Posty

[Recenzja] Ozzy Osbourne - "No Rest for the Wicked" (1988)

Obraz
Do składu po raz kolejny wrócił Bob Daisley, nowym klawiszowcem został John Sinclair, a miejsce Jake'a E. Lee zajął Zakk Wylde - kolejny gitarzysta, dla którego liczy się wyłącznie prędkość i efekciarstwo. I taki też jest cały "No Rest for the Wicked" - dominują utwory w szybkim tempie, pełne szpanerskich solówek, będących fasadą dla zwyczajnie miałkich i prostackich kompozycji. Album jest na pewno ostrzejszy od swoich poprzedników i zamiast typowo ejtisowego  kiczu (obecnego jednakże w "Fire in the Sky" i, przede wszystkim, w dołączanej na reedycjach, ckliwej balladzie "The Liar"), otrzymujemy rockowe pozerstwo w stylu Van Halen (zwłaszcza w okropnym "Crazy Babies"). To wciąż skrajnie komercyjna muzyka, tylko dostosowana do nowych trendów (rok wcześniej zadebiutował Guns N' Roses, przywracając do mainstreamu bardziej surowe granie). Nie ma tu ani jednego wartego uwagi utworu. Zalecam omijanie szerokim łukiem. Ocena: 3/10 O

[Recenzja] Ozzy Osbourne - "The Ultimate Sin" (1986)

Obraz
"The Ultimate Sin" powstawał w trakcie kolejnych zmian składu Ozzy'ego Osbourne'a. Początkowo w nagraniach uczestniczyć mieli Jake E. Lee, Bob Daisley i nowy perkusista, Jimmy DeGrasso (później członek Megadeth). Ostatecznie jednak dwaj ostatni zostali zastąpieni przez Phila Soussana i Randy'ego Castillo. Materiał w większości został napisany jeszcze z udziałem Daisleya. Tym razem wkład kompozytorski jego i Lee został uwzględniony w opisie albumu. Stało się tak jedynie dzięki zapobiegliwości gitarzysty, który zastrzegł, że nie napisze ani nuty, dopóki nie zobaczy kontraktu gwarantującego mu prawa autorskie (i być może dlatego wkrótce potem opuścił skład). Jedynie utwór "Shot in the Dark" został napisany przez Soussana z - nie do końca potwierdzoną - pomocą Osbourne'a. Kawałek był zresztą przez lata obiektem sporów z basistą, w efekcie czego "The Ultimate Sin" i inne zawierające go wydawnictwa nie był wznawiany wraz z resztą katalogu

[Recenzja] Ozzy Osbourne - "Bark at the Moon" (1983)

Obraz
Tragicznie zmarłego Randy'ego Rhoadsa zastąpił Jake E. Lee. Ponadto do składu wrócili Bob Daisley i Don Airey. "Bark at the Moon" nie różni się jednak znacząco od wcześniejszych solowych wydawnictw Ozzy'ego Osbourne'a - to wciąż mocno skomercjalizowany heavy metal. Jedynie gra nowego gitarzysty jest znacznie bardziej sztampowa. Wszystkie utwory zostały podpisane wyłącznie nazwiskiem wokalisty, jednak ich rzeczywistymi autorami są Lee i Daisley, których przedsiębiorcza Sharon Osbourne postanowiła okraść z należnych tantiem. Pierwsze, co zwraca uwagę, to fatalne brzmienie - mocno przytłumione, z wysuniętymi na pierwszy plan partiami Ozzy'ego (który często brzmi jakby się dławił) i tandetnych, plastikowo brzmiących syntezatorów (szczególnie w "You're No Different", "Slow Down" i "Waiting for Darkness"). Choć wszystkie kawałki cierpią przez typową dla heavy metalu dawkę kiczu, infantylizmu i schematyczności, to niektó

[Recenzja] Ozzy Osbourne - "Diary of a Madman" (1981)

