Posty

Wyświetlam posty z etykietą new wave

[Recenzja] Maanam - "Maanam" (1981)

Obraz
Cykl "Polskie ejtisy" #3 Pojawiły się już głosy, że w całym tym cyklu "Polskich ejtisów" chodzi o wzbudzanie kontrowersji i prowokowanie wielbicieli krajowego mainstreamu. A prawda jest taka, że wiele tych tzw. klasyków po prostu niedobrze się zestarzało. Zwłaszcza w konfrontacji z zachodnią muzyką, którą bezczelnie imitowano, korzystając z bardzo ograniczonego dostępu polskich słuchaczy do pierwowzorów. Nie zamierzam jednak w recenzjach z tej serii jedynie odbrązawiać albumów, których kult jest obecnie zupełnie irracjonalny. Istnieją też przecież wydawnictwa, które nieco lepiej znoszą próbę czasu i do niech należy choćby debiut Maanamu. Czytaj też:  [Recenzja] Lady Pank - "Lady Pank" (1983) Z dużym prawdopodobieństwem eponimiczny Maanam to pierwsza prawdziwie polska płyta nowofalowa. Wprawdzie kilka miesięcy wcześniej ukazał się "Helicopters" Porter Band - grupy założonej zresztą przez byłego muzyka Maanamu, Johna Portera - jednak ze względu na

[Recenzja] Lady Pank - "Lady Pank" (1983)

Obraz
Cykl "Polskie ejtisy" #1 Pierwsza w tym roku recenzja pojawia się późno, ale chciałem żeby było grubo. Najlepiej, żeby opisywała album, który wszyscy znają, niektórzy nawet domagali się jego recenzji, a moja opinia o nim odbiega od tych najbardziej powszechnych. Eponimiczny debiut Lady Pank przyszedł mi na myśl od razu i nic lepszego już nie wymyśliłem, choć nie opuszczały mnie też wątpliwości, czy warto w ogóle o nim pisać. Jasne, to jeden z największych sukcesów komercyjnych polskiej fonografii, a co najmniej połowa repertuaru pewnie dalej śmiga w tych najbardziej dziaderskich stacjach radiowych. Ale z drugiej strony, to przecież album kompletnie nieistotny z czysto muzycznego punktu widzenia, o walorach artystycznych na poziomie mniej niż zero i ogólnie brzmiący strasznie krindżowo z dzisiejszej perspektywy. A to i tak najlepsze, co grupa nagrała w swojej wciąż trwającej karierze. Tak po prawdzie, to zespół nagrywał ten album nie jeden raz. Już dwa lata po premierze pierwo

[Recenzja] Brygada Kryzys - "Brygada Kryzys" (1982)

Obraz
Eponimiczny debiut Brygady Kryzys to jedna z tych płyt, których wydanie w czasach PRL - i to przez państwową, a więc partyjną wytwórnię Tonpress - może autentycznie budzić zdziwienie. Wprawdzie cenzura odrzuciła część utworów, jednak w innych nie dostrzegła wyraźnej krytyki ówczesnego ustroju. Dopiero gdy album był już w sprzedaży, zareagowała Służba Bezpieczeństwa, wydając polecenie oddania na przemiał reszty nakładu. Niewiadomo, ile w tym prawdy, jednak zespół zdecydowanie nie miał łatwej kariery. Zaledwie kilka miesięcy po jego powstaniu wprowadzono stan wojenny, co uniemożliwiło udanie się na zaplanowaną sesję dla jugosłowiańskiego Jugotonu oraz trasę po Holandii. W kraju też nie dało się koncertować. Wkrótce jednak komunistyczne władze zdały sobie sprawę, że pozbawiona zajęć młodzież może dołączyć do trwających demonstracji, więc już w lutym 1982 przyzwolono na udział w rockowych koncertach. Brygada Kryzys miała zagrać podczas jednej z takich imprez, jednak muzykom nie spodobało s

[Recenzja] The Cure - "Kiss Me, Kiss Me, Kiss Me" (1987)

Obraz
Po sukcesie "The Head on the Door", który po obu stronach Atlantyku okazał się najlepiej sprzedającym albumem The Cure do tamtej pory, muzycy musieli tak bardzo uwierzyć w siebie, że przy kolejnej okazji postanowili nie ograniczać się do pojedynczej płyty. "Kiss Me Kiss Me Kiss Me" trwa blisko siedemdziesiąt pięć minut i zawiera aż osiemnaście utworów w wydaniach winylowym i kasetowym; na oryginalnej edycji kompaktowej pominięto "Hey You!" ze względu na ówczesne ograniczenia czasowe tego nośnika. W przypadku rockowych wydawnictw taka długość nie jest dobrym zwiastunem. Prawie nigdy nie udaje się utrzymać równego poziomu. Nie inaczej jest tym razem, choć przynajmniej zadbano o pewną różnorodność. "Kiss Me Kiss Me Kiss Me" z jednej strony stanowi swego rodzaju podsumowanie dotychczasowej kariery The Cure, a z drugiej - otworzył nowe ścieżki, którymi zespół mógł podążyć w przyszłości, ale większość z nich całkiem zarzucił. Zarówno w początkach karie

