[Recenzja] The Beatles - "Abbey Road" (1969)



W styczniu 1969 roku Beatlesi rozpoczęli nagrywanie następcy "Białego albumu", roboczo zatytułowanego "Get Back". Jednak narastające napięcia i konflikty pomiędzy muzykami znów niemal doprowadziły do rozpadu zespołu. Na kilka dni odszedł z niego George Harrison. Po jego powrocie, muzycy podjęli decyzję, aby przerwać pracę na sprawiającym wiele trudności materiałem i rozpocząć wszystko od początku, z nowymi utworami, starając się przezwyciężyć wzajemną niechęć. To zresetowanie wyszło zdecydowanie na dobre - nagrania ruszyły pełną parą, a nowy materiał okazał się zaskakująco udany. Choć jednak nikt nie mówił tego na głos, wszyscy byli przekonani, że to już ich ostatnie wspólne przedsięwzięcie. We wrześniu - już po nagraniu albumu, a tuż przed jego wydaniem - decyzję od odejściu podjął John Lennon (co przez wiele kolejnych miesięcy trzymano w tajemnicy).

Kiedy jednak "Abbey Road" trafił do sprzedaży, nikomu chyba nie przyszło na myśl, że w zespole dzieje się tak źle. Zawarty tutaj materiał sprawia raczej wrażenie nagrywanego w bardzo dobrej, wyluzowanej atmosferze. Zespoły będące na skraju rozpadu, wewnętrznie skłócone, nie nagrywają przecież tak udanych longplayów. Inna sprawa, że ta cała otoczka wokół "Abbey Road" sprawia, że album jest nieco przeceniany. Zdecydowanie nie jest to, wbrew powszechnej opinii, skończenie doskonałe arcydzieło. Całość jest nieco nierówna i za bardzo eklektyczna. Takie piosenki, jak musicalowy "Maxwell's Silver Hammer" czy brzmiący jak piosenka dla dzieci "Octopus's Garden", same w sobie nie należą do specjalnie udanych, a umieszczone pomiędzy bardziej rockowymi utworami, sprawiają wrażenie wyrwanych z kontekstu. Nie przekonuje mnie też idea tzw. "Abbey Road Suite" (bardziej pasowałby tytuł "Abbey Road Medley"), czyli ośmiu ostatnich kawałków (nie licząc ukrytego "Her Majesty") zmiksowanych w taki sposób, aby tworzyły całość. Jednak ze względu na eklektyzm poszczególnych części, brzmi to bardzo chaotycznie. Ponadto fragmenty te potraktowane zostały bardzo pobieżnie, przez co trudno traktować je jako pełnoprawne, pełnowartościowe utwory.

Album ma też jednak sporo naprawdę udanych momentów. Jak napisany przez McCartneya doo-wopowy "Oh! Darling", może niezbyt interesujący od strony instrumentalnej, ale wyróżniający się bardzo ekspresyjną partą wokalną kompozytora. Bardzo przyjemnie wypadają obie kompozycje Harrisona - ładna ballada "Something" i uroczy "Here Comes the Sun". Jednak w zdecydowane najlepszej formie kompozytorskiej był Lennon, który dostarczył trzy fantastyczne utwory: najbardziej chyba znany z tego albumu "Come Together", oparty na świetnej, choć bardzo prostej linii basu, z fajnym zaostrzeniem w refrenie; nastrojowy "Because", oparty na akordach "Sonaty księżycowej" Beethovena granych od tyłu, z bardzo bogatymi harmoniami wokalnymi i zastosowaniem syntezatora Mooga; a także będący moim zdecydowanym faworytem, potężny "I Want You (She's So Heavy)" z fantastycznymi, bluesowymi partiami gitary, rewelacyjnie pulsującym basem, niezłymi organami i naprawdę ciężką końcówką. Ten ostatni to jeden z najmniej beatlesowskich utworów w dorobku zespołu - właściwie pozbawiony jakichkolwiek charakterystycznych dla niego elementów - ale i jeden z najwspanialszych w całej jego dyskografii.

"Abbey Road" jest z pewnością albumem ważnym z historycznego punktu widzenia, zaś z muzycznego - na pewno udanym, zawierającym wiele wspaniałych momentów, ale dość niespójnym stylistycznie (choć nie ma tu aż tak dużego rozstrzału, jak na poprzednim longplayu) i nierównym. Tak więc znać go wypada, ale popadać w bezkrytyczny zachwyt to już niekoniecznie.

