Posty

Wyświetlam posty z etykietą rush

[Artykuł] Najważniejsze utwory Rush

Obraz
Kanadyjskie trio Rush nie jest w Polsce zbyt popularne, jednak odegrało istotną rolę w rozwoju muzyki hardrockowej i rocka progresywnego, wpływając na wielu innych wykonawców. Dlatego właśnie tej grupie poświęcam kolejną cześć cyklu "Najważniejsze utwory...". Rush: Geedy Lee, Alex Lifeson i Neil Peart. 1. "Working Man" (z albumu "Rush", 1974) Przykład wczesnego, stricte hardrockowego stylu grupy, pochodzący z czasów, gdy w skład grupy obok śpiewającego basisty Geddy'ego Lee i gitarzysty Alexa Lifesona wchodził perkusista John Rutsey. Tekst utworu, napisany przez Lee i Lifesona, opiera się na ich własnych doświadczeniach. Opowiada o monotonnym życiu robotnika, widzianym z perspektywy osoby marzącej o lepszym życiu. Zanim muzycy mogli żyć z grania, musieli chwytać się różnych zajęć. Utwór stał się jeszcze bardziej aktualny, gdy nikt w Kandzie nie chciał wydać ich - już nagranej - debiutanckiej płyty. "Working Man" był jednak wła

[Artykuł] Historie okładek: "Moving Pictures" Rush

Obraz
Najbardziej znany album Rush wyróżnia się nie tylko zawartą na nim muzyką, ale również interesującą, wieloznaczną okładką... Zdjęcie widoczne na okładce wykorzystuje niejednoznaczność tytułu "Moving Pictures". Może on oznaczać "przenoszenie obrazów", jak i "poruszające obrazy". Zostało to jednak przedstawione w humorystyczny sposób i tak "poruszającymi" obrazami są: płonąca na stosie Joanna d'Arc (prawdopodobnie nawiązanie do utworu "Witch Hunt"), psy grające w pokera (obraz amerykańskiego malarza Cassiusa Marcellusa Coolidge'a z serii szesnastu obrazów olejnych zamówionych w 1903 roku przez firmę Brown & Bigelow na potrzeby kampanii reklamowej cygar), oraz logo zespołu, wcześniej wykorzystane na okładce singla "Closer to the Heart". Trzeba dodać, że obraz Joanny d'Arc to w rzeczywistości zdjęcie. Nie mogłem znaleźć odpowiedniego obrazu, więc sam zdobyłem płótno, pal i dwa kije - mówił projektant okładki, Hu

[Recenzja] Rush - "Clockwork Angels" (2012)

Obraz
Pierwsza zapowiedź tego albumu ukazała się już w czerwcu 2010 roku. Singiel z utworami "Caravan" i "BU2B" zaostrzył apetyt na więcej, bo trio już dawno nie nagrało tak dobrych kawałków (co najmniej od czasu "Test for Echo" z 1996 roku). Oba zwracają uwagę całkiem chwytliwymi melodiami, nie do końca oczywistymi strukturami, świetną pracą sekcji rytmicznej oraz może nie tak finezyjną, jak dawniej, ale solidną grą Alexa Lifesona. Jednak na pełen album przyszło jeszcze trochę poczekać. "Clockwork Angels" ukazał się równo dwa lata i tydzień później. Premierę poprzedził jeszcze jeden singiel, wydany w kwietniu "Headlong Flight". To była już zdecydowanie mniej udana zapowiedź. Za dużo tutaj topornego riffowania i prawie metalowego ciężaru, melodycznie jest niezbyt ciekawie, jedynie gra sekcji rytmicznej trzyma wysoki poziom. W wersji albumowej "Headlong Flight" jest nieco dłuższy, ale przez to bardziej męczący. Niestety, alb

[Recenzja] Rush - "Vapor Trails" (2002)

