Posty

Wyświetlam posty z etykietą the rolling stones

[Recenzja] The Rolling Stones - "Hackney Diamonds" (2023)

Obraz
Od ostatniego albumu The Rolling Stones z całkowicie premierowym, autorskim materiałem, a więc od czasu wydania "A Bigger Bang", minęło już osiemnaście lat. W międzyczasie wprawdzie ukazał się jeszcze "Blue and Lonesome", wypełniony jednak wyłącznie interpretacjami starych standardów bluesowych. Trochę szkoda, że na tym muzycy nie poprzestali, bo byłoby to ładne zwieńczenie dyskografii zespołu, który w pierwszych latach działalności grał niemal wyłącznie przeróbki cudzych kompozycji. Jednak "Hackney Diamonds" w roli ostatniego albumu - choć muzycy sugerują, że ostatnim nie będzie - też się całkiem nieźle sprawdza. Chociaż wypełniają go niemal wyłącznie własne, napisane współcześnie kawałki, to wyraźnie nawiązują one do sześciedziesięcioletniego dziedzictwa grupy, a wieńczący całość "Rolling Stones Blues" to kompozycja Muddy'ego Watersa, z której tytułu muzycy zaczerpnęli nazwę zespołu. Materiał był nagrywany na przestrzeni pięciu ostatnich la

[Recenzja] The Rolling Stones - "On Air" (2017)

Obraz
Nieco ponad rok temu historia The Rolling Stones zatoczyła koło. Wydany wówczas album "Blue and Lonesome" był powrotem do muzycznych korzeni grupy. Kolejne wydawnictwo grupy to jeszcze większa gratka dla wszystkich wielbicieli najwcześniejszego etapu kariery Stonesów. Album zatytułowany "On Air" to zbiór radiowych sesji zespołu, zarejestrowanych w studiach BBC w latach 1963-65. Mamy tu zatem do czynienia z najbardziej surowym, nieokrzesanym obliczem grupy, która nie wykraczała jeszcze poza rhythm'n'bluesowe schematy i instrumentarium. Podstawowe wydanie zawiera 18 utworów, a wersja deluxe przynosi 14 dodatkowych. Repertuar składa się w większości z przeróbek bluesowych i rock'n'rollowych standardów, z których tylko część powtarza się na regularnych albumach grupy. Możemy się przekonać, jak wielkim uwielbieniem muzycy darzyli wówczas Chucka Berry'ego - aż sześć utworów pochodzi z jego repertuaru ("Come On", "Roll Over Beetho

[Recenzja] The Rolling Stones - "Blue & Lonesome" (2016)

Obraz
Premiera nowego albumu tak zasłużonej grupy, jak The Rolling Stones, to wielkie muzyczne wydarzenie. Zwłaszcza, że od opublikowania poprzedniego długogrającego wydawnictwa grupy minęło już jedenaście lat. "Blue & Lonesome" nie przynosi jednak wyczekiwanego od dawna premierowego materiału. To zbiór bluesowych i rhythm'n'bluesowych standardów. Zespół niejako zatacza pełne koło, gdyż w początkach swojej działalności też grał głównie - choć przecież nie tylko - przeróbki cudzych kompozycji. Sama płyta powstała nieco przypadkiem, w przerwie od nagrywania własnego materiału. W ciągu trzech dni Mick Jagger, Keith Richard, Charlie Watts i Ronnie Wood - wsparci przez swoich stałych współpracowników oraz zaprzyjaźnionych muzyków, Erica Claptona i Jima Keltnera - spontanicznie zarejestrowali te dwanaście kawałków. Nad całą płytą unosi się taka swobodna atmosfera nieplanowanej sesji. I zapewne właśnie dlatego słuchanie tego materiału dostarcza mi znacznie więcej przyjemn

[Recenzja] The Rolling Stones - "Brussels Affair (Live 1973)" (2012)

