[Recenzja] Yes - "Mirror to the Sky" (2023)
Powoli zaczynają dochodzić do głosu obawy muzyków, że w niedalekiej przyszłości przyjdzie im konkurować z dźwiękami generowanymi przez Sztuczną Inteligencję. A ja mam wrażenie, że to już się dzieje i to od dłuższego czasu. Weźmy taki "Mirror to the Sky", najnowsze wydawnictwo grupy posługującej się szyldem Yes. Teoretycznie są tu wszystkie elementy, jakie miały klasyczne albumy w rodzaju "Close to the Edge" czy "Fragile", tylko brzmi to wszystko jakoś tak sztucznie i topornie. Śpiewane wysokim, androgenicznym głosem partie wokalne kojarzą się z Jonem Andersonem, ale brakuje tej pasji, naturalności oraz wyrazistych linii melodycznych. Bas pulsuje jak u nieżyjącego już Chrisa Squire'a, jednak często wydaje się zanadto oderwany od innych elementów, zamiast tworzyć integralną całość. Klawisze nadają odpowiedni klimat, tylko okazują się znacznie uproszczone w porównaniu z grą Ricka Wakemana, Patricka Moraza czy nawet Tony'ego Kaye'a. Perkusja z kole