Posty

[Recenzja] East of Eden - "Snafu" (1970)

Obraz
Debiutancki album East of Eden - zrecenzowany przeze mnie lata temu "Mercator Projected" - to jeden z najbardziej kultowych NKR-ów. Choć zaliczanie akurat tej grupy do tzw. nieznanego kanonu rocka, jest dość kontrowersyjne. Nie był to bowiem zupełnie nieznany zespół - na początku kariery odnosił dość znaczące sukcesy komercyjne w ojczystej Wielkiej Brytanii. Pod względem popularności, ale też liczby wydanych albumów, bliżej mu raczej do Atomic Rooster czy Budgie (pomijam tu wielbienie tego drugiego przez Polaków), niż T2 lub Night Sun. Inna sprawa, że z biegiem lat zespół faktycznie stał się nieco zapomniany. Szkoda, bo jego twórczość jest naprawdę interesująca. Nie tylko na wspomnianym "Mercator Projected" - kolejne dwa albumy również trzymają wysoki poziom. Pora przyjrzeć się bliżej pierwszemu z nich. "Snafu" został wydany równo rok po debiucie, w lutym 1970 roku. W międzyczasie zdążyła zmienić się sekcja rytmiczna - basistę Steve'a Yorka (któ

[Recenzja] Rage Against the Machine - "Evil Empire" (1996)

Obraz
Aż cztery lata muzycy Rage Against the Machine kazali czekać na następcę swojego kultowego debiutu. Słuchając "Evil Empire" można jednak odnieść wrażenie, że pomiędzy obiema sesjami nagraniowymi minęło co najwyżej kilka tygodni. Trudno się dziwić muzykom, że postawili na sprawdzone patenty - autorska mieszanka metalu, rapu i funku przyniosła im przecież ogromny sukces. A dzięki rzeszy naśladowców, tego typu granie zyskiwało coraz większą popularność. Drugi album zespołu był zatem skazany na sukces - i faktycznie, w chwili wydania sprzedawał się jeszcze lepiej od debiutu (choć do dziś nie wyprzedził go w ilości sprzedanych egzemplarzy i raczej nie ma na to żadnej szansy). "Evil Empire" nie jest jednak dokładną kopią debiutu. Różnicę słychać przede wszystkim w grze Toma Morello, który tutaj jeszcze bardziej udziwnia swoje partie, praktycznie rezygnując z tradycyjnych solówek. Te wszystkie zgrzyty, piski i sprzężenia na dłuższą metę stają się męczące, lecz czase

[Recenzja] Herbie Hancock - "Head Hunters" (1973)

Obraz
W Mwandishi Herbie Hancock mógł się wyszaleć artystycznie, jednak granie tak eksperymentalnej muzyki nie przynosiło korzyści finansowych i komercyjnych. O ile jemu samemu niespecjalnie to przeszkadzało - zarabiał sporo na tantiemach za swój wczesny przebój "Watermelon Man" - tak dla pozostałych muzyków było to coraz bardziej frustrujące. Wkrótce po wydaniu "Sextant" zapadła decyzja o rozwiązaniu zespołu. Niedługo potem Herbie zmontował nową grupę, która przybrała nazwę Head Hunters. Ze składu Mwandishi trafił do niej tylko Bennie Maupin. Nowymi muzykami zostali natomiast basista Paul Jackson, perkusista Harvey Mason, oraz perkusjonista Bill Summers. We wrześniu 1973 muzycy zarejestrowali materiał na album, który nazwano po prostu "Head Hunters". Zawarta na nim muzyka znacząco odbiega od tego, co Herbie tworzył z Mwandishi. To już nie eksperymentalne wariacje na temat "In a Silent Way" i "Bitches Brew", a wyraźny zwrot w kierunku

[Recenzja] The 13th Floor Elevators - "Easter Everywhere" (1967)

