Posty

[Recenzja] Judas Priest - "Screaming for Vengeance" (1982)

Obraz
Album "Point of Entry" spotkał się z niezbyt dobrym przyjęciem, co dało do myślenia muzykom Judas Priest. Na kolejnym albumie postanowili zaprezentować dokładnie to, czego oczekiwali fani. A oczekiwali grania czystego heavy metalu. "Screaming for Vengeance" przypomina wręcz płytę demonstracyjną, mającą na celu pokazanie, czym jest ten styl. Nie brakuje tu zatem szybkich galopad, ostrego brzmienia, typowych riffów, efekciarskich solówek, przerysowanych partii wokalnych ani stadionowych refrenów. Przeważają kawałki stawiające na metalowy czad (np. "Electric Eye", "Bloodstone", tytułowy), ale jest też coś w sam raz do radiowej promocji ("You've Got Another Thing Comin'" i kojarzący się z AC/DC "Devil's Child"), a nawet pretensjonalne intro ("The Helion") i coś na kształt metalowej ballady ("Fever"). Pewne kontrowersje, wśród fanów zespołu, może budzić jedynie "(Take These) Chains" -

[Recenzja] Judas Priest - "Point of Entry" (1981)

Obraz
Wydany pomiędzy dwoma najsłynniejszymi albumami Judas Priest - "British Steel" i "Screaming for Vengeance" - "Point of Entry" jest zdecydowanie mniej znanym i lubianym przez fanów wydawnictwem. Trudno się temu właściwie dziwić. Zespół odpuścił sobie tworzenie metalowych hymnów i podążył w kierunku bardziej... imprezowym. Wiele zawartych tu kawałków brzmi jak podmetalizowana wariacja na temat stylu AC/DC, żeby wspomnieć tylko o "Don't Go", "Turning Circles", "All the Way" czy "Troubleshooter". Pozostałe nagrania nie odbiegają daleko od takich klimatów. Materiał jest bardzo jednorodny, pozbawiony jakichkolwiek urozmaiceń. Z perspektywy przeciętnego fana Judas Priest, taka muzyka ma zdecydowanie zbyt komercyjny charakter (czego apogeum zostało osiągnięte w okropnym "You Say No"). Jednak prawdziwym problemem tego albumu jest to, że przebojowość idzie tu w jednym szeregu ze strasznym banałem i nadmier

[Recenzja] Black Sabbath - "13" (2013)

Obraz
To był najbardziej wyczekiwany album ostatnich lat. Wciąż pamiętam tę ekscytacje, kiedy 11 listopada 2011 roku (11.11.11) Tony Iommi, Ozzy Osbourne, Geezer Butler i Bill Ward - oryginalni muzycy Black Sabbath - ogłosili rozpoczęcie prac nad nowym albumem. Pierwszym w tym składzie od czasu wydanego w 1978 roku "Never Say Die!". Później jednak z obozu zespołu zaczęły dobiegać niepokojące wieści - o konflikcie z Wardem (muzycy nie mogli dogadać się w kwestiach finansowych, więc perkusista zrezygnował z dalszej współpracy)  i poważniej chorobie Iommiego. Ostatecznie jednak udało się dokończyć longplay, który otrzymał niezbyt pomysłowy tytuł "13" (od roku, w którym go wydano). Już od pierwszych sekund nie ma żadnych wątpliwości, z jakim zespołem mamy do czynienia. "End of the Beginning" to niemalże nowa wersja kultowego "Black Sabbath" - wolne tempo, posępny klimat, ciężkie brzmienie, a także bardzo charakterystyczna gra Iommiego i rozpoznawa

[Recenzja] Judas Priest - "British Steel" (1980)

Obraz
O tym albumie napisano już wiele. Wiele dobrego. Pora na nieco równowagi. "British Steel" to najsłynniejszy i przez wielu najbardziej ceniony album Judas Priest. Muzycy trafili z tym materiałem w odpowiedni moment, gdy prasa muzyczna, zwłaszcza brytyjska, zachwycała się dokonaniami młodych grup zaliczanych do tak zwanej nowej fali brytyjskiego heavy metalu. Judasi byli jedną z głównych inspiracji tego nurtu, w którym z grubsza chodziło o łączenie elementów klasycznego hard rocka z iście punkowym podejściem - a więc grać szybciej, agresywniej, prościej. W dokładnie tym samym kierunku od pewnego czasu zmierzała muzyka Judas Priest, nic więc dziwnego, że "British Steel" osiągnął tak wielki sukces, a z czasem stał się klasykiem takiego grania. Te wszystkie zachwyty są, oczywiście, mocno na wyrost. To album, na którym wszystkie typowe dla heavy metalu elementy są tak przerysowane, że całość sprawia wrażenie parodii. W prawdziwe politowanie wprawiają mnie te wszy

