Posty

Wyświetlam posty z etykietą rhythm and blues

[Recenzja] Janis Joplin - "I Got Dem Ol' Kozmic Blues Again Mama!" (1969)

Obraz
Na początku 1969 roku Janis Joplin zdecydowała się opuścić szeregi Big Brother and the Holding Company i rozpocząć karierę solową. W zmontowanym przez nią składzie - powszechnie nazywanym Kozmic Blues Band - znalazło się miejsce dla gitarzysty jej poprzedniego zespołu, Sama Andrew. Jednak głównym partnerem muzycznym został klawiszowiec i producent Gabriel Mekler, znany ze współpracy z grupą Steppenwolf. Zresztą trzej muzycy tej grupy - Michael Monarch, Jerry Edmonton i Goldy McJohn - wzięli anonimowo udział w jedynej sesji nagraniowej Kozmic Blues Band, która odbyła się w czerwcu 1969 roku. W studiu pojawił się też inny gość - rewelacyjny gitarzysta Mike Bloomfield, znany m.in. ze współpracy z Butterfield Blues Band, Muddym Watersem i Bobem Dylanem. Efektem właśnie tej sesji jest album "I Got Dem Ol' Kozmic Blues Again Mama!". Longplay składa się równo w połowie z coverów. Janis podpisana jest pod dwoma utworami - pod jednym samodzielnie ("One Good Man"),

[Recenzja] Herbie Hancock - "Fat Albert Rotunda" (1970)

Obraz
"Fat Albert Rotunda", zawierający muzykę napisaną do kreskówki "Hey, Hey, Hey, It's Fat Albert", to punkt zwrotny w karierze Herbiego Hancocka. Był to jego pierwszy album nagrany dla fonograficznego giganta Warner Bros. - dzięki czemu mógł dotrzeć do szerszego grona odbiorców, co wpłynęło na późniejsze komercyjne sukcesy pianisty. Ale przede wszystkim ze względów muzycznych - longplay stanowi wyraźną zapowiedź późniejszych, funkowych dokonań Herbiego, który oddalił się tutaj od swoich jazzowych korzeni, na rzecz muzyki inspirowanej R&B w stylu Jamesa Browna. Materiał został zarejestrowany pod koniec 1969 roku w słynnym studiu Rudy'ego Van Geldera. W nagraniach wzięło udział wielu znakomitych muzyków jazzowych, jak Joe Henderson, basista Buster Williams, czy perkusista Albert Heath. W opisie na wczesnych wydaniach albumu zabrakło natomiast informacji, że dwa utwory - rozpoczynający całość "Wiggle-Waggle" i finałowy "Lil' Brother&

[Recenzja] The Rolling Stones - "On Air" (2017)

Obraz
Nieco ponad rok temu historia The Rolling Stones zatoczyła koło. Wydany wówczas album "Blue and Lonesome" był powrotem do muzycznych korzeni grupy. Kolejne wydawnictwo grupy to jeszcze większa gratka dla wszystkich wielbicieli najwcześniejszego etapu kariery Stonesów. Album zatytułowany "On Air" to zbiór radiowych sesji zespołu, zarejestrowanych w studiach BBC w latach 1963-65. Mamy tu zatem do czynienia z najbardziej surowym, nieokrzesanym obliczem grupy, która nie wykraczała jeszcze poza rhythm'n'bluesowe schematy i instrumentarium. Podstawowe wydanie zawiera 18 utworów, a wersja deluxe przynosi 14 dodatkowych. Repertuar składa się w większości z przeróbek bluesowych i rock'n'rollowych standardów, z których tylko część powtarza się na regularnych albumach grupy. Możemy się przekonać, jak wielkim uwielbieniem muzycy darzyli wówczas Chucka Berry'ego - aż sześć utworów pochodzi z jego repertuaru ("Come On", "Roll Over Beetho

[Recenzja] The Lovin' Spoonful / The Paul Butterfield Blues Band / Eric Clapton and the Powerhouse / Al Kooper / Tom Rush - "What's Shakin'" (1966)

