Posty

Wyświetlam posty z etykietą john mayall

[Recenzja] John Mayall - "Nobody Told Me" (2019)

Obraz
Można pozazdrościć formy 85-letniemu Johnowi Mayallowi. Muzyk wciąż aktywnie koncertuje i nagrywa nowe albumy. Zaledwie dwa lata temu ukazał się udany "Talk About That", a do sprzedaży właśnie trafia jego następca, "Nobody Told Me" - 36. studyjny longplay w dyskografii ojca brytyjskiego bluesa. W nagraniach wzięła udział sprawdzona sekcja rytmiczna - basista Greg Rzab i perkusista Jay Davenport - a także gitarzysta rytmiczny Billy Watts. Wszystkie solowe partie gitar zostały natomiast wykonane przez mniej lub bardziej znanych gości, jak Joe Bonammasa, Carolyn Wonderland, Larry McCray i Steven Van Zandt, ale także niekojarzących się z bluesem Alexa Lifesona i Todda Rundgrena. "Nobody Told Me" pod względem muzycznym nie przynosi żadnych zaskoczeń. John Mayall po raz kolejny cofa się do swoich korzeni i stylistyki znanej z takich albumów, jak "Blues Breakers", "A Hard Road" czy "Crusade". Pod dostatkiem tutaj typowo blueso

[Artykuł] Lubisz Led Zeppelin i szukasz więcej muzyki w tym stylu? Są lepsze możliwości, niż Greta Van Fleet

Obraz
Autentycznie przeraża mnie rosnąca popularność Grety Van Fleet i coraz większy szum wokół tej kapeli. Amerykański kwartet, niedawno debiutujący albumem "Anthem of the Peaceful Army", w sposób jawny, bezczelny i niewyobrażalnie odtwórczy kopiuje stylistykę Led Zeppelin. Nie tylko nie dodaje nic do siebie, ale wręcz jeszcze bardziej ją upraszcza, sprowadzając wyłącznie do prostych piosenek, całkowicie pozbawionych ambicji, jakie nierzadko zdradzał brytyjski kwartet. O ile mogę zrozumieć, że muzycy GVF po prostu nie mają żadnych artystycznych aspiracji i wystarcza im zabawa w swój ulubiony zespół, tak nie mogę pojąć, dlaczego ich twórczość jest tak nachalnie promowana przez media. Coraz więcej ludzi daje się nabrać na głoszone przez dziennikarzy bzdury o rzekomej świeżości (najlepszą odpowiedzią na to jest nazwanie przez magazyn "Pitchfork" muzyki zespołu  czerstwym, wyświechtanym, przecenianym retrofetyszyzmem ) i nowej nadziei dla muzyki rockowej (choć przecież poka

[Recenzja] John Mayall - "Talk About That" (2017)

Obraz
Ojciec brytyjskiego bluesa nieustannie zachwyca. Mimo osiemdziesięciu trzech lat na karku, John Mayall wciąż koncertuje (na początku marca wystąpi na dwóch koncertach w Polsce) i nagrywa nowe albumy. Bardzo dobre albumy. Właśnie wydany "Talk About That" jest tego najlepszym potwierdzeniem. Zawarta na nim muzyka przenosi słuchacza w najlepsze czasy muzyki bluesowej i rockowej, zarówno swoim oldskulowym klimatem, jak i poziomem. To niesamowite, ale John jest tutaj w porównywalnej formie - kompozytorskiej i wykonawczej - co w czasach "Blues Breakers" czy "The Turning Point". Dobrze brzmi jego głos. Słychać w nim upływ czasu, ale nie ukrywajmy - to nigdy nie był wybitny wokalista, więc nie mógł wiele stracić, a obecnie naprawdę daje radę. Cieszy też brzmienie, bardzo klasyczne, naturalne, jakby album był nagrany czterdzieści parę lat temu, a nie w XXI wieku. Początek jest dość zaskakujący, bo tytułowy "Talk About That" to utwór... funkrockowy.