Obraz
Po latach wydawania całej masy byle czego - najwyraźniej wychodząc z założenia, że z logiem The Rolling Stones sprzeda się cokolwiek - okazało się, że w archiwach znajduje się coś naprawdę godnego uwagi. "Brussels Affair" to zapis występu z 17 października 1973 roku, niemal u schyłku współpracy z Mickiem Taylorem i tuż przed ostatecznym pogrążeniem się muzyków w kryzysie twórczym. Wówczas zespół wciąż jeszcze prezentował na koncertach znakomitą formę oraz maksymalne zaangażowanie. A ten zapis potwierdza to w sposób nie pozostawiający żadnych wątpliwości. I jak potraktowano ten materiał? Gdy już po blisko czterech dekadach, w 2011 roku, wygrzebano go z szafy, udostępniono go wyłącznie w postaci plików do pobrania, a dopiero rok później w formie drogiego, limitowanego do 2000 egzemplarzy boksu, gdzie został zdublowany na dwóch kompaktach i trzech winylach. Trudno pojąć, dlaczego nie uczyniono tych nagrań bardziej powszechnymi, by więcej ludzi mogło się przekonać, jak świetn

[Recenzja] The Rolling Stones - "A Bigger Bang" (2005)

Obraz
Powiedzieć, że w XXI wieku aktywność twórcza The Rolling Stones zmalała, to jak nic nie powiedzieć. Ona praktycznie zamarła. Przez ostatnie piętnaście lat zespół był w stanie nagrać jedynie jeden album i parę zapychaczy na składanki. To może chociaż ten longplay, "A Bigger Band", prezentuje jakiś poziom? Osiem lat, jakie minęły od wydania poprzedniego "Bridges to Babylon" to w końcu szmat czasu, aby wyselekcjonować co lepsze pomysły i dobrze zaplanować całość. Stonesi jednak po raz kolejny poszli po linii najmniejszego oporu. To jest jeden wielki fanserwis. Nie znajdziemy tu nic, poza patentami, które muzycy ogrywali do znużenia przez poprzednie dekady. Typowo stonesowskie czady (np. "Rough Justice", "It Won't Take Long") i równie archetypowe ballady (np, "Streets of Love", "Laugh, I Nearly Died"), uzupełnione są odrobiną funku w "Rain Fall Down" oraz akustycznym bluesem "Back of My Hand". I to na

[Recenzja] The Rolling Stones - "Bridges to Babylon" (1997)

Obraz
"Brigdes to Babylon" stanowi w pewnym sensie powrót do tego, co Stonesi robili w połowie poprzedniej dekady. A zatem muzycy z jednej strony próbują dogodzić swojemu konserwatywnemu twardemu elektoratowi, a z drugiej - jakoś wpisać się w trendy panujące ówcześnie w muzyce. Proporcje pomiędzy tymi dwoma radykalnie różnymi podejściami wypadają jednak zdecydowanie na korzyść pierwszego. Z trzynastu kawałków aż dziesięć to albo typowo stonesowski czad (np. "Flip the Switch", "Low Down"), albo równie przewidywalne ballady (np. "Already Over Me", "Always Suffering"), ewentualnie sztampowe reggae ("You Don't Have to Mean It"). Jeżeli cokolwiek warto tu odnotować, to chyba tylko gościnny udział wybitnego jazzowego saksofonisty Wayne'a Shortera w "How Can I Stop", który jednak zagrał absolutnie poniżej swoich możliwości, jedynie podkreślając miałkość samej kompozycji. Ciekawe, że to już drugi raz - po występie Sonn

[Recenzja] The Rolling Stones - "Stripped" (1995)

