Posty

Wyświetlam posty z etykietą van der graaf generator

[Recenzja] Van der Graaf - "Vital" (1978)

Obraz
"Vital" to pierwsza koncertówka w dorobku grupy Petera Hammilla, a zarazem jedyna zawierająca nagrania z lat 70. (wydawnictw z sesjami radiowymi i podobnych nie liczę). Dla wielu osób z pewnością rozczarowujący jest fakt, że została zarejestrowana już po rozpadzie klasycznego składu. Nowe wcielenie Van der Graaf prezentowało się jednak wyśmienicie podczas koncertów. Na trasę zespół wyruszył w składzie poszerzonym o nowego muzyka - Charlesa Dickiego, grającego na wiolonczeli, elektrycznym pianinie i syntezatorach. Dodatkowo, podczas występów w londyńskim Marquee Club, 15 i 16 stycznia 1978 roku, na scenie pojawił się także David Jackson, a "Vital" jest zapisem drugiego z tych występów. Interesująco wypada repertuar. Oprócz utworów znanych już ze studyjnych albumów zespołu ("Still Life", "Last Frame", "Pioneers over c", obowiązkowego "Killer", oraz połączonych w całość fragmentów "A Plague of Lighthouse Keepers"

[Recenzja] Van der Graaf - "The Quiet Zone / The Pleasure Dome" (1977)

Obraz
Niespełna dwa lata po powrocie Van der Graaf Generator, nad zespołem znów zawisły czarne chmury. W krótkim czasie grupa straciła połowę składu. Najpierw, w grudniu 1976 roku, odszedł Hugh Banton, a zaledwie kilka tygodni później jego śladami podążył David Jackson (obaj zrezygnowali głównie z przyczyn finansowych - zespół nieustannie tkwił w długach). To mógł być koniec Generatora. I w pewnym sensie był. Nie ukrywajmy, że choć Peter Hammill jest rozpoznawalnym wokalistą, a Guy Evans jednym z najlepszych rockowych perkusistów, to o brzmieniu i charakterze muzyki zespołu decydowały przede wszystkim nie dające się podrobić organy Bantona i równie niepowtarzalny saksofon Jacksona. Pozostali muzycy nawet nie próbowali ich zastąpić - zamiast tego, w nowym składzie znaleźli się grający na skrzypcach Graham Smith, oraz (ponownie) basista Nic Potter. Hammill i Evans zdawali sobie sprawę, że bez Jacksona i Bantona jest to zupełnie inny zespół, a przynajmniej jego uboższa, wykastrowana wersja

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "World Record" (1976)

Obraz
"World Record" to ostatni album klasycznego składu Van der Graaf Generator do czasu jego powrotu trzy dekad później. Longplay wyraźnie odstaje od poprzednich dzieł grupy, choć nie jest tak słaby, jak niektórzy twierdzą. Porównałbym go do "Interview" Gentle Giant. Na obu albumach wciąż są obecne wszystkie cechy stylu ich twórcy, nie dochodzi do żadnej drastycznej zmiany stylu, a wykonanie wciąż jest na wysokim poziomie, ale brakuje na nich świeżości, muzycy zaczynają popadać w schematy, rutyna zastępuje radość z grania. Różnica między tymi albumami polega też na tym, że o ile na "Interview" poziom poszczególnych utworów jest dość wyrównany, tak "World Record" jest pod tym względem bardziej zróżnicowany. "When She Comes" to świetne otwarcie, łączące rockowy dynamizm, niepiosenkową strukturę i wyrazistą melodię. Wszystkie charakterystyczne elementy stylu Generatora są tu na swoim miejscu: ekspresyjne solówki saksofonu Davida Jackson

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "Still Life" (1976)

Obraz
Album "Still Life" częściowo składa się z utworów zarejestrowanych podczas tej samej sesji, co poprzedni w dyskografii "Godbluff". Oba longplaye doskonale się dopełniają. "Still Life" jest jednak nie tyle rozwinięciem i kontynuacją poprzednika, co jego przeciwieństwem. Zespół wyraźnie odchodzi tutaj od dotychczasowego stylu. Wyjątek stanowi kompozycja "La Rossa" - jedna z dwóch (obok "Pilgrims") nagranych podczas sesji "Godbluff". Porządnie pokręcona, ze zwariowanymi partiami wokalnymi Petera Hammilla i agresywnym brzmieniem saksofonu Davida Jacksona, przypominająca ciężki i mroczny klimat poprzedniego albumu. Z "dawnym" Generatorem mogą kojarzyć się także mocniejsze fragmenty "Childlike Faith in Childhood's End", znów dzięki ekspresyjnym partiom Hammilla i Jacksona, jednak ogólnie utwór wydaje się bardziej pogodny, zdominowany przez majestatyczne partie organów Hugh Bantona. Majestatyczne i pogodn

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "Godbluff" (1975)

Obraz
W połowie lat 70. czas rocka progresywnego powoli przemijał. Nurt ten wciąż cieszył się uznaniem, lecz formuła takiego grania wyraźnie zaczęła się wyczerpywać. Konsekwencją tego było m.in. rozwiązanie King Crimson, czy odejście Petera Gabriela z Genesis. W 1975 roku ukazały się jedne z ostatnich wybitnych albumów w progresywnym mainstreamie: "Wish You Were Here" Pink Floyd, "Free Hand" Gentle Giant, czy bohater dzisiejszej recenzji. "Godbluff" to tryumfalny powrót Van der Graaf Generator po czteroletniej przerwie wydawniczej (wypełnionej solowymi albumami Petera Hammilla, w których nagrywaniu pomagali pozostali członkowie grupy). Podobnie jak wcześniejsze wydawnictwa zespołu, "Godbluff" nie odniósł sukcesu komercyjnego. Bez wątpienia jest to jednak jedno z największych dzieł nie tylko samego Generatora, lecz całego progresywnego nurtu. Zawarta tutaj muzyka różni się nieco od wcześniejszych albumów zespołu. Wydaje się bardziej mroczna i cię