Obraz
Poprawiając i pisząc od nowa stare recenzje, wykorzystuję nabytą później wiedzę i umiejętności, ale staram się zachować odpowiednią perspektywę, pomijając wydarzenia po dacie publikacji posta. W tym wypadku muszę jednak złamać tę zasadę, ze względu na opublikowaną 30 września 2013 roku reedycję "Vapor Trails", na której naprawiono największy, jak się przynajmniej zdawało, problem tego albumu - brzmienie. Oryginalne wydanie padło ofiarą tzw. wojny głośności ( loudness war ). W praktyce chodzi o to, że płyty nagrywane są przesadnie głośno, ze stratą dla dynamiki i przestrzeni, a nierzadko powodując nieprzyjemne zniekształcenia dźwięku. Amerykańscy naukowcy odkryli , że im muzyka jest głośniejsza, tym bardziej się podoba. Nie mam pojęcia, gdzie przeprowadzali swoje badania - wśród niedosłyszących emerytów czy gówniarzy nie chcących słuchać muzyki, a łomotu do machania głową - ale nie spotkałem się jeszcze nigdy z pozytywną opinią na temat tak nagrywanych płyt. Mnie, przyzw

[Recenzja] Rush - "Test for Echo" (1996)

Obraz
Początek albumu jest całkiem obiecujący. Tytułowy "Test for Echo" i "Driven" łączą ciężkie brzmienie "Counterparts" z przebojowością albumów zespołu z pierwszej połowy lat 80., a przy tym są najbardziej złożonymi kompozycjami Rush od czasu "Moving Pictures". Czyżby zespół w końcu wrócił do formy? Niestety, kolejne kawałki rozwiewają wszelką nadzieję. Już w następnym na trackliście "Half the World" robi się bardziej piosenkowo i zwyczajnie banalnie. Wielce mówiący jest natomiast fakt, że te trzy pierwsze utwory - i tylko one - zostały wydane na singlach. Później po prostu nie dzieje się już praktycznie nic godnego uwagi. Kolejne kawałki sprawiają wrażenie taśmowych produkcji, zrobionych z tych samych elementów, co poprzednie. Z czasem wszystko coraz bardziej się ze sobą zlewa, brakuje jakichkolwiek urozmaiceń. W dodatku początek był kompletną zmyłką, bo później zdecydowanie dominują prostsze, miałkie  melodycznie kawałki (np. &q

[Recenzja] Rush - "Counterparts" (1993)

Obraz
Muzycy w końcu zrezygnowali z wygładzonej produkcji, niemal całkowicie odstawili syntezatory (czasem słychać je daleko w tle) i postawili na gitarowy ciężar. "Counterparts" to najbardziej hardrockowy album Rush od czasu "Moving Pictures". Można go traktować jako swego rodzaju odpowiedź na ówczesną popularność grunge'u. Jednak poprawa brzmienia to jedno, a same kompozycje to zupełnie inna sprawa. Niestety, muzykom wciąż nie udało się wyjść z kompozytorskiego kryzysu, jaki dopadł ich po wydaniu "Grace Under Pressure". Kawałki są proste, schematyczne i melodycznie zupełnie bezbarwne (np. "Stick It Out", "Alien Shore", "The Speed of Love") lub banalne ("Animate", "Between Sun & Moon", "Everyday Glory"). Jest też spora dawka nudziarstwa połączonego z pretensjonalnością w "Nobody's Hero". Odrobina dawnego kombinowania pojawia się w chaotycznym "Double Agent" i w su

[Recenzja] Rush - "Roll the Bones" (1991)

Obraz
"Roll the Bones" to bezpośrednia kontynuacja "Presto". Ze wszystkimi wadami tamtego albumu. Rush wciąż gra prostą, banalną muzykę, tworzoną dla nie wiadomo kogo. Zbyt wypolerowaną brzmieniowo i ogólnie ugrzecznioną, by uznać ją za dobry rock. I zbyt nijaką melodycznie, by mogła robić za dobry pop. Oczywiście nie ma tu też nic z dawnego, bardziej złożonego grania. No dobrze, nie jest to album aż tak bezpłciowy, jak jego poprzednik. Takie "Dreamline" i "Ghost of a Chance" mogłyby być naprawdę fajne, gdyby dać im bardziej surowe brzmienie, trochę skomplikować rytmikę i odjąć nieco melodycznego lukru (a w tym drugim najlepiej w ogóle zrezygnować z łagodnych zwolnień). Natomiast w  funkującym instrumentalu "Where's My Thing?" w sumie wystarczyłoby poprawić brzmienie i już by było naprawdę dobrze. Jednak nie brakuje tu naprawdę koszmarnych momentów, jak prostackie, zalatujące glamem lub AORem "Face Up", "The Big Wheel&

