[Recenzja] Pink Floyd - "Wish You Were Here" (1975)



Po ogromnym sukcesie - zarówno komercyjnym, jak i artystycznym - albumu "The Dark Side of the Moon", muzycy Pink Floyd musieli odpowiedzieć na trudne pytanie "co dalej?". Wszystko, czego chcieliśmy, gdy zakładaliśmy ten zespół, już się ziściło - twierdził Roger Waters. David Gilmour po latach przyznawał: Po nagraniu "Dark Side" nie mieliśmy pojęcia, co dalej robić. Chciałem, żeby kolejny album był w większym stopniu oparty na muzyce. Zawsze twierdziłem, że świetne teksty Rogera na poprzedniej płycie przyćmiły muzykę. Aby przynajmniej chwilowo odsunąć od siebie konieczność tworzenia nowych kompozycji, w grudniu 1973 roku zespół powrócił do zarzuconego kilka lat wcześniej projektu "The Household Objects". Jego założeniem było nagranie albumu wyłącznie przy pomocy sprzętu domowego użytku, bez żadnych prawdziwych instrumentów. To jeden z tych szalonych kroków w bok, które człowiek czasem robi w życiu - mówił Gilmour. Wtedy wydawało nam się to dobrym pomysłem, ale bardzo szybko okazało się, że realizacja przekracza nasze możliwości, w każdym razie musiałaby nas kosztować wiele wysiłku. Uznaliśmy, że kontynuowanie tego projektu jest właściwie bezcelowe. Sesja ta nie poszła jednak całkowicie na marne. Zarejestrowany w jej trakcie fragment "Wine Glasses", powstały poprzez pocieranie palcem krawędzi kieliszka, stał się punktem wyjścia do nowej, wieloczęściowej kompozycji "Shine On".

Na początku 1974 roku zespół zaczął pracę nad trzema nowymi kompozycjami: wspomnianym "Shine On", a także "Raving and Drooling" i "Gotta Be Crazy". Pierwszy z nich był najbardziej zespołowym dziełem, podpisanym przez Watersa, Gilmoura oraz klawiszowca Ricka Wrighta. "Raving and Drooling" to już samodzielne dzieło Watersa, podczas gdy w napisaniu "Gotta Be Crazy" wspomógł go Gilmour. Roger odpowiada także za wszystkie teksty. Inspiracją "Shine On" był dawny lider zespołu, Syd Barrett. Dla niektórych ludzi jedynym sposobem zmierzenia się z kurewsko smutnym życiem we współczesnym świecie jest zupełne wycofanie się z niego - wyjaśniał Waters. W jakimś sensie jest to komentarz do tego, co przydarzyło się Sydowi. Teksty pozostałych dwóch utworów były agresywnym atakiem na przemysł muzyczny, a nawet jego konsumentów, czyli także fanów grupy. "Shine On" i "Raving and Drooling" zadebiutowały w czerwcu 1974 roku, podczas francuskiej trasy zespołu. "Gotta Be Crazy" został włączony do koncertowego repertuaru podczas kolejnej, tym razem brytyjskiej trasy, rozpoczętej 4 listopada w Edynburgu, a trwającej do połowy grudnia.

W styczniu 1975 roku, w londyńskim Abbey Road Studios, zespół rozpoczął nagrania na nowy album. Początkowo planowano, aby na album trafiły po prostu trzy utwory wypróbowane już na koncertach - najdłuższy "Shine On" (z czasem przemianowany na "Shine on You Crazy Diamond") miał wypełniać całą pierwszą stronę longplaya, a na drugą miały trafić dwa pozostałe utwory. Za takim rozwiązaniem optował Gilmour, jednak Waters uznał je za zbyt proste. Wysuwający się na pozycję lidera muzyk postanowił odłożyć utwory "Raving and Drooling" i "Gotta Be Crazy" na później (zespół nagrał je na następny album, "Animals", pod tytułami "Sheep" i "Dogs"). "Shine on You Crazy Diamond" rozrósł się w międzyczasie do takich rozmiarów, że konieczne było podzielenie go na dwie części. Postanowiono, że pierwsza będzie otwierać album, a druga go zamykać. Waters zajął się tworzeniem nowych kompozycji, o tematyce zbliżonej do "Shine on...", a więc inspirowane nieobecnością. Samodzielnie stworzył dwa utwory - "Welcome to the Machine" i "Have a Cigar" - zaś wspólnie z Gilmourem trzeci, "Wish You Were Here". Tytuł ostatniego stał się także tytułem całego albumu. Odnosił się on do ówczesnej sytuacji w zespole. Podczas nagrywania każdy z muzyków wydawał się nieobecny. Zaczęliśmy nagrywać, a praca okazała się mozolna, męcząca i wszyscy czuliśmy się nią bardzo znużeni - wspominał Waters. Byliśmy wówczas bardzo blisko podjęcia decyzji o zakończeniu działalności - potwierdzał perkusista Nick Mason.