Obraz
Drugi solowy album Ozzy'ego Osbourne'a, "Diary of a Madman", prezentuje się odrobinę ciekawiej od debiutu. Na pewno lepsze jest brzmienie - cięższe, z wyraźniej słyszalnym basem. Same kompozycje są jednak utrzymane na zbliżonym poziomie. Znów wiele miejsca zajmuje heavymetalowa sztampa ("Flying High Again", "Little Dolls", "S.A.T.O."), ponownie pojawia się ckliwa ballada ("Tonight"). Całkiem przyzwoicie wypadają natomiast takie kawałki, jak ciężki otwieracz "Over the Mountain", nawiedzony "Believer", oraz zwariowany utwór tytułowy, w którym słychać nawet partie skrzypiec i orkiestry. Nie najgorzej wypadają jeszcze spokojniejsze fragmenty "You Can't Kill Rock'n'Roll", ale zaostrzenia są już do bólu schematyczne i banalne. Z muzyków zdecydowanie najlepiej zaprezentował się z Bob Daisley, którego partie zwracają uwagę nawet w słabszych kawałkach. Randy Rhoads znów za bardzo popisuj

[Recenzja] Ozzy Osbourne - "Blizzard of Ozz" (1980)

Obraz
Po wyrzuceniu z Black Sabbath, Ozzy Osbourne założył własny zespół, Blizzard of Ozz. W jego składzie znaleźli się basista Bob Daisley i klawiszowiec Don Airey, obaj znani przede wszystkim z Rainbow, perkusista Lee Kerslake, mający za sobą m.in. współpracę z Uriah Heep, a także gitarzysta Randy Rhoads z mniej znanego Quiet Riot. Projekt szybko przerodził się w solowy zespół Ozzy'ego, co miało zapewnić lepszą sprzedaż płyt i biletów na koncerty. Pierwotna nazwa jednak się nie zmarnowała - posłużyła za tytuł debiutanckiego albumu. Na "Blizzard of Ozz" Osbourne zdecydowanie zrywa ze swoją przeszłością. Zamiast ciężkich i posępnych riffów, charakterystycznych dla Black Sabbath, zaproponował tutaj maksymalnie komercyjny, wygładzony brzmieniowo materiał, doskonale wpisujący się w ówczesną modę na heavy metal. Ozzy śpiewa tutaj zupełnie inaczej, starając się brzmieć bardziej melodyjnie, ale w ten sposób tylko demaskuje swój brak wokalnych umiejętności. Sekcja rytmiczna o

[Recenzja] Soulsavers - "The Light the Dead See" (2012)

Obraz
Soulsavers to duet stworzony przez dwóch producentów, Richa Machina oraz Iana Glovera. Swój pierwszy album, utrzymany w stylistyce trip hopu "Tough Guys Don't Dance", wydali w 2003 roku. Na dwóch kolejnych, "It's Not How Far You Fall, It's the Way You Land" i "Broken", nagranych z udziałem licznych gości, w tym występującego w roli wokalisty Marka Lanegana (ex-Screaming Trees / Queens of the Stone Age), zwrócili się w stronę muzyki mocniej opartej na tradycyjnych instrumentach, charakteryzującej się bardziej rockową dynamiką oraz gospelowym zabarwieniem. Najnowszy "The Light the Dead See", wydany w maju tego roku, kontynuuje ten kierunek. Tyle, że już bez udziału Lanegana, którego pochłonęły inne projekty. Jego miejsce zajął Dave Gahan, na co dzień wokalista Depeche Mode. Zaangażowanie go okazało się strzałem w dziesiątkę. Dobrze usłyszeć jego głos w takich aranżacjach. Poza tym, dzięki niemu muzyka Soulsavers stała się bardziej k

[Recenzja] Led Zeppelin - "Celebration Day" (2012)

Obraz
To był prawdziwie uroczysty dzień. 10 grudnia 2007 w londyńskiej O2 Arena odbył się pierwszy pełnowymiarowy koncert Led Zeppelin od niemal 30 lat, a więc od czasu śmierci Johna Bonhama i zawieszenia działalności zespołu. W międzyczasie pozostali żyjący muzycy - Robert Plant, Jimmy Page i John Paul Jones - kilkakrotnie pojawiali się razem na scenie w związku z różnymi wyjątkowymi okazjami (jak Live Aid w 1985 roku, albo wprowadzenie do Rock and Roll Hall of Fame równo dekadę później), były to jednak bardzo krótkie występy. Tym razem, po długich negocjacjach, zgodzili się zagrać dwugodzinny set. Powodem tej jednorazowej - jak podkreślają muzycy, z Plantem na czele - reaktywacji było zaproszenie na koncert poświęcony pamięci Ahmeta Erteguna - zmarłego rok wcześniej założyciela wytwórni Atlantic, który prawie cztery dekady wcześniej podpisał z zespołem jego pierwszy kontrakt. Pięć lat po tym wydarzeniu, jego zapis zostaje wydany na albumie "Celebration Day". Ten niezwykl