[Recenzja] Rush - "Presto" (1989)

Obraz
Muzycy Rush ugięli się pod krytyką swoich stricte popowych albumów "Power Windows" i "Hold Your Fire", a w rezultacie postanowili wrócić do bardziej rockowego grania. Na "Presto" syntezatory wciąż są obecne (szczególnie w "War Paint", "Red Tide"), ale zdecydowanie ustępują miejsca gitarom. Na tym jednak dobre wiadomości się kończą. Bo pod względem kompozytorskim jest niestety strasznie nijako i bezpłciowo. Longplay zdominowany jest przez proste, banalne melodycznie kawałki. Czasem naprawdę żenujące (na czele z "Anagram", "Red Tide"). W dodatku zespół wyraźnie nie był pewny, czy postawić na faktycznie rockowy czad i ciężar, czy zachować radiową przystępność i gładkość - zdecydowanie przeważa to drugie podejście, choć zdarzają się też iście hardrockowe, czy też raczej glammetalowe momenty (np. riff "Superconductor"). Nieco ciekawiej robi się w warstwie rytmicznej "Scars", z fajnym pulsem basu i

[Recenzja] Rush - "Hold Your Fire" (1987)

Obraz
"Hold Your Fire" kontynuuje popowy kierunek "Power Windows". Ale efekt jakby nieco lepszy. Złagodzenie i uproszczenie kompozycji tym razem idzie w parze z autentyczną przebojowością. Czego najlepszym przykładem singlowy przebój "Time Stand Still" - dość ckliwy (za sprawą syntezatorów i chórków Aimee Mann, wokalistki zespołu 'Til Tuesday), banalny, ale przynajmniej wyrazisty melodycznie, w przeciwieństwie do bezpłciowych kawałków z poprzedniego albumu (choć i tutaj takie się zdarzają, np. "Second Nature", "Mission", "Tai Shan"). Co ciekawe, "Time Stand Still" został zilustrowany zabawnym, strasznie kiczowatym teledyskiem autorstwa Polaka - Zbigniewa Rybczyńskiego. Warto zwrócić uwagę na brzmienie albumu, które jest nieco mniej zdominowane przez syntezatory - a w każdym razie większą rolę odgrywa gitara Alexa Lifesona (np. "Force Ten", "Open Secrets", "Prime Mover"). Co jednak w

[Recenzja] Rush - "Power Windows" (1985)

Obraz
Coś poszło bardzo nie tak. "Power Windows" to bezpośrednia kontynuacja "Grace Under Pressure", z tą różnicą, że pod każdym względem gorsza. Brzmienie, mimo wciąż słyszalnej gitary, stało się dużo bardziej plastikowe. Kompozycje zostały jeszcze mocniej uproszczone, strywializowane, ale nie idzie za tym większa przebojowość. Wręcz przeciwnie - kawałki są zupełnie bezbarwne melodycznie. Utwory w ogóle nie angażują, to taka typowa muzyka do hipermarketu i przysłowiowych wind (za granicą mówią na to elevator music , lecz u nas nigdy nie spotkałem się z windą, w której byłaby odtwarzana muzyka) lub dla stacji radiowych grających bezpłciową muzykę dla osób nie chcących słuchać muzyki, tylko tła dla mechanicznie wykonywanych codziennych czynności. "Power Windows" przypomina produkt, tworzony według określonych norm, w celach czysto użytkowych. Być może w tym tkwią wielkie pieniądze, o których Geddy Lee śpiewa w pierwszym utworze. Ale nie ma w tym produkcie ni

