[Recenzja] Scorpions - "Taken by Force" (1977)



"Taken by Force" to pierwszy studyjny album Scorpions z perkusistą Hermanem Rarebellem, a zarazem ostatni, na którym zagrał Uli Jon Roth. Gitarzysta chciał pozostać przy dotychczasowej stylistyce, podczas gdy Klaus Meine i Rudolf Schenker dążyli do bardziej komercyjnego grania, co uniemożliwiło im dalszą współpracę. Jak wiele zespół przez to stracił, pokazują kolejne albumy zespołu. Roth był przecież nie tylko dobrym gitarzystą, ale także najlepszym kompozytorem w zespole. Również na "Taken by Force" dostarczył kilka kompozycji, będących mocnymi punktami albumu (w przeciwieństwie do poprzednich albumów, nie zaśpiewał w żadnej z nich): energetyczny "I've Got to Be Free", z bardzo hendrixowskimi, nieco funkowymi zagrywkami na gitarze; ciężki "The Sails of Charon", z jednymi z jego najlepszych solówek i riffów; a także przebojowy "Your Light", oparty na funkowej rytmice.

Z kompozycji Schenkera najlepsze wrażenie sprawia "We'll Burn the Sky" (z tekstem Moniki Dannemann - ostatniej dziewczyny Jimiego Hendrixa, z którą w tamtym czasie związał się Roth), czyli jedna z najlepszych ballad zespołu, z bardzo zgrabną melodią i dobrą solówką Rotha. Choć w wersji studyjnej razi nieco płaczliwy śpiew Meine'a. Dość ciekawie wypada nieco dziwny "The Riot of Your Time", a "He's a Woman - She's a Man" wyróżnia się jednym z najbardziej charakterystycznych riffów Rudolfa i sporym ciężarem, lecz razi topornością i irytującą partią wokalną. Kiepsko wypada otwierający album "Steamrock Fever" z tandetnym refrenem z doklejonymi odgłosami publiczności. Najsłabiej wypada jednak zakończenie, w postaci nudnej, mdłej i pretensjonalnej ballady "Born to Touch Your Feelings".

Ogólnie jednak "Taken by Force" pozostawia raczej pozytywne wrażenie. Choć nie brakuje tu słabszych momentów, całość jest nieco równiejsza od poprzednich albumów Scorpions z Rothem, słabsze momenty nie są aż tak tragiczne, a te lepsze są wyjątkowo udane. 

Ocena: 6/10



Scorpions - "Taken by Force" (1977)

1. Steamrock Fever; 2. We'll Burn the Sky; 3. I've Got to Be Free; 4. The Riot of Your Time; 5. The Sails of Charon; 6. Your Light; 7. He's a Woman - She's a Man; 8. Born to Touch Your Feelings

Skład: Klaus Meine - wokal; Rudolf Schenker - gitara; Uli Jon Roth - gitara; Francis Buchholz - bass; Herman Rarebell - perkusja
Producent: Dieter Dierks


Po prawej: ocenzurowana wersja okładki.


Komentarze

  1. Bardzo lubię ten album. Są tutaj dwa moim zdaniem najlepsze utwory grupy: We'll Burn the Sky i The Sail of Charon. Pierwszy zachwyca wspaniałą solówką Rotha a drugi fenomenalnym riffem. Dla mnie klasyczna pozycja hard rocka. Zresztą ten okres w karierze Scorpions był doprawdy ekscytyjący.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tego albumu będę bronił przed niską oceną jak tylko mogę (wiem, że JESZCZE jest wysoka) :) I nie obchodzą mnie argumenty o "sztampowości", małej oryginalności czy monotonii. Oprócz "Born to Touch Your Feelings" każdy kawałek się broni, czymś się wyróżnia i ma coś do zaoferowania. Energii chyba więcej niż na każdym innym studyjnym dziele Scorpions. Na pewno TOP5 ich dokonań. Jeden z niewielu w dorobku tej grupy, który doceniam tak samo jak w momencie pierwszego przesłuchania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja, do TOP5 spokojnie się łapie. Nie ma w tym jednak nic nadzwyczajnego, biorąc pod uwagę średnią dyskografii tego zespołu ;)

      Usuń
  3. Jeden z lepszych Scorpionsów. Perkusja prawie jazzująca-funkująca, jeszcze przed Tłuczkiem Rarebellem. A co Uli odwala na Sails of Charon lub We'll burn the sky to 10/10 gitary. Tylko Gary Moore i Jeff Beck tworzą równie porywające klimaty.
    8,5/10

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale przecież to Rarebell gra na tej płycie. Choć co prawda sporo lepiej niż na kilku następnych.

