[Recenzja] Led Zeppelin - "Physical Graffiti" (1975)



Zespół nie planował wydania dwupłytowego albumu. Gdy jednak zakończyły się prace nad materiałem, okazało się, że jego długość przekracza optymalną pojemność płyty winylowej. Zamiast zrezygnować z części utworów lub nieco je skrócić, zdecydowano się na bardziej kontrowersyjne posunięcie - rozszerzenie "Physical Graffiti" do dwóch płyt i zapełnienie miejsca odrzutami z poprzednich longplayów. O ile część z nich faktycznie zasłużyła na lepszy los, niż gnicie w archiwach, tak inne zdecydowanie nie powinny ich opuszczać. Powstał bardzo nierówny album. Często można spotkać się z opiniami, że pierwsza płyta jest zdecydowanie bardziej udana od drugiej i gdyby zespół ograniczył się tylko do niej, "Physical Graffiti" byłby kolejnym wielkim dziełem. W rzeczywistości nie jest to takie proste.

Biorąc pod uwagę ogólny poziom, pierwsza płyta faktycznie wypada znacznie lepiej, ale nie jest pozbawiona wad. Już na otwarcie pojawia się całkiem bezbarwny "Custard Pie". Zaraz potem rozbrzmiewa jednak porywający "The Rover" - niesamowicie chwytliwy, pełen świetnych zagrywek Page'a. Aż trudno uwierzyć, że to jeden z odrzutów - napisany został już podczas prac nad "Led Zeppelin III", tutaj jednak zamieszczono wersję nagraną podczas sesji "Houses of the Holy" (na którym byłby drugim najlepszym - po "No Quarter" utworem). Wysoki poziom utrzymuje jedenastominutowy blues " In My Time of Dying", oparty na tradycyjnej pieśni, ale podpisany jako autorska kompozycja - jak zwykle muzycy nadali zupełnie nowej jakości, co nieco ich usprawiedliwia. "Houses of the Holy", kolejny odrzut z tego albumu, to niestety tylko prosta, banalna piosenka. Zaraz potem rozbrzmiewa jednak świetny "Trampled Under Foot", inspirowany twórczością Steviego Wondera. To przede wszystkim popis Johna Paula Jonesa, odpowiadającego za fantastyczną partię basu i klawisze, dodające funkowego charakteru. Pierwszą płytę kończy słynny "Kashmir" - oparty na mocarnym, orientalizującym riffie, ale niepotrzebnie wzbogacony pretensjonalną orkiestracją.

Druga płyta, faktycznie jest dużo słabsza. W nowych utworach brakuje dobrych pomysłów. W hardrockowym "In the Light" nic nie wnoszą długie popisy Jonesa na syntezatorze. "Ten Years Gone" brzmi jak nowa, słabsza wersja "The Rain Song". Zupełnie nijaki jest natomiast "Sick Again", który dodatkowo pod koniec robi się mocno chaotyczny. W "The Wanton Song" pojawia się za to całkiem fajny riff i sporo energii, lecz ogólnie utwór wypada dość przeciętnie (choć moim zdaniem sprawdziłby się w roli otwieracza dużo lepiej od "Custard Pie"). Ze starszych kawałków najlepsze wrażenie sprawiają dwa utwory napisane w czasie pobytu Page'a i Planta w chacie na walijskiej wsi, gdzie tworzyli materiał na trzeci album. Instrumentalny "Bron-Yr-Aur" to fantastyczny popis umiejętności gitarzysty, nagrany podczas sesji "Trójki". Przyjemnie wypada także lekko ocierający się o stylistykę country, melodyjny "Down by the Seaside" - odrzut z "Czwórki". Ale są też ewidentne gnioty, jak "Night Flight", "Boogie with Stu" i "Black Country Woman", słusznie pominięte na wcześniejszych albumach (dwa pierwsze zostały zarejestrowane podczas sesji "IV", ostatni powstał w trakcie nagrywania "Houses of the Holy").

