Posty

[Recenzja] King Gizzard & the Lizard Wizard - "Flying Microtonal Banana" (2017)

Obraz
Australijski septet King Gizzard & the Lizard Wizard wyrasta na jednego z najważniejszych i najciekawszych przedstawicieli retro rocka. Grupa istnieje od 2010 roku i od tego czasu zdążyła wydać już dziesięć albumów studyjnych (z których dwa najnowsze ukazały się w tym roku). Na każdym z nich muzycy eksplorują nieco inne rejony. Podstawą zawsze jest rock psychodeliczny i garażowy, a wzbogacały go już m.in. wpływy muzyki ze spaghetti westernów (drugi w dyskografii "Eyes Like the Sky"), jazz rocka (szósty "Quarters!", składający się czterech utworów trwających równo 10 minut 10 sekund) czy folku (siódmy "Paper Mâché Dream Balloon"). Głośniej o zespole zrobiło się w zeszłym roku, za sprawą ósmego longplaya, "Nonagon Infinity" (na którym wszystkie utwory płynnie się przenikają, włącznie z ostatnim, który "przechodzi" w pierwszy, tworząc iluzję nigdy nie kończącego się albumu). Dobra prasa i komercyjny sukces wydawnictwa dodały zespo

[Recenzja] Miles Davis Quintet - "Cookin'" / "Relaxin'" / "Workin'" / "Steamin'" (1957-61)

Obraz
Dzisiejsza recenzja wyjątkowo dotyczy aż czterech różnych albumów, wydanych na przestrzeni pięciu lat. Poświęcenie im wspólnej recenzji uzasadnione jest tym, że wszystkie zawierają materiał zarejestrowany podczas tych samych dwóch sesji - 11 maja oraz 26 października 1956 roku. Były to ostatnie nagrania Milesa Davisa i jego kwintetu, znanego jako Pierwszy Wielki Kwintet Milesa Davisa, dla wytwórni Prestige. Dokonano ich zresztą wyłącznie w celu wypełnienia kontraktu, gdyż Miles dostał lepszą ofertę od Columbia Records. Kwintet w tym samym czasie, ale w innym studiu, pracował już nad debiutem dla nowej wytwórni, "'Round About Midnight", opublikowanym w marcu 1957 roku. W lipcu* ukazało się natomiast pierwsze z omawianych tutaj wydawnictw - "Cookin' with Miles Davis Quintet".  W sumie właśnie to zrobiliśmy - przyszliśmy i ugotowaliśmy - tłumaczył ten tytuł Miles (w jazzowym slangu "gotowanie" oznacza jamowanie). Na płycie znalazły się wyłącznie

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "Godbluff" (1975)

Obraz
W połowie lat 70. czas rocka progresywnego powoli przemijał. Nurt ten wciąż cieszył się uznaniem, lecz formuła takiego grania wyraźnie zaczęła się wyczerpywać. Konsekwencją tego było m.in. rozwiązanie King Crimson, czy odejście Petera Gabriela z Genesis. W 1975 roku ukazały się jedne z ostatnich wybitnych albumów w progresywnym mainstreamie: "Wish You Were Here" Pink Floyd, "Free Hand" Gentle Giant, czy bohater dzisiejszej recenzji. "Godbluff" to tryumfalny powrót Van der Graaf Generator po czteroletniej przerwie wydawniczej (wypełnionej solowymi albumami Petera Hammilla, w których nagrywaniu pomagali pozostali członkowie grupy). Podobnie jak wcześniejsze wydawnictwa zespołu, "Godbluff" nie odniósł sukcesu komercyjnego. Bez wątpienia jest to jednak jedno z największych dzieł nie tylko samego Generatora, lecz całego progresywnego nurtu. Zawarta tutaj muzyka różni się nieco od wcześniejszych albumów zespołu. Wydaje się bardziej mroczna i cię

[Recenzja] Breakout - "70a" (1970)

