Posty

[Recenzja] Jefferson Airplane - "After Bathing at Baxter's" (1967)

Obraz
"Surrealistic Pillow" przy tym albumie to grzeczny pop. O ile tam dominowały miłe piosenki folkrockowe  o lekko psychodelicznym nastroju, tak "After Bathing at Baxter's" przynosi muzykę ostrzejszą, bardziej eksperymentalną i mocniej zanurzoną w narkotykowym klimacie. Ta muzyka ewidentnie powstawała pod wpływem środków psychoaktywnych. Muzycy informują o tym już w samym tytule - słowo "baxter" było ich kodem na LSD. Cały tytuł, w wolnym tłumaczeniu, oznacza zatem "Po kąpieli w kwasie". Największy odlot zespół serwuje w dwóch kawałkach: "A Small Package of Value Will Come to You, Shortly" i "Spare Chaynge". Pierwszy z nich to po prostu chaotyczny kolaż dźwiękowy. Drugi to natomiast dziewięciominutowy instrumentalny jam, przypominający koncertowe improwizacje Grateful Dead i Quicksilver Messenger Service (nie tak porywający, oczywiście, lecz robiący naprawdę dobre wrażenie). Pozostałe nagrania mieszczą się już w bardzi

[Recenzja] King Gizzard & the Lizard Wizard with Mild High Club - "Sketches of Brunswick East" (2017)

Obraz
King Gizzard & the Lizard Wizard w błyskawicznym tempie z mojej największej nadziei 2017 roku staje się największym rozczarowaniem. Grupa zaczęła ten rok bardzo dobrze albumem "Flying Microtonal Banana". Australijczycy udowodnili nim, że granie w stylistyce retro nie musi ograniczać się do kopiowania innych artystów, lecz jest w nim możliwe zaproponowanie czegoś oryginalnego i ambitnego. Po jego wydaniu, muzycy powinni zająć się promocją, a następnie udać na zasłużony odpoczynek i po jakimś roku zacząć, na luzie, zbierać pomysły na kolejne dzieło. Być może w takich warunkach stworzyliby coś jeszcze lepszego. Niestety, szanse na to kompletnie zaprzepaścili debilnym pomysłem, by w ciągu tego roku nagrać i wydać trzy lub cztery kolejne albumy. W takim tempie nie nagrywały nawet zespoły rockowe w latach 60. - normą były dwa albumy rocznie. I nawet taka częstotliwość nie sprzyjała nagrywaniu równych płyt. "Sketches of Brunswick East" to trzeci tegoroczny album

[Recenzja] Jakszyk, Fripp and Collins (A King Crimson ProjeKct) - "A Scarcity of Miracles" (2011)

Obraz
Choć album "A Scarcity of Miracles" nie został wydany pod szyldem King Crimson, wiele osób traktuje go jako album zespołu. Jest w tym sporo racji, bowiem w jego nagraniu wzięli udział muzycy, z których większość grała wcześniej w tym zespole (zaś wszyscy są członkami obecnego, istniejącego od 2013 roku wcielenia King Crimson). Już sama obecność Roberta Frippa, jedynego niezmiennego członka zespołu, jest wystarczającym powodem, by zaliczyć ten album do dyskografii King Crimson. A poza nim grają tu przecież także inni muzycy, którzy przewinęli się przez skład grupy: saksofonista Mel Collins występował w niej w latach 70., basista Tony Levin - od lat 80., z przerwą na przełomie wieków, a perkusista Gavin Harrison dołączył w 2007 roku. Jedyną nową twarzą jest śpiewający gitarzysta Jakko Jakszyk, znany z występów w 21st Century Schizoid Band (czyli cover bandzie King Crimson, w którym oprócz niego występował Collins i inni byli członkowie zespołu), zaś prywatnie zięć Michaela

[Recenzja] Steven Wilson - "To the Bone" (2017)

