[Recenzja] Deep Purple - "Who Do We Think We Are" (1973)



Po udanej - zarówno pod względem artystycznym, jak i komercyjnym - serii albumów, Deep Purple byli na szczycie. Jednak narastający konflikt wewnątrz zespołu, między Ianem Gillanem i Ritchiem Blackmorem, musiał prędzej lub później przyczynić się do jego upadku. Podczas sesji nagraniowej "Who Do We Think We Are" wspomniani muzycy robili wszystko, aby tylko nie trafić na siebie w studiu. W takich warunkach nie mogło powstać arcydzieło. Ba, wyniku tej sesji nie można nawet nazwać dobrym. Mówiąc wprost, "Who Do We Think We Are" w chwili wydania był najsłabszym albumem Deep Purple. I długo nim pozostawał

Już rozpoczynający całość "Woman From Tokyo" uświadamia, że nie będzie to tak porywający longplay, jak trzy poprzednie. Nie jest to kolejna petarda w stylu "Speed King", "Fireball" czy "Highway Star", a zdecydowanie wolniejszy i wygładzony brzmieniowo utwór o niemal popowej melodii. Na swój sposób nawet udany, ale nie bardzo pasujący do Deep Purple - zamiast charakterystycznych dla grupy organów pojawia się pianino, a rola Blackmore'a ogranicza się do przygrywania w tle, bo w utworze nie ma nawet gitarowej solówki... A to i tak jeden z ciekawszych momentów albumu. W każdym razie jedyny, który zdobył jakąś popularność (był wydany na singlu, a od połowy lat 80. jest stałym punktem koncertów). Lepiej wypada tylko kolejny utwór - "Mary Long". Tutaj gitara Blackmore'a odgrywa znacznie większą rolę, pojawiają się charakterystyczne organy Jona Lorda, jednak w pamięć najbardziej zapada chwytliwa linia wokalna.

Niestety, dwa pierwsze utwory najwyraźniej wyczerpały zapas pomysłów zespołu. W kolejnych kompozycjach muzycy zaczynają zjadać własny ogon. Bo "Super Trouper" to praktycznie autoplagiat "Bloodsucker", zaś "Smooth Dancer" aż nadto kojarzy się ze "Speed King". Zresztą muzycy kopiują na tym albumie nie tylko samych siebie - riff, na którym oparto "Rat Bat Blue", to przecież nic innego, jak plagiat "Moby Dick" Led Zeppelin. Te podobieństwa są tak nachalne, że naprawdę ciężko zachwycić się tymi utworami. Na albumie znalazł się też klasyczny dwunastotaktowy blues "Place in Line" - i sam nie wiem czy traktować to jako próbę poszerzenia swojego stylu, czy raczej pójście na łatwiznę, bo przecież każdy mógłby nagrać coś tak oczywistego. Na plus trzeba jednak zaliczyć rozbudowane solówki Lorda i Blackmore'a. Finałowy "Our Lady", z niemal gospelowymi partiami wokalnymi, kojarzy się natomiast z twórczością największych epigonów Deep Purple - grupą Uriah Heep.

"Who Do We Think We Are" to strasznie przeciętny materiał, bez choćby jednego przebłysku. Na szczęście kryzys zespołu nie trwał długo. Wkrótce po wydaniu "Who Do We Think We Are" pozbyto się ze składu Iana Gillana i Rogera Glovera, a dzięki świeżej krwi w zespole przywrócono mu dawną wielkość - przynajmniej na jakiś czas. Ale to już temat na kolejne recenzje.

Ocena: 5/10



Deep Purple - "Who Do We Think We Are" (1973)

1. Woman From Tokyo; 2. Mary Long; 3. Super Trouper; 4. Smooth Dancer; 5. Rat Bat Blue; 6. Place in Line; 7. Our Lady

Skład: Ian Gillan - wokal; Ritchie Blackmore - gitara; Jon Lord - instr. klawiszowe; Roger Glover - bass; Ian Paice - perkusja
Producent: Deep Purple


Komentarze

  1. Cóż mogę powiedzieć, tej płyty po prostu nie słuchałem ... szkoda mi było kasety.
    Jedyny znany utwór to pierwszy z krążka "Woman From Tokyo". Mało efektowne rozpoczęcie w porównaniu do "Highway Star", które służyło za otwieracz płyt "Machine Head" i koncertowej "Made In Japan".
    Po kilku wielkich płytach zmęczenie materiału skumulowało się z konfliktem w zespole i wyszło tak jak wyszło.

