Posty

[Recenzja] Bruce Dickinson - "Tattooed Millionaire" (1990)

Obraz
Pod koniec lat 80. Bruce Dickinson otrzymał propozycję nagrania utworu na ścieżkę dźwiękową piątej części "Koszmaru z ulicy Wiązów". Wokalista zebrał skład (m.in. z gitarzystą Janickiem Gersem, który wkrótce potem zajął miejsce Adriana Smitha w Iron Maiden) i zarejestrował z nim własną kompozycję "Bring Your Daughter... to the Slaughter". Nagranie tak bardzo spodobało się przedstawicielom wytwórni, że zaproponowali Bruce'owi zarejestrowanie całego albumu.Tak doszło do powstania jego pierwszego solowego longplaya - "Tattooed Millionaire". "Bring Your Daughter..." nie został na nim powtórzony, gdyż Steve Harris przekonał Dickinsona, aby umieścić go - w nowej wersji - na następnym albumie Iron Maiden. I tak też się stało - kawałek trafił na "No Prayer for the Dying" (pierwszy album zespołu z Gersem) i promujący go singiel (który stał się największym singlowym przebojem Iron Maiden). "Tattooed Millionaire" przyniósł d

[Recenzja] Ozzy Osbourne - "Ozzmosis" (1995)

Obraz
Po wydaniu "No More Tears" Ozzy zarzekał się, że to jego ostatni album i po zakończeniu promującej go trasy koncertowej przejdzie na emeryturę. Jednak już w 1995 roku wrócił z nowym wydawnictwem. Album "Ozzmosis" miał być jego kolejnym pożegnaniem, gdyż z powodu błędnej diagnozy Osbourne myślał, że wkrótce umrze. Stąd też nieco bardziej stonowany charakter tego wydawnictwa i inna niż zwykle, bardziej osobista tematyka tekstów. W nagraniu udział wzięli: Zakk Wylde, nowy perkusista Deen Castronovo, a także... Geezer Butler (efekt ocieplenia stosunków z dawnymi kolegami z Black Sabbath, co wkrótce potem zaowocowało powrotem zespołu) i Rick Wakeman (najbardziej znany z grupy Yes, choć fani Ozzy'ego mogą kojarzyć go przede wszystkim z gościnnego występu na "Sabbath Bloody Sabbath"). Producentem albumu miał być Michael Wagener, ale wydawca wymusił zastąpienie go Michaelem Beinhornem, który miał zapewnić brzmienie w stylu Soundgarden (wyprodukował wcze

[Recenzja] Ozzy Osbourne - "No More Tears" (1991)

Obraz
"No More Tears" to jeden z najbardziej (prze)cenionych albumów Ozzy'ego Osbourne'a. W odniesieniu ogromnego sukcesu (w samych Stanach, na obecną chwilę, pokrył się aż czterokrotną platyną) z pewnością pomogło kurczowe trzymanie się aktualnie obowiązujących trendów. Jest wiec bardziej surowo i nieco ciężej, niż na albumach z lat 80., słychać inspirację chociażby twórczością Pantery, a nawet zespołami z Seattle. Ale jednocześnie brzmienie jest dziwnie, nieprzyjemnie przytłumione - jakby w celu dodatkowego wyeksponowania partii wokalnych, które i tak są wysunięte w miksie na pierwszy plan. Znacznie utrudnia to przesłuchanie tego długiego, prawie godzinnego albumu. Choć to nie jedyna jego wada, o czym więcej za chwilę. "No More Tears" został nagrany w tym samym składzie, co poprzedni "No Rest for the Wicked". Choć w prace nad nim początkowo zaangażowany był Mike Inez, późniejszy basista Alice in Chains, na czas nagrań do składu po raz kolejny

[Recenzja] Ozzy Osbourne - "No Rest for the Wicked" (1988)

Obraz
Do składu po raz kolejny wrócił Bob Daisley, nowym klawiszowcem został John Sinclair, a miejsce Jake'a E. Lee zajął Zakk Wylde - kolejny gitarzysta, dla którego liczy się wyłącznie prędkość i efekciarstwo. I taki też jest cały "No Rest for the Wicked" - dominują utwory w szybkim tempie, pełne szpanerskich solówek, będących fasadą dla zwyczajnie miałkich i prostackich kompozycji. Album jest na pewno ostrzejszy od swoich poprzedników i zamiast typowo ejtisowego  kiczu (obecnego jednakże w "Fire in the Sky" i, przede wszystkim, w dołączanej na reedycjach, ckliwej balladzie "The Liar"), otrzymujemy rockowe pozerstwo w stylu Van Halen (zwłaszcza w okropnym "Crazy Babies"). To wciąż skrajnie komercyjna muzyka, tylko dostosowana do nowych trendów (rok wcześniej zadebiutował Guns N' Roses, przywracając do mainstreamu bardziej surowe granie). Nie ma tu ani jednego wartego uwagi utworu. Zalecam omijanie szerokim łukiem. Ocena: 3/10 O

[Recenzja] Ozzy Osbourne - "The Ultimate Sin" (1986)

