Posty

[Recenzja] Aerosmith - "Get Your Wings" (1974)

Obraz
Drugi album Aerosmith zarejestrowano zaledwie rok po poprzednim, w dokładnie tym samym składzie, choć z większą liczbą gości. Stylistycznie też nie ma na "Get Your Wings" większych zmian. To wciąż hard rock osadzony w bluesie, dość jednak wygładzony i zdradzający zdecydowanie merkantylne podejście muzyków. A jednak słychać tu pewien postęp, szczególnie w kwestii piosenkopisarstwa, gdzie mniej tym razem rock'n'rollowej sztampy, a więcej naprawdę porządnego grania. Szczególnie dobrze wypadają nieco lżejsze, choć energetyczne "Lord of the Thights" i "Spaced", oba przebojowe w dobrym znaczeniu, a zwłaszcza ballada "Seasons of Whiter", całkiem pozbawiona lukru i ckliwości, mająca w sobie coś z klimatu czy melodyki późniejszego o dobre kilkanaście lat grunge'u. We wszystkich tych kawałkach zespół ujawnia zdolność do pisania całkiem niezłych melodii. Wykonanie instrumentalne też jest całkiem przyzwoite, ale na tle hardrockowej średniej

[Recenzja] Roy Harper - "HQ" (1975)

Obraz
"HQ" to jeden z najbardziej docenianych albumów Roya Harpera. Sam twórca twierdził niegdyś, że to jego największe dzieło z nagranych do tamtej pory. Z tym akurat można polemizować. Materiał został nagrany w marcu 1975 roku w słynnym londyńskim Abbey Road Studios. W tym samym czasie, tuż za ścianą, grupa Pink Floyd pracowała tam nad albumem "Wish You Were Here". Kiedy muzycy mieli problem z zarejestrowaniem partii wokalnej "Have a Cigar", Harper zaoferował swoją pomoc i nalegał tak długo, aż pozwolono mu zaśpiewać. Właśnie ta wersja trafiła na album, stając się najsłynniejszym nagraniem z udziałem muzyka. I pewnie jednym z niewielu, za które nigdy nie dostał żadnego wynagrodzenia. Chyba, że uznać za nie rewanż w postaci występu Davida Gilmoura na "HQ". A to tylko jedno z wartych odnotowania nazwisk na liście płac, by wymienić jeszcze Johna Paula Jonesa z Led Zeppelin, Billa Bruforda z King Crimson i Yes czy gitarzystę Chrisa Speddinga z jazz-r

[Recenzja] Groundhogs - "Who Will Save the World? The Mighty Groundhogs" (1972)

Obraz
Marzec 1972 roku przyniósł dwa albumy o bardzo ciekawiej oprawie edytorskiej. Zarówno "Thick as a Brick" Jethro Tull, jak i  "Who Will Save the World? The Mighty Groundhogs", wydano w nietypowo rozkładanych okładkach - pierwsza imituje gazetę, a druga komiks. Piąty album Groundhogs łamie także inny schemat. Do tej pory każdy kolejny album Anglików przynosił coraz ciekawszą i bardziej oryginalną muzykę. Tym razem jednak trio okopało się na zajętej wcześniej pozycji, a nawet nieco cofnęło. Nie ma jednak co narzekać, bo dużo tu naprawdę fajnego grania o jamowym luzie i doskonałej interakcji muzyków, by wymienić "Wages of Peace", "Body in Mind" czy rozimprowizowany do dziesięciu minut "The Grey Maze". Jeszcze więcej dzieje się w pełnym zmian motywów  "Earth Is Not Room Enough", tym razem także pod względem brzmienia, które po raz pierwszy w historii grupy zostało wzbogacone o instrumenty klawiszowe, a konkretnie melotron. Klaw

[Recenzja] Aerosmith - "Aerosmith" (1973)