Poza członkami zespołu, w nagraniach wzięło udział kilku gości. W "Shine on You Crazy Diamond" solówki na saksofonach tenorowym i barytonowym zagrał Dick Parry, który wystąpił już na poprzednim albumie zespołu. Z kolei w "Have a Cigar" partię wokalną wykonał folkowy muzyk Roy Harper. Doszło do tego, ponieważ Waters nie był w stanie jej zaśpiewać, a Gilmour odmówił zrobienia tego, gdyż nie potrafił utożsamiać się z tekstem (według pewnych źródeł nazwał go nawet głupawym i grafomańskim). Harper przebywał akurat w studiu obok (gdzie nagrywał album "HQ") i sam zaproponował swój udział. Ku rozgoryczeniu Watersa, żaden z pozostałych członków zespołu nie miał nic przeciwko. Myślę, że nie stało się najlepiej - mówił po latach. Roy świetnie się spisał, ale to już nie było tylko nasze nagranie. Na sesję został zaproszony także słynny francuski skrzypek Stéphane Grappelli. Jego partia miała znaleźć się w utworze tytułowym, jednak zrezygnowano z niej w ostatecznym miksie. Wersja z jego udziałem została wydana dopiero w 2011 roku, na reedycji albumu "Wish You Were Here" (wśród bonusów znalazł się także "Have a Cigar" w wersji ze śpiewem Watersa i Gilmoura, koncertowe wykonania "Shine On", "Raving and Drooling" i "You've Got to Be Crazy", a także "Wine Glasses", czyli fragment sesji "The Household Objects" wykorzystany później w "Shine on You Crazy Diamond").

Sesja nagraniowa "Wish You Were here" zakończyła się w lipcu, jednak już wcześniej zespół zrobił sobie dwie przerwy na krótkie trasy koncertowe po Ameryce Południowej, w kwietniu i czerwcu. Repertuar występów pokrywał się z koncertami z poprzedniego roku (na których oprócz "Shine On", "Raving and Drooling" i "Gotta Be Crazy", wykonywany był cały album "The Dark Side of the Moon", a także starsza kompozycja "Echoes" z wydanego w 1971 roku "Meddle"), ale dołączono też jeden nowy utwór, "Have a Cigar". Zespół dał także jeden występ w swojej ojczyźnie, 5 lipca na Knebworth Park Festival. Jak się później okazało, był to jego ostatni koncert aż do stycznia 1977 roku, gdyż muzycy nie mieli zamiaru wyruszyć na trasę promującą nowy album. Tym samym utwory "Welcome to the Machine" i "Wish You Were Here" zostały zaprezentowane na żywo dopiero półtora roku po premierze albumu, na trasie promującej wspomniany już album "Animals".

Przygotowaniem okładki "Wish You Were Here" tradycyjnie zajęła się firma Hipgnosis (współpracująca z Pink Floyd nieustannie od drugiego albumu, "A Saucerful of Secrets" z 1968 roku). Wykonaniem zajął się jeden z jej pracowników, George Hardie, jednak koncepcja wyszła od szefa firmy, Storma Thorgersona. Zainspirowany tekstami wpadł na pomysł nieobecnej okładki. Chodziło o to, aby okładka była ukryta pod czarną, nieprzezroczystą folią celofanową. Muzycy i menadżer, Steve O'Rourke, od razu zaakceptowali ten pomysł. Przedstawiciele wytwórni postawili tylko jeden warunek - na foli musi znaleźć się naklejka z nazwą zespołu i tytułem albumu. Ostatecznie na naklejce znalazła się także grafika, przedstawiająca dwie mechaniczne kończyny, podające sobie dłoń (wykorzystano ją także na naklejce na płycie winylowej, tzw. labelu).

