[Recenzja] Black Sabbath - "Born Again" (1983)



Black Sabbath odrodził się po raz kolejny. Na bębny wrócił Bill Ward, jednak największą niespodzianką był nowy wokalista. Został nim sam Ian Gillan, były wokalista Deep Purple. Tony Iommi i Geezer Butler pozyskali go za pomocą podstępu. Zaprosili go na obiad, który oczywiście skończył się wspólną popijawą. Gdy Gillan był już wystarczająco pijany, podsunęli mu do podpisania kontrakt... Zanim zdążyłem się zorientować, w czym rzecz, byłem wokalistą Black Sabbath - podsumował Gillan. I dodawał: Tak naprawdę nie sądzę, by można było o mnie mówić jako o wokaliście Black Sabbath. To tytuł zarezerwowany przede wszystkim dla Ozzy'ego. Do tamtego zespołu pasowało określenie Black Purple. Albo Deep Sabbath. Muzycy chcieli nagrać album pod innym szyldem, ale ówczesny menadżer, Don Arden, nie chciał o tym nawet słyszeć. Nowa nazwa nie zapewniłaby takiej sprzedaży, jak popularny szyld.

Pierwszy kontakt z albumem może być odpychający - na koszmarną okładkę można jeszcze przymknąć oko, ale ciężko być tak samo wyrozumiałym dla okropnego, demówkowego brzmienia. Podobno tuż po nagraniu album brzmiał świetnie, ale ktoś coś spieprzył podczas masteringu. Muzycy dowiedzieli się o tym dopiero gdy longplay był już w sklepach. Jeśli wierzyć słowom Gillana, to po otrzymaniu kartonu płyt i włączeniu jednej z nich, tak się wkurzył, że połamał wszystkie egzemplarze.

Do samych utworów naprawdę trudno się przyczepić. Energetyczny "Trashed" doskonale sprawdza się na otwarcie longplaya. Gillan jest w naprawdę świetnej formie wokalnej, ale i warstwie instrumentalnej słychać po prostu radość z grania. Całkowitą zmianę klimatu przynosi instrumentalna, właściwie ambientowa miniaturka "Stonehenge", ale zaraz wszystko wraca do normy w "Disturbing the Priest", łączącym sabbathowy ciężar ze zwariowaną partią wokalną. Kolejna ambientowa miniaturka, "The Dark", to właściwie integralna część, wstęp do "Zero the Hero" - utworu, który powinien być zaliczany do absolutnej klasyki Black Sabbath. Rewelacyjnie wypadają w nim transowe riffy Iommiego i skandowana partia wokalna w zwrotkach, a także autentycznie chwytliwy, w dobrym tego słowa znaczeniu, refren. Rozpędzony "Digital Bitch" - którego inspiracją była ponoć Sharon Osbourne - nie robi większego wrażenia, raczej pełni tu rolę wypełniacza. Ale zaraz potem rozbrzmiewa bardzo ładny utwór tytułowy - mroczna ballada z Gillanem pokazującym całą paletę swoich możliwości, od przejmującego śpiewu po dziki wrzask. Chyba już nigdy później nie zbliżył się do tego poziomu. Na koniec albumu zamieszczono jeszcze dwa bardziej hardrockowe , przebojowe kawałki, "Hot Line" i "Keep It Warm", bliższe stylistyki Deep Purple, jednak z właściwym dla Black Sabbath ciężarem. Znów fantastycznie brzmi Gillan, Iommi dostarcza parę świetnych solówek, a w tle bardzo fajnie pulsuje bas Butlera.