Obraz
"The Ultimate Sin" powstawał w trakcie kolejnych zmian składu Ozzy'ego Osbourne'a. Początkowo w nagraniach uczestniczyć mieli Jake E. Lee, Bob Daisley i nowy perkusista, Jimmy DeGrasso (później członek Megadeth). Ostatecznie jednak dwaj ostatni zostali zastąpieni przez Phila Soussana i Randy'ego Castillo. Materiał w większości został napisany jeszcze z udziałem Daisleya. Tym razem wkład kompozytorski jego i Lee został uwzględniony w opisie albumu. Stało się tak jedynie dzięki zapobiegliwości gitarzysty, który zastrzegł, że nie napisze ani nuty, dopóki nie zobaczy kontraktu gwarantującego mu prawa autorskie (i być może dlatego wkrótce potem opuścił skład). Jedynie utwór "Shot in the Dark" został napisany przez Soussana z - nie do końca potwierdzoną - pomocą Osbourne'a. Kawałek był zresztą przez lata obiektem sporów z basistą, w efekcie czego "The Ultimate Sin" i inne zawierające go wydawnictwa nie był wznawiany wraz z resztą katalogu

[Recenzja] Ozzy Osbourne - "Bark at the Moon" (1983)

Obraz
Tragicznie zmarłego Randy'ego Rhoadsa zastąpił Jake E. Lee. Ponadto do składu wrócili Bob Daisley i Don Airey. "Bark at the Moon" nie różni się jednak znacząco od wcześniejszych solowych wydawnictw Ozzy'ego Osbourne'a - to wciąż mocno skomercjalizowany heavy metal. Jedynie gra nowego gitarzysty jest znacznie bardziej sztampowa. Wszystkie utwory zostały podpisane wyłącznie nazwiskiem wokalisty, jednak ich rzeczywistymi autorami są Lee i Daisley, których przedsiębiorcza Sharon Osbourne postanowiła okraść z należnych tantiem. Pierwsze, co zwraca uwagę, to fatalne brzmienie - mocno przytłumione, z wysuniętymi na pierwszy plan partiami Ozzy'ego (który często brzmi jakby się dławił) i tandetnych, plastikowo brzmiących syntezatorów (szczególnie w "You're No Different", "Slow Down" i "Waiting for Darkness"). Choć wszystkie kawałki cierpią przez typową dla heavy metalu dawkę kiczu, infantylizmu i schematyczności, to niektó

[Recenzja] Ozzy Osbourne - "Diary of a Madman" (1981)

Obraz
Drugi solowy album Ozzy'ego Osbourne'a, "Diary of a Madman", prezentuje się odrobinę ciekawiej od debiutu. Na pewno lepsze jest brzmienie - cięższe, z wyraźniej słyszalnym basem. Same kompozycje są jednak utrzymane na zbliżonym poziomie. Znów wiele miejsca zajmuje heavymetalowa sztampa ("Flying High Again", "Little Dolls", "S.A.T.O."), ponownie pojawia się ckliwa ballada ("Tonight"). Całkiem przyzwoicie wypadają natomiast takie kawałki, jak ciężki otwieracz "Over the Mountain", nawiedzony "Believer", oraz zwariowany utwór tytułowy, w którym słychać nawet partie skrzypiec i orkiestry. Nie najgorzej wypadają jeszcze spokojniejsze fragmenty "You Can't Kill Rock'n'Roll", ale zaostrzenia są już do bólu schematyczne i banalne. Z muzyków zdecydowanie najlepiej zaprezentował się z Bob Daisley, którego partie zwracają uwagę nawet w słabszych kawałkach. Randy Rhoads znów za bardzo popisuj

[Recenzja] Ozzy Osbourne - "Blizzard of Ozz" (1980)

Obraz
Po wyrzuceniu z Black Sabbath, Ozzy Osbourne założył własny zespół, Blizzard of Ozz. W jego składzie znaleźli się basista Bob Daisley i klawiszowiec Don Airey, obaj znani przede wszystkim z Rainbow, perkusista Lee Kerslake, mający za sobą m.in. współpracę z Uriah Heep, a także gitarzysta Randy Rhoads z mniej znanego Quiet Riot. Projekt szybko przerodził się w solowy zespół Ozzy'ego, co miało zapewnić lepszą sprzedaż płyt i biletów na koncerty. Pierwotna nazwa jednak się nie zmarnowała - posłużyła za tytuł debiutanckiego albumu. Na "Blizzard of Ozz" Osbourne zdecydowanie zrywa ze swoją przeszłością. Zamiast ciężkich i posępnych riffów, charakterystycznych dla Black Sabbath, zaproponował tutaj maksymalnie komercyjny, wygładzony brzmieniowo materiał, doskonale wpisujący się w ówczesną modę na heavy metal. Ozzy śpiewa tutaj zupełnie inaczej, starając się brzmieć bardziej melodyjnie, ale w ten sposób tylko demaskuje swój brak wokalnych umiejętności. Sekcja rytmiczna o