Posty

[Recenzja] Black Sabbath - "13" (2013)

Obraz
To był najbardziej wyczekiwany album ostatnich lat. Wciąż pamiętam tę ekscytacje, kiedy 11 listopada 2011 roku (11.11.11) Tony Iommi, Ozzy Osbourne, Geezer Butler i Bill Ward - oryginalni muzycy Black Sabbath - ogłosili rozpoczęcie prac nad nowym albumem. Pierwszym w tym składzie od czasu wydanego w 1978 roku "Never Say Die!". Później jednak z obozu zespołu zaczęły dobiegać niepokojące wieści - o konflikcie z Wardem (muzycy nie mogli dogadać się w kwestiach finansowych, więc perkusista zrezygnował z dalszej współpracy)  i poważniej chorobie Iommiego. Ostatecznie jednak udało się dokończyć longplay, który otrzymał niezbyt pomysłowy tytuł "13" (od roku, w którym go wydano). Już od pierwszych sekund nie ma żadnych wątpliwości, z jakim zespołem mamy do czynienia. "End of the Beginning" to niemalże nowa wersja kultowego "Black Sabbath" - wolne tempo, posępny klimat, ciężkie brzmienie, a także bardzo charakterystyczna gra Iommiego i rozpoznawa

[Recenzja] Judas Priest - "British Steel" (1980)

Obraz
O tym albumie napisano już wiele. Wiele dobrego. Pora na nieco równowagi. "British Steel" to najsłynniejszy i przez wielu najbardziej ceniony album Judas Priest. Muzycy trafili z tym materiałem w odpowiedni moment, gdy prasa muzyczna, zwłaszcza brytyjska, zachwycała się dokonaniami młodych grup zaliczanych do tak zwanej nowej fali brytyjskiego heavy metalu. Judasi byli jedną z głównych inspiracji tego nurtu, w którym z grubsza chodziło o łączenie elementów klasycznego hard rocka z iście punkowym podejściem - a więc grać szybciej, agresywniej, prościej. W dokładnie tym samym kierunku od pewnego czasu zmierzała muzyka Judas Priest, nic więc dziwnego, że "British Steel" osiągnął tak wielki sukces, a z czasem stał się klasykiem takiego grania. Te wszystkie zachwyty są, oczywiście, mocno na wyrost. To album, na którym wszystkie typowe dla heavy metalu elementy są tak przerysowane, że całość sprawia wrażenie parodii. W prawdziwe politowanie wprawiają mnie te wszy

[Recenzja] Judas Priest - "Killing Machine" (1978)

Obraz
"Killing Machine" (w Stanach wydany pod tytułem "Hell Bent for Leather") to zwieńczenie ewolucji, jaką zespół przechodził w latach 70., grając coraz prościej, szybciej i bardziej melodyjnie, wygładzając brzmienie oraz rezygnując ze stylistycznej różnorodności. To już właściwie prawie takie samo granie, jak na wydanym kilka miesięcy później "British Steel". "Killing Machine" nie odniósł jednak takiego sukcesu komercyjnego, jak jego następca, choć przyniósł grupie pierwszy przebój, "Take on the World" - z późniejszych singli wyżej notowane w Wielkiej Brytanii były tylko te z "British Steel". Wraz z ukształtowaniem stylu, muzycy stworzyli także rozpoznawalny image, przywdziewając skóry, ćwieki i łańcuchy, podpatrzone przez Roba Halforda w gejowskim środowisku. Album wypełniają zupełnie nijakie, heavymetalowe kawałki (np. "Delivering the Goods", oba tytułowe), przeplatane kilkoma jeszcze bardziej żenującymi mome

[Recenzja] Judas Priest - "Stained Class" (1978)

Obraz
Można się spierać, kto odegrał największą rolę w powstaniu heavy metalu (w znaczeniu konkretnego stylu, a nie zbioru różnych odmian metalu). Była to zasługa - lub wina - wielu wykonawców. Pojedyncze utwory, dające się zakwalifikować do tego stylu, powstawały właściwie od końca lat 60. To jednak czwarty album Judas Priest, "Stained Class", jest prawdopodobnie pierwszym, który praktycznie w całości daje się zakwalifikować do heavy metalu. Począwszy od charakterystycznego brzmienia - niby ostrego i ciężkiego, ale dość sterylnego - przez same kompozycje i wykonanie, na sporej dawce kiczu kończąc. Dominują kawałki w szybkim tempie, pełne typowo metalowych zagrywek, riffów i efekciarskich solówek (często opartych na naiwnych melodyjkach - to z "Exciter" jest naprawdę żenujące), piskliwych partii wokalnych, banalne melodycznie, nie zaskakujące niczym w kwestii aranżacyjnej czy strukturalnej. Prawdę mówiąc, mam spory problem z odróżnieniem ich od siebie. Nie żeby

[Recenzja] Judas Priest - "Sin After Sin" (1977)