      Usuń
    2. Serio!?
      Sprawdzam… i ups, rzeczywiście. Dzięki za korektę. No ale czujesz, kolego, że potem spuścił z tonu?
      Ale Virgin killer czy In trance mają o wiele lepsze pałkowanie, tamta muzyka nie zniosłaby tłuczenia Rarebela z lat 80-tych, co nie?
      A w ogóle…
      Długo też nie mogłem zrozumieć, dlaczego Rudd w AC/DC tak "cieniuje". Ale w sumie on tam daje czadu, tyle że w rygorystyczny, by nie powiedzieć minimalistyczny sposób. Akcenty na 8/8 bije cała sekcja perfekcyjnie. Bo gdyby zrobił z AC/DC Rush, to… wolę nawet nie myśleć! Może więc i Scorpions od ery Jabs'a poszli w podobny kierunek…?
      Czółko!

      Usuń
    3. Rarebell na "Taken by Force" pokazał się z naprawdę dobrej strony, grając jak na taką stylistykę w całkiem różnorodny, lekki sposób. Potem faktycznie spuścił z tonu, ograniczając się do podstawowego minimum (dopiero od "Savage Amusement" znów zaczął wtrącać pewne urozmaicenia) i grając bardziej topornie, ale w sumie cały zespół po odejściu Rotha zaczął grać prościej, jako że był to jedyny muzyk, który w tamtym czasie jako jedyny wprowadzał do Scorpions trochę ambicji. Inna sprawa, że moim zdaniem przynajmniej do "Love at First Sting" ich albumy wcale nie były słabsze od ery Rotha - może oprócz porównania ich do "Taken by Force", który obecnie wybrałbym po debiucie na 2. najlepszą płytę Scorpions.

      Swoją drogą, przy okazji tego perkusisty często przypomina mi się przypadek Dave'a Hollanda z Judas Priest, który w tym zespole też często grał kwadratowe minimum (z nielicznymi przebłyskami większego polotu, typu "Grinder" czy "Devil's Dance"). Jakie było moje zaskoczenie, gdy nadrobiłem twórczość Trapeze, w którym grał on w naprawdę swobodny, różnorodny sposób... A perkusja w AC/DC jest chyba jeszcze bardziej leniwa niż u dwóch wyżej wymienionych perkusistów w ich słabszych okresach.

      Usuń
    4. O, tak - kwadratowe minimum Judas'ów, dokładnie, hehe!
      Też uważam, że Scorpions od Lovedrive do Stinga jest dobre, a czasami wręcz bdb. Czyli jednak taka prosta perkusja tam pasowała…
      Trapeze? To ci od tego Szwajcara Moraza z Refugee?
      Czyli co? Potwierdza się po raz kolejny, że nie tyle pałkarz nie umi grać, co po prostu ma nakaz walić prostotę.

      Usuń
    5. Trapeze to zespół, w którym grali Glenn Hughes, Mel Galley i Dave Holland (ten gorszy, nie basista od Milesa Davisa), zanim zrobili kariery w słynniejszych zespołach. Nie dawno tu na stronie pojawiły się odświeżone recenzje. Nie wiem skąd skojarzenie z Morazem.