Skrócenie "Physical Graffiti" do jednej płyty winylowej byłoby najlepszym rozwiązaniem. Jednak wtedy znów najprawdopodobniej zostałyby pominięte tak dobre utwory, jak "The Rover" i "Bron-Yr-Aur". Zatem ostatecznie dobrze się stało, że album ukazał się w takiej formie, nawet jeśli jest bardzo nierówny i obok rewelacyjnych momentów zawiera kompletne niewypały.

Ocena: 7/10



Led Zeppelin - "Physical Graffiti" (1975)

LP1: 1. Custard Pie; 2. The Rover; 3. In My Time of Dying; 4. Houses of the Holy; 5. Trampled Under Foot; 6. Kashmir
LP2: 1. In the Light; 2. Bron-Yr-Aur; 3. Down by the Seaside; 4. Ten Years Gone; 5. Night Flight; 6. The Wanton Song; 7. Boogie with Stu; 8. Black Country Woman; 9. Sick Again

Skład: Robert Plant - wokal, harmonijka, gitara (LP2:7); Jimmy Page - gitara, mandolina, sitar; John Paul Jones - gitara basowa, instr. klawiszowe, mandolina, gitara; John Bonham - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Iman Karniparinpil - drumla (LP1:6); Ian Stewart - pianino (LP2:7)
Producent: Jimmy Page


Komentarze

  1. Powiem tak: z drobnymi wyjątkami pierwsza płyta jest świetna natomiast z drobnymi wyjątkami druga płyta jest kiepska. Custard Pie- świetne energetyczne otwarcie z hard rockową werwą. The Rover- genialny numer z rewelacyjną melodią i fajną grą Page'a. Jeden z moich ulubinych kawałków grupy.
    In My Time of Dying - moim zdaniem nieco za długi. Houses of the Holy - przyjemny kawałek nie psujący całości. Trampled Under Foot- tak śpiewającego Planta uwielbiam. Energetycznie, zadziornie i z chrypką. Ogólnie to kolejny genialny numer należący do moich ulubinych. Kashmir - przy całym geniuszu tego utworu uważam, że mógłby być o 2 min. krótszy. Z drugiej płyty niestety tylko mocny hard rockowy Sick Again jest według mnie godny uwagi.

    OdpowiedzUsuń
  2. W ocenie tej płyty zgadzam się z Michałem B.Pierwsza płyta to rewelacja i w tej formie powinna zostać wydana.Druga to dla mnie chłam na poziomie "Cody" utwory dobrane bez ładu i składu a "Boogie with Stu" i "Black Country Woman" to kompletne dno

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak dla mnie, te orkiestralia w Kashmirze są ok. Jedyne co mnie w tym kawałku męczy to, miejscami gdy nie śpiewa, zawodzaco-jeczacy Plant. Ta jego ekspresja do mnie nie przemawia.
    Ogólnie to już wszystko było, na Lp1 jest bardzo dobrze, na LP2 wzloty i upadki. 7 to dobra ocena.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Według mnie byłoby idealnie, gdyby z pierwszej płyty wywalić "Custard Pie" i "House of the Holy", a zamiast nich - niekoniecznie w te same miejsca - wstawić trzy pierwsze kawałki z drugiej płyty. Oczywiście zostałaby tylko jedna płyta. Z pozostałych kawałków coś tam pewnie trafiłoby na "Codę", która też by na tym raczej zyskała niż straciła. Wywalić jeszcze całkiem "in Through the Out Door" i Led Zeppelin byłby w czołówce rockowych zespołów z najrówniejszymi oraz najlepszymi dyskografiami ;)

      Usuń
    2. Zgadzam się z tym co napisałeś. Ciekawe co kierowało Pagem, że tyle tego narzucał? Być może przyczyną była sława i status LZ.

      Usuń
    3. Muzycy tłumaczyli to w ten sposób, że nowego materiału wyszło im na półtora płyty, więc postanowili wydać album z dwiema płytami, dodając odrzuty z poprzednich sesji.

      Usuń
  4. Dziwi mnie że na RYM to najlepiej oceniany album Zeppelinów poza czwórką. Jako całość strasznie nijaki i rozwleczony, nie zbliża się do któregokolwiek z poprzedników

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024