Obraz
Producentem "Sin After Sin", trzeciego albumu Judas Priest, został Roger Glover, mający wówczas przerwę od grania w Deep Purple. Muzyk miał już pewne doświadczenie w pracy studyjnej, gdyż współpracował już w tej roli z takimi wykonawcami, jak np. Elf, Nazareth, czy Rory Gallagher. Potrafił zadbać o całkiem porządne brzmienie. Ponadto był typem producenta, który dawał muzykom wolną rękę. Nie inaczej było w tym przypadku, bowiem "Sin After Sin" to konsekwentna kontynuacja stylu, jaki Judas Priest wypracowali na poprzednim, wydanym rok wcześniej albumie "Sad Wings of Destiny". Mimo iż w trakcie sesji z zespołu odszedł perkusista Alan Moore - zastąpił go znany muzyk sesyjny, Simon Phillips - grupie udało się utrzymać poziom. "Sin After Sin", podobnie jak poprzednie wydawnictwa zespołu, jest dość eklektyczny. Ale tym razem wszelkie urozmaicenia dobrze wpasowują się w charakter albumu (czego nie można powiedzieć o takim "Epitaph" z pop

[Recenzja] Judas Priest - "Sad Wings of Destiny" (1976)

Obraz
"Sad Wings of Destiny" ukazał się półtora roku po debiutanckim "Rocka Rolla". Zespół przez ten czas poczynił znaczne postępy. Brzmienie wciąż jest typowe dla hard rocka lat 70., całość cechuje umiarkowany eklektyzm, ale wiele kompozycji stanowi wyraźną zapowiedź stylistyki Judas Priest z następnej dekady. Wpływy innych wykonawców wciąż są słyszalne, czasem bardzo nachalnie, ale pojawiają się pewne elementy nadające rozpoznawalności. Przede wszystkim w warstwie wokalnej - Rob Halford już w pełni wykorzystuje swoje możliwości, nie unikając bardzo wysokich (i bardzo drażniących) tonów. Kolejnym ważnym elementem są gitarowe solówki duetu K.K. Downing / Glenn Tipton, choć sam pomysł na dwie gitary solowe był już wcześniej stosowany przez inne zespoły, jak The Allman Brothers Band, Wishbone Ash czy Thin Lizzy. Na albumie dominują rozpędzone, ciężkie kawałki w rodzaju "Tyrant", "The Ripper" i "Deceiver". To właśnie one są najwyraźniej

[Recenzja] Judas Priest - "Rocka Rolla" (1974)

Obraz
Debiutancki album Judas Priest nie cieszy się popularnością nawet wśród wielbicieli zespołu. Trudno się temu dziwić, gdyż stylistycznie odległy jest jeszcze od heavymetalowego stylu, który przyniósł grupie sławę. Muzycy zaproponowali tutaj typowy dla połowy lat 70. hard rock, często z domieszką bluesa (w dwóch kawałkach pojawia się nawet harmonijka). Wpływy innych wykonawców są ewidentne (np. sabbathowe riffy w  "Winter", "Run of the Mill" i "Dying to Meet You"), a własnej inwencji tu niewiele. Dopiero na kolejnych albumach zespół wypracował bardziej rozpoznawalny styl. Tutaj nawet Rob Halford brzmi nieco inaczej, nie nadużywa wysokich tonów, co akurat wychodzi na dobre. A warstwa muzyczna nierzadko zaskakuje delikatnością (np. "Winter Retreat", "Caviar and Meths" oraz fragmenty "Run of the Mill" i "Dying to Meet You"). Gorzej, że same kompozycje nie wyróżniają się właściwie niczym szczególnym, prezentują rock

[Recenzja] Ozzy Osbourne - "Scream" (2010)

Obraz
Miałem okazję uczestniczyć w polskim koncercie promującym tę plytę. Ozzy z zespołem wykonali znaczną część drugiego albumu Black Sabbath, "Paranoid" - włącznie z "Rat Salad", podczas którego zabrzmiało okropnie nudne solo perkusyjne, od którego gorszy był chyba tylko gitarowy popis Gusa G, wciśnięty między wlaściwymi utworami - a także sporo solowych hitów Osbourne'a z lat 1980-91 i ANI JEDNEGO kawałka ze "Scream". Trudno o lepszy komentarz na temat jego zawartości. Ocena:  3/10 Ozzy Osbourne - "Scream" (2010) 1. Let It Die; 2. Let Me Hear You Scream; 3. Soul Sucker; 4. Life Won't Wait; 5. Diggin' Me Down; 6. Crucify; 7. Fearless; 8. Time; 9. I Want It More; 10. Latimer's Mercy; 11. I Love You All Skład: Ozzy Osbourne - wokal; Gus G - gitara; Rob Nicholson - gitara basowa; Adam Wakeman - instr. klawiszowe Gościnnie:  Kevin Churko - perkusja i instr. perkusyjne Producent: Ozzy Osbourne i Kevin Churko