy. Co innego, gdyby te utwory powstały w takiej formie jeszcze przed śmiercią Mercury'ego (jak te z albumu "Innuendo"). Ale nadanie im takiego kształtu kilka lat później, wyklucza działanie pod wpływem szczerych emocji, a sugeruje obrzydliwe żerowanie na śmierci najpopularniejszego członka zespołu.

Ocena: 4/10



Queen - "Made in Heaven" (1995)

1. It's a Beautiful Day; 2. Made in Heaven; 3. Let Me Live; 4. Mother Love; 5. My Life Has Been Saved; 6. I Was Born to Love You; 7. Heaven for Everyone; 8. Too Much Love Will Kill You; 9. You Don't Fool Me; 10. A Winter's Tale; 11. It's a Beautiful Day (Reprise)

Skład: Freddie Mercury - wokal, inst. klawiszowe (1-3,6,10,11); Brian May - gitara, instr. klawiszowe (3,4,6,8,10), wokal (3,4), dodatkowy wokal; John Deacon - gitara basowa, instr. klawiszowe (1,5,11), gitara (5); Roger Taylor - perkusja i instr. perkusyjne, instr. klawiszowe (7,9), wokal (3), dodatkowy wokal
Gościnnie: Rebecca Leigh-White, Gary Martin, Catherine Porter, Miriam Stockley - dodatkowy wokal (3); David Richards - instr. klawiszowe (5,8,11)
Producent: Queen i David Richards


Komentarze

  1. Smutne: płyta dla kasy. Powinni tego zakazać. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to nie koniec tragedii zespołu Queen - najgorsze miało przyjść dopiero potem. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinno się zakazać zarabiania na muzyce? Wtedy mało komu chciałoby się cokolwiek nagrywać. Sporo byśmy na tym jednak stracili. Queen rozpadłby się w połowie lat 70., przed czym muzyków powstrzymał tylko i wyłącznie sukces "Bohemian Rhapsody", po którym w końcu zaczęli zarabiać pieniądze. To zawsze był komercyjny projekt. Kolejne płyty powstawały przede wszystkim dla kasy, a jednak do pewnego momentu prezentowały się dobrze.

      Usuń
    2. A jaka tragedia spotkała niby zespół Queen? Oni ciągle mają się dobrze, mają wielu fanów na świecie, są chyba najbardziej popularnym zespołem z tamtych lat wśród młodzieży (zresztą sam jestem fanem od kilku lat, będąc rocznikiem 2002, a więc urodziłem się 11 lat po śmierci w Freddiego, w czasach w których rzekomo popularność Queen miała lecieć w dół). Nazwisko Freddiego dalej jest znane i wielbione mimo iż w tym roku obchodzimy jego 30. już rocznicę odejścia do gwiazd.

      A płyta jest normalna, nie każdemu oczywiście musi się podobać (chociaż czytam te recenzje Pabla i trzymam się za głowę że aż tak ktoś podchodzi krytycznie do zespołu Queen, no ale to jego zdanie...), ale nie ma nic złego w jej istnieniu. Skoro sam Fred chciał zostawić jak najwięcej po sobie.

      Jeżeli rzeczywiście zostały jakieś nieukończone utwory to uważam iż powinni ruszyć się i w końcu kiedyś to skończyć i wydać w formie nowego albumu. 50. rocznica zespołu była idealną okazją ale cóż....

      Usuń
    3. Ale zdajesz sobie sprawę, że obecna popularność Queen to zasługa mających po 30-40 lat przebojów, a nie tych żenujacych współczesnych poczynań Maya z Taylorem?

      Być może jak sam poznasz więcej muzyki, to też zaczniesz oceniać twórczość Queen bardziej krytycznie.

      Usuń
  2. Tego albumu mogło też nie być ale z innego powodu. Fred nagrywał bo chciał aby chłopaki mieli jego wokal, aby po jego śmierci mieli zrobić resztę. Później odbył się słynny koncert jemu poświęcony na Wembley a po nim nic. Brianowi niespecjalnie śpieszyło się (zresztą ma to niestety do dzisiaj) aby grzebać w archiwum zespołu. Tym bardziej że w tym okresie sporo miał solowych projektów, album "Back to the Light" i trasa (między innymi z Cozy'm Powell'em). W końcu nie chcąc czekać Taylor i Deacon sami zaczęli pracować z Richardsem, a May nie chciał aby odbyło się to od niego i w końcu uległ i dołączył do reszty.
    Szkoda tylko że przez prawdopodobne lenistwo Maya sporo rzeczy ucieka. Np. koncerty, chyba on jest głównym hamulcowym jeśli chodzi o nowe wydawnictwa zespołu. Wielka szkoda bo jakby pogrzebał dalej to zadowoleni byliby fani (dość sporo jest danych, że stać by było zespół na wydanie albumu a może nawet podwójnego, z archiwalnymi materiałami) i nie tylko, zezwalając i starając się wydawać koncerty aż do poczatku lat 80 kiedy zespół był świetny. Chociaż czekaj, jest jeden, niedawno wydali album koncertowy z Lambertem :D

    "To zawsze był komercyjny projekt" - jeżeli chodzi o muzykę taką jak rock czy pop, to jaki artysta nie jest komercyjnym projektem? Przecież z tego muzycy żyją. Beatlesi to również był komercyjny projekt grający miłe melodyjki. Dopiero po jakimś czasie zapewne stwierdzili "ok ludzie nas kochają, wszystko co wychodzi pod nazwą "The Beatles" sprzedaje się wyśmienicie, a może spróbujemy czegoś innego? Jak ludzie zareagują na inne rzeczy które są mniej przystępne ale z ciekawszymi aranżacjami?". O ile "Żuki" wydawali naprawdę świetne albumy w ciągu tej drugiej części kariery, to czasem też trudno oprzeć się wrażeniu że te wyśmienite liczby sprzedanych kopii albumu są w dużej mierze dlatego że to było podpisane "The Beatles" a ludzie niekoniecznie zwracali na wartości artystyczne poszczególnych albumów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli chodzi o muzykę taką jak rock czy pop, to jaki artysta nie jest komercyjnym projektem?

      Poza tymi znanymi przedstawicielami rocka i tymi grającymi podobnie do nich, istnieje cała masa muzyki, która też wpisuje się w ramy rocka, ale reprezentujący ją twórcy realizowali przede wszystkim artystyczne cele, kosztem popularności. To nawet nie kwestia pojedynczych wykonawców, ale całych podgatunków i nurtów rocka, jak np. Rock in Opposition, krautrock, scena Canterbury, zeuhl, no wave, noise rock, itd.

      Usuń
  3. A ja baaardzo lubie te plyte! Usłyszeć Freddiego w nieznanych dotąd utworach. Too Much Love Will Kill You napisane przez Maya o rozdarcia między żoną a kochanką w wykonaniu Freddiego nabiera innego sensu. Może i utwory z Mr Bad Guy nie były tu konieczne zwl I Was Born To Love You. Za to Heaven For Everyone, Its A Beautiful Day czy Winters Tale to perełki. Przykre te Wasze opinie o zerowaniu i chęci zysku. Zespół bardzo się postarał nagrywając cały material. Dla mnie jako fana to bezcenna pamiątka. To nie tak jak wydawanie kolejnej płyty Hendrixa z jednym jedynym premierowym utworem w dodatku nieukończonym a reszta to znane utwory skompilowane z innych znanych płyt.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024