[Recenzja] Queen - "A Day at the Races" (1976)



Okładka i tytuł (ponownie zaczerpnięty z filmu braci Marx) piątego albumu Queen to ewidentna próba zdyskontowania wielkiego sukcesu "A Night at the Opera". Zresztą zakończona pełnym sukcesem. Szczyt brytyjskiego notowania znów został zdobyty, w Stanach było niewiele gorzej, niż poprzednio (znów miejsce w pierwszej piątce listy Billboardu). A jednak w ogólnym rozrachunku "A Day at the Races" do dnia dzisiejszego sprzedał się w znacznie mniejszym nakładzie. Przyczyn takiego stanu rzeczy mogło być kilka, część z nich wydaje się oczywista.

"A Day at the Races" to kolejny bardzo eklektyczny zbiór kawałków, bez żadnego pomysłu na całość. Zespół właściwie niczym tu już nie zaskakuje, jedynie powtarza patenty, które przyniosły mu sławę. Poszczególne fragmenty nierzadko są odpowiednikami utworów z poprzednich albumów. Brak tu jednak kompozycji na miarę "Bohemian Rhapsody" i "The Prophet's Song". Najjaśniejszym i najświeższym punktem jest "Somebody to Love", zresztą całkiem spory przebój, wzbogacający twórczość zespołu o wpływy gospel. Wysoki poziom trzymają też dwa inne utwory: urocza ballada "You Take My Breath Away" (godny następca "Love of My Life") i jeden z najcięższych utworów w studyjnej dyskografii zespołu, "White Man". Do udanych fragmentów można jeszcze zaliczyć takie kawałki jak hardrockowo zagrany rock and roll "Tie Your Mother Down" oraz pastiszowe "Good Old-Fashioned Lover Boy" i "The Millionaire Waltz" (dwa pierwsze były wydane na singlach, ale nie odniosły większego sukcesu). Żadnego z tych sześciu utworów nie umieściłbym jednak wśród największych osiągnięć zespołu. Na albumie znalazły się też takie nagrania, jak banalne "Long Away" i "You and I", czy przesłodzona ballada "Teo Torriatte (Let Us Cling Together)". Żadnego z nich nie postawiłbym jednak wśród największych gniotów nagranych przez zespół.

"A Day at the Races" to nie do końca udana próba nagrania drugiego "A Night at the Opera", zbyt wtórna w stosunku do swojego poprzednika, bezpieczna (żadnych nowych rozwiązań) i zawierająca nieco słabsze kompozycje. Z drugiej strony, album wydaje się nieco bardziej zwarty i spójny, poziom poszczególnych utworów też jest trochę bardziej wyrównany. W ogólnym rozrachunku, jest to album na pewno mniej istotny, ale tylko nieznacznie słabszy.

Ocena: 7/10



Queen - "A Day at the Races" (1976)

1. Tie Your Mother Down; 2. You Take My Breath Away; 3. Long Away; 4. The Millionaire Waltz; 5. You and I; 6. Somebody to Love; 7. White Man; 8. Good Old-Fashioned Lover Boy; 9. Drowse; 10. Teo Torriatte (Let Us Cling Together)

Skład: Freddie Mercury - wokal i pianino; Brian May - gitara, wokal (3), instr. klawiszowe (10), dodatkowy wokal; John Deacon - gitara basowa, gitara (5); Roger Taylor - perkusja i instr. perkusyjne, wokal (9), gitara (9), dodatkowy wokal
Gościnnie: Mike Stone - dodatkowy wokal (8)
Producent: Queen


Komentarze

  1. Spokojne 8/10- brak "hitu" zrównoważyli większą równością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Somebody to Love" to jednak spory hit i mocno się wyróżnia na tle reszty albumu.

      Usuń
    2. tak ale napisałeś tam, że nie ma tutaj hitu na miarę tych z NATO (Night.....)

      Usuń
    3. To jest spory przebój, ale napisałem tak w odniesieniu do twojej recenzji (brak czegoś na miarę Bohemian Rapshody i Prophet Song)

      Usuń
    4. Bo nie ma tu podobnego utworu do tamtych, ale "StL" i tak się wyróżnia.

      Usuń
    5. Moim zdaniem The Millionaire Waltz jest na poziomie Bohemian Rhapsody. Absolutna majstersztyk. Różnorodne fragmenty, bogate harmonie, muzyka pięknie się rozwija, rozpędza i zwalnia, Mercury miał genialne wyczucie jak poprowadzić muzykę do przodu. Jego wokal w tym numerze jest cudowny, raz hard rockowy, a chwilę później taki teatralny jak w latach 20 i 30. Co za gość. I ten ostatni fragment jak wraca główny temat, ale z dodatkiem chóru i w nieco szybszym tempie. Świetna gra na fortepianie, a John popełnia jedną z najlepszych ścieżek basowych w karierze. No i ta solówka Briana, jakby wyjęta z jakiejś kreskówki, ale zachowuje ten klasyczny charakter. Ponadto to pierwszy album Queen, gdzie Mercury osiągnął mistrzowski poziom wokalny.

      Usuń
  2. w sumie to mam problem z oceną tego wydawnictwa, tak samo jak z "Between The Buttons" Rolling Stones, no przy nich to może trochę mniej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdecydowanie słabszy od Nocy w operze. Już choćby dlatego że brzmi jak usilna kontynuacja tej płyty. Zespół chce pokazać że potrafi grać w różnych stylach. O ile Somebody To Love jest udanym przebojem to Millionaires Waltz brzmi pretensjonalnie, zwłaszcza całkiem nie pasujące tu rockowe fragmenty - patent z Bohemian Rhapsody gdzie tam był logiczna częścią całości. SmIeszna solówka Briana po której Freddie znakomicie parodiuje Marlenę Dietrich ("my fine friend"). Nijakie Long Away i You and I. Nudny i ociezaly White Man. Good Old Fashioned to kontynuacja Seaside Rendezvous z kochasiem w roli głównej. Nadęte patosem Take My Breath Away. Naprawdę udane utwory to Tie Your Mother, Somebody to Love i Teo Torriate (choc fragmenty po japońsku niekonieczne). Drowse ma fajną melodie ale aranżacja że slide gitarą srednia- może gdyby była bardziej akustyczna? Całość nieznośnie wtórna zwłaszcza w stosunku do poprzedniczki. Co jeszcze dodatkowo podkreśla tytuł płyty i okładka.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024