[Recenzja] Black Sabbath - "Never Say Die!" (1978)
Optymistyczny tytuł tego albumu to tylko sarkazm. W rzeczywistości muzycy byli przekonani, że to już koniec ich kariery. Kryzys w zespole się pogłębiał, nikt nie miał pojęcia w jakim pójść kierunku. Sytuacji na pewno nie poprawiały uzależnienia muzyków od narkotyków i alkoholu. Ani tym bardziej odejście ze składu Ozzy'ego Osbourne'a pod koniec 1977 roku. Jego miejsce zajął Dave Walker (wcześniej członek Savoy Brown i Fleetwood Mac), z którym instrumentaliści zaczęli pracę nad nowym materiałem. Przed przystąpieniem do nagrań, do składu wrócił jednak oryginalny wokalista. Wszyscy byli jednak świadomi, że to tylko chwilowy powrót - i faktycznie, po zakończeniu trasy promującej "Never Say Die!", Osbourne odszedł na dobre, by rozpocząć karierę solową. Pomimo tego wszystkiego, powstał całkiem niezły album. Bardziej spójny od poprzednika, z przeważnie udanymi kompozycjami, których spora część sprawia wrażenie, jakby powstała podczas zespołowego jamowania. W wielu mo