Obraz
Aerosmith zdecydowanie nie należy do kręgu moich muzycznych zainteresowań. Owszem, lubię bluesowo zabarwiony hard rock, jednak tutaj ten blues występuje w homeopatycznych ilościach, a całokształt twórczości grupy jest zdecydowanie zbyt sztampowy i skomercjalizowany, jak na moje oczekiwania muzyczne. Wczesne dokonania są pod tym względem bardziej znośne od późniejszych, ale też nie należy spodziewać się po nich niczego nadzwyczajnego. Do sięgnięcia po te płyty i podjęcia się ich zrecenzowania, skłoniły mnie wyłącznie powtarzające się licznie pod innymi tekstami pytania oraz prośby. Nie było to przyjemne doświadczenie. W ówczesnym mainstreamie trudno mi wskazać wiele wykonawców, w przypadku których stosunek popularności do jakości tak bardzo by się rozjeżdżał. Po pierwsze, jest to muzyka strasznie wtórna i spóźniona. Podobnie już wcześniej grali The Rolling Stones czy twórcy bluesrockowi. Co jeszcze samo w sobie nie byłoby złe, ale - i to po drugie - Aerosmith strasznie tę stylistykę

[Recenzja] The Byrds - "Mr. Tambourine Man" (1965)

Obraz
W 1964 roku rozpoczęła się w Stanach tak zwana Brytyjska Inwazja. Brytyjscy wykonawcy, z grupą The Beatles na czele, przeprowadzili prawdziwy szturm na amerykańskie listy przebojów i tamtejsze sale koncertowe. Stali się też źródłem inspiracji dla lokalnych muzyków. Jednym z pierwszych amerykańskich zespołów, które wypłynęły na tej fali, był pochodzący z Los Angeles zespół The Byrds. Jego korzenie tkwią w duecie śpiewających gitarzystów Jima McGuinna i Gene'a Clarka, których wkrótce wsparł kolejny śpiewający gitarzysta, David Crosby. Początkowo muzycy występowali pod takimi nazwami, jak The Jet Set czy Beefeaters, i grali folk w stylu Boba Dylana. Kiedy jednak zetknęli się z muzyką brytyjskich grup, szczególnie liverpoolską czwórką, postanowili aranżować tradycyjne pieśni folkowe w podobnym stylu. Potrzebne do tego było dodanie sekcji rytmicznej. Miejsce basisty zajął Chris Hilman, wcześniej grający na mandolinie w zespołach wykonujących muzykę country, natomiast perkusistę Mic

[Recenzja] Grand Funk Railroad - "On Time" (1969)

Obraz
Okładka debiutanckiego albumu Grand Funk Railroad zdaje się wysyłać sprzeczne komunikaty. Widniejący na niej tytuł "On Time" sugeruje muzykę na czasie, ale zdjęcie muzyków to oczywista parafraza opublikowanego trzy lata wcześniej "Fresh Cream" supergrupy Cream, który przez ten czas zdążył się już lekko zdezaktualizować. Niewątpliwie jest to dobry trop, jeśli chodzi o charakter tego albumu. Także tutaj mamy bowiem do czynienia z rockowym trio grającym energetyczną mieszankę bluesa i hard rocka, z drobnymi naleciałościami psychodelii. Grand Funk Railroad powstał na początku 1969 roku z inicjatywy śpiewającego gitarzysty Marka Farnera i perkusisty Dona Brewera, którzy wcześniej grali razem w dziś już zapomnianym Terry Knight and the Pack. Składu dopełnił basista Mel Schacher z równie zapomnianej grupy Question Mark & the Mysterians. Nazwa ich nowego zespołu została zainspirowana przez Grand Trunk Western Railroad - kanadyjsko-amerykańską linię kolejową, przebie

[Recenzja] The Rolling Stones - "Brussels Affair (Live 1973)" (2012)

Obraz
Po latach wydawania całej masy byle czego - najwyraźniej wychodząc z założenia, że z logiem The Rolling Stones sprzeda się cokolwiek - okazało się, że w archiwach znajduje się coś naprawdę godnego uwagi. "Brussels Affair" to zapis występu z 17 października 1973 roku, niemal u schyłku współpracy z Mickiem Taylorem i tuż przed ostatecznym pogrążeniem się muzyków w kryzysie twórczym. Wówczas zespół wciąż jeszcze prezentował na koncertach znakomitą formę oraz maksymalne zaangażowanie. A ten zapis potwierdza to w sposób nie pozostawiający żadnych wątpliwości. I jak potraktowano ten materiał? Gdy już po blisko czterech dekadach, w 2011 roku, wygrzebano go z szafy, udostępniono go wyłącznie w postaci plików do pobrania, a dopiero rok później w formie drogiego, limitowanego do 2000 egzemplarzy boksu, gdzie został zdublowany na dwóch kompaktach i trzech winylach. Trudno pojąć, dlaczego nie uczyniono tych nagrań bardziej powszechnymi, by więcej ludzi mogło się przekonać, jak świetn