[Recenzja] Television - "Adventure" (1978)

Obraz
Wspomniałem zmarłego pod koniec stycznia Toma Verlaine'a kilka recenzji temu, ale chyba jednak zasłużył sobie także na dedykowany tekst. To w końcu jeden z najważniejszych twórców swojego pokolenia. Współtworzył jedną z najlepszych, najbardziej inspirujących grup około-punkowych, Television. Co ciekawe, sam był raczej intelektualistą niż typowym punkiem. Słuchał jazzu, zarówno Johna Coltrane'a czy Alberta Aylera  - jako nastolatek uczył się zresztą gry na saksofonie - jak i elektrycznego Milesa Davisa, a swój artystyczny pseudonim pożyczył od XIX-wiecznego francuskiego poety symbolistycznego Paula Verlaine'a; naprawdę nazywał się Thomas Miller. Television także nie był typową grupą punkrockową. Tak naprawdę muzyka zespołu mieści się gdzieś w połowie drogi między klasycznym rockiem a punkiem. Verlaine'owi zależało na utrzymaniu pewnego poziomu muzycznego. Stąd też bez skrupułów wyrzucił ze składu swojego szkolnego kolegę Richarda Meyersa, lepiej znanego pod pseudonimem R

[Recenzja] Harold Budd, Simon Raymonde, Robin Guthrie, Elizabeth Fraser - "The Moon and the Melodies" (1986)

Obraz
Najbardziej osobliwy album w dyskografii Cocteau Twins. Nazwa zespołu nie pada zresztą ani razu na okładce czy samej płycie. Są tylko nazwiska jego muzyków - Elizabeth Fraser, Robina Guthrie oraz wracającego po przerwie Simona Raymonde'a - a także amerykańskiego pianisty i kompozytora Harolda Budda, który występuje tu w równouprawnionej roli. Nie była to raczej współpraca, jaką dałoby się wcześniej przewidzieć. Właśnie do takiego wniosku doszli najwidoczniej twórcy programu, do którego mieli być zapraszani twórcy reprezentujący różne rodzaje muzyki, a następnie próbować coś wspólnie stworzyć. Amerykanin oraz szkocki zespół zgodzili się wziąć udział w tym przedsięwzięciu, a chociaż ostatecznie projekt nie wypalił i nie doszło do emisji żadnego odcinka, to czwórka muzyków postanowiła kontynuować współpracę już we własnym zakresie. Wbrew pozorom, wcale nie było im tak daleko do siebie. Zarówno Budd, jak i Cocteau Twins, opierali swoją muzykę na tradycyjnych instrumentach oraz elektron

[Recenzje] The Cure - "The Head on the Door" (1985)

Obraz
Rok 2022 rozpoczął się na tej stronie recenzją pierwszego albumu The Cure, więc chyba dobrym pomysłem będzie domknięcie go inną płytą tego zespołu. "The Head on the Door", szósta pozycja w podstawowej dyskografii, to wydawnictwo pod pewnymi względami przełomowe. To tutaj zadebiutował bodajże najsłynniejszy skład grupy. Do Roberta Smitha i Lola Tolhursta ponownie dołączyło dwóch byłych muzyków: Simon Gallup, który odszedł w nienajlepszej atmosferze po nagraniu tzw. mrocznej trylogii, a także Porl Thompson, który współtworzył zespół na bardzo wczesnym etapie, jeszcze przed dokonaniem jakichkolwiek profesjonalnych nagrań. Składu dopełnił nowy bębniarz Boris Williams. To właśnie na "The Head on the Door" The Cure ponownie odnalazł się muzycznie. Po krótkiej przygodzie Smitha i Tolhursta z synthpopem (EPka "The Walk" i singiel "Let's Go to Bed") oraz jazz-popem (singiel "The Lovecats"), a także po bardzo eklektycznym, nieklejącym się w s

[Recenzja] Cocteau Twins - "Victorialand" (1986)

