Posty

[Recenzja] Judas Priest - "Painkiller" (1990)

Obraz
Według strony Rate Your Music, "Painkiller" to najpopularniejszy album Judas Priest, posiadający największą liczbę ocen i najwyższą średnią. To ciekawe, bo pod względem wyników sprzedaży jednak ustępuje takim wydawnictwom, jak "British Steel", "Screaming for Vengeance", "Defenders of the Faith", a nawet... "Turbo". Trudno jednak trafić na jednoznacznie negatywne opinie na jego temat. Trudno w ogóle trafić na inne, niż ślepy zachwyt. O co jednak tyle szumu? Fakt, w końcu nie ma tego plastikowego brzmienia, cechującego albumy z lat 80. (nie tylko dwa ostatnie, choć je szczególnie), a nowy perkusista Scott Travis gra znacznie bardziej intensywnie i odrobinę mniej schematycznie od swojego poprzednika. Fanów grupy zachwyca na pewno też to, że gitarzyści grają w jeszcze bardziej efekciarski sposób, popisując się technicznymi umiejętnościami, a Rob Halford jeszcze mocniej piszczy. Całość jest jednak cholernie monotonna. Zespół stawia pr

[Recenzja] Judas Priest - "Ram It Down" (1988)

Obraz
Album "Turbo" spotkał się bardzo negatywnym przyjęciem wśród fanów i krytyków (co za niespodzianka), więc zespół postanowił, że kolejny album będzie utrzymany we wcześniejszym stylu. Po ukazaniu się "Ram It Down" fani byli zachwyceni, w przeciwieństwie do krytyków, tym razem zarzucających brak nowych pomysłów i słabsze kompozycje. Są to zarzuty jak najbardziej słuszne. Nie mam pojęcia, po co zespół nagrał kolejny taki sam album, różniący się od "Screaming for Vengeance" czy "Defenders of the Faith" praktycznie tylko mniej wyrazistymi kompozycjami i jeszcze bardziej uproszczonym brzmieniem. To ostatnie wynikało z niedyspozycji Dave'a Hollanda, którego w co najmniej kilku nagraniach zastąpił automat perkusyjny. Prawdę mówiąc, nie robi to większej różnicy - Holland i tak zawsze grał w wyjątkowo leniwy i pozbawiony jakiejkolwiek finezji sposób. Kompozycje brzmią natomiast jakby zostały stworzone przez jakiś program do pisania heavymetalowy

[Recenzja] Judas Priest - "Turbo" (1986)

Obraz
W drugiej połowie lat 80. popularność heavy metalu zaczęła (na szczęście) przemijać. Słuchacze zwracali się albo w stronę bardziej ekstremalnego grania, albo łagodniejszych propozycji pudel-metalowców. Wykonawcy, których twórczość mieściła się pomiędzy tymi dwiema skrajnościami, musieli wymyślić sposób, który pozwoliłby utrzymać zainteresowanie. Dwie czołowe brytyjskie grupy heavymetalowe, Iron Maiden i Judas Priest, wpadły na identyczny pomysł - wzbogacenie brzmienia o syntezatory gitarowe. Efektem są ich wydane w 1986 roku albumy, "Somewhere in Time" i "Turbo". Muzycy Judas Priest chcieli nagrać album dwupłytowy, zatytułowany "Twin Turbos", z jedną płytą wypełnioną bardziej rozrywkowymi kawałkami, a drugą - bardziej rozbudowanymi. Wydawca nie chciał jednak słyszeć o takim rozwiązaniu, w rezultacie czego wydano wydawnictwo jednopłytowe. A repertuar najwyraźniej w całości składa się z kawałków mających wypełnić pierwszą część planowanego dwupłytowca

[Recenzja] Judas Priest - "Defenders of the Faith" (1984)