[Recenzja] Rush - "Grace Under Pressure" (1984)

Obraz
Na "Grace Under Pressure" zespół nie zmienia kierunku, ale wciąż się rozwija. Tym razem przede wszystkim pod względem brzmieniowym. Muzycy postanowili zatrudnić nowego producenta, Petera Hendersona (na miejsce Terry'ego Browna, z którym współpracowali od czasu "Fly by Night"), oraz wzbogacić instrumentarium o cyfrowe syntezatory i elektroniczną perkusję. Ich brzmienie równoważą jednak tradycyjne instrumenty - gitara basowa Geddy'ego Lee wciąż jest mocno uwypuklona w miksie, Neil Peart gra głównie na akustycznym zestawie bębnów, a gitary Alexa Lifesona jest tu nawet więcej, niż na poprzednim albumie (zwykle stapia się z syntezatorami, ale czasem wychodzi na pierwszy plan, głównie podczas solówek). Muzykom i Hendersonowi udało się  w ten sposób uzyskać naprawdę solidne brzmienie, dalekie od typowego dla lat 80. plastiku. Same kompozycje również wypadają ciekawie. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że to obok "Moving Pictures" najlepszy zesta

[Recenzja] Rush - "Signals" (1982)

Obraz
Właściwie można było spodziewać się takiego albumu. Kanadyjskie trio już od dłuższego czasu zmierzało w coraz bardziej piosenkowe i elektroniczne rejony. O ile jednak na "Moving Pictures" udało się znaleźć złoty środek pomiędzy przebojowością, a artystycznymi ambicjami, tak na "Signals" doszło do niepokojącego uproszczenia kompozycji. Muzycy mniej kombinują tutaj w warstwie rytmicznej. Mniej tutaj też gitarowych solówek - ogólnie gitara została zepchnięta na dalszy plan przez syntezatory, które stały się głównym elementem brzmienia. Dla wielu słuchaczy jest to z pewnością wadą. Jednak taka stylistyka zdaje się służyć zespołowi. "Signals" nie jest kopalnią przebojów na miarę "Moving Pictures". Ale kilka świetnych kompozycji się tu znalazło. Choćby singlowy hit "Subdivisions" - bardzo dobry melodycznie, mocno zatopiony w brzmieniu analogowego syntezatora, spod którego uparcie próbuje się przebić gitara, do tego z wyrazistą i nieb

[Recenzja] Rush - "Exit...Stage Left" (1981)

Obraz
"Exit...Stage Left", drugi album koncertowy Rush, podobnie jak poprzedni "All the World's a Stage", stanowi swego rodzaju zakończenie i podsumowanie pewnego etapu. Repertuar obejmuje głównie utwory z albumów "A Farewell to Kings", "Hemispheres", "Pernament Waves" i "Moving Pictures", na których zespół wypracował swój własny, dojrzały styl, będący połączeniem rocka progresywnego, hard rocka i new wave. Oprócz największych przebojów z tego okresu ("The Spirit of Radio", "Closer to the Heart", "Freewill", "Tom Sawyer"), znalazły się tutaj także nieco bardziej rozbudowane formy ("Jacob's Ladder", "Xanadu", "La Villa Stangniato"). Do pełni szczęścia zabrakło w sumie tylko "Limelight", choć co ciekawe, jest obecny na zatytułowanym tak samo, jak ten album, wideo. Znalazły się tu za to dwa starsze kawałki, sprzed 1977 roku: "Beneath, Betw

[Recenzja] Rush - "Moving Pictures" (1981)