Obraz
W czasach sprzed internetowego piractwa oraz nieco późniejszych legalnych serwisów streamingowych, popularne było wydawanie tzw. samplerów. To nic innego, jak kompilacje utworów różnych wykonawców z katalogu danej wytwórni fonograficznej, dające możliwość zapoznania się z ich twórczością przed zakupem regularnych albumów. Jednym z ciekawszych wydawnictw tego typu jest "What's Shakin'" labelu Elektra Records z 1966 roku. Jeszcze w pierwszej połowie lat 60. oficyna była kojarzona wyłącznie z amerykańskim folkiem. Przedstawiciele oficyny dostrzegli jednak rosnące zainteresowanie powoli kształtującym się rockiem i rozpoczęli polowanie na tego typu zespoły. Wśród pierwszych zakontraktowanych grup były The Paul Butterfield Blues Band i Love, a największym odkryciem miał okazać się The Doors. Poczyniono też starania o pozyskanie The Lovin' Spoonful, jednak ostatecznie muzycy wybrali inną ofertę. Kilka utworów, jakie zarejestrowali dla Elektry, stało się podstawą &quo

[Recenzja] The Butterfield Blues Band - "The Resurrection of Pigboy Crabshaw" (1967)

Obraz
Bez większej przesady można stwierdzić, że The Butterfield Blues Band miał istotny wkład w ukształtowanie się muzyki rockowej i zwrócenie jej w bardziej ambitnym kierunku. A to tylko za sprawą jednego albumu, drugiego w dyskografii "East-West", zaś szczególnie tytułowego utworu - kilkunastominutowego jamu na pograniczu bluesa, rocka, jazzu i muzyki hindustańskiej, który stanowi jeden z pierwszych przykładów psychodelii. Kontynuację tego kierunku niestety zaprzepaściło posypanie się składu. W zespole została tylko połowa muzyków odpowiedzialnych za tamten album: gitarzysta Elvin Bishop, klawiszowiec Mark Naftalin oraz sam Paul Butterfield. Braki wkrótce uzupełnili basista Bugsy Maugh oraz jazzowy bębniarz Phil Wilson, jeden z założycieli Art Ensemble of Chicago. W nagraniu trzeciego albumu, " The Resurrection of Pigboy Crabshaw", wzięła udział także trzyosobowa sekcja dęta - z zaczynającym wówczas karierę Davidem Sanbornem na saksofonie altowym - która najwyraźni

[Recenzja] The Yardbirds - "Little Games" (1967)

Obraz
Tuż przed nagraniem tej płyty skład The Yardbirds zaczął powoli się sypać. Jako pierwszy odszedł basista Paul Samwell-Smith, który zdecydował się kontynuować karierę jako producent muzyczny. Jego miejsce zajął niejaki Jimmy Page, wówczas wzięty muzyk sesyjny. W tym czasie powstały tylko trzy utwory: wydane na singlu "Happenings Ten Years Time Ago" i "Psycho Daisies", a także "Stroll On" stworzony do słynnego filmu Michelangelo Antonioniego, "Blow-Up", w Polsce znanego jako "Powiększenie". Muzycy zresztą osobiście wystąpili w scenie w klubie muzycznym, podczas której odgrywają ten kawałek. Co ciekawe, tylko w "Psycho Daises" Page faktycznie wystąpił jako basista. W pozostałych stworzył gitarowy duet z Jeffem Beckiem. W "Happenings Ten Years Time Ago" na basie zagrał sesyjny muzyk John Paul Jones, a w "Stroll On" - dotychczasowy gitarzysta rytmiczny grupy, Chris Dreja. Na stałe objął tę rolę po odejściu z

[Recenzja] B.B. King - "Completely Well" (1969)

Obraz
Klasycy bluesa #6: B.B. King   Wymieniając najsłynniejszych, a tym samym najbardziej inspirujących bluesmanów, pod żadnym pozorem nie należy zapominać o tzw. Trzech Królach Bluesowej Gitary. Albert King, B.B. King oraz Freddie King to muzycy, których łączy nie tylko nazwisko - w przypadku Alberta będące zresztą pseudonimem - ale też posiadanie własnego, rozpoznawalnego stylu gry na gitarze i zamiłowanie do bluesa. O ile Freddiego i Alberta dziś kojarzą chyba tylko wielbiciele takiej stylistyki, tak o B.B. Kingu, a właściwie Rileyu B. Kingu, słyszało pewnie więcej osób. Nie przypadkiem, choć może nad wyrost, często określa się go Królem Bluesa. Powoływali się na niego nie tylko niezliczeni bluesmani, ale też liczni rockowi gitarzyści, jak Jimi Hendrix, Eric Clapton, Jeff Beck, Jimmy Page, Peter Green, Duane Allman, Mike Bloomfield czy Gary Moore. "Completely Well" to dość późne wydawnictwo w karierze działającego od późnych lat 40. muzyka. Jednak nie bez powodu wybrałem wł

