Posty

[Recenzja] Iron Maiden - "Somewhere in Time" (1986)

Obraz
Na "Somewhere in Time" muzycy postanowili nieco odświeżyć swoje brzmienie. Co prawda, odrzucony został pomysł Bruce'a Dickinsona, aby wzorem "Led Zeppelin III" nagrać album w połowie akustyczny, ale zdecydowano się na inne nietypowe rozwiązanie - wykorzystanie syntezatorów gitarowych. Brzmienie albumu stało się przez to nieco bardziej plastikowe, nawet jeśli użycie syntezatorów jest tu bardziej dyskretne, niż na wydanym w tym samym roku albumie "Turbo" Judas Priest. Kompozycyjnie jest niestety dość średnio. Na plus wyróżnia się przebój "Wasted Years", dobry melodyjnie i oparty na naprawdę świetnej linii basu Steve'a Harrisa. Drugi singiel, "Stranger in a Strange Land", już tak dobrego wrażenia nie robi, głównie przez sztampowy refren z wyjącym Dickinsonem. Wśród fanów wielką popularnością cieszy się finałowy "Alexander the Great" - kolejny z tych rozbudowanych utworów, z nawet udanym, balladowym wstępem, ale

[Recenzja] Iron Maiden - "Live After Death" (1985)

Obraz
W połowie lat 80. muzycy Iron Maiden postanowili zrobić sobie krótką przerwę, aby zebrać siły po wyczerpującej trasie World Slavery Tour. Oczekiwanie na kolejny premierowy album miała fanom umilić pierwsza w dyskografii zespołu koncertówka, "Live After Death". Na dwóch płytach znalazł się przede wszystkim materiał zarejestrowany w marcu 1985 roku w kalifornijskiej Long Beach Arena, odzwierciedlający ówczesną setlistę niemal w całości. Na czwartej stronie longplaya dorzucono pięć utworów nagranych w październiku 1984 roku w londyńskim Hammersmith Odeon - każdy z nich pochodzi z innego występu, ponieważ zespół grał je wymiennie. Pierwsze kompaktowe wydania zawierały wyłącznie nagrania z Long Beach, a wykonanie "Running Free" zostało na ich potrzeby skrócone,  ze względu na ówczesne ograniczenia czasowe płyt CD. Na reedycji z 1995 roku dorzucono drugi dysk, jednak znalazły się na nim nagrania oryginalnie wydane na singlach towarzyszących albumowi: "Sanctuary

[Recenzja] Iron Maiden - "Powerslave" (1984)

Obraz
Nie będę silił się na oryginalność. Powszechna opinia, że "Powerslave" to przede wszystkim dwa pierwsze i dwa ostatnie utwory, a środkowe cztery są znacznie słabsze, nie wzięła się przecież znikąd. Nie brakuje co prawda fanów, upierających się, że środek albumu (lub chociaż jego fragmenty) jest tak samo dobry, jak reszta, ale tak już jest z fanami - zamiast poznawać nowe rzeczy, wolą katować się w kółko płytami swoich ulubieńców, aż zaczynają lubić nawet te najbardziej niesłuchalne kawałki. Będą się tak męczyć, zamiast odkrywać, jak wiele istnieje na świecie wspaniałej i różnorodnej muzyki, a potem pogodzić z faktem, że taki "Powerslave" to tak naprawdę średni album. Choć, przyznaję, w swojej stylistyce nawet całkiem przyzwoity. Rozpoczynający całość "Aces High", choć należący do tej lepszej połowy albumu, to dość toporny kawałek w szybkim tempie, z wkurzającym Dickinsonem. Dobra rzecz do rozgrzewania publiczności na koncertach i absolutnie nic p

[Recenzja] Iron Maiden - "Piece of Mind" (1983)

