Posty

Wyświetlam posty z etykietą porcupine tree

[Recenzja] Porcupine Tree - "Closure / Continuation" (2022)

Obraz
Porcupine Tree powraca po trzynastu latach fonograficznej przerwy. Dla przedstawicieli pewnych kręgów - miłośników klasycznego rocka i jego pogrobowców - jest to niewątpliwie najważniejsza muzyczna premiera pierwszego półrocza 2022 roku. Ważniejsza pewnie nawet od wracającego po jeszcze dłuższej nieobecności Jethro Tull. Tam, na wydanym w styczniu "The Zealot Gene", był to zresztą powrót nieco oszukany, bo ten sam zespół od lat koncertował i nagrywał jako solowy projekt Iana Andersona, zaś poza liderem nie zaangażowano żadnego muzyka z wcześniejszych wcieleń grupy. Tutaj natomiast faktycznie doszło do odnowienia współpracy Stevena Wilsona z Richardem Barbierim i Gavinem Harrisonem, choć bez udziału wieloletniego basisty Colina Edwina. Trzynaście lat to szmat czasu. W tym okresie zdążyłem poznać twórczość Porcupine Tree i przejść od zachwytu - myśląc, że to bardzo nowoczesne, oryginalne przetworzenie pomysłów Pink Floyd - po kompletne rozczarowanie, kiedy odkryłem, że to po pr

[Recenzja] Porcupine Tree - "The Incident" (2009)

Obraz
"The Incident" to kolejny ukłon Porcupine Tree w stronę rocka progresywnego, choć z wciąż obecnymi wpływami współczesnego mainstreamu rockowego oraz metalowymi wstawkami. Album składa się z dwóch płyt, aczkolwiek wydano też budżetową wersję z całym materiałem na jednym kompakcie. Pierwszy dysk zawiera 55-minutową kompozycję tytułową podzieloną na czternaście ścieżek. Tak przynajmniej sugerował sam Steven Wilson. W rzeczywistości jest to czternaście różnych utworów, nietworzących razem logicznej całości, pomimo płynnych przejść, a jedynie ze spójną warstwą tekstową. Na drugą płytę trafiły cztery kawałki niezwiązane tekstowo z poprzednimi, ani ze sobą nawzajem. Tytułowa pseudo-suita składa się głównie z miniatur, trwających około dwóch minut. Część z nich to po prostu niepotrzebne interludia (np. "Occam's Razor", "The Yellow Windows of the Evening Train" czy najbardziej bezsensowny, pogłębiający wrażenie chaosu metalowy riffowiec "Circle of

[Recenzja] Porcupine Tree - "Fear of a Blank Planet" (2007)

Obraz
Dziewiąty studyjny album Porcupine Tree stanowi kontynuację ścieżki wyznaczonej przez "In Absentia" i "Deadwing". Znalazło się tu tylko sześć utworów, jednak całość jest niewiele krótsza od swoich poprzedników. Średnią długość utworów podnosi 18-minutowy "Anesthetize" (najdłuższe nagranie zespołu od czasu albumu "The Sky Moves Sideway"). Przez fanów traktowany jako wielkie arcydzieło współczesnej muzyki. A w rzeczywistości są to po prostu trzy połączone ze sobą kawałki, których nic nie łączy pod względem muzycznym. Pierwsza część to bardzo jednostajna ballada (gościnnie wystąpił tu Alex Lifeson z Rush, którego gitarowe solo mogłoby wyjść spod ręki każdego innego gitarzysty o niekoniecznie wybitnych umiejętnościach). W części drugiej następuje, oczywiście, metalowe zaostrzenie. Tutaj w końcu coś się dzieje, niektóre zagrywki są nawet fajne, ale smętny wokal Stevena Wilsona kompletnie nie pasuje do muzyki. Ostatnia część to już totalne smęce

[Recenzja] Porcupine Tree - "Deadwing" (2005)