Obraz
Po artystycznym szczycie, jakim okazał się album "Treasure", muzycy Cocteau Twins stanęli przed trudną decyzją. Do wyboru mieli kontynuację tamtego kierunku, albo kolejny zwrot stylistyczny. Postawili na tę drugą opcję, choć pomógł w tym pewien zbieg okoliczności. Kiedy nadszedł czas, by wejść do studia, basista Simon Raymonde okazał się niedysponowany - całkowicie pochłonęły go prace nad "Filigree & Shadow", drugim albumem This Mortal Coil, projektu zrzeszającego muzyków związanych z wytwórnią 4AD. W rezultacie Elizabeth Fraser i Robin Guthrie nagrali płytę bez niego, niemalże całkiem rezygnując z rytmicznej podstawy, za to zapraszając do współpracy saksofonistę Richarda Thomasa. Efektem jest album o jeszcze bardziej subtelnej atmosferze, w zasadzie antycypujący takie stylistyki jak dream pop czy ambient pop. Tytuł "Victorialand" odnosi się do Ziemii Wiktorii, regionu Antarktydy, a wiele tytułów utworów zaczerpnięto z dokumentu BBC o obu biegunach. Zi

[Recenzja] Perfect - "Live April 1, 1987" (1987)

Obraz
Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym . Ten fragment tekstu jednego z późniejszych przebojów grupy Perfect całkiem dobrze opisuje sytuację z 1983 roku, gdy będąc u szczytu popularności, muzycy zdecydowali się zawiesić działalność na nieokreślony czas. W tym czasie członkowie grupy zajęli się innymi projektami, z których zdecydowanie najlepiej wypadła współpraca Zbigniewa Hołdysa i Andrzeja Nowickiego z Wojciechem Waglewskim oraz oryginalnym perkusistą Perfectu, Wojciechem Morawskim. Jedyny album kwartetu, "Świnie", to jedna z najlepszych polskich płyt rockowych i zdecydowanie najciekawsze, w czym partycypował Hołdys. Muzycy nie dogadywali się jednak najlepiej, inne projekty nie wypaliły, więc wkrótce pojawił się pomysł reaktywacji Perfectu na kilka koncertów. W 1987 roku ponownie zszedł się ostatni wówczas skład, z Hołdysem, Nowickim, Grzegorzem Markowskim, Andrzejem Urnym oraz niedawno zmarłym Piotrem Szkudelskim. Na przestrzeni kilku miesięcy, od kwietnia do wrz

[Recenzja] The Police - "Outlandos D'Amour" (1978)

Obraz
Dość szerokim echem odbił się niedawny występ Stinga w Polsce. Nie tylko za sprawą fatalnego nagłośnienia, z którego Stadion Narodowy słynie, a przede wszystkim tłumaczonego przez Macieja Stuhra monologu o obronie demokracji. W sumie słusznego, potrzebnego - i w kontekście naszego kraju, i wspomnianej przez muzyka sytuacji w Ukrainie - ale pełnego truizmów, zaś pozbawionego konkretów. Można też wątpić w szczerość Gordona Sumnera, który sam jeszcze niedawno - a już po aneksji Krymu - grywał prywatne koncerty dla rosyjskich oligarchów. I dopiero wybuch wojny na pełną skalę przekonał go do ogłoszenia, że koniec z takimi przedsięwzięciami. Chociaż tyle. Mógłby przecież wzorem Rogera Watersa, a wcześniej papy Franka, być pożytecznym idiotą i bezmyślnie powtarzać kremlowską propagandę, zrzucając winę za rosyjskie zbrodnie na Stany Zjednoczone. Sting wprawdzie późno i w banalny sposób, ale jednak zdecydowanie wybrał słuszną drogę. I jest w tym, póki co, konsekwentny, o czym świadczy nieco wcz

[Recenzja] Perfect - "UNU" (1982)

Obraz
Perfect szybko stał się najpopularniejszym krajowym zespołem. Eponimiczny debiut rozszedł się ponoć w nakładzie miliona egzemplarzy, a koncerty przyciągały tłumy, które chciały zaznać namiastki zachodniego życia. Nabierająca tempa kariera została jednak nagle zatrzymana w grudniu 1981 roku, gdy ogłoszono stan wojenny. Dopiero po kilku miesiącach, wraz ze zniesieniem części ograniczeń, grupa mogła wrócić do normalnej działalności. W międzyczasie doszło do pewnych przetasowań w składzie - odeszli Ryszard Sygitowicz i Zdzisław Zawadzki, a ich miejsce zajęło dwóch Andrzejów, Urny i Nowicki. Wymuszoną przerwę udało się wykorzystać na przygotowanie nowego materiału, tradycyjnie skomponowanego przez Hołdysa i w większości opatrzonego tekstami Bogdana Olewicza. Część utworów zadebiutowała już podczas pierwszych występów odświeżonego kwintetu, natomiast pod koniec 1982 roku (według niektórych źródeł wiosną 1983 roku) do sklepów trafił drugi album Perfectu, "UNU". Tytuł zaczerpnięto z

[Recenzja] The Cure - "Japanese Whispers" (1983)