Ocena: 8/10



The Beatles - "Abbey Road" (1969)

1. Come Together; 2. Something; 3. Maxwell's Silver Hammer; 4. Oh! Darling; 5. Octopus's Garden; 6. I Want You (She's So Heavy); 7. Here Comes the Sun; 8. Because; 9. You Never Give Me Your Money; 10. Sun King; 11. Mean Mr. Mustard; 12. Polythene Pam; 13. She Came In Through the Bathroom Window; 14. Golden Slumbers; 15. Carry That Weight; 16. The End; 17. Her Majesty

Skład: John Lennon - wokal, gitara, instr. klawiszowe, instr. perkusyjne, efekty; Paul McCartney - wokal, gitara basowa, gitara, instr. klawiszowe, instr. perkusyjne, efekty; George Harrison - wokal, gitara, gitara basowa, instr. klawiszowe, instr. perkusyjne; Ringo Starr - perkusja i instr. perkusyjne, wokal
Gościnnie: George Martin - instr. klawiszowe, instr. perkusyjne, orkiestracje; Billy Preston - organy (2,6)
Producent: George Martin


Komentarze

  1. "I Want You (She's So Heavy)" To niewątpliwie dzieło życia. Ale czy "Blue Jay Way" mu nie dorównuję, ten genialny klimat po prostu wszystko w nim gra wyśmienicie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale co do recenzji, zgadzam się z tobą od początku do końca.

    OdpowiedzUsuń
  3. Lepsza od Let IT Be ale ustępuje mocno Pieprzowi i Revolver. Denne Maxwell i Octopus. W medleyu jest Sun King z koszmarnym fragmentem po "wlosku". Oczywiście procentowo przeważają dobre utwory. Przepiękny krótszy medley z The End na końcu . Niestety efekt psuje wklejone od czapy Her Majesty, co gorsza słychać że zostało wycięte z całości. Końcówka I Want You jest nudna- żadnej gitarowej solowki tylko ciągnięcie w nieskończoność głównego motywu. Opinia koncowa- płyta nierówna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Końcówka I Want You jest nudna- żadnej gitarowej solowki tylko ciągnięcie w nieskończoność głównego motywu.

      Repetycje to środek artystycznego wyrazu, którego uzasadnione użycie na pewno nie powinno być odbierane jako wada utworu. Tutaj służy budowaniu napięcia. Mimo, że grany jest tam w kółko jeden motyw, to sprawia wrażenie, jakby cały czas narastał. Zresztą już Brian Eno twierdził, że podczas odpowiednio długich repetycji mózg słuchacza zaczyna stopniowo inaczej przetwarzać i reagować na taki powtarzający się wzór. Tutaj Beatlesi i Martin nieco to ułatwili słuchaczom, coraz bardziej wysuwając na pierwszy plan szum syntezatora. Moim zdaniem jest to jeden z najbardziej sugestywnych i najbardziej dopracowanych momentów w całej dyskografii Beatli. I chyba nikt wcześniej nie próbował czegoś takiego na gruncie rocka.

      Usuń
    2. Mam wykształcenie muzyczne i wiem co to są i po co są repetycje;) zobacz choćby Bolero Ravela czy innych kompozytorów. Ale tam to czemu służy, faktycznie budowaniu napięcia aż dochodzi do kulminacji- zmiany melodii w finale. Tutaj u Beatlesow brzmi to jakby szumem z syntezatora przykryto brak pomyslu co zrobić z końcówka utworu. Wcześniej natomiast jest w nim rewelacyjne solo Prestona na organach. Oraz bardzo słaba melodia zwrotki, gdzie równie kiepsko wyszło unisono gitary i wokalu- patent jak sądzę zapożyczony od Hendrixa. Lepiej brzmi ow rzeczony powtarzany na końcu motyw (refren? Bo chyba taka rolę też pełni?) od którego zresztą utwór się rozpoczyna dając nadzieję że będzie ciekawie a tu słaba zwrotka...

      Usuń
    3. Masz wykształcenie muzyczne i stosujesz argumentację typu nie podoba mi się = słabe? Oj, słabo.

      Usuń
  4. Wbrew temu co może Ci się wydaje nie zawsze istnieją obiektywne kryteria służące ocenie utworu. Tutaj dorabiasz ideologię do faktu że zakończenie tego utworu jest słabe. To nie np. Wagner że komuś może nie odpowiadać jego monumentalny styl ale wielkości odmówić mu nie sposób ;) Beatlesi byli tylko pop grupa i amatorami i bywało że wydawali odrzuty lub piosenki nieudane choc fakt że udanych było zdecydowanie więcej. Dla Ciebie powtarzanie w kółko jednej frazy to przejaw geniuszu i "dopracowania", dla mnie w tym przypadku nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli nie zawsze istnieją obiektywne kryteria służące ocenie utworu i pomimo wykształcenia muzyvznego, na które tak ochoczo się powołujesz, nie umiesz wskazać jakiś niesubiektywnych wad tego nagrania, to po co takie stanowcze stwierdzenia, jak zwrotka jest słaba, zakończenie nudne? Nie wystarczy napisać, że się nie podoba?

      Z tym, że uważam ten utwór za genialny, to już sobie sam dopowiedziałeś. Ale obiektywnie można go docenić np. za jedną z pierwszych w muzyce popularnej - i to ze ścisłego mainstreamu - prób odejścia od typowego schematu piosenki, a także jednego z najstarszych w rocku zastosowań syntezatora, w dodatku używając go w inny sposób, niż tradycyjne instrumenty, nie do ich imitowania.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024