Posty

[Recenzja] Robert Plant - "Carry Fire" (2017)

Obraz
Darzę sporym szacunkiem Roberta Planta. Za to, że konsekwentnie odmawia propozycjom reaktywowania Led Zeppelin, odrzucając nawet najbardziej lukratywne oferty. Za to, że zamiast tego gra i nagrywa taką muzykę, jaka jest mu obecnie najbliższa. Naprawdę nie rozumiem ludzi, którzy chcieliby słuchać, jak Robert - od dawna stroniący od hard rocka, nie tylko z powodu słabnących możliwości wokalnych - męczy się wykonując taki repertuar. Osobiście wolę posłuchać go wykonującego muzykę, której granie daje mu radość i satysfakcję, co znaczy, że robi to szczerze, z prawdziwej pasji, nie oglądając się na oczekiwania fanów czy panujące mody. "Carry Fire" to najnowsze solowe wydawnictwo Planta. Podobnie, jak na wydanym przed trzema laty "Lullaby and... The Ceaseless Roar", wokaliście towarzyszy zespół Sensational Space Shifters. Pod względem stylistycznym również mamy do czynienia z kontynuacją tamtego longplaya. Dominuje tu więc raczej spokojne granie, utrzymane gdzieś na

[Recenzja] Love - "Forever Changes" (1967)

Obraz
Zanim grupa Love przystąpiła do rejestracji swojego trzeciego albumu, ze składu odeszli klawiszowiec Alban Pfisterer i saksofonista Tjay Cantrelli. Pozostali muzycy nie zdecydowali się przyjąć nikogo na ich miejsce, za to podczas sesji nagraniowej "Forever Changes" skorzystali z pomocy kilkunastu muzyków sesyjnych, w tym rozbudowanej sekcji smyczkowej i sekcji dętej. Pod względem stylistycznym, album jest odejściem od garażowych korzeni zespołu w stronę bardziej folkowego grania, kojarzącego się z The Byrds lub Crosby, Stills & Nash. Zwrot ten został zasugerowany przez Jaca Holzmana, założyciela Elektra Records, dla której zespół nagrywał. Muzycy wywiązali się wzorowo ze swojego zadania. "Forever Changes" to zbiór bardzo melodyjnych, bezpretensjonalnych piosenek, opartych głównie na akompaniamencie gitar akustycznych i smyczków. Kwintesencją tego nowego stylu grupy jest otwierająca album kompozycja "Alone Again Or", śpiewana w świetnym dwugłosie p

[Recenzja] Tim Buckley - "Lorca" (1970)

Obraz
Wrzesień 1969 roku był niezwykle pracowity dla Tima Buckleya. W ciągu czterech tygodni muzyk zarejestrował równolegle materiał na trzy kolejne albumy studyjne. Pierwszy z nich, "Blue Afternoon" ukazał się już w listopadzie. Wypełniły go utwory o wyciszonym, melancholijnym charakterze, stylistycznie najbliższe folku, z lekko jazzowym zabarwieniem. Kolejne dwa longplaye, wydane już w 1970 roku "Lorca" i "Starsailor", przyniosły muzykę zdecydowanie bardziej eksperymentalną, awangardową, zdecydowanie odchodzącą od folkowych korzeni Buckleya. Pierwsza strona winylowego wydania "Lorca" zawiera dwa długie utwory, pozbawione rytmu i wyrazistych melodii, oparte na skali chromatycznej. Dziesięciominutowy utwór tytułowy, niesamowicie intryguje swoim awangardowym charakterem. Nieco teatralnej - w dobrym tego słowa znaczeniu - partii wokalnej towarzyszy jedynie dość jednostajne organowe tło, hipnotyczny bas, atonalne partie elektrycznego pianina, oraz

[Recenzja] John Coltrane - "Live at the Village Vanguard" (1962)

Obraz
Po czterech latach solowej kariery i dziewięciu płytach ze studyjnym materiałem, John Coltrane postanowił nagrać album koncertowy. Jak sam przyznawał, tylko na żywo mógł grać z pełną swobodą, ponieważ praca w studiu była zbyt sformalizowana, podlegała wielu regułom i ograniczeniom. Pod okiem producenta Boba Thiele'a (od tamtej pory stałego współpracownika Coltrane'a aż do jego śmierci) zarejestrowano serię czterech występów w nowojorskim klubie Village Vanguard, które odbyły się w dniach 1-3 i 5 listopada 1961 roku. Kwartetowi towarzyszyli wówczas liczni goście, jak Eric Dolphy (w tamtym okresie będący praktycznie piątym członkiem zespołu), kontrabasista Jimmy Garrison (który dosłownie chwilę później na stałe zajął miejsce Reggiego Workmana), perkusista Roy Haynes, a także grający na rożku angielskim i kontrafagocie Garvin Bushell, oraz grający na tamburze Ahmed Abdul-Malik. Niestety, nie wszystkich z nich można usłyszeć na tym albumie. Z prawie pięciu godzin zarejestrowan