[Recenzja] Judas Priest - "Killing Machine" (1978)

Obraz
"Killing Machine" (w Stanach wydany pod tytułem "Hell Bent for Leather") to zwieńczenie ewolucji, jaką zespół przechodził w latach 70., grając coraz prościej, szybciej i bardziej melodyjnie, wygładzając brzmienie oraz rezygnując ze stylistycznej różnorodności. To już właściwie prawie takie samo granie, jak na wydanym kilka miesięcy później "British Steel". "Killing Machine" nie odniósł jednak takiego sukcesu komercyjnego, jak jego następca, choć przyniósł grupie pierwszy przebój, "Take on the World" - z późniejszych singli wyżej notowane w Wielkiej Brytanii były tylko te z "British Steel". Wraz z ukształtowaniem stylu, muzycy stworzyli także rozpoznawalny image, przywdziewając skóry, ćwieki i łańcuchy, podpatrzone przez Roba Halforda w gejowskim środowisku. Album wypełniają zupełnie nijakie, heavymetalowe kawałki (np. "Delivering the Goods", oba tytułowe), przeplatane kilkoma jeszcze bardziej żenującymi mome

[Recenzja] Judas Priest - "Stained Class" (1978)

Obraz
Można się spierać, kto odegrał największą rolę w powstaniu heavy metalu (w znaczeniu konkretnego stylu, a nie zbioru różnych odmian metalu). Była to zasługa - lub wina - wielu wykonawców. Pojedyncze utwory, dające się zakwalifikować do tego stylu, powstawały właściwie od końca lat 60. To jednak czwarty album Judas Priest, "Stained Class", jest prawdopodobnie pierwszym, który praktycznie w całości daje się zakwalifikować do heavy metalu. Począwszy od charakterystycznego brzmienia - niby ostrego i ciężkiego, ale dość sterylnego - przez same kompozycje i wykonanie, na sporej dawce kiczu kończąc. Dominują kawałki w szybkim tempie, pełne typowo metalowych zagrywek, riffów i efekciarskich solówek (często opartych na naiwnych melodyjkach - to z "Exciter" jest naprawdę żenujące), piskliwych partii wokalnych, banalne melodycznie, nie zaskakujące niczym w kwestii aranżacyjnej czy strukturalnej. Prawdę mówiąc, mam spory problem z odróżnieniem ich od siebie. Nie żeby

[Recenzja] Judas Priest - "Sin After Sin" (1977)

Obraz
Producentem "Sin After Sin", trzeciego albumu Judas Priest, został Roger Glover, mający wówczas przerwę od grania w Deep Purple. Muzyk miał już pewne doświadczenie w pracy studyjnej, gdyż współpracował już w tej roli z takimi wykonawcami, jak np. Elf, Nazareth, czy Rory Gallagher. Potrafił zadbać o całkiem porządne brzmienie. Ponadto był typem producenta, który dawał muzykom wolną rękę. Nie inaczej było w tym przypadku, bowiem "Sin After Sin" to konsekwentna kontynuacja stylu, jaki Judas Priest wypracowali na poprzednim, wydanym rok wcześniej albumie "Sad Wings of Destiny". Mimo iż w trakcie sesji z zespołu odszedł perkusista Alan Moore - zastąpił go znany muzyk sesyjny, Simon Phillips - grupie udało się utrzymać poziom. "Sin After Sin", podobnie jak poprzednie wydawnictwa zespołu, jest dość eklektyczny. Ale tym razem wszelkie urozmaicenia dobrze wpasowują się w charakter albumu (czego nie można powiedzieć o takim "Epitaph" z pop

[Recenzja] Judas Priest - "Sad Wings of Destiny" (1976)

Obraz
"Sad Wings of Destiny" ukazał się półtora roku po debiutanckim "Rocka Rolla". Zespół przez ten czas poczynił znaczne postępy. Brzmienie wciąż jest typowe dla hard rocka lat 70., całość cechuje umiarkowany eklektyzm, ale wiele kompozycji stanowi wyraźną zapowiedź stylistyki Judas Priest z następnej dekady. Wpływy innych wykonawców wciąż są słyszalne, czasem bardzo nachalnie, ale pojawiają się pewne elementy nadające rozpoznawalności. Przede wszystkim w warstwie wokalnej - Rob Halford już w pełni wykorzystuje swoje możliwości, nie unikając bardzo wysokich (i bardzo drażniących) tonów. Kolejnym ważnym elementem są gitarowe solówki duetu K.K. Downing / Glenn Tipton, choć sam pomysł na dwie gitary solowe był już wcześniej stosowany przez inne zespoły, jak The Allman Brothers Band, Wishbone Ash czy Thin Lizzy. Na albumie dominują rozpędzone, ciężkie kawałki w rodzaju "Tyrant", "The Ripper" i "Deceiver". To właśnie one są najwyraźniej