[Recenzja] Yardbirds - "Yardbirds" (1966)

Obraz
Eponimiczny longplay Yardbirds w niektórych krajach został wydany pod tytułem "Over Under Sideways Down", a z czasem zaczęto wznawiać go jako "Roger the Engineer". Ten ostatni tytuł stanowi bezpośrednie nawiązanie do okładki - mało urodziwego szkicu Chrisa Dreji, przedstawiającego związanego z grupą inżyniera dźwięku Rogera Camerona. Wydawnictwo to jest pierwszym albumem zespołu z prawdziwego zdarzenia. Nie koncertówką, jak debiutancki "Five Live Yardbirds", ani skompilowaną na szybko składanką, jak kolejne "For Your Love" i "Having a Rave Up with the Yardbirds". Tym razem cały materiał zarejestrowano w studiu, w tym samym czasie i składzie, z myślą o wydaniu na jednym, pełnometrażowym krążku. Warto też odnotować, że to pierwsza - i jedyna - płyta Yardbirds, na którą trafiły wyłącznie kompozycje podpisane nazwiskami członków zespołu. Niestety, właśnie kompozycje wydają się największym problemem tego wydawnictwa. Kwintet nie zapropo

[Recenzja] The Yardbirds - "Having a Rave Up with the Yardbirds" (1965)

Obraz
"Having a Rave Up with the Yardbirds" to kolejny kuriozalny zbiór nagrań The Yardbirds, przeznaczony na rynek amerykański. Stronę A tego wydawnictwa wypełniają najnowsze utwory zespołu z Jeffem Beckiem jako gitarzystą, częściowo wydane wcześniej na singlach. Drugą stronę zajmują koncertowe nagrania, jeszcze z Erikiem Claptonem w składzie. To zresztą fragmenty debiutanckiego "Five Live Yardbirds", którego akurat w Stanach nie wydano. Obie połówki kompletnie nie pasują do siebie pod względem brzmieniowym - nagrania z koncertu mają w zasadzie bootlegową jakość dźwięku, co jeszcze bardziej doskwiera w takim zestawieniu ze studyjnym materiałem. Co gorsze, nie przystają też do siebie stylistycznie, gdyż zespół poczynił w międzyczasie istotne postępy, oddalając się od rhythm'n'bluesowych korzeni na rzecz rocka o lekko psychodelicznym zabarwieniu i prawie już hardrockowej mocy. Pierwsza połowa tego wydawnictwa prezentuje się naprawdę solidnie. Dominują tutaj ene

[Recenzja] Pink Floyd - "1965: Their First Recordings" EP (2015)

Obraz
W ostatni piątek, bez żadnych większych zapowiedzi, do sklepów trafiło nowe wydawnictwo grupy Pink Floyd. "1965: Their First Recordings" to podwójna EPka, wydana z okazji święta sklepów płytowych Records Store Day. Nakład wydawnictwa ograniczono do 1300 egzemplarzy, z czego trzysta przeznaczono do dystrybucji w Wielkiej Brytanii, a tysiąc w innych europejskich krajach. Zespół co prawda już zapowiedział, że wszystkie zawarte tutaj utwory w przyszłym roku staną się łatwiej dostępne dla każdego, jednak szkoda, że na razie tylko garstka szczęśliwców może cieszyć się tym materiałem. A jest to naprawdę fajna ciekawostka dla każdego wielbiciela słynnej grupy. Na dwie 7-calowe płyty winylowe trafiło sześć wcześniej niepublikowanych nagrań, zarejestrowanych na przełomie grudnia 1964 i stycznia 1965 roku. To prawdopodobnie najstarsze utwory Pink Floyd, który w tamtym czasie posługiwał się jeszcze nazwą The Tea Set. Grupa była w tamtym czasie kwintetem, w skład którego wchodzili Sy