[Recenzja] John Mayall - "Moving On" (1973)

Obraz
"Jazz Blues Fusion" okazał się nie tylko jednym z najlepszych albumów Johna Mayalla, ale także jednym z jego największych sukcesów komercyjnych w Stanach. Muzyk wyciągnął właściwe wnioski i swój kolejny album, "Moving On", również zarejestrował na żywo. Ściślej mówiąc, cały materiał nagrano podczas jednego występu, 10 lipca 1972 roku w Los Angeles, a na repertuar złożyły się wyłącznie premierowe kompozycje lidera. W międzyczasie, tzn. od czasu rejestracji poprzedniego albumu, dość znacząco zmienił się skład: perkusistę Rona Selico zastąpił stary znajomy Mayalla, Keef Hartley, a ponadto doszło czterech nowych muzyków, doświadczonych jazzmanów: kontrabasista Victor Gaskin oraz saksofoniści Charles Owens, Fred Jackson i Ernie Watts. Tym samym zespół rozrósł się do dziesięciu muzyków, jako że w składzie wciąż byli obecni trębacz Blue Mitchell, saksofonista Clifford Solomon, gitarzysta Freddy Robinson oraz basista Larry Taylor. Z ich pomocą Mayall kontynuował stylis

[Recenzja] John Mayall - "Jazz Blues Fusion" (1972)

Obraz
John Mayall najlepsze rezultaty osiągał nie wtedy, gdy z nowym materiałem wchodził do studia, lecz wtedy, gdy rejestrował go na żywo. Wystarczy przypomnieć przełomowy "The Turning Point". Artysta powrócił do tego rozwiązania kilka lat później. W drugiej połowie 1971 roku zebrał nowy, znacznie rozbudowany skład. Oprócz basisty Larry'ego Taylora, z którym współpracował już od paru dobrych lat, zaangażował muzyków o przede wszystkim jazzowym doświadczeniu: dość znanego trębacza Blue Mitchella, saksofonistę Clifforda Solomona i gitarzystę Freddiego Robinsona, a także perkusistę Rona Selico znanego z występu na "Hot Rats" Franka Zappy. Sekstet wyruszył w trasę po Stanach Zjednoczonych, prezentując głównie premierowe kompozycje lidera. Część występów została zarejestrowana, a ich fragmenty - z 18 listopada w Bostonie oraz 3 i 4 grudnia w Nowym Jorku - trafiły na album o wiele mówiącym tytule "Jazz Blues Fusion: Performed and Recorded Live in Boston and New

[Recenzja] John Mayall - "Thru the Years" (1971)

Obraz
O tym wydawnictwie wspominałem już w recenzji "Looking Back". "Thru the Years" to kolejna kompilacja zbierająca wyłącznie niealbumowe nagrania Johna Mayalla z czasów współpracy z Deccą. Jednak tym razem repertuar w mniejszym stopniu bazuje na utworach wydanych wcześniej na singlach, a bardziej na zupełnie premierowym materiale. Ponownie cofamy się w czasie do najwcześniejszych sesji Mayalla, któremu towarzyszyli wówczas John McVie na basie, Bernie Watson lub Roger Dean na gitarze oraz Martin Hart lub Hughie Flint na bębnach. Na "Looking Back" znalazły się strony B dwóch pierwszych singli, tutaj natomiast zamieszczono kawałki ze stron A: "Crawling Up a Hill" i "Crocodile Walk". Zaskakująco niewiele w nich bluesa, przypominają raczej kawałki ówczesnych grup rockowych. Zapewne na taki materiał naciskał wydawca. To fajna ciekawostka dla fanów, ale nie jest to zbyt interesujące granie. Trochę lepiej, bo bardziej bluesowo, prezentuje się

[Recenzja] John Mayall - "Back to the Roots" (1971)

Obraz
Tytuł "Back to the Roots" niejako zdradza czego spodziewać się po tym albumie. John Mayall najwyraźniej zatęsknił za perkusją i ostrzejszymi gitarami, bo oba te elementy pojawiają się w większości utworów na tym podwójnym longplayu. Co więcej, często odpowiadają za nie dawni współpracownicy Mayalla. W sumie w nagraniach wzięło udział jedenastu muzyków, występujących tu w przeróżnych konfiguracjach. Lider samodzielnie wykonał wszystkie partie wokalne, klawiszowe i na harmonijce, a także niektóre gitarowe. Przeważnie towarzyszy mu basista Larry Taylor, choć w jednym utworze jego rolę przejął Steve Thompson. Na perkusji na zmianę grają Keef Hartley lub Paul Lagos, choć zdarzają się też nagrania bez bębnów. Zazwyczaj pojawia się też od jednego do trzech gitarzystów - zwykle są to Harvey Mandel, Mick Taylor i Eric Clapton, rzadziej Jerry McGee. Brzmienie czasem dopełniają skrzypce Sugarcane'a Harrisa i/lub dęciaki Johna Almonda. Z tych wszystkich muzyków jedynie Lagos i M