Obraz
Zawieszenie działalności The Cure nie trwało długo, bo już wkrótce grupa powróciła jako duet Roberta Smitha i Lola Tolhursta. Zanim muzycy zabrali się za nowy album, zrealizowali kilka mniejszych projektów. Jeszcze w listopadzie 1982 roku - zaledwie cztery miesiące po feralnej trasie promującej "Pornography", która przypieczętowała rozpad zespołu - ukazał się singiel "Let's Go to Bed" / "Just One Kiss". W nagraniu uczestniczył perkusista Steve Goulding, ponieważ Tolhurst przesiadł się na klawisze. Dopiero lipiec kolejnego roku przyniósł kolejne wydawnictwo, czteroutworową EPkę "The Walk", nagraną faktycznie w duecie, z towarzyszeniem automatu perkusyjnego. Na obu płytkach muzycy zaprezentowali swoje nowe oblicze: znacznie pogodniejsze, bardziej przebojowe, a do tego mocniej oparte na brzmieniach elektronicznych. Mieli też jednak inny pomysł na odświeżenie swojego muzycznego wizerunku. W październiku opublikowano bowiem jazzujący singiel "

[Recenzja] Perfect - "Perfect" (1981)

Obraz
Jeden z najsłynniejszych i najlepiej się sprzedających albumów w Polsce. Z pewnością nie jest to jednak dzieło wybitne, co doskonale widać z perspektywy czasu. Największym problemem jest z pewnością jego muzyczny archaizm. Tak grano na Zachodzie już w poprzedniej dekadzie i to raczej na jej początku, choć słychać też pewne nawiązania do nowszych nurtów. Do tego brzmienie, jak na zachodnie standardy, jest tu mocno amatorskie. Jednak rozumiem skąd wziął się sukces. Takiej muzyki nie oferował wówczas żaden inny polski zespół, a dostęp do płyt zza żelaznej kurtyny był mocno ograniczony. Był to prawdziwy powiew Zachodu. Chociaż sam urodziłem się już po upadku PRL-u, to na początku swojej muzycznej drogi też dałem się temu ponieść. Perfect był pierwszym wykonawcą, jakiego świadomie słuchałem, a album "Symfonicznie" - pierwszą kupioną przeze mnie kasetą (o muzyce miałem tak nikłe pojęcie, że mimo tytułu nie spodziewałem się jakiś dziwnych wykonań z orkiestrą). Kiedy jednak tylko zac

[Recenzja] New Order - "Substance" (1987)

Obraz
Teoretycznie jest to tylko kompilacja największych przebojów. Wypełniacz dyskografii przed kolejnym albumem z premierowym materiałem. W rzeczywistości jest to jednak coś więcej. New Order miał nietypową, jak na lata 80., politykę polegającą na unikaniu dublowania tych samych utworów na płytach długogrających i singlach. Większość najbardziej popularnych kompozycji zespołu została zatem wydana wyłącznie na tych ostatnich. A tym samym dopiero dzięki "Substance" doczekały się premiery na pełnowymiarowym wydawnictwie. Dwupłytowa edycja winylowa zawiera dwanaście z czternastu dotychczasowych singli New Order, w tym dziewięć utworów niewydanych do tamtej pory na żadnym albumie. Jeszcze ciekawiej prezentuje się wersja kompaktowa, gdzie pierwszy dysk powtarza materiał z winyli, zaś drugi zawiera dwa brakujące przeboje ("Procession" i "Murder") oraz dziesięć rarytasów ze stron B singli. Jednak komplet singlowych nagrań przynosi dopiero wydanie kasetowe, wzbogacone

[Recenzja] New Order - "Brotherhood" (1986)

Obraz
Mogło się wydawać, że po sukcesach singla "Blue Monday" oraz albumu "Low-Life", New Order będzie dalej podążał wytyczoną na tych wydawnictwach ścieżką. Zapowiadający kolejny longplay singiel "Bizarre Love Triangle" zdawał się to tylko potwierdzać. To kolejny chwytliwy numer z taneczną rytmiką i mocno elektronicznym brzmieniem. Okazał się jednak kompletnie niereprezentatywny dla całego albumu, który w pierwszej połowie stawia na bardziej organiczne brzmienia, z wracającą na pierwszy plan gitarą ("Weirdo", "As It Is When It Was", "Broken Promise", "Way of Life") i syntezatorami użytymi co najwyżej do dopełnienia aranżacji ("Paradise"). Dopiero w drugiej części płyty, czyli na stronie B winylowego wydania, pojawia się więcej syntetycznych dźwięków, choć jedynie wspomniany "Bizarre Love Triangle" sprawdziłby się na parkiecie. Poza nim znalazły się tu spokojniejsze "All Day Long" i "Ever