[Recenzja] Gov't Mule - "Live at Roseland Ballroom" (1996)

Obraz
Już drugie wydawnictwo Gov't Mule przynosi materiał zarejestrowany na żywo (podczas sylwestrowego występu w nowojorskim Roseland Ballroom, 31 grudnia 1995 roku). Muzycy zapewne chcieli w ten sposób pokazać, że są jednym z tych zespołów, które dopiero podczas koncertów udowadniają, na co naprawdę je stać. Tak, jak The Allman Brothers Band, Cream, czy hendrixowski Band of Gypsys. Zespół wyraźnie próbuje oddać tutaj ducha czasów, gdy podczas występów wszystkie utwory tworzyło się praktycznie na nowo, zmieniając ich aranżacje, strukturę i dodając mnóstwo jamowego luzu. Niestety, nie do końca to wyszło. Tutejsze wersje "Temporary Saint" i "Painted Silver Light" brzmią właściwie identycznie, jak studyjne pierwowzory. W "Mule" zespół z początku też po prostu wiernie odgrywa oryginał, włącznie z solówkami, dopiero w szóstej minucie pojawia się cytat z "Who Do You Love" Bo Diddleya i dodatkowe solo gitarowe. Lepiej wypadają dwie instrumentalne

[Recenzja] Frank Zappa - "Hot Rats" (1969)

Obraz
Nie jestem wielbicielem twórczości Franka Zappy. Doceniam takie albumy, jak np. "Freak Out!" czy "Absolutely Free" (oba wydane pod szyldem Mothers of Invention), za ich innowacyjność, niekonwencjonalność i bezkompromisowość, ale ich pastiszowo-satyryczny charakter do mnie nie przemawia. Co innego, gdy Franek grał na poważnie. Tak, jak na "Hot Rats" - swoim drugim solowym albumie, ale pierwszym na którym osobiście zagrał (na eksperymentalnym debiucie "Lumpy Gravy" pełnił role aranżera i... dyrygenta). "Hot Rats" to jeden z pierwszych - i zarazem najlepszych - albumów jazzrockowych. Próby łączenia rocka z jazzem były już wcześniej podejmowane, jednak dopiero w 1969 roku przyniosły naprawdę interesujące efekty. Zarówno u wykonawców wywodzących się ze świata jazzu ("In a Silent Way" Milesa Davisa, "Emergency!" The Tony Williams Lifetime), jak i rocka ("Valentyne Suite" Colosseum, ale też "In the Cou

[Recenzja] Love - "Da Capo" (1966)

Obraz
Amerykańska grupa Love to jeden z prekursorów i najsłynniejszych przedstawicieli tamtejszej sceny psychodelicznej. Powstała w połowie lat 60., gdy raczkująca muzyka rockowa nie wykazywała jeszcze żadnych większych ambicji, niż granie prostych, melodyjnych piosenek na pograniczu popu, rock'n'rolla i rhythm'n'bluesa, a czasem też folku lub country. Od tych standardów nie odstawał debiutancki album Love, wydany w marcu 1966 roku, zawierający kilkanaście krótkich, garażowo surowych utworów, wywodzących się bezpośrednio z inspiracji rhythm'n'bluesem i amerykańskim folkiem. Jego następca, "Da Capo", opublikowany został zaledwie osiem miesięcy później, lecz była to już zupełnie inna muzyczna rzeczywistość. W międzyczasie ukazały się takie albumy, jak "Revolver" Beatlesów, "Fifth Dimension" The Byrds, czy "East-West" The Butterfield Blues Band, które popchnęły rocka w bardziej ambitnym kierunku, jak również bardzo ważny dla p

[Recenzja] Miles Davis Quintet - "Miles Smiles" (1967)

Obraz
Pod koniec października 1966 roku Drugi Wielki Kwintet Milesa Davisa wszedł do studia, by w ciągu dwóch dni zarejestrować materiał na swój drugi longplay. Rezultat tej sesji, album "Miles Smiles", jest zgodnie uznawany przez krytyków i słuchaczy za jedno z największych osiągnięć Davisa, jak również - wraz z innymi wydawnictwami tego składu - za przełomowe dzieło, będące wzorcem współczesnego jazzu i drogowskazem dla kolejnych pokoleń jazzmanów. Zawarta tutaj muzyka broni się do dziś, brzmiąc tak nowocześnie, na ile to możliwe w jazzie akustycznym. Kwintet kontynuuje tutaj swoje eksperymenty z modalnością, praktycznie całkiem już zrywając z bopowymi schematami. Najlepszym określeniem dla zawartej tutaj muzyki będzie termin jazz awangardowy. Nie znaczy to jednak, że jest to trudna muzyka (choć może taka być dla osób nieosłuchanych z jazzem). Muzycy trzymają się tutaj daleko od popularnego wówczas free jazzu, za którym Miles, delikatnie mówiąc, nie przepadał. Głównym komp