Obraz
Kika miesięcy po dobrze przyjętym debiucie "Na drugim brzegu tęczy", grupa Breakout opublikowała jego następcę, album "70a". Longplay nagrany został w nieco zmienionym składzie - basistę Michała Muzolfa zastąpił Józef Skrzek, późniejszy założyciel SBB i członek grupy Niemen. Nie wpłynęło to jednak znacząco na graną przez zespół muzykę. Pewna nowość pojawiła się natomiast w warstwie wokalnej. O ile na debiucie wszystkie utwory śpiewała Mira Kubasińska, tak tutaj często wyręcza ją Tadeusz Nalepa. Co wychodzi albumowi zdecydowanie na korzyść. Gitarzysta zaśpiewał w czterech utworach o zdecydowanie bluesrockowym charakterze - "Skąd taki duży deszcz", "Taką drogę", "Piękno" i "Nie znasz jeszcze życia". To zarazem najlepsze fragmenty albumu, ze świetnymi partiami gitary i takąż grą sekcji rytmicznej, a także klimatem, którego nie powstydziłyby się brytyjskie grupy w rodzaju Fleetwood Mac, Free czy Ten Years After. W "Nie

[Recenzja] The United States of America - "The United States of America" (1968)

Obraz
Pod banalną nazwą The United States of America kryje się jedna z najciekawszych i najbardziej nowatorskich grup psychodelicznych. Będąca, wraz z Silver Apples i Fifty Foot Hose, jednym z prekursorów łączenia muzyki rockowej z brzmieniami elektronicznymi. Zespół powstał w 1967 roku z inicjatywy Josepha Byrda - awangardowego kompozytora i klawiszowca, zainteresowanego elektroniką i muzyką konkretną. Do swojego projektu pozyskał wokalistkę Dorothy Moskowitz, basistę Randa Forbesa, perkusistę Craiga Woodsona, klawiszowca Eda Bogasa, oraz grającego na skrzypcach Gordona Marrona. W przeciwieństwie do zdecydowanej większości zespołów rockowych, w składzie zabrakło gitarzysty. Muzycy wydali tylko jeden album, który spotkał się z niezrozumieniem krytyków i słuchaczy, w rezultacie czego grupa się rozpadła. Podobnie jednak jak wiele innych efemerycznych grup z tamtych czasów, została odkryta po latach i stała prawdziwie kultową pozycją. Album zawiera bardzo eksperymentalną i innowacyjną mu

[Recenzja] John Coltrane - "Blue Train" (1958)

Obraz
W kwietniu 1957 roku John Coltrane wyleciał z kwintetu Milesa Davisa. Powodem było jego uzależnienie od heroiny, które przekładało się na mniejsze zaangażowanie w granie. Nie bez znaczenia jest też fakt, że sam Davis był w tamtym czasie czysty i nie chcąc wracać do nałogu, nie zamierzał przebywać w towarzystwie ćpunów. Coltrane ostatecznie wrócił do kwintetu pod koniec roku (lub, w zależności od źródła, na początku następnego). W międzyczasie zdążył rzucić swoje nałogi, nawiązać owocną współpracę z Theloniousem Monkiem, oraz przygotować dwa solowe wydawnictwa. Debiutancki "Coltrane" (1957) przeszedł bez większego echa, za to następny, "Blue Train", stał się jednym z najsłynniejszych longplayów jazzowych. Album, będący jedynym wydawnictwem Coltrane'a dla słynnej wytwórni Blue Note, jest wynikiem jednodniowej sesji nagraniowej, która odbyła się 15 września 1957 roku. Poza samym Coltranem uczestniczyła w niej także sekcja rytmiczna kwintetu Davisa - basista Pa

[Recenzja] Roger Waters - "Is This the Life We Really Want?" (2017)

Obraz
Is This the Album We Really Want? Nigdy dotąd nie dawałem swoim recenzjom tytułów, jednak w tym wypadku nie mogłem się temu oprzeć. Trzeba mieć sporo tupetu - a tego, jak wiadomo, Rogerowi Watersowi nigdy nie brakowało - by po dwudziestu pięciu latach milczenia wrócić z takim albumem, jak "Is This the Life We Really Want?". Nie było to rzecz jasna całkowite milczenie, gdyż w międzyczasie Waters podjął się napisania własnej opery, "Ça Ira" (przedsięwzięcie to skończyło się, oczywiście, totalną katastrofą), a także zagrał niezliczoną ilość tras koncertowych, na których odgrywał głównie utwory z repertuaru Pink Floyd. W tym roku mija natomiast dokładnie ćwierć wieku, odkąd ukazał się jego poprzedni album z całkowicie premierowym, rockowym materiałem - "Amused of Death". Jego następca zapowiadany był tak długo, że już dawno można było zwątpić, że kiedykolwiek zostanie wydany. Rzeczywiste nagrania ciągnęły się od 2010 roku. Efekt tej siedmioletniej sesji