Obraz
"Deadwing" do "In Absentia" ma się dokładnie tak, jak "Lightbulb Sun" do "Stupid Dream". Z jednej strony kontynuuje pomysły ze swojego poprzednika. A jednocześnie próbuje je połączyć z bardziej ambitnymi wpływami - co oznacza powrót do czerpania inspiracji z klasycznego prog rocka. Jednak w praktyce wygląda to tak, że mamy tu do czynienia z kilkoma neo-progresywnymi smętami, dwoma bardziej rozbudowanymi utworami, paroma momentami o metalowym ciężarze i popowymi kawałkami w sam raz do prezentowania w stacjach radiowych. Najwidoczniej Steven Wilson postanowił zadowolić wielbicieli każdego ze swoich dotychczasowych wcieleń. Powstał album bardzo bezpieczny, zachowawczy i niezbyt spójny. Całość rozpoczyna się od rozwleczonego do prawie dziesięciu minut utworu tytułowego. Wbrew temu, czego można oczekiwać po nagraniu o takiej długości, jest to połączenie banalnie piosenkowych fragmentów i metalowych wstawek. Dzieje się tu niewiele, ciągle powt

[Recenzja] Porcupine Tree - "In Absentia" (2002)

Obraz
"In Absentia" uznawany jest za rozpoczęcie nowego etapu w dyskografii Porcupine Tree. Nie tyle ze względu na zmianę perkusisty (nowym bębniarzem został Gavin Harrison), co stylistyczny zwrot w stronę metalowych brzmień. Steven Wilson w tamtym czasie zafascynował się twórczością takich grup, jak Meshuggah i Opeth (tę drugą rok wcześniej wspomógł jako producent podczas nagrywania albumu "Blackwater Park"). I rzeczywiście, słychać tu ich wpływ. Ale raczej w śladowych ilościach. W "Blackest Eyes" i "Gravity Eyelids" ciężkie riffy są tylko urozmaiceniem, dominuje piosenkowe smęcenie z akompaniamentem akustycznej gitary. Więcej metalowego ciężaru pojawia się w "The Creator Has a Mastertape" i "Strip the Soul" (w obu łagodzą go jednak delikatniejsze dźwięki i anemiczny śpiew Wilsona), a zwłaszcza w instrumentalnym "Wedding Nails" (który jako jedyny faktycznie jest czymś nowym w twórczości zespołu, inna sprawa, że sam

[Recenzja] Porcupine Tree - "Lightbulb Sun" (2000)

Obraz
"Lightbulb Sun" to próba połączenia poprockowej stylistyki "Stupid Dream" z zarzuconymi na tamtym albumie wpływami floydowymi. Dominują proste piosenki. Często oparte na brzmieniach akustycznych, czasem z dodatkiem instrumentów smyczkowych. I niepozbawione obowiązkowej dawki smęcenia. Ale obok miałkich melodycznie i nieinteresujących instrumentalnie kawałków (takich jak chociażby "Four Chords That Made a Million", "The Rest Will Flow" czy "Where We Would Be") są tu też bardziej udane momenty. Rozwój Stevena Wilsona jako kompozytora pokazuje przede wszystkim "Shesmovedon" - całkiem zgrabnie skomponowany utwór, niezły melodycznie, udanie łączący zadziorniejsze fragmenty z bardziej melancholijnymi. Gdyby tylko nie ten mdły, przetworzony efektami wokal... Pod względem instrumentalnym nie można przyczepić się do "Last Chance to Evacuate Planet Earth before It Is Recycled" - z początku bardzo folkowego, w drugiej

[Recenzja] Porcupine Tree - "Stupid Dream" (1999)

Obraz
Na "Stupid Dream" Steven Wilson postanowił sprawdzić się jako twórca poprockowych piosenek, nie ukrywając fascynacji wczesnym Radiohead i podobnymi twórcami. Efektem są bardzo proste kawałki, pozbawione jednak koniecznej w takiej stylistyce przebojowości. Wilson w charakterystyczny dla siebie sposób smęci i smuci. Nawet w nieco żywszych, pod względem instrumentalnym, momentach ("Even Less", "Piano Lesson", "Slave Called Shiver") partie wokalne nadają bardzo anemicznego charakteru. Tym bardziej miałko wypadają te łagodniejsze fragmenty w rodzaju "Pure Narcotic", "Don't Hate Me", "Baby Dream in Cellophane", "Stranger by the Minute", "A Smart Kid" i "Stop Swimming". Sytuacji na pewno nie ratuje to, że w utworach bardzo niewiele się dzieje, za to wiele momentów zostało na siłę rozwleczone, zupełnie bez pomysłu, co pogłębia znużenie. Jedynie nawiązujący do wcześniejszych dokonań in