Obraz
Drugi album teksańskiej grupy The 13th Floor Elevators, "Easter Everywhere", nie jest tak ważnym i wpływowym dziełem, jak debiutancki "The Psychedelic Sounds of the 13th Floor Elevators". Nie ma też na nim tak zapamiętywalnych kompozycji, jak przebojowy "You're Gonna Miss Me" czy oniryczny "Kingdom of Heaven". Jest natomiast albumem bardziej dojrzałym, na którym muzycy w bardziej świadomy sposób eksperymentują z psychodelicznym klimatem. Odchodzą tutaj od surowego, garażowego brzmienia debiutu. Zamiast tego, utwory zanurzone są w gęstej, narkotycznej atmosferze, tworzonej za pomocą pogłosów, sfuzzowanych gitar i unikalnych dla tego zespołu dźwięków zelektryfikowanego dzbanka. O większej dojrzałości kompozytorskiej świadczą takie utwory, jak rozbudowany do ośmiu minut i przez cały ten czas intrygujący "Slip Inside This House", czy bardzo zgrabny i melodyjny "Slide Machine". Warto też zwrócić uwagę na przeróbkę "

[Recenzja] Miles Davis - "1969 Miles - Festiva De Juan Pins" (1993)

Obraz
Wydany wyłącznie w Japonii "1969 Miles - Festiva De Juan Pins" to zapis występu, jaki kwintet Milesa Davisa (w składzie z Waynem Shorterem, Chickiem Coreą, Davem Hollandem i Jackiem DeJohnette'em) dał 25 lipca 1969 roku na francuskim Festiva de Juan Pins. Był to bardzo interesujący czas w twórczości trębacza - niespełna miesiąc później zarejestrowano materiał na "Bitches Brew". Na koncertach muzycy używali już elektrycznych instrumentów (ściślej mówiąc, używali ich Corea i Holland), lecz nie grali jeszcze tak awangardowo i agresywnie, jak kilka miesięcy później. W repertuarze wciąż zresztą były obecne dość konwencjonalne jazzowe tematy, jak "Milestones", "Footprints" i "'Round Midnight". Wykonane zostały co prawda bardziej ekspresyjnie, a elektryczne pianino uwspółcześniło brzmienie, lecz wciąż wyraźnie słyszalna jest różnica między nimi, a nowymi kompozycjami w rodzaju "Directions", "Miles Runs the Voodoo Do

[Recenzja] Captain Beefheart & His Magic Band - "Mirror Man" (1971)

Obraz
"Mirror Man" zawiera nagrania dokonane pod koniec 1967 roku, z myślą o wydaniu ich na następcy debiutanckiego "Safe as Milk". Do wydania albumu jednak nie doszło. Przyczyna tego nie jest do końca jasna, jednak niektórzy twierdzą, że to producent Bob Krasnow, który właśnie założył własną wytwórnię płytową, doprowadził do zerwania kontraktu z dotychczasowym wydawcą. Nie mając większego wyboru, wiosną 1968 roku zespół zarejestrował z nim nowy materiał. Niestety, utwory zostały poddane przez Krasnowa dziwacznej obróbce dźwięku, przez którą brzmienie "Strictly Personal" pozostawia bardzo wiele do życzenia. Na szczęście, poprzedni wydawca zachował prawa do nagrań z wcześniejszej sesji i po czterech latach zdecydował się je opublikować - bez żadnej ingerencji w materiał. Na "Mirror Man" składają się trzy długie bluesowe jamy, oraz oryginalna wersja "Kandy Korn", zarejestrowanego ponownie na "Strictly Personal". Różnica w por

[Recenzja] Herbie Hancock - "Sextant" (1973)

Obraz
"Sextant" jest w dyskografii Herbiego Hancocka tym, czym u Milesa Davisa "Bitches Brew". Absolutnym szczytem kreatywności i kompozytorsko-wykonawczego natchnienia. A także bardzo nowatorskim albumem, który pokazał zupełnie nowe oblicze jazzu. Oba longplaye mają też wiele wspólnego pod względem muzycznym. Choć jednak wpływ "Bitches Brew" na "Sextant" jest oczywisty, ten drugi idzie jeszcze dalej w kierunku eksperymentu i poszerzania ram muzyki jazzowej. Mniej tu też spontaniczności, a więcej świadomego zmierzania w konkretnym celu. Oczywiście, utwory dalej opierają się na improwizacji i wzajemnej interakcji muzyków, którzy tworzyli bardzo zgrany i zwarty zespół. Podobnie jak poprzednie albumy Mwandishi, "Sextant" składa się z trzech utworów - dwóch krótszych na jednej stronie i jednego kolosa na drugiej (tym razem wszystkie skomponował Herbie). Uwagę zwracają niesamowite, bardzo prekursorskie pod względem sonorystycznym brzmie