    OdpowiedzUsuń
  2. Po latach można napisać że to dobry album na 4 + , przyjemnie się słucha podczas jazdy samochodem, szczególnie to wydanie remaster z 2000 roku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nigdy nie rozumiałem fenomenu Woman From Tokyo. Niech mi ktoś wyja$ni na czym on polega. Coś w tym kawałku musi być skoro przez tyle lat jest stałym punktem koncertów. Bo chyba od reaktywacji w 84 r. grają tego gniota. Bardzo kiepski album. Jedynym w miarę udanym utworem jest Mary Long któty fajnie zabrzmiał na koncertach z Morsem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mi się ta płyta podoba, no nie jest tak dobry jak poprzednie ale nie będę go tak krytykował jak większość. Fajne brzmienie, no i coś w nim jest że chętnie tego słucham. Dla mnie wszystkie płyt, od początku do "Perfect Stranger" są super, a później to różnie. Ale to tylko moja opinia, pozdrawiam wszystkich.

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja właśnie niezbyt lubię toporność (i za dużą powtarzalność) kawałków z 70-72 i ta płyta trafia do mnie ciut bardziej - choć Deep P nie są w ogóle dla mnie wyznacznikiem hard rocka; to już szybciej Blacki czy choćby Grand Funk R.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja słyszę o wiele większą toporność właśnie na tym albumie, ale wcześniejsze oczywiście nie są bez wad.

      Usuń
  6. Oprócz Woman From Tok-a- yo wieje nudą i brakiem pomysłów. Tytuł plyty ironicznie koresponduje ze słaba zawartością- pewnie nie było to zamierzone

    OdpowiedzUsuń
  7. Kompletnie się nie zgadzam. Przeciętne były funk-rockowe płyty kolejne trzy płyty pod wodzą duetu Coverdale-Hughes. Who do we think we are mocniej trzyma się hard rockowej stylistyki i bluesowych korzeni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli ktoś słucha wyłącznie hard rocka, bluesa i okolic, to "Who Do We Think We Are" będzie dla niego lepszą płytą od trzech kolejnych. Ale tak zupełnie obiektywnie to jest mniej charakterystyczna kopia wcześniejszych dokonań Deep Purple Mark II, a płyty Mark III/IV nie tylko zawierają bardziej wyraziste kompozycje (trochę przeciętnych też tam jest), ale przede wszystkim w dość oryginalny sposób odświeżają stylistykę.

      Usuń
  8. Ja bym tak surowo tej płyty nie oceniał. Są tam bardzo mocne utwory; Rat bat blue, Smooth dancer, Mary Long no i przeciwko Woman from Tokio też nic nie mam. Oczywiście album powstał w bardzo dramatycznej dla grupy atmosferze, ale broni się całkiem nieźle. Poza tym na wersji z 2000 roku jest też całkiem fajny Painted Horse no i jedenastominutowy First day jam z pięknym popisem Lorda. Ja wśród płyt z Gillanem cenię Fireball, bo jest przynajmniej dla mnie najbardziej progresywny. Wspaniałe utwory jak na przykład NoNoNo, Fools, No one came i nietypowe choć piękne Anyones Daughter. Oczywiście Blackmore nie lubi tego albumu może tylko dlatego, że Gillan go lubi, ale swoją drogą Blackmore sporo rzeczy nie lubi.
    Kiedyś byłem wielbicielem jego gry na gitarze, ale po czasie zaczął mnie irytować. Byłem w 1993 na koncercie z okazji trasy promującej album Battle rages on. Miałem szczęście obejrzeć mk2 w komplecie krótko przed opuszczeniem Blackmore'a grupy. No i oczywiście setlist nie zmieniał się prawie wcale od tournée Perfect Strangers. Zaczynało się od Highway Star a kończyło się na Smoke. Typowy apodyktyczny Blackmore nie dopuszczał żeby cokolwiek urozmaicić.
    Jedynym wyjątkiem który włączyli do programu to był właśnie utwór Anyones Daughter.
    A wracając jeszcze do Who do we think we are może to i dobrze że tak się stało. Że grupa zdobyła nowych muzyków
    Bo może nie byłoby tak fajnej zmiany stylu jak na Stormbringer, lub na wspaniałym Come Taste The Band.
    A ze starym składem nagrywaliby wciąż bardziej do siebie podobne i coraz to nudniejsze plyty

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Republika - "Nowe sytuacje" (1983) / "1984" (1984)

[Recenzja] Death - "Human" (1991)

[Recenzja] Present - "This Is NOT the End" (2024)

[Zapowiedź] Premiery płytowe kwiecień 2024

[Recenzja] Extra Life - "The Sacred Vowel" (2024)