Obraz
Tym razem Stonesi postanowili znów nieco zaskoczyć. W przeciwieństwie do strasznie konserwatywnych "Steel Wheels" i "Voodoo Lounge", "Stripped" jest czymś nowym w dyskografii grupy, a przy tym wydawnictwem całkiem na czasie. Muzycy postanowili podpiąć się pod ówczesną modę na występy bez prądu . Z tym, że tutaj tylko część materiału pochodzi z koncertów i tylko niektóre utwory są grane całkiem akustyczne - w innych pojawiają się solówki na gitarze elektrycznej lub zelektryfikowane klawisze. Niemniej jednak brzmienie jest na pewno lżejsze w porównaniu z innymi albumami grupy i nie sprawia anachronicznego wrażenia. Dość mocno zaskakuje dobór repertuaru, niezdominowany przez przeboje. Z faktycznie znanych kawałków znajdziemy tu tylko "Street Fighting Man", który w nowej aranżacji nic nie stracił ze swojej energii, a także ballady "Wild Horses" i "Angie", będące akurat bardzo oczywistym, bezpiecznym wyborem. Reszta repertuaru

[Recenzja] The Rolling Stones - "Voodoo Lounge" (1994)

Obraz
Początek lat 90. to dla The Rolling Stones rozstanie z wieloletnim, oryginalnym basistą. Bill Wyman zdążył wziąć jeszcze udział w nagraniu dwóch studyjnych kawałków, które dopełniły repertuaru koncertówki "Flashpoint". I chyba wyłącznie z tego powodu warto o nich wspominać. Zarówno typowo stonesowski "Highwire", jak i funkowy "Sex Drive", to zupełnie niecharakterystyczne, nic nie wnoszące piosenki. Miejsce Wymana zajął Amerykanin Darryl Jones, który pełni tę rolę do dzisiaj, choć bez statusu pełnoprawnego członka grupy. Zespól w okrojonym/odświeżonym składzie znacznie ograniczył studyjną aktywność. Przez ostatnie ćwierć wieku ukazały się tylko trzy albumy z całkowicie premierowym materiałem. Rzadsze nagrywanie płyt nie przełożyło się jednak na wzrost jakości. Wydany po najdłuższej do tamtej pory, pięcioletniej przerwie "Voodoo Lounge" potwierdza, że Stonesi kompletnie stracili kontakt z rzeczywistością i nagrali album, który kompletnie nie

[Recenzja] The Rolling Stones - "Steel Wheels" (1989)

Obraz
O takich albumach można pisać na dwa sposoby. Jeśli jest się wielbicielem klasycznych dokonań wykonawcy, oczywistym wydaje się przyjęcie postawy entuzjastycznej. Wówczas sprawa jest prosta: to udane dzieło, na którym zespół, po latach szukania nie wiadomo czego, wrócił do tego, co zawsze wychodziło mu najlepiej i w końcu nagrał płytę, jaką można postawić obok największych dokonań sprzed lat. Jednak można przyjąć też szerszą perspektywę, niż dyskografia danego twórcy i narzekać, że to kompletnie anachroniczne wydawnictwo, które do muzyki absolutnie nic nie wnosi. Wszystko więc rozbija się o oczekiwania danego słuchacza. Naprawdę nietrudno mi zrozumieć, dlaczego "Steel Wheels" bywa uznawany za najlepszy album Stonesów lat 80. i długo oczekiwany powrót do formy. Longplay zdominowany jest przez typowo rockowe czady, nierzadko balansujące na krawędzi autoplagiatu, pomiędzy którymi wrzucono kilka równie przewidywalnych ballad. Niemal całkiem zrezygnowano zaś z eksperymentów z i

[Recenzja] The Rolling Stones - "Dirty Work" (1986)

