Posty

[Recenzja] Jethro Tull - "Minstrel in the Gallery" (1975)

Obraz
Na "Minstrel in the Gallery" zespół najwyraźniej wyciągnął wnioski ze swoich ostatnich dokonań. Po dwóch albumach składających się z jednego utworu oraz trzeciego, wypełnionego wyłącznie piosenkami standardowej długości, tym razem muzycy zaproponowali coś pomiędzy. Na longplay trafiły nagrania o bardzo zróżnicowanej długości. Zwykle trwające około pięciu minut, choć najdłuższy zbliża się do siedemnastu, a najkrótszy nie dociągnął nawet do czterdziestu sekund. Pod względem stylistycznym i brzmieniowym jest to natomiast swego rodzaju powrót do czasów "Aqualung". "Minstrel in the Gallery" przynosi dość podobną mieszankę folku, muzyki dawnej i hard rocka, a w instrumentarium znów większą rolę odgrywają flet i gitary akustyczne, przeplatające się z cięższymi riffami. Całkiem zniknęły zaś wprowadzone na późniejszych albumach instrumenty, jak saksofon czy syntezatory. Pewną nowością jest natomiast udział żeńskiego kwintetu smyczkowego, składającego się z czt

[Recenzja] Derek and the Dominos - "Layla and Other Assorted Love Songs" (1970)

Obraz
Od razu po zakończeniu nagrań na niezbyt udany solowy debiut Erica Claptona, lider i znaczna część tamtego składu wspomogli George'a Harrisona w tworzeniu słynnego albumu "All Things Must Pass". Sesje trwały od maja do października 1970 roku. W międzyczasie jeszcze bardziej zacieśniły się więzi Claptona z Carlem Radle'em, Jimem Gordonem, a zwłaszcza Bobbym Whitlockiem, który w tamtym czasie zamieszkał u gitarzysty. W wolnym czasie obaj muzycy często grywali razem jam sessions, podczas których powoli krystalizowały się nowe kompozycje. W końcu pojawił się pomysł stworzenia zespołu. Składu dopełnili oczywiście Radle i Gordon, a także gitarzysta Dave Mason, najbardziej znany z Traffic, z którym pozostała czwórka miała okazję współpracować już podczas trasy z Delaney & Bonnie, a następnie zetknęli się z nim podczas prac nad "All Things Must Pass". Kwintet zadebiutował na scenie już w czerwcu 1970 roku. Choć występ miał odbyć się pod nazwą Eric and the D

[Recenzja] Rory Gallagher - "Blueprint" (1973)

Obraz
"Blueprint" rozpoczyna nowy etap w twórczości Rory'ego Gallaghera. Po odejściu ze składu Wilgara Campbella - którego przerażały lotnicze podróże, przez co często odpuszczał koncerty - nowym perkusistą został Rod de'Ath, wcześniej członek angielskiej grupy bluesrockowej Killing Floor. Za jego namową Gallagher przyjął także innego muzyka tamtego zespołu, klawiszowca Lou Martina. Tym samym Irlandczyk po raz pierwszy stanął na czele czteroosobowego składu, porzucając sprawdzoną formułę power tria. Kwartet utrzymał się przez kolejne pięć lat, które były okresem największych sukcesów Rory'ego. Już "Blueprint" - zatytułowany tak od projektu wzmacniacza na specjalne zamówienie lidera, którego fragment widać na okładce - cieszył się całkiem sporym powodzeniem, dochodząc do 12. miejsca brytyjskiego notowania, a nawet zaznaczając swoją obecność na amerykańskiej liście, co nie udało się żadnemu z poprzedników, zatrzymując się na miejscu 147. Nie brzmi to może z

[Recenzja] Jethro Tull - "War Child" (1974)