Dla pełniejszego obrazu tego wcielania zespołu, warto zapoznać się z reedycją "Born Again" z 2011 roku. Dodatkowy dysk zawiera niepublikowaną wcześniej kompozycję "The Fallen" - naprawdę niezłą, świetnie łączącą sabbathowy ciężar z purpurową przebojowością - a także pełną wersję "Stonehenge" (dłuższą o niemal trzy minuty) i obszerny fragment występu grupy z 27 sierpnia 1983 roku na Reading Festival (z Bevem Bevanem na perkusji). Utwory z "Born Again" ("Hot Line", "Zero the Hero" i "Digital Bitch") wypadają lepiej od studyjnych wersji, nie tylko ze względu na brzmienie, ale również dzięki pełnemu energii wykonaniu. Gillan doskonale spisał się także w klasycznych kompozycjach zespołu, które zinterpretował w naprawdę ciekawy sposób, bez popadania w teatralność Dio ("War Pigs", "Black Sabbath", "Iron Man", "Paranoid"). Ciekawostką jest natomiast wykonanie "Smoke on the Water", który oczywiście w tej wersji nabrał większego ciężaru. Utwór został dodany do koncertowego repertuaru, ponieważ Gillan miał problem z zapamiętaniem tekstów, których sam nie napisał.

"Born Again" to bez żadnych wątpliwości najlepszy album Black Sabbath po rozpadzie oryginalnego składu. Gdyby nie to tragiczne brzmienie, zapewne byłby dziś bardziej ceniony. Iommi, Butler i Ward po raz kolejny udowodnili, że w tworzeniu i wykonywaniu ciężkiego rocka są bezkonkurencyjni, a będący wciąż w wysokiej formie wokalnej Gillan okazał się niezwykle cennym nabytkiem. To, co pokazał w tych nagraniach, zwłaszcza koncertowych, plasuje go na drugim miejscu najlepszych wokalistów Black Sabbath, zaraz po Ozzym (mniej utalentowanym, ale najlepiej pasującym do stylu grupy). Pozostaje tylko żałować, że jego przygoda z zespołem trwała tak krótko i już w następnym roku wrócił do reaktywowanego Deep Purple. Ten skład miał potencjał, by stać się najlepszą ciężko grającą grupą lat 80.

Ocena: 7/10



Black Sabbath - "Born Again" (1983)

1. Trashed; 2. Stonehenge; 3. Disturbing the Priest; 4. The Dark; 5. Zero the Hero; 6. Digital Bitch; 7. Born Again; 8. Hot Line; 9. Keep It Warm

Skład: Ian Gillan - wokal; Tony Iommi - gitara, flet, efekty; Geezer Butler - gitara basowa, efekty; Bill Ward - perkusja i instr. perkusyjne
Gościnnie: Geoff Nicholls - instr. klawiszowe
Producent: Black Sabbath i Robin Black


Komentarze

  1. Ian Gillan w Black Sabbath! Ta wiadomość była mocno elektryzująca i spodziewałem się ... no właśnie chyba za dużo się spodziewałem.
    Parę utworów to naprawdę solidny metal, ale rozpieszczony brzmieniem Sabs z Dio, za nic nie mogłem się przekonać do miksu jaki zaoferowali dźwiękowcy od "Born Again"... no i jeszcze ta okładka koszmarna.
    Wracając do niej po latach stwierdzam, że jest w tej płycie "coś" i można sobie pogdybać, co by było gdyby się przyłożyli. Ale wtedy skończyło się na tym, że Dio wydał "Holy Diver", Ian wrócił do Deep Purple by nagrać "Perfect Strangers" a o Black Sabbath słuch na ładnych parę lat zaginął ... do czasu "Headless Cross"

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna płyta. Kilka bardzo dobrych utworów z Disturbing the Priest i Born Again na czele. Razi nieco kiepska produkcja. Gillan prezentuje naprawdę wyborną formę wokalną co słychać również na koncertach. Doskonale wpisał się w starsze utwory Ozziego jak i nowsze Dio. Heaven and Hell zaśpiewał tak że mi kapcie spadły.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeśli wierzyć słowom Gillana, to nie tylko połamał wszystkie egzemplarze płyty, ale też dwa razy się porzygał... raz na widok tej okładki i drugi raz po usłyszeniu tego brzmienia :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja czytałem, że raz - jak zobaczył okładkę ;)

      Swoją drogą, to był bardzo ciekawy okres w twórczości zespołu, pełen zabawnych anegdot. Można by o powstawaniu tego albumu i promującej go trasie napisać naprawdę obszerny artykuł.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024