Obraz
Do "Dirty Work" przyległa łatka najsłabszego albumu The Rolling Stones. O ile z tym można jeszcze polemizować - zespół dołował już od dłuższego czasu, a kolejne dekady nie były lepsze - tak trudno zaprzeczać, że to jedno z najmniej ciekawych wydawnictw tej zasłużonej grupy. Zawartej tu muzyce z pewnością nie przysłużył się wciąż trwający konflikt między dwoma najważniejszymi muzykami, Keithem Richardem i Mickiem Jaggerem. Wręcz doszło do jego zaostrzenia, gdy ten drugi postanowił przygotować solowy debiut, "She's the Boss". Nagrania zbiegły się z sesją Stonesów, więc wokalista przez większą część czasu był nieobecny w studiu, a swoje partie nagrał na samym końcu, do już gotowych ścieżek instrumentalnych. Jego głos nie brzmi tu zresztą najlepiej. Pojawiły się też problemy z dotąd spokojnym Charliem Wattsem, który coraz bardziej pogrążał się w uzależnieniu od heroiny i alkoholu. W rezultacie na sesje zaproszono wielu muzyków sesyjnych. Co jednak ciekawe, powie

[Recenzja] The Rolling Stones - "Undercover" (1983)

Obraz
To nie mogło się udać. Album "Undercover" powstał w atmosferze na nowo rozgrzebanego konfliktu między Keithem Richardsem i Mickiem Jaggerem. Tym razem poszło o kierunek muzyczny. Gitarzysta upierał się przy stylu wypracowanym dwie dekady wcześniej. Tymczasem wokalista chłonął wszystkie nowinki ze świata muzycznego - od disco, przez reggae, worldbeat, po new wave - i chciał na jak największą skalę wpleć je do nowego materiału. Tych dwóch skrajnych podejść w żaden sposób pogodzić się nie dało. więc powstał cholernie niespójny album. Nawet nie chodzi tu o stylistyczny eklektyzm, który faktycznie okazuje się spory. Prawdziwym problemem jest to, że część repertuaru brzmi po prostu archaicznie, jakby wykorzystano tu odrzuty z końcówki lat 60., podczas gdy pozostałe kawałki wydają się młodsze o dobrą dekadę. Do tej pierwszej grupy należą takie kawałki, jak "She Was Hot", "Too Tough", "All the Way Down", "It Must Be Hell" oraz zaśpiewany pr

[Recenzja] The Rolling Stones - "Tattoo You" (1981)

Obraz
Na początku nowej dekady Stonesi intensywnie koncertowali, co - według ich własnych słów - uniemożliwiało im tworzenie nowych utworów. Jednocześnie muzycy uważali, że kolejne trasy powinny być związane z promocją nowego materiału. Wpadli więc na pomysł, aby wyciągnąć z archiwum niewykorzystane utwory, w razie potrzeby wzbogacić je nowymi partiami, przede wszystkim wokalnymi, i wydać jako nowy album. "Tattoo You" to zatem nic innego, jak zbiór lekko podrasowanych odrzutów z wcześniejszych płyt. Przede wszystkim z tych wówczas najnowszych, czyli udanego, choć nierównego "Some Girls", ale też w całości tak samo przeciętnego "Emotional Resque". Trafiły tu także starsze rzeczy. "Slave" i "Worried About You" powstały w trakcie prac nad "Black and Blue". Z kolei początki "Tops" oraz "Waiting on a Friend" to sesja "Goats Head Soup", więc znalazły się w nich gitarowe partie zarejestrowane jeszcze przez

[Recenzja] The Rolling Stones - "Emotional Resque" (1980)

Obraz
Podczas rozciągającej się na przestrzeni dziewięciu miesięcy sesji nagraniowej Stonesi znów świetnie się ze sobą bawili. Efektem było powstanie znacznie większej ilości materiału, niż mieścił standardowy longplay. Szkoda jedynie, że muzycy tylko się bawili, zamiast naprawdę przyłożyć do pracy. Pomimo sporej selekcji materiału - ostatecznie na płytę trafiło niewiele ponad czterdzieści minut muzyki - powstało najbardziej niecharakterystyczne wydawnictwo zespołu w jego dotychczasowej karierze. Co z tego, że sporo tu energii, odczuwalnej radości z grania i różnych inspiracji - od zawsze obecnych w twórczości grupy bluesa ("Down in the Hole") i rock'n'rolla (np. "Summer Romance"), po disco ("Dance (Pt. 1)", tytułowy "Emotional Resque") czy reggae ("Send It to Me") - skoro same kompozycje są zupełnie nijakie, nieciekawe, strasznie sztampowe. Tak mógłby grać jakikolwiek zespół, ale od takiej marki, jak The Rolling Stones, oczekiwać