Obraz
"Moving Pictures" (czyli "przenoszenie obrazów" lub "poruszające obrazy" - na okładce widać jedno i drugie) to rushowe opus magnum. Zespół doprowadził do perfekcji styl, który dojrzewał od czasu "A Farewell to Kings". Utwory z jednej strony zachwycają poziomem skomplikowania, szczególnie w warstwie rytmicznej, zaś z drugiej - niesamowicie chwytliwymi, niebanalnymi melodiami. Doskonałe jest też brzmienie, z wyraźnie słyszalnym każdym instrumentem, łączące hardrockowy ciężar z brzmieniem analogowych syntezatorów, które pełnią tu równie istotną rolę, co gitara, bas i perkusja. Muzycy w końcu postawili zdecydowanie na krótkie, zwarte i treściwe utwory. Większość z nich nie przekracza długości pięciu minut. Zespołowi udało się stworzyć naprawdę dobry zestaw kompozycji. Zachwycają już od pierwszych dźwięków otwierającego album "Tom Sawyer", w którym każdy instrument zdaje się walczyć o uwagę słuchacza, co daje bardzo intrygujący efek

[Recenzja] Rush - "Permanent Waves" (1980)

Obraz
"Permament Waves" to kolejny zwrot w dyskografii Rush. Zespół zaczął tutaj odchodzić od rozbudowanych, inspirowanych rockiem progresywnym form na rzecz bardziej przebojowego grania, w którym gitarowe brzmienia zaczęły coraz bardziej ustępować miejsca syntezatorom. Efekt jest zaskakująco udany. Po prostu w takim graniu trio czuło się najlepiej. A najciekawsze efekty osiągało łącząc skomplikowaną warstwę rytmiczną z autentycznie chwytliwymi, ale niebanalnymi melodiami i wzbogaconym o syntezatory brzmieniem. Doskonałymi przykładami takiego podejścia są singlowe "The Spirit of Radio" (jeden z największych przebojów zespołu) i "Freewill". Ale już w takim "Entre Nous", także wydanym na małej płycie, robi się zbyt prosto, a tym samym nieco banalnie. Bardzo udanie wypada natomiast zgrabna ballada "Different Strings", w której Geddy Lee śpiewa w bardziej stonowany sposób, niższym głosem, co daje świetny efekt. Zresztą na całym albumie m

[Recenzja] Rush - "Hemispheres" (1978)

Obraz
"Hemispheres" to album, na którym Rush najbardziej zbliżył się do typowego proga. Jednak raczej na podobnej zasadzie, co grupy neo-progresywne, a więc imitując pewne rozwiązania prawdziwie progresywnych grup, a nie poprzez wprowadzanie faktycznie nowej jakości (może poza brzmieniem, które rzeczywiście nieco wyróżnia ten zespół). Wystarczy spojrzeć na samą okładkę (tradycyjnie zaprojektowaną przez Hugh Syme'a), która chyba nie przypadkiem kojarzy się z pracami firmy Hipgnosis dla Pink Floyd czy Yes. Inspirację klasycznym rockiem progresywnym zdradza też sama struktura albumu - pierwszą stronę wypełnia jedna długa suita, zaś na drugiej zamieszczono kilka krótszych kompozycji. "Cygnus X-1 Book II: Hemispheres" - kontynuacja zamykającego poprzedni album "Cygnus X-1 Book I: The Voyage" - to osiemnastominutowy kolos, z progresywnymi zmianami tempa i nastroju. Choć składa się z kilku części, tworzą one znacznie bardziej spójną całość, niż poprzednie ek

[Recenzja] Rush - "A Farewell to Kings" (1977)

Obraz
Pożegnanie z królami? Raczej z drugorzędnym zespołem hardrockowym, który nie potrafił właściwie wykorzystać swoich ponadprzeciętnych - jak na ten styl - umiejętności. Na tym albumie Kanadyjczycy zaproponowali zupełnie nową jakość. No dobrze, trochę tego hard rocka jeszcze tu jest. Przede wszystkim w singlowym "Closer to the Heart" (pierwszym prawdziwym przeboju Rush poza ojczyzną). Z początku łagodna, przebojowa piosenka w pewnym momencie nabiera hardrockowego czadu, jakiego nie powstydziłyby się grupy w rodzaju UFO czy Thin Lizzy. To wyjątkowo krótki i prosty kawałek. Ale już w tytułowym "A Farewell to Kings" i "Cinderella Man" trio umiejętnie łączy czad z bardziej wyrafinowaną i skomplikowaną grą. Zwraca uwagę ciekawe, jakby nieco nowofalowe, ale odpowiednio ciężkie brzmienie. Z krótszych utworów jest tu jeszcze urokliwa, balladowa miniaturka "Madrigal". A reszta albumu to już bardziej rozbudowane kompozycje. "Xanadu" i "C