Właściwa okładka albumu przedstawia zdjęcie dwóch biznesmenów podających sobie dłonie, z których jeden stoi w płomieniach. Uścisk dłoni to symbol: czasem może ci się wydawać, że masz kogoś przy sobie, ściskasz jego dłoń i ta osoba zdaje ci się wmawiać, że jest tuż obok, przecież także ściska twoją dłoń. Tymczasem w rzeczywistości jest gdzieś bardzo daleko - wyjaśniał Thorgerson. Zdjęcie wykonano na terenie studia filmowego Warner Bros w Kalifornii. W roli "płonącego biznesmena" wystąpił Ronnie Rondell, kaskader filmowy. Z myślą o albumie przygotowano także kilka innych zdjęć, w tym jedno przedstawiające nurka wskakującego do wody, z górną częścią ciała znajdującą się już pod powierzchnią lustra wody... zupełnie gładkiego, bez żadnych fal. Nurkowanie bez rozprysku? Działanie bez jego śladów? Czy to ma miejsce, czy nie? - pytał retorycznie Thorgerson. Nurek w rzeczywistości stał na rękach, a gdy ruch wody ustał, zrobiono mu zdjęcie. Wykonano je na jeziorze Mono, również w Kalifornii. Na kopercie wykorzystano fragment tego zdjęcia, całe trafiło natomiast na dołączoną do albumu pocztówkę.

"Wish You Were Here" ukazał się (w zależności od źródła) 12 lub 15 września 1975 roku. Spotkał się z mieszanymi recenzjami prasy - niektórzy recenzenci uznali, że album jest o lata świetlne lepszy od "The Dark Side of the Moon", inni zarzucali muzykom brak rozwoju, ignorowanie ówczesnych trendów. Zespół był już jednak tak popularny, że nawet najbardziej negatywne opinie nie mogły zaszkodzić jego nowemu dziełu. Już w pierwszym roku sprzedaży album rozszedł się w ilości sześciu milionów egzemplarzy - i to przy całkowitym braku promocji koncertami oraz z jednym tylko singlem ("Have a Cigar" / "Welcome to the Machine"), wydanym w Stanach, Australii i niektórych krajach europejskich (tradycyjnie z wyjątkiem Wielkiej Brytanii). Longplay osiągnął 1. miejsce list po obu stronach Atlantyku. Do dziś w samych Stanach pokrył się sześciokrotną Platyną, a podwójną w Wielkiej Brytanii.

Nie widzę większego sensu w opisywaniu poszczególnych utworów. Zakładam, że każdy i tak zna ten album, bo to przecież jedno z najsłynniejszych wydawnictw wszech czasów. Mogę natomiast podzielić się własnymi odczuciami. Przez długi czas uważałem "Wish You Were Here" za największe dzieło fonografii i w ogóle jedno z najwspanialszych osiągnięć muzycznych. Z czasem mi przeszło, gdy poznałem trochę więcej różnorodnej muzyki. To po prostu doskonała muzyka rozrywkowa, której siłą jest idealny balans pomiędzy przystępnością i zachowaniem dobrego smaku. Dlatego właśnie ten album trafia nawet do osób, które w ogóle nie interesują się muzyką, a jednocześnie nie wywołuje negatywnych odczuć u bardziej zaawansowanych słuchaczy. Dziś głębszych przeżyć estetycznych szukam gdzie indziej, jednak o "Wish You Were Here" nie napiszę złego słowa.