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "Pawn Hearts" (1971)

Obraz
"Pawn Hearts" to najsłynniejszy album Van Der Graaf Generator. Podobnie jak inne wydawnictwa grupy, nie odniósł sukcesu na dwóch najważniejszych rynkach - brytyjskim i amerykańskim. Zdobył natomiast zaskakującą popularność we Włoszech, gdzie doszedł na sam szczyt notowania najlepiej sprzedających się albumów. Zespół stał się tam prawdziwą gwiazdą. W samym 1972 roku grupa zagrała aż trzy włoskie trasy koncertowe, czasem w ciągu jednego wieczoru występując trzykrotnie. Tak intensywne koncertowanie było jednak zdecydowanie ponad siły muzyków. W dodatku wcale nie poprawiło ich sytuacji finansowej i wciąż tonęli w długach. Jeszcze w tym samym 1972 roku grupa podjęła decyzję o zawieszeniu działalności (a tak naprawdę o przeobrażeniu w solowy zespół Petera Hammila, nagrywający i występujący pod jego nazwiskiem). "Pawn Hearts" początkowo miał być albumem dwupłytowym. Pierwszą płytę miały wypełniać nowe kompozycje, natomiast drugą - nowe wersje, nagrane na żywo bez ud

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "H to He, Who Am the Only One" (1970)

Obraz
Niedługo po wydaniu "The Least We Can Do Is Wave to Each Other", muzycy Van der Graaf Generator weszli ponownie do studia, by zarejestrować kolejny album. Latem zrobili sobie krótką przerwę od nagrywania, by w tym czasie zaprezentować się na kilku europejskich festiwalach (grając m.in. u boku Pink Floyd, Black Sabbath, Deep Purple i folkrockowego Fairport Convention). Do studia wrócili w zubożonym składzie, gdyż niespodziewanie decyzję o odejściu podjął Nic Potter. Zorganizowano przesłuchania na nowego basistę, jednak nie znaleziono właściwego muzyka. Ostatecznie brakujące partie gitary basowej zarejestrował Hugh Banton. Od tamtej pory odpowiadał on także za linie basu na koncertach, które wykonywał za pomocą klawiszy. "H to He, Who Am the Only One" to album bardziej dojrzały i dopracowany od poprzednika, z lepszymi kompozycjami. Świetnie na otwarcie sprawdza się przebojowy "Killer", oparty na bardzo nośnym klawiszowym motywie. Nie jest to jednak zw

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Least We Can Do Is Wave to Each Other" (1970)

Obraz
Van der Graaf Generator to ostatni z wielkich progresywnych zespołów, którego jeszcze nie recenzowałem. Grupa, podobnie jak Gentle Giant, nigdy nie zdobyła popularności na miarę Pink Floyd, King Crimson, Yes, Genesis, Jethro Tull i Emerson, Lake & Palmer, choć tworzyła równie interesującą i nowatorską muzykę. Stało się tak bynajmniej nie bez powodu. O ile tamte zespoły potrafiły pogodzić eksperymentalne podejście i instrumentalny kunszt z przystępnością, tak twórczość Generatora okazała się zbyt trudna w odbiorze, by porwać tłumy. Grupa została doceniona jedynie przez prawdziwych wielbicieli rocka progresywnego (tych, dla których nie kończy się on na "Ciemnej stronie księżyca", "Dworze Karmazynowego Króla" i innych popularnych, łatwo przyswajalnych wydawnictwach). Korzenie Van der Graaf Generator sięgają 1967 roku. Początkowo zespół składał się z trzech muzyków: śpiewającego gitarzysty Petera Hammila, grającego na perkusji i dęciakach Chrisa Judge'a S

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "The Aerosol Grey Machine" (1969)

Obraz
Debiuty najważniejszych przedstawicieli rocka progresywnego mają to do siebie, że często mocno odstają od muzyki, z którą poszczególne zespoły są kojarzone. Bardziej dojrzałe albumy, utrzymane już w stylu rozwijanym przez kolejne lata - takie, jak pierwszy King Crimson - należą do zdecydowanej mniejszości. Innym słynnym grupom, by wymienić Pink Floyd, Yes, Genesis czy Jethro Tull, nieco dłużej zajęło wypracowanie rozpoznawalnego stylu. Do tej drugiej grupy należy także Van der Graaf Generator - jeden z najbardziej oryginalnych przedstawicieli proga, który na debiutanckim albumie "The Aerosol Grey Machine" niczym w zasadzie nie różni się od dziesiątek innych trzecioligowych kapel rockowych z tamtych czasów. A tak naprawdę nawet nie jest to album Van der Graaf Generator, choć nazwa ta pojawia się na okładce. Niecodzienna nazwa zespołu - zainspirowana generatorem elektrostatycznym wysokiego napięcia, wynalezionym w 1929 roku przez Roberta J. Van de Graaffa, którego nazwisko niez