[Recenzja] Queen - "Flash Gordon" (1980)



Fani Queen nie musieli długo czekać na następcę "The Game". Kolejne wydawnictwo zespołu ukazało się niespełna pół roku później. Trudno jednak traktować "Flash Gordon" jako pełnoprawny album. Jest to ścieżka dźwiękowa do tak samo zatytułowanego filmu (w reżyserii Mike'a Hodgesa) i niewiele ma wspólnego z resztą dyskografii grupy. Na wzięcie udziału w tym projekcie nalegał Brian May, pozostali muzycy nie byli przekonani. I najwidoczniej zostało im tak do końca sesji, a i May musiał stracić swój zapał w trakcie nagrywania, bo końcowy efekt brzmi jak zrobiony kompletnie na odwal. Byle tylko kasa się zgadzała, przy najmniejszym wysiłku.

Wydawnictwo wypełnia osiemnaście kawałków, w zdecydowanej większości mających charakter muzyki ilustracyjnej. Już po ilości można się domyślić, że trwają bardzo krótko, zwykle koło dwóch minut. Czasem brzmią jak zalążki pomysłów na kompozycje (np tandetny, dyskotekowy "Football Fight"). Częściej jak bezsensowna zabawa syntezatorami, które są tutaj dominującym instrumentem. Jakby tego było mało, dźwięki grane przez zespół są zwykle tylko tłem do pochodzących z filmu dialogów i efektów dźwiękowych, sprawiających wrażenie powklejanych w zupełnie przypadkowe miejsca. Podobnie sprawa ma się z orkiestracjami, które również powciskano tu i ówdzie bez żadnego celu. Pozornie bardziej konkretny kształt mają dwa kawałki z partiami wokalnymi: otwierający całość patetyczny "Flash's Theme" (którego fragmenty przewijają się przez cały album) i hardrockowy "The Hero". Oba są jednak strasznie chaotyczne, sprawiające wrażenie posklejanych z fragmentów różnych utworów (w przypadku tego drugiego faktycznie tak jest - to po prostu "Battle Theme" z dodanym śpiewem, połączony z kolejną wariacją tematu przewodniego), oraz oczywiście wzbogacone głupimi wstawkami z filmu. Jedynym w miarę sensownym kawałkiem jest gitarowa interpretacja "Marszu weselnego" Wagnera - tylko tutaj pojawia się charakterystyczne brzmienie Maya i... wyrazista melodia. Cała reszta to zlepek przypadkowych dźwięków, za którymi najwidoczniej nie stała żadna głębsza myśl.

"Flash Gordon" może konkurować z "Trance Visionary" Wishbone Ash o miano najbardziej kuriozalnego albumu w historii fonografii. Nie mam pojęcia, jak muzykom mogło nie być wstyd wydawać taki syf i jeszcze firmować go szyldem Queen. Tym bardziej nie rozumiem, jakim cudem zespół po wydaniu tego gniota nie stracił swojej popularności, lecz wciąż odnosił kolejne wielkie sukcesy komercyjne. Sam "Flash Gordon" pokrył się platyną w Wielkiej Brytanii. Jak widać, sama nazwa wystarczy, by sprzedać nawet najgorsze gówno.

Ocena: 0/10



Queen - "Flash Gordon" (1980)

1. Flash's Theme; 2. In the Space Capsule (The Love Theme); 3. Ming's Theme (In the Court of Ming the Merciless); 4. The Ring (Hypnotic Seduction of Dale); 5. Football Fight; 6. In the Death Cell (Love Theme Reprise); 7. Execution of Flash; 8. The Kiss (Aura Resurrects Flash); 9. Arboria (Planet of the Tree Men); 10. Escape from the Swamp; 11. Flash to the Rescue; 12. Vultan's Theme (Attack of the Hawk Men); 13. Battle Theme; 14. The Wedding March; 15. Marriage of Dale and Ming (And Flash Approaching); 16. Crash Dive on Mingo City; 17. Flash's Theme Reprise (Victory Celebrations); 18. The Hero

Skład: Freddie Mercury - instr. klawiszowe, wokal; Brian May - gitara, instr. klawiszowe, dodatkowy wokal; John Deacon - gitara basowa, gitara, instr. klawiszowe; Roger Taylor - perkusja i instr. perkusyjne, instr. klawiszowe, dodatkowy wokal
Gościnnie: Howard Blake - orkiestracja
Producent: Queen i Reinhold Mack


Komentarze

  1. A cóż to za ocena 0? Sprawia, że nawet 1-ka jest teraz pewnym wyróżnieniem ;) Byłaby ona zarezerwowana dla dwóch albumów (ten i "Trance Visionary") czy jeszcze coś by się na nią łapało?

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmmm, skoro jedynka oznacza niesłuchalny, to cóż mogłoby oznaczać ZERO ? :D Stawiam na KOMPLETNE GÓWNO, albo coś w ten deseń :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam problem z tą muzyką - jako ilustracja kiepskiego filmu może i się nadaje, ale nie wiem, po co zespół Queen umieścił to-to na krążku, który teraz straszy w dyskografii. :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jak to po co? Żeby wycisnąć jeszcze więcej kasy. W tamtym czasie wszystko z nazwą Queen na okładce byłoby bestsellerem, nawet album z odgłosami pierdzenia muzyków. Co pewnie i tak byłoby lepsze od recenzowanego wydawnictwa.

      Usuń
    2. Takim albumem można by było przekonać szerszą publiczność do awangardy

      Usuń
  4. Moim zdaniem ratunkiem dla tego albumu było to, że zespół był w trasie promującej The Game. Soundtrack został wydany jakieś pół roku po debiucie The Game, a następnie włączył Flash's Theme i The Hero do repertuaru koncertów w '81. Zresztą zabieg nawet wyszedł, album doszedł do pierwszej dziesiątki notowan w UK, singiel promujący (Flash's Theme) też pierwsza dziesiątka. A poprzednik (czyli The Game) to według różnych źródeł najlepiej sprzedający się studyjny LP grupy (obok News of the World i Made in Heaven) więc śmialo można powiedzieć, że od '78/79 do 81/82 Queen był najpopularniejszym zespołem na świecie więc nie dziwi w miarę dobra sprzedaż tego gniota.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024