      Usuń
    6. Na ogół ta prosta perkusja w tych zespołach mi za bardzo nie przeszkadza, ale w "Animal Magnetism" i "Turbo" (odpowiednio) Herman i Dave grają tak leniwie jak tylko się da. Na "Turbo" chyba tylko w jednym utworze ("Reckless") Holland używa jakiekolwiek innego bębna (i to dosłownie na chwilę), nieustannie naparzając w werbel. W połączeniu z marnym brzmieniem tych płyt efekt brzmi jeszcze bardziej kuriozalnie. Nawet nie chodzi tu o samo uproszczenie, bo np. na "Killing Machine" Les Binks też grał w bardziej standardowy sposób niż na "Stained Class", ale jego gra miała większy polot i groove niż Holland w tym zespole - co jest właśnie zastanawiające, bo w czasach Trapeze go miał.

      Wiadomo, że tego typu zespoły upraszczają swoją muzykę ze względów MERKANTYLNYCH, by sprzedać jak najwięcej płyt, grać na stadionach i mieć jak największą rzeszę słuchaczy. Ale niektórzy w tych zapędach trochę przesadzają, mimo że ich muzyka nadal trzyma wtedy określony poziom.

      Dlatego na tle hard rocka fajnie wyróżnia się np. gra Alexa Van Halena. Van Halen zawsze był komercyjną kapelą, ale w erze Davida Lee Rotha Alex potrafił czasem fajnie zabłyszczeć np. jakimś ciekawym połamaniem rytmu czy niestandardową grą (np. wstępy "Everybody Wants Some" czy "Hot for Teacher", moment solówki gitarowej w "Jump", cały "Outta Love Again", a nawet taki "Get Up" w czasach gdy VH grało już bardziej popowo). Dlatego mi akurat ciężko napisać o tym zespole określenia typu "szpanujący gitarzysta i banalna reszta".

      Usuń
    7. Hej, Pablo - tak, coś mi się zmieszało co do Moraza.

      Usuń
    8. Robcio - to wszystko, co tu rozważamy, doprowadza mnie do konkluzji, że i Rudd, i Rarebel potrafią grać, tyle że styl zespołu w danym momencie wymagał od nich takiego, a nie innego grania. Więc jeżeli gość pojawił się już na Taken by force, to ja go już lubię, za to mnie lubię Schenkera/Meine'a za wymuszenie grania jakby był bez polotu. No, coś jak wymuszenie na Hammett'cie braku solówek na St. Anger (chociaż uważam, że tam akurat to NIC by nie uratowało tamtej muzyki, hehe).
      No i van Halen Alex - o tak! Absolutna zgoda. Outta love - taki mały zabieg, a efekt super, co nie? Ale też wspomniałbym tu pałkarza z Camel, niejakiego Andy Ward'a. Może to po części to, że uwielbiam ten zespół, ale obiektywnie chyba należałoby stwierdzić, że gość gra klimatycznie, szczególnie od Snow Goose (i bez popisów jak u Rushów), a już max pokazał na Rain dances czy Breathless, tych bardziej jazzujących płytach Camela. Polecam, jeśli nie znasz.

      Usuń
    9. Ano, potrafią/potrafili grać lepiej, tylko często są/byli leniwi - czy z własnej inicjatywy, czy innych muzyków. Przecież gdyby podejście reszty osób im nie odpowiadało, to by odeszli. Jednak zawsze łatwiej grać podstawę i nie wykazywać się inwencją, a kasa ta sama, jeśli nie lepsza. Ale z drugiej strony nieraz można dodać jakieś nietypowe przejście perkusyjne itp, co by jakoś urozmaiciło resztę, tylko po co? :) Holland miał coś takiego kilka razy w "Rapid Fire" (zwłaszcza na samym początku i w jednym fragmencie w środku utworu przed solówkami), chronologicznie pierwszym nagraniu JP z jego udziałem, co pokazało, że jakby chciał to by mógł.

      Taka gra ma nie odwracać uwagi od reszty i po prostu sobie "być", by nie spłoszyć ewentualnych nowych odbiorców. Właśnie taki zamysł przyświecał obu grupom - jeśli chodzi o Judas Priest, to przynajmniej w latach 80. (przytoczę cytat, który już tu kiedyś wklejałem z biografii Roba Halforda - "Les grał świetne, skomplikowane partie, ale Dave zapewniał prostotę, energię i moc - a właśnie tego pragnęliśmy").

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024