[Recenzja] The Rolling Stones - "Some Girls" (1978)

Obraz
Wielokrotnie spotykałem się z opinią, że The Rolling Stones przez cały czas grają tak samo. To oczywista nieprawda. Na przestrzeni lat zespół wielokrotnie odchodził od swoich rhythm'n'bluesowych korzeni, inspirując się aktualnymi trendami w muzyce. Całkiem możliwe, że był to czysty koniunkturalizm, mający pomóc w pozyskaniu nowych słuchaczy i sprzedaży jeszcze większej ilości płyt. Jednak nierzadko odbywało się to z korzyścią dla samej muzyki, jak w przypadku psychodelicznego "Their Satanic Majesties Request", albo wzbogaconych wpływami bluesa, country, folku czy gospel "Beggars Banquet" i "Let It Bleed". Proceder ten trwał w najlepsze także przez całe lata 70., gdy na płytach Stonesów pojawiały się pojedyncze kawałki nawiązujące do soulu, funku lub reggae. Na swoim ostatnim wydawnictwie z tamtego dziesięciolecia, albumie "Some Girls", muzycy także nie pozostali obojętni na ówczesne mody. A był to czas, gdy największą popularnością ci

[Recenzja] The Rolling Stones - "Black and Blue" (1976)

Obraz
Album "Black and Blue" narodził się w dość niecodzienny sposób. Materiał na niego i same nagrania powstawały równolegle z przesłuchaniami kolejnych gitarzystów na miejsce Micka Taylora. Jednym z zaproszonych muzyków był irlandzki wirtuoz Rory Gallagher, który w styczniu 1975 roku spędził kilka dni ze Stonesami w Holandii. W tym czasie pracował głównie z Mickiem Jaggerem, pomagając w ukończeniu kompozycji wokalisty. To ponoć właśnie Irlandczykowi Stonesi zawdzięczają riff i tytuł kawałka "Hot Stuff", a także kilka innych motywów, choć jego nazwisko nie pojawia się w opisie. Zanim jednak doszło do poważniejszych rozmów o współpracy, Gallagher musiał udać się do Japonii na własne występy. Później zaś przyznawał, że był zbyt zadowolony ze swojej kariery, by dołączyć do zespołu.  W międzyczasie Stonesi testowali innych muzyków, jak Jeff Beck, Peter Frampton (ex-Humble Pie), Steve Marriott (ex-Small Faces i Humble Pie), Harvey Mandel (ex-Canned Heat), sesyjny gitarzys

[Recenzja] The Rolling Stones - "It's Only Rock 'n' Roll" (1974)

Obraz
O zawartości "It's Only Rock 'n' Roll" niemal wszystko mówi juz sam tytuł. Zdecydowana większość tego albumu to typowo stonesowski rock, wywodzący się bezpośrednio z rhythm 'n' bluesa oraz rock and rolla. Muzycy nieco poskromili swoje eksperymenty z innymi stylami. Jednak nie całkiem, bo znalazły się tutaj takie utwory, jak akustyczny "Till the Next Goodbye", trochę w stylu tych bardziej folkowych kawałków Led Zeppelin, ballada "If You Really Want to Be My Friend" z soulowymi chórkami, a także oparty na taneczno-funkowej linii basu "Fingerprint File". Ten ostatni to zresztą jeden z najbardziej niedocenianych i najciekawszych utworów w dyskografii zespołu. Ów wspomniany, taneczny charakter, spotyka się tutaj z niemal hardrockową zadziornością gitarowych partii i świetnym popisem Micka Taylora na basie. Największą perłą tego albumu jest jednak "Time Waits for No One" - kolejna ballada, z kilkoma znakomitymi soló