Obraz
Na tym albumie zadebiutował najbardziej klasyczny skład Iron Maiden. Do basisty Steve'a Harrisa, gitarzystów Dave'a Murraya i Adriana Smitha oraz wokalisty Bruce'a Dickinsona dołączył bębniarz Nicko McBrain. Ten właśnie kwintet przetrwał do końca lat 80., a następnie powrócił pod koniec zeszłego stulecia, choć już poszerzony o dodatkowego gitarzystę. Właśnie na te dwa okresy przypadła większość największych sukcesów zespołu. "Piece of Mind" pozostaje jednak trochę w cieniu zarówno poprzedzającego go "The Number of the Beast", jak i kolejnego "Powerslave". Prawdę mówiąc, nie jestem tym zdziwiony. Zdecydowanie najlepiej prezentują się tu te bardziej rozbudowane utwory, trwające powyżej sześciu minut, a więc dwa pierwsze i ostatni. Mocarne otwarcie zapewnia "Where Eagles Dare", zainspirowany filmem "Tylko dla orłów". To jeden z cięższych utworów w dorobku Iron Maiden, oparty przede wszystkim na potężnej grze sekcji rytmicz

[Recenzja] Iron Maiden - "The Number of the Beast" (1982)

Obraz
"The Number of the Beast" to najsłynniejszy album Iron Maiden. Prawdopodobnie również najważniejszy. Właśnie na nim styl zespołu okrzepł, a wszystkie elementy znalazły się na swoim miejscu. Włącznie z wokalistą Bruce'em Dickinsonem, który zajął miejsce Paula Di'Anno, wyrzuconego za zbyt rozrywkowy tryb życia. Nowy śpiewak dysponuje znacznie większymi umiejętnościami i szerszą skalą głosu, choć irytować może jego nieco teatralna maniera i co wyższe partie, które często przekraczają granicę kiczu. Na "The Number of the Beast" Dickinson pokazuje się zarówno od swojej najlepszej, jak i najgorszej strony. Przykładem tego drugiego są przede wszystkim refreny "Run to the Hills" i "Invaders" - zaśpiewane okropnie wysoko, do tego strasznie banalne i infantylne. Z drugiej strony mamy jednak "Hallowed Be Thy Name", w którym wokalista ciekawie interpretuje tekst o skazańcu czekającym na egzekucję, zaś pewna teatralność tylko podkreśl

[Recenzja] Iron Maiden - "Killers" (1981)

Obraz
Drugi album Iron Maiden przyniósł dwie istotne zmiany. Pierwsza to odejście Dennisa Strattona, którego miejsce zajął Adrian Smith, tworząc wraz z Dave'em Murrayem jeden z najsłynniejszych i najbardziej rozpoznawalnych gitarowych duetów. Co ciekawe, muzycy występowali razem już wcześniej, w amatorskiej grupie Urchin. Druga zmiana nastąpiła na stanowisku producenta - zespół zgłosił się do samego Martina Bircha, znanego ze współpracy m.in. z Deep Purple, Fleetwood Mac, Wishbone Ash, Rainbow, Whitesnake i Black Sabbath. Dzięki niemu brzmienie stało się bardziej klarowne, tracąc niestety naturalną surowość. Sesje nagraniowe "Killers" rozpoczęły się niespełna rok po zakończeniu prac na albumem debiutanckim. Muzycy nieco się pośpieszyli, bo od tamtego czasu zdołali napisać tylko dwa nowe utwory ("Murders in a Rue Morgue" i "Prodigal Son"). Musieli ratować się kawałkami stworzonymi jeszcze w latach 70., które odrzucili podczas poprzedniej sesji, bo a

[Recenzja] Iron Maiden - "Iron Maiden" (1980)

Obraz
Debiutancki album Iron Maiden jest, na tle późniejszej twórczości zespołu, całkiem różnorodnym wydawnictwem. Wyraźnie słychać, że muzycy czerpali inspiracje nie tylko od prekursorów metalu - na czele z Deep Purple, UFO i Judas Priest - ale także z bardziej wyrafinowanego grania z okolic Wishbone Ash. Ciekawie kontrastuje z tym surowe, brudne brzmienie, które wraz z agresywnym i dość niechlujnym sposobem śpiewania Paula Di'Anno, dodaje całości nieco punkrockowego charakteru. Co jest dość ironiczne, biorąc pod uwagę niechęć do punk rocka, jaką przejawiali niektórzy członkowie zespołu, z basistą i głównym kompozytorem Steve'em Harrisem na czele. Album przyniósł grupie dwie istotne kompozycje. Utwór "Iron Maiden", łączący bardzo prostą grę sekcji rytmicznej z nieco bardziej skompilowanymi harmoniami gitarowymi, stał się prawdziwym hymnem zespołu, bez którego nie odbył się żaden jego koncert. Grupa do dziś chętnie wykonuje na żywo także uwielbiany przez fanów "