Obraz
Jethro Tull już w pierwszej dekadzie działalności, po serii wzlotów zaliczył upadek. Problemy zaczęły się podczas niefortunnej sesji w Château d'Hérouville, pod koniec 1972 roku, gdy zespół nie był w stanie dokończyć nagrywanego tam albumu. Wkrótce potem zarejestrowano i wydano kontrowersyjny "A Passion Play", który co prawda świetnie się sprzedawał, ale recenzje w prasie były przeważnie bardzo krytyczne, a i dla wielu fanów był to rozczarowujący materiał. Porażką okazała się też trasa koncertowa, gdyż widownia nie była gotowa na występy rozpoczynające się od zagrania nowego albumu w całości i bez żadnych przerw. Był to bez wątpienia ciężki czas dla muzyków, a Ian Anderson rozważał nawet rozwiązanie zespołu. Wkrótce jednak zaangażował się w tworzenie kolejnego ambitnego projektu. Nowej muzyce miał towarzyszyć pełnowymiarowy film. W przedsięwzięcie zaangażowali się nawet ludzie z branży filmowej, na czele z Johnem Cleese'em z Monty Pythona, ale ostatecznie nie uda

[Recenzja] Eric Clapton - "Eric Clapton" (1970)

Obraz
Eric Clapton w drugiej połowie lat 60. należał do ścisłej czołówki najbardziej ekscytujących gitarzystów. To w znacznej mierze jego instrumentalny talent pomagał w sukcesach kolejnych składów, jakie współtworzył, począwszy od The Yardbirds i grupy Johna Mayalla, po Cream i Blind Faith. Po rozpadzie tego ostatniego zespołu dołączył do koncertowego składu duetu Delaney & Bonnie, tworzonego przez małżeństwo Bramlettów. To właśnie wtedy po raz pierwszy miał okazję współpracować z Bobbym Whitlockiem, Carlem Radle'em i Jimem Gordonem - muzykami, z którymi wkrótce potem stworzył słynny Derek & the Dominos. Wcześniej jednak Delaney Bramlett namówił Claptona na nagranie albumu solowego. Eponimiczny album nagrywany był pomiędzy listopadem 1969 a majem 1970 roku, a w sesji uczestniczyli m.in. Bramlettowie, Whitlock, Radle i Gordon, Stephen Stills (z Crosby, Stills & Nash), pianista Leon Russell czy saksofonista Bobby Keys (w tamtym czasie stały współpracownik The Rolling Ston

[Artykuł] Najciekawsze opakowania płyt winylowych

Obraz
W związku z obchodzonym dzisiaj Record Store Day (międzynarodowym dniem sklepów z płytami i płyt winylowych) postanowiłem opublikować listę najciekawszych okładek. Bynajmniej nie chodzi tutaj o same grafiki, a o najbardziej pomysłowe, oryginalne i niekonwencjonalne projekty. Kolejność chronologiczna.  1. The Beatles - "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band" (1967) Beatlesi zrewolucjonizowali praktycznie wszystkie dziedziny muzycznego biznesu. Także okładki. Do połowy lat 60. były to tylko zwykłe opakowania, ze zdjęciem wykonawcy, jego nazwą, tytułem płyty, listą utworów i logiem wytwórni. Za sprawą Wspaniałej Czwórki stały zaczęły stawać się małymi dziełami sztuki, stanowiącymi integralną część albumu, tak samo ważną, jak zawartość muzyczna. Przełomowym wydawnictwem był "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band" z 1967 roku, z okładką, której czas przygotowania i budżet znacznie wykraczały poza ówczesne standardy. Chociaż już samo okładkowe zdjęc

[Recenzja] Rory Gallagher - "Live in Europe" (1972)

Obraz
Po wydaniu dwóch solowych albumów, Rory Gallagher intensywnie koncertował po niemal całym cywilizowanym świecie. W tamtych czasach oznaczało to w praktyce tylko Amerykę Północną i Europę Zachodnią, a także Japonię i Australię, do których jednak Irlandczyk dotarł dopiero na późniejszych trasach. Szczególnie udane były europejskie występy, odbywające się przeważnie w małych klubach, w których najłatwiej było złapać dobry kontakt z publicznością. Właśnie w takich warunkach, wiosną 1972 roku, zarejestrowany został materiał na pierwszy koncertowy album Gallaghera. Na oryginalne winylowe wydanie "Live in Europe" trafiło w sumie siedem utworów, które zarejestrowano podczas dwóch występów we Włoszech, jednego w Wielkiej Brytanii oraz jednego w Niemczech. Kompaktowe wznowienia zawierają jeszcze dwa nagrania, prawdopodobnie pochodzące z tych samych koncertów. Co ciekawe i dość nietypowe, repertuar tego albumu w niewielkim stopniu pokrywa się z wcześniejszymi wydawnictwami. Każdy