[Recenzja] Soundgarden - "Badmotorfinger" (1991)



Jak każdy słuchający rocka nastolatek, na początku swojej muzycznej drogi przechodziłem fascynację Nirvaną. Kilka lat później największym uwielbieniem darzyłem Pearl Jam. Dziś jednak z zespołów grunge'owych najbardziej cenię Alice in Chains i Soundgarden. Choć w przypadku tego drugiego, nigdy nie udało mi się przekonać do jego najwcześniejszych dokonań (debiutanckiego "Ultramega OK" i jego następcy, "Louder Than Love"). Dla mnie Soundgarden zaczyna się od trzeciego albumu, "Badmotorfinger". Zresztą dla samego zespołu także było to przełomowe wydawnictwo, po którego premierze został zauważony w muzycznym świecie.

Na tle wcześniejszej twórczości, "Badmotorfinger" wyróżnia się na pewno lepszym, mocniejszym brzmieniem. Ale przede wszystkim, muzycy rozwinęli się jako kompozytorzy. Takie utwory, jak "Rusty Cage", "Outshined", "Slaves & Bulldozers", "Jesus Christ Pose" czy "Holy Water" fantastycznie łączą dobre melodie i sabbathowy ciężar. Wpływ Black Sabbath na grupę jest niekwestionowany, jednak nie ma tutaj zbyt oczywistych nawiązań ani bezrefleksyjnego kopiowania. Muzycy stworzyli swój własny styl, na miarę lat 90. Słychać tu zresztą także inne wpływy, jak punk rock ("Face Pollution"), rock tzw.  alternatywny ("Somewhere"), a nawet pojawia się odrobina psychodelii ("Search with My Good Eye Closed", "Mind Riot"). Świetnym - i niekonwencjonalnym, jak na taką muzykę - pomysłem było dodanie partii saksofonu i trąbki w "Room a Thousand Years Wide" i "Drawing Flies". Ten pierwszy to zresztą mój ulubiony kawałek w całym repertuarze Soundgarden. Jest tu wszystko, za co cenię zespół, a dodatkowo wspomniane dęciaki dodają lekko jazzowego posmaku. Nie przekonuje mnie natomiast finałowy "New Damage", który nie wnosi już nic ciekawego i tylko niepotrzebnie wydłuża album.

Mocnym elementem zespołu jest Chris Cornell, który ze wszystkich grunge'owych wokalistów ma zdecydowanie najlepszy głos i największe umiejętności śpiewania. Nie można jednak zapomnieć o umiejętności Kima Thayila do tworzenia świetnych riffów, ani o sekcji rytmicznej, która nie ogranicza się do konwencjonalnego akompaniamentu. Wśród zespołów grunge'owych Soundgarden wyróżnia się bardziej eksperymentalnym podejściem, objawiającym się poprzez kombinowanie z nietypowym strojeniem gitar lub nieoczywistym metrum. Na "Badmotorfinger" otrzymujemy to wszystko w bardziej dojrzałej formie, niż na wcześniejszych wydawnictwach. Album jest jednak nieco za długi i przez to pod koniec robi się lekko nużący.

Ocena: 8/10



Soundgarden - "Badmotorfinger" (1991)

1. Rusty Cage; 2. Outshined; 3. Slaves & Bulldozers; 4. Jesus Christ Pose; 5. Face Pollution; 6. Somewhere; 7. Search with My Good Eye Closed; 8. Room a Thousand Years Wide; 9. Mind Riot; 10. Drawing Flies; 11. Holy Water; 12. New Damage

Skład: Chris Cornell - wokal i gitara; Kim Thayil - gitara; Ben Shepherd - bass; Matt Cameron - perkusja
Gościnnie: Scott Granlund - saksofon (8,10), Ernst Long - trąbka (8,10)
Producent: Terry Date i Soundgarden


Komentarze

  1. już pisalem ale co tam, dla mnie pierwsze 4 kawałki miazga a reszta co najwyżej przeciętna... lepiej by było gdyby na płytce było mniej kawałków, wtedy byłoby lepsze wrażenie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Co do pierwszego zdania, to ja nie miałem takiej fascynacji, nawet teraz twórczość Nirvany podoba mi się bardziej niż kiedyś.

    A co do recenzji, to zachęciła do wgłębienia się w dyskografię, bo znam "tylko" dość sporo pojedynczych utworów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dobrze, bo Soundgarden to bardzo dobry zespół rockowy.

      A Nirvana była jednym z pierwszych zagranicznych, jakich słuchałem. Zaczęło się od zobaczenia w telewizji teledysku do "Smells Like Teen Spirit", w efekcie czego kupiłem sobie składankę "Nirvana". Potem poznałem lepsze kapele ;)

      Usuń
    2. Nie dziwię się, bo od Nirvany zaczyna większość rockowców, ale o dziwo w okresie nastoletnim jakoś nie przemawiała do mnie ich twórczość - może "Come as You Are" i "Something in the Way" ceniłem bardziej od reszty. Wróciłem po paru latach i lepiej przyswoiłem tę ich muzykę, szczególnie przekonałem się do "Bleach". Dlatego obecnie bardziej polecam i czerpię większą radość ze słuchania. U Ciebie było chyba odwrotnie (?).

      Usuń
    3. Tak. Uznałem, że to zbyt szczeniacka i prostacka muzyka. To jednak wciąż jeden z lepszych zespołów, na jakie może natrafić początkujący słuchacz przy pobieżnym sprawdzeniu tematu. Ale i dość niebezpieczny dla takich osób, bo mogący ich łatwo sprowadzić na manowce - zaczną słuchać jakiś śmieciowych (pop)punków, post-grunge'ów, nu metali i innego syfu. Sam to niestety przerobiłem.

      Usuń
    4. To pewnie dawno słuchałeś Nirvanę. Bo ciekawi mnie co obecnie myślisz o ich wydawnictwach, ale pewnie i za ich twórczość się weźmiesz przy okazji aktualizacji?

      Usuń
    5. A uwierzyłbyś, że można tego samego dnia poznać "Nevermind" i "Wish You Were Here" i oboma być równie zachwyconym ? :D Miałem tak całe lata temu. Od tych dwóch albumów zacząłem swoją przygodę z muzyką. Soundgarden też się przewijało i miało na mnie jakiś wpływ, przewijał mi się w MTV, gdy była to jeszcze stacja muzyczna. ;)

      Usuń
    6. @Fan Filmów - Tak, dawno nie słuchałem. Nie wiem jeszcze czy też będę poprawiał.

      @pablo... - Jasne, czemu miałbym nie uwierzyć? Sam zacząłem słuchać Nirvany i Pink Floyd w mniej więcej tym samym momencie. I oba lubiłem. Choć początkowo bardziej Nirvanę ;)

      Usuń
    7. Taaaaaaak za szczeniaka ta energia i gitarowy wykop najsilniej działały na wyobraźnię. Ale jednak bardzo szybko Floydzi zaczęli przewyższać... w tamtym okresie żaden dźwięk, jaki usłyszałem, nie mógł się równać z motywem gitarowym rozbrzmiewającym w "Shine On You Crazy Diamond" (chyba nie muszę mówić, o który chodzi). Zresztą dzisiaj niewiele się w tej kwestii zmieniło ;)

      Usuń
    8. Rzadko już słucham Floydów, bo większość ich albumów mogę sobie odtworzyć ze szczegółami w głowie. Ale jak już słucham "w oryginale", to wciąż robią wielkie wrażenie ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024