[Recenzja] Rush - "2112" (1976)

Obraz
Po komercyjnej klapie "Caress of Steel" zespół tonął w długach i był na skraju rozpadu. Muzycy postanowili jednak zaryzykować nagranie jeszcze jednego albumu. Albumu, który miał zwieńczyć ich dyskografię lub przynieść od dawna wyczekiwany sukces. Wbrew sugestii przedstawicieli wytwórni, muzycy nie zdecydowali się na nagranie czegoś bardziej przystępnego, obliczonego na sukces komercyjny. Wręcz przeciwnie, "2112" to bezpośrednia kontynuacja poprzedniego albumu. Efekt jest jednak nieco bardziej udany. Longplay okazał się zresztą niespodziewanym sukcesem, który ocalił zespół przed zakończeniem kariery. Całą pierwszą stronę winylowego wydania wypełnia tytułowe "2112". Wbrew temu, co zwykle można przeczytać, nie jest to żadna rockowa suita. Podobnie, jak "The Fountain of Lamneth" z "Caress of Steel", jest to cykl kilku osobnych kawałków o spójnej warstwie tekstowej (futurystycznej opowieści o świecie, w którym zakazana została muzyka)

[Recenzja] Rush - "Caress of Steel" (1975)

Obraz
Jeszcze w tym samym roku, gdy ukazał się drugi album Rush, "Fly by Night", muzycy zdążyli nagrać i wydać swoje kolejne dzieło. "Caress of Steel" stanowi kolejny wyraźny krok w stronę ambitniejszego grania i dłuższych, bardziej złożonych form muzycznych. Zarazem uświadamia jednak, że zespół jeszcze nie był gotowy całkowicie zerwać ze swoimi hardrockowymi korzeniami. Energetyczny otwieracz "Bastille Day", z agresywnie wykrzyczanym przez Geddy'ego Lee tekstem, pokazuje jak silny był wciąż wpływ na Kanadyjczyków zespołów pokroju Led Zeppelin. To jednak jeden z lepszych kawałków w ich wczesnym dorobku. Zdecydowanie nie mogę tego powiedzieć o do bólu sztampowym "I Think I'm Going Bald", zainspirowanym twórczością... Kiss (sam tytuł jest nawiązaniem do ich kawałka "Goin' Blind", zresztą dużo lepszego). "Lakeside Park" to powrót do zeppelinowania  - kawałek brzmi jak skrzyżowanie "The Lemon Song" i "

[Recenzja] Rush - "Fly by Night" (1975)

Obraz
Niedługo po wydaniu przez Rush debiutanckiego albumu, John Rutsey postanowił opuścić zespół z powodów zdrowotnych i niechęci do koncertowania. Po raz ostatni wystąpił z grupą 25 lipca 1974 roku. Cztery dni później wybrano, w wyniku kastingu, jego następcę. Został nim Neil Peart - jak się okazało, nie tylko znacznie bardziej uzdolniony perkusista, ale także niezwykle oczytany człowiek, któremu Geddy Lee bez wahania odstąpił rolę głównego tekściarza. W momencie dołączenia Pearta, skład zespołu ostatecznie się ustabilizował i pozostaje niezmienny do tej pory. W sierpniu nowy skład wyruszył na swoją pierwszą amerykańską trasę (jako support Uriah Heep i Manfreda Manna), a ostatnie miesiące roku spędził w studiu na nagraniach drugiego albumu, zatytułowanego "Fly By Night". Choć longplay ukazał się niespełna rok po (tak, tak - eponimicznym) debiucie i wciąż utrzymany jest w hardrockowej stylistyce, już tutaj słychać, jak wiele do zespołu wniósł Peart. Różnica jest od razu s