[Recenzja] The Yardbirds - "For Your Love" (1965)

Obraz
Pierwsze studyjne wydawnictwo The Yardbirds, zatytułowane "For Your Love", ukazało się jedynie w Stanach. I to wyłącznie w celu jak najszybszej kapitalizacji sukcesu singla o tym samym tytule oraz zbliżającej się pierwszej amerykańskiej trasy zespołu. To po prostu zbiór kawałków zarejestrowanych podczas kilku różnych sesji. Ponad połowa materiału pochodzi z trzech wydanych do tamtej pory singli ("I Wish You Would" / "A Certain Girl", "Good Morning Little Schoolgirl" / "I Ain't Got You" oraz "For Your Love" / "Got to Hurry"), dwa kolejne nagrania to niewydane wcześniej demówki ("Putty (in Your Hands)", "Sweet Music"), a trzy pozostałe przygotowano z myślą o wydanej nieco później brytyjskiej EPce "Five Yardbirds" ("I'm Not Talking", "I Ain't Done Wrong", "My Girl Sloopy"). Kompilacja pozostawia naprawdę sporo do życzenia. Pomiędzy poszczególnym

[Recenzja] The Yardbirds - "Five Live Yardbirds" (1964)

Obraz
Grupa The Yardbirds niewątpliwie zapisała się w historii muzyki rockowej. Jednak wcale nie ze względu na swoją twórczość, lecz z powodu muzyków, którzy właśnie w niej zaczynali swoją karierę, a swoje największe osiągnięcia zaliczyli później. Brytyjski zespół był prawdziwą kuźnią talentów. To właśnie podczas jej koncertów publiczność po raz pierwszy mogła przekonać się o talencie takich gitarzystów, jak Eric Clapton, Jeff Beck i Jimmy Page. Z kolei wokalista Keith Relf oraz perkusista Jim McCarty przyczynili się do powstania prog-rockowej grupy Renaissance, która jednak najbardziej cenione albumy nagrała dopiero po ich odejściu. Dokonania The Yardbirds pozostają w cieniu późniejszych dokonań członków zespołu. Wpływ na to miały różne czynniki. Z jednej strony sami muzycy nie do końca mieli na siebie pomysł, ale zawinili też producenci i menadżerowie, których nietrafione decyzje nie pomagały w wykorzystaniu drzemiącego w zespole potencjału. Niezbyt imponująco prezentuje się długograją

[Recenzja] The Who - "Meaty Beaty Big and Bouncy" (1971)

Obraz
The Who, podobnie jak wielu innych wykonawców zaczynających karierę w pierwszej połowie lat 60., padł ofiarą ówczesnej polityki firm fonograficznych. Wiele utworów grupy, głównie tych najlepszych, ukazało się wyłącznie na singlach. Dziś większość z nich można znaleźć na kompaktowych wznowieniach regularnych albumów, natomiast w epoce problem z rozproszonymi kawałkami częściowo rozwiązywała kompilacja "Meaty Beaty Big and Bouncy". Trafiło na nią czternaście nagrań, z których większość nie była wcześniej wydana na płycie długogrającej. Jest tu też kilka powtórek: trzy kompozycje z debiutanckiego "My Generation" (tytułowy, "The Kids Are Alright", "A Legal Matter) oraz po jednej z trzech kolejnych longplayów ("Boris the Spider", "I Can See for Miles", "Pinball Wizard"). Bardzo satysfakcjonujący to wybór, praktycznie wyczerpujący temat najlepszych albumowych kawałków zespołu z lat 60. Może dodałbym tu jeszcze "A Quick

[Recenzja] The Rolling Stones - "Aftermath" (1966)

Obraz
Od tego albumu różnice pomiędzy amerykańskimi i europejskimi wydawnictwami The Rolling Stones zaczęły stopniowo maleć. "Aftermath" ukazał się w dość zbliżonej formie po obu stronach Atlantyku, aczkolwiek z inną okładką i pewnymi zmianami w repertuarze. W Stanach pominięto aż cztery kawałki z europejskiej edycji ("Mother's Little Helper", "Out of Time", "Take It or Leave It" i "What to Do", wydane później na różnych kompilacjach), za to dodano najnowszy przebój "Paint It, Black". Co ciekawe, album nawet w tej krótszej wersji dość mocno przekracza ówczesne standardy dotyczące długości płyt długogrających. Zaś w dłuższej brakuje mu zaledwie siedem i pół minuty do pełnej godziny. Z czternastu utworów większość zachowuje typową dla tamtych czasów długość około trzech minut. Pewną ekstrawagancją mógłby się wydawać pięciominutowy "Out of Time", gdyby nie jeszcze dłuższy, jedenastominutowy "Goin' Home" -

