[Recenzja] Roger Waters - "The Dark Side of the Moon Redux" (2023)
Do nowych płyt staram się podchodzić bez uprzedzeń, czekając z osądem aż je usłyszę. Ten projekt był jednak z góry skazany na porażkę, a kwestią sporną pozostawało jedynie, jak bardzo złe się to wszystko okaże. Co to w ogóle za pomysł, żeby ponownie nagrywać jeden z najsłynniejszych, a przy tym najbardziej dojrzałych, uniwersalnych i ponadczasowych - niezwykle rzadko piszę tak nawet o uznanych klasykach - albumów rockowych, uzasadniając potrzebę zmian wydobyciem serca i duszy albumu muzycznie i duchowo (co to za bełkot?) oraz wniesieniem mądrości 80-latka (o swojej mądrości mówi tu maszt przekaźnikowy topornej rosyjskiej propagandy). Na coś takiego mógł wpaść tylko ktoś o tak ogromnym ego i odwrotnie proporcjonalnej kreatywności muzycznej, jak dzisiejszy Roger Waters. Twórca przynajmniej podkreśla, że jego celem nie było zastąpienie floydowego "The Dark Side of the Moon". Ludzki pan, pozwala dalej słuchać oryginalnej wersji, choć zaprezentował coś w swoim mniemaniu głębszego