[Recenzja] Porcupine Tree - "Signify" (1996)

Obraz
"Signify" to pierwszy album Porcupine Tree, w którego powstawanie zaangażowany był cały zespół. A nie jak wcześniej - sam Steven Wilson, dający pograć innym muzykom tylko te partie, których nie był w stanie nagrać samodzielnie. "Signify" na tle wcześniejszych wydawnictw wyróżnia się także swoją elektrycznością - to dość zróżnicowany album, na którym inspiracje wahają się od space rocka i ambientu po współczesny rock tzw. alternatywny. Niestety, pozbawiony zarazem spójności. Całość brzmi jak zbiór przypadkowych kawałków. Część z nich to bardzo proste, konwencjonalne piosenki, jak np. "The Sleep of No Dreaming", "Sever", "Every Home Is Wired", czy najlepsza z nich, mimo anemicznej warstwy wokalnej, "Waiting, Phase One", wyróżniająca się bardzo gilmourowską solówką gitary. Pomiędzy nimi umieszczono kilka nieinteresujących jamów (np. "Waiting, Phase Two", "Idiot Prayer", "Intermediate Jesus"),

[Recenzja] Porcupine Tree - "The Sky Moves Sideways" (1995)

Obraz
Po sukcesie singla "Voyage 34" - inspirowanego muzyką klubową (i zawierającego sample z utworów Pink Floyd i Van der Graaf Generator) - zaczęto domagać się występów Porcupine Tree. Tym samym jednoosobowy projekt Stevena Wilsona musiał przekształcić się w regularny zespół. Składu dopełnili: klawiszowiec Richard Barberi i basista Colin Edwin (obaj wystąpili już gościnnie na "Up the Downstair") oraz perkusista Chris Maitland. Porcupine Tree swoje pierwsze koncerty zagrał w grudniu 1993 roku. A w następnym roku zabrał się za nagrywanie kolejnego albumu. W studiu udział nowych muzyków ograniczył się jednak do zagrania partii w kilku utworach, podczas gdy pozostałe Wilson znów zarejestrował samodzielnie. "The Sky Moves Sideways", jak zatytułowano trzeci album Porcupine Tree, to ewidentny wyraz fascynacji Pink Floyd. A właściwie hołd dla jednego albumu - "Wish You Were Here". Dokładnie taka sama jest struktura. Najdłuższa, składająca się z kilk

[Recenzja] Porcupine Tree - "Up the Downstair" (1993)

Obraz
Steven Wilson to bez wątpienia ważna postać współczesnej sceny rockowej. Muzyk jest znany z licznych projektów - ostatnio działa głównie jako solista, ale najbardziej chyba kojarzony jest z grupą Porcupine Tree. Dla wielu słuchaczy pozostaje jednym z największych objawień ostatniego trzydziestolecia, prawdziwym zbawcą rocka progresywnego i muzycznym guru. A dla innych - w tym niżej podpisanego - jest to zwykły szarlatan żerujący na ludzkiej niewiedzy i nieosłuchaniu. Wilson czerpie bowiem bardzo wyraźnie i dosłownie z twórczości zarówno powszechnie znanych klasyków rocka progresywnego, jak i od wykonawców znacznie mniej znanych. Dzięki temu jego dokonania mogą faktycznie wydawać się nieco bardziej oryginalne, sprawiać wrażenie rozwinięcia prog-rockowej stylistyki. Inspiracje Wilson zawsze miał zacne, ale jego własny wkład ogranicza się do nadania wszystkiemu współcześniejszego brzmienia i bardziej anemicznego charakteru, rozwadniając zapożyczone od innych elementy typową dla siebi