[Recenzja] The Rolling Stones - "Out of Our Heads" / "December's Children (And Everybody's)" (1965)

Obraz
W przypadku "Out of Our Heads" sytuacja jest dość skomplikowana. Amerykańskie i europejskie wydawnictwa noszące ten tytuł to w zasadzie nawet nie alternatywne wersje, a dwie zupełnie inne płyty. Nawet okładki mają zupełnie inne. W Stanach tytuł pojawił się wcześniej i znalazło się na nim dwanaście premierowych nagrań, z których część ukazała się wcześniej na singlach. Brytyjski longplay również składał się z dwunastu premierowych dla tutejszych słuchaczy nagrań, ale tylko połowa z nich powtarza się z amerykańskim "Out of Our Heads". Pozostałe ukazały się w Stanach nieco wcześniej, na "The Rolling Stones, Now!" lub później, w repertuarze zbioru o tytule "December's Children (And Everybody's)", opatrzonym okładką zbliżoną do tej z brytyjskiego "Out of Our Heads". Aby ułatwić rozeznanie się w tym wydawniczym bałaganie, przygotowałem poniższą ściągę: "Out of Our Heads" (US, lipiec 1965) Autorskie utwory z singli &qu

[Recenzja] The Who - "The Who Sell Out" (1967)

Obraz
Trzeba przyznać, że to jedna z pierwszych płyt długogrających pomyślana jako pewna całość, a w dodatku w całkiem oryginalny sposób. "The Who Sell Out" brzmi jak zapis radiowej audycji. Pomiędzy utworami rozbrzmiewają jingle (prawdziwe, zgrane z pirackich rozgłośni), a one same są bardzo różnorodne, jakby odpowiadali za nie różni wykonawcy. W osiągnięciu takiego efektu pomógł nie tylko stylistyczny eklektyzm, ale także dopuszczenie do mikrofonów wszystkich członków zespołu i jednego gościa. Są tu nawet kawałki stylizowane na reklamy, przede wszystkim orkiestrowy "Heinz Baked Beans". To wszystko jest niewątpliwie pomysłowym zabiegiem, ale działającym raczej jednorazowo, a przy kolejnych odsłuchach coraz bardziej irytującym i niepotrzebnym. Pół biedy, gdyby pomiędzy tymi wszystkimi dodatkami były świetne kawałki. Ale to przecież album The Who - zespołu, który zawsze był bardzo nierówny. No dobrze, nie zawsze, a tylko do pewnego momentu, po którym trzymał już równo

[Recenzja] The Rolling Stones - "12 x 5" / "No. 2" / "The Rolling Stones, Now!" (1964/65)

Obraz
W pierwszej połowie lat 60. rynek fonograficzny wyglądał zupełnie inaczej. Nie istniało pojęcie albumu muzycznego w znaczeniu pewnej całości. Były tylko mniej lub bardziej przypadkowe zbiory piosenek. W dodatku płyty długogrające, czyli dwunastocalowe winyle, były właściwie równorzędnymi wydawnictwami z singlami i EPkami (przeważnie publikowanymi na siedmiocalowych winylach). Przedstawiciele europejskich wytwórni płytowych zazwyczaj dochodzili do wniosku, że na tych pierwszych nie ma sensu dublować kawałków z mniejszych płyt. Zupełnie inaczej widziano to w Stanach. Ponieważ tamtejsi wydawcy mogli swobodnie dysponować materiałem, w przypadku takich zespołów, jak The Beatles czy The Rolling Stones dyskografia amerykańska z tego okresu znacznie różni się od europejskiej. O ile w przypadku tej pierwszej grupy sytuację po latach unormowano, tak u Stonesów nadal panuje spory bałagan. Rozwiązaniem mogłaby być kompilacja na wzór "Past Masters", zbierająca nagrania niedostępne na