Najmniej obchodzi mnie kawałek tytułowy - bardzo ładna piosenka, tylko niemiłosiernie ograna przez sam zespół i stacje radiowe. Ten jeden fragment wywołuje u mnie już tylko znużenie. Wciąż natomiast podoba mi się bardzo ładnie rozwijający się "Shine on You Crazy Diamond (Parts I-V)". Zupełnie nie przeszkadza mi, że całość oparto na prostych zagrywkach bluesowych Gilmoura. Ta gitara, w połączeniu z subtelnymi klawiszami, saksofonem oraz stonowaną grą sekcji rytmicznej, tworzy tutaj fantastyczny klimat. Duże wrażenie zawsze robił na mnie "Welcome to the Machine" z tym zimnym brzmieniem syntezatora i odhumanizowanym wokalem Watersa, ale też dodającą odrobinę ciepła gitarą akustyczną. Zadziorniejszy "Have a Cigar", z bardziej uwypukloną warstwą rytmiczną, wyróżnia się śpiewem Harpera - i jest to chyba najlepiej zaśpiewany utwór Pink Floyd - ale także świetną, choć prostą solówką Gilmoura. A całość zostaje bardzo ładnie domknięta klamrą w postaci "Shine on You Crazy Diamond (Parts VI-IX)", bardziej różnorodnego od "Parts I-V", dającego nieco więcej swobody instrumentalistom, którzy oczywiście żadnymi wirtuozami nie byli, ale potrafili jak najlepiej wykorzystać swoje umiejętności i nie próbowali ich przeskoczyć.

Może i nie jest to wybitny album, może i nie odczuwam już potrzeby, by do niego wracać, ale nie zmieniłbym tu ani minuty. 

Ocena: 10/10

Źródła cytatów: 
1. Blake Mark, Prędzej świnie zaczną latać, Wydawnictwo Sine Qua Non, 2012
2. Kirmuć Michał, Ciemna strona sukcesu, "Teraz Rock Kolekcja" 2009, nr 1, str. 22-23



Pink Floyd - "Wish You Were Here" (1975)

1. Shine on You Crazy Diamond (Parts I-V); 2. Welcome to the Machine; 3. Have a Cigar; 4. Wish You Were Here; 5. Shine on You Crazy Diamond (Parts VI-IX)

Skład: Roger Waters - wokal (1,2,5), gitara basowa, gitara, syntezatory, harmonika szklana, efekty; David Gilmour - gitara, gitara basowa, syntezatory, harmonika szklana, efekty, wokal (4), dodatkowy wokal; Rick Wright - instr. klawiszowe, harmonika szklana, dodatkowy wokal; Nick Mason - perkusja i instr. perkusyjne, efekty
Gościnnie: Dick Parry - saksofon tenorowy i barytonowy (1); Roy Harper - wokal (3); Venetta Fields, Carlena Williams - dodatkowy wokal
Producent: Pink Floyd

Po prawej: folia, w którą pakowano album / okładka niektórych wydań.


Komentarze

  1. Słuchałeś kiedyś Tangerine Dream? :D

    Dawno temu, kiedy słuchałem wyłącznie klasycznego rocka, albo twórców, którzy mocno się na nim wzorowali (metalu, grunge'u i tak dalej) mój wujek, stary meloman, wielki fan Pink Floyd podrzucił mi trzy płyty Tangerine Dream i powiedział tak: "to jest elektronika i już 30 lat temu ludzie mówili mi, że ta muzyka jest bezduszna i nie warto jej słuchać, a tymczasem to po prostu Shine on You Crazy Diamond, tylko z inaczej rozłożonymi akcentami". Posłuchałem i faktycznie, było dokładnie tak, jak powiedział.

    Między Floydami i Mandarynkami zachodziło sprzężenie zwrotne, to znaczy te zespoły cały czas inspirowały się sobą nawzajem. Najmocniej słychać to na Wish You Were Here i płytach TG z lat 76 - 79. Miejscami brzmią jakby nagrywał je ten sam zespół! Polecam Ci na spróbowanie trzy albumy:

    Stratosfear (1976)
    Cyclone (1978)
    Force Majeure (1979)

    To są płyty, które sprawiły, że straciłem wszelkie uprzedzenia wobec muzyki elektronicznej (powiedzmy te plus dwa pierwsze Portishead). Bardzo, bardzo jestem ciekaw co byś na nie powiedział!

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Obok Dark Side najlepsza płyta PF.

    OdpowiedzUsuń
  3. Sprawiłem sobie ostatnio wersję vinylową, świetny album.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie wybitny - a jaki?

    Robisz reboot tej recenzji w przyszłym roku?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jest to ani nowatorskie granie, ani pod żadnym względem nie wybija się ponad inne płyty reprezentujące ten styl, więc nie jest to wybitny album. Co absolutnie nie wyklucza się z tym, że pod względem subiektywnej przyjemności ze słuchania może to być album dziesiątkowy.

      Nie planuję tu niczego zmieniać.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024