Obraz
Nowy album Stevena Wilsona to jedna z bardziej kontrowersyjnych premier tego roku. Muzyk, uważany w pewnych kręgach za zbawiciela progresywnego rocka, postanowił bowiem nagrać album popowy. Czy też, jak sam twierdzi, inspirowany ambitnym popem z lat 80., a szczególnie takimi wykonawcami, jak Peter Gabriel, Kate Bush, Talk Talk, czy Tears for Tears. Łatwo wyobrazić sobie, jakie oburzenie wywołała ta informacja we wspomnianych kręgach. Najzabawniejsze w tym jest to, że przecież Wilson nigdy nie stronił od radiowego grania, z czym często w ogóle się nie krył (np. album "Stupid Dream" Porcupine Tree, albo cała dyskografia Blackfield), choć częściej mieszał je z innymi inspiracjami, przez co przeciętnym słuchaczom jego twórczość wydaje się bardziej ambitna, niż jest w rzeczywistości. "To the Bone" nie jest zatem żadnym przełomem w twórczości tego muzyka. To typowo wilsonowski album, z tą różnicą, że inspirowany muzyką innej dekady. Będący w dodatku logiczną kontynua

[Recenzja] John Coltrane - "Olé Coltrane" (1961)

Obraz
"Olé Coltrane" to efekt sesji nagraniowej z 25 maja 1961 roku. Johnowi towarzyszył wówczas rozbudowany skład, obejmujący - poza McCoyem Tynerem i Elvinem Jonesem - trębacza Freddiego Hubbarda, saksofonistę/flecistę Erica Dolphy'ego, oraz dwóch kontrabasistów - Reggiego Workmana i Arta Davisa. Muzycy zarejestrowali wówczas cztery utwory, z których trzy trafiły na płytę (czwarty, zatytułowany "To Her Ladyship", został dołączony dopiero na reedycji z okazji 50-lecia tego wydawnictwa). Całą pierwszą stronę wydania winylowego wypełnia tytułowa kompozycja "Olé", której melodia opiera się na hiszpańskiej pieśni folkowej "El Vito" (znanej też pod tytułami "El Quinto Regimiento" i "Venga Jaleo"). Być może Coltrane zainspirował się wydanym rok wcześniej albumem Milesa Davisa, "Sketches of Spain" (na którym zresztą grał Jones), jednak efekt moim zdaniem jest dużo ciekawszy. Przede wszystkim zupełnie inny był zamysł.

[Recenzja] King Crimson - "The Power to Believe" (2003)

Obraz
Charakterystyczną cechą King Crimson zawsze był nieustanny rozwój. Robert Fripp wytrwale realizował swój cel, stąd tak często wymieniał resztę składu, dobierając sobie muzyków, którzy akurat w danej chwili najlepiej pasowali do stale ewoluującego stylu grupy. Tymczasem album "The Power to Believe" - jak dotąd ostatnie studyjne wydawnictwo sygnowane nazwą zespołu - nie tylko został nagrany w tym samym składzie, co poprzedni "The construKction of light", ale także jest jego bezpośrednią kontynuacją. Na szczęście, Fripp i spółka wyciągnęli wnioski z artystycznej porażki tamtego wydawnictwa i nie powtórzyli popełnionych na nim błędów. "The Power to Believe" nie jest tak przytłaczającym albumem, zarówno dzięki bardziej naturalnemu brzmieniu, jak i bardziej różnorodnym kompozycjom. Podobnie jak na poprzednim albumie, także tutaj zespół chętnie nawiązuje do własnej przeszłości. Tym razem ze znacznie ciekawszym efektem. A sięga do niej zdecydowanie głębiej,

[Recenzja] The Allman Brothers Band - "Shades of Two Worlds" (1991)

Obraz
Dokładnie rok po premierze "Seven Turns", reaktywowany The Allman Brothers Band opublikował kolejny album, zatytułowany "Shades of Two Worlds". W międzyczasie zdążył się nieco zmienić skład (odszedł klawiszowiec Johnny Neel, zaś dołączył grający na perkusjonaliach Marc Quiñones). Nie zmieniła się natomiast koncepcja - podobnie jak na poprzednim wydawnictwie, zespół stawia tutaj na energetyczne bluesrockowe granie. Tym razem ze znacznie ciekawszym skutkiem. "Shades of Two Worlds" to nie tylko świetne brzmienie i wykonanie, lecz także znacznie ciekawsze kompozycje. Znalazły się tutaj dwie prawdziwe perły: dziesięciominutowy "Nobody Knows", łączący chwytliwe zwrotki z długimi improwizacjami (jego przewodni motyw brzmi jak wariacja na temat "Whipping Post"), oraz ośmiominutowy jazzujący instrumental "Kind of Bird" (czyżby nawiązanie do "Kind of Blue"?), przywodzący na myśl skojarzenia z "In Memory of Elizabet