Obraz
Album "Screaming for Vengeance" spotkał się z bardzo dobrym przyjęciem. Zespół postanowił więc kuć żelazo póki gorące i kolejny album wypełnić materiałem dokładnie w tym samym stylu. Nawet okładka "Defenders of the Faith" opiera się na identycznym pomyśle. Na poprzednim albumie znalazła się grafika przedstawiająca hybrydę drapieżnego ptaka i samolotu bojowego, tutaj - hybrydę tygrysa i czołgu. Swoją drogą, nie były to oryginalne koncepcje, bowiem podobne stwory można zobaczyć na okładce longplaya "Tarkus" tria Emerson, Lake & Palmer. Pomimo niewątpliwej naiwności, tam wykonanie było jednak w nieco lepszym guście, nie tak tandetne i toporne. Na temat samej muzyki mogę natomiast powtórzyć dokładnie to samo, co pisałem w recenzji "Screaming for Vengeance". Miłośnicy heavy metalu znajdą tu wszystko, co w tym stylu uwielbiają. Zaś osoby, które w takim graniu słyszą przede wszystkim kicz i infantylność, nie znajdą tu niczego, co zrewidowałob

[Recenzja] Judas Priest - "Screaming for Vengeance" (1982)

Obraz
Album "Point of Entry" spotkał się z niezbyt dobrym przyjęciem, co dało do myślenia muzykom Judas Priest. Na kolejnym albumie postanowili zaprezentować dokładnie to, czego oczekiwali fani. A oczekiwali grania czystego heavy metalu. "Screaming for Vengeance" przypomina wręcz płytę demonstracyjną, mającą na celu pokazanie, czym jest ten styl. Nie brakuje tu zatem szybkich galopad, ostrego brzmienia, typowych riffów, efekciarskich solówek, przerysowanych partii wokalnych ani stadionowych refrenów. Przeważają kawałki stawiające na metalowy czad (np. "Electric Eye", "Bloodstone", tytułowy), ale jest też coś w sam raz do radiowej promocji ("You've Got Another Thing Comin'" i kojarzący się z AC/DC "Devil's Child"), a nawet pretensjonalne intro ("The Helion") i coś na kształt metalowej ballady ("Fever"). Pewne kontrowersje, wśród fanów zespołu, może budzić jedynie "(Take These) Chains" -

[Recenzja] Judas Priest - "Point of Entry" (1981)

Obraz
Wydany pomiędzy dwoma najsłynniejszymi albumami Judas Priest - "British Steel" i "Screaming for Vengeance" - "Point of Entry" jest zdecydowanie mniej znanym i lubianym przez fanów wydawnictwem. Trudno się temu właściwie dziwić. Zespół odpuścił sobie tworzenie metalowych hymnów i podążył w kierunku bardziej... imprezowym. Wiele zawartych tu kawałków brzmi jak podmetalizowana wariacja na temat stylu AC/DC, żeby wspomnieć tylko o "Don't Go", "Turning Circles", "All the Way" czy "Troubleshooter". Pozostałe nagrania nie odbiegają daleko od takich klimatów. Materiał jest bardzo jednorodny, pozbawiony jakichkolwiek urozmaiceń. Z perspektywy przeciętnego fana Judas Priest, taka muzyka ma zdecydowanie zbyt komercyjny charakter (czego apogeum zostało osiągnięte w okropnym "You Say No"). Jednak prawdziwym problemem tego albumu jest to, że przebojowość idzie tu w jednym szeregu ze strasznym banałem i nadmier

[Recenzja] Black Sabbath - "13" (2013)

Obraz
To był najbardziej wyczekiwany album ostatnich lat. Wciąż pamiętam tę ekscytacje, kiedy 11 listopada 2011 roku (11.11.11) Tony Iommi, Ozzy Osbourne, Geezer Butler i Bill Ward - oryginalni muzycy Black Sabbath - ogłosili rozpoczęcie prac nad nowym albumem. Pierwszym w tym składzie od czasu wydanego w 1978 roku "Never Say Die!". Później jednak z obozu zespołu zaczęły dobiegać niepokojące wieści - o konflikcie z Wardem (muzycy nie mogli dogadać się w kwestiach finansowych, więc perkusista zrezygnował z dalszej współpracy)  i poważniej chorobie Iommiego. Ostatecznie jednak udało się dokończyć longplay, który otrzymał niezbyt pomysłowy tytuł "13" (od roku, w którym go wydano). Już od pierwszych sekund nie ma żadnych wątpliwości, z jakim zespołem mamy do czynienia. "End of the Beginning" to niemalże nowa wersja kultowego "Black Sabbath" - wolne tempo, posępny klimat, ciężkie brzmienie, a także bardzo charakterystyczna gra Iommiego i rozpoznawa