[Recenzja] The Rolling Stones - "Goats Head Soup" (1973)

Obraz
"Goats Head Soup" to album niesłusznie pozostający w cieniu wydanego rok wcześniej "Exile on Main St.". Owszem, także dość nierówny, ale za to znacznie krótszy. Dzięki temu nie ma na nim aż tylu wypełniaczy. Jest za to sporo wyrazistych utworów. To przecież właśnie na "Goats Head Soup" znalazła się "Angie", chyba najpopularniejszy kawałek Stonesów w naszym kraju, mocno katowany przez stacje radiowe. Owszem, strasznie ograne to nagranie, w dodatku z dość przesłodzoną aranżacją, jednak nie można mu przecież odmówić uroku i zgrabnie poprowadzonej melodii. Do tego mamy tu jedną z najlepszych partii wokalnych w karierze Micka Jaggera. Na albumie znalazły się jeszcze dwa podobne kawałki, "Coming Down Again" oraz "Winter", posiadające dokładnie te same wady i zalety, ale też dodatkowy atut w postaci gitarowych solówek Micka Taylora. Do spokojniejszych fragmentów płyty zalicza się także "Can You Hear the Music", z całki

[Recenzja] The Rolling Stones - "Exile on Main St." (1972)

Obraz
Jedną z największych muzycznych zagadek jest dla mnie ogromna popularność tego albumu. "Exile on Main St." to niemalże obowiązkowy bywalec na listach wydawnictw wszechczasów. Wielu krytyków, ale też słuchaczy, uważa go nawet za największe osiągnięcie w całej karierze Stonesów. Ja tymczasem wracam do niego co parę lat i tak jak wcześniej nie rozumiałem jego fenomenu, tak dalej pozostawia mnie z bardzo mieszanymi odczuciami. Sytuacji na pewno nie ratuje to, że "Exile" jest albumem dwupłytowym. Zespół po serii naprawdę świetnych, tak komercyjnie, jak i czysto muzycznie wydawnictw, trochę chyba za bardzo uwierzył w swoje możliwości. Ilość materiału bynajmniej nie wynika tu z nagłego przypływu weny. Część kompozycji powstała już w czasie prac nad "Let It Bleed" ("Loving Cup", "Let It Loose", "Shine a Light") lub "Sticky Fingers" ("Tumbling Dice"), a repertuaru dopełniły dwa bluesowe standardy ( "Shake Y

[Recenzja] The Rolling Stones - "Sticky Fingers" (1971)

Obraz
Pod sam koniec lat 60. doszło do dwóch tragicznych wydarzeń związanych z grupą The Rolling Stones. 3 lipca 1969 roku, niedługo po opuszczeniu zespołu, Brian Jones utopił się we własnym basenie. Z kolei 6 grudnia, podczas występu na Altamont Free Concert, doszło do zabójstwa jednego z uczestników koncertów przez wynajętych do ochrony członków gangu motocyklowego Hell's Angels. Komuś udało się powiązać to zdarzenie z zagranym nieco wcześniej utworem "Sympathy for the Devil", a konserwatywne media amerykańskie znów zaczęły oskarżać zespół o satanizm, co rzekomo miało sprowadzić nieszczęście. Muzycy postanowili uniknąć podobnych sytuacji w przyszłości i od tej pory poświęcili całą swoją twórczość hasłu sex, drugs and rock'n'roll . Taka tematyka całkowicie zdominowała kompozycje wydane na kolejnym albumie grupy, "Sticky Fingers". Pierwszym opublikowanym we własnej wytwórni. Dzięki temu muzycy w końcu mieli pełną swobodę i nie musieli przejmować się termin