[Recenzja] John Mayall - "USA Union" (1970)

Obraz
John Mayall przeprowadził się do Stanów pod koniec lat 60. Zamieszkał w Kalifornii, w pobliżu Laurel Canyon. Fascynację tym miejscem wyraził już wcześniej w tytule jednego ze swoich albumów, "Blues from Laurel Canyon". Wkrótce zebrał nowy skład, złożony wyłącznie z amerykańskich instrumentalistów. Znaleźli się wśród nich dwaj byli członkowie bluesrockowego Canned Heat, gitarzysta Harvey Mandel i basista Larry Taylor (ten drugi zaliczył już wcześniej gościnny występ na albumie "Empty Rooms"), a także grający na skrzypcach Don "Sugarcane" Harris, znany przede wszystkim ze współpracy z Frankiem Zappą. Konsekwentnie zabrakło w składzie perkusisty, gdyż lider miał dość ciągłych zmian na tym stanowisku (tylko w latach 1966-68 zajmowali je kolejno Hugh Flint, Aynsley Dunbar, Micky Waller, Mick Fleetwood, Keef Hartley, Jon Hiseman i Colin Allen). Nagranemu przez ten kwartet "USA Union" zdecydowanie bliżej do "The Turning Point" niż "

[Recenzja] John Mayall - "Empty Rooms" (1969)

Obraz
Koncerty nowego zespołu Johna Mayalla cieszyły się dużym powodzeniem, podobnie jak podsumowująca je koncertówka "The Turning Point". Był to nie tylko komercyjny, ale także artystyczny sukces. Nic dziwnego, że lider postanowił zabrać ten skład do studia i nagrać studyjny album bez perkusji oraz gitarowych solówek. Niestety, rezultat tej sesji, longplay "Empty Rooms", przynosi spore rozczarowanie. Zaletami "The Turning Point" były świetny materiał oraz fantastyczne wykonanie przez dobrze ze sobą współpracujący kwartet. Tutaj kompozycje są znacznie mniej ciekawe. Na ogół są to bardzo proste, schematyczne piosenki, stylistycznie utrzymane gdzieś na pograniczu akustycznego bluesa, country, folku i łagodnego rocka. Co gorsze, są to zupełnie niecharakterystyczne piosenki.  Jest to też znacznie mniej zespołowe granie. Pierwszoplanową postacią jest tu Mayall, natomiast udział gitarzysty Jona Marka, basisty Steve'a Thompsona oraz odpowiadającego za dęciak

[Recenzja] John Mayall - "The Turning Point" (1969)

Obraz
Pod koniec lat 60. w karierze Johna Mayalla nastąpił punkt zwrotny. Nie tylko ze względu na zmianę wydawcy z Decca Records na Polydor. Po odejściu Micka Taylora do The Rolling Stones, a następnie Colina Allena do Stone the Crows, Mayall zdecydował się zmienić formułę i całkowicie zrezygnować z gitary elektrycznej oraz perkusji. Było to całkiem odważne posunięcie. W tamtym czasie przedstawiciele blues rocka szli raczej w stronę cięższego grania, opartego głównie na tych dwóch instrumentach. Mayall poszedł w zupełnie przeciwnym kierunku. Do nowego zespołu zaangażował basistę Steve'a Thompsona (towarzyszącego mu już na "Blues from Laurel Canyon"), saksofonistę i flecistę Johna Almonda (znanego już z m.in. z albumów "Blues Breakers" i "A Hard Road", na których pełnił jednak mało znaczącą rolę), a także grającego na gitarze akustycznej Jona Marka. Nowy kwartet wyruszył na trasę koncertową, a fragmenty jednego z występów - z 12 czerwca 1969 roku w now

[Recenzja] John Mayall - "Looking Back" (1969)

Obraz
"Looking Back" to pierwsza kompilacja w dyskografii Johna Mayalla. Wydana została przede wszystkim w celu wypełnienia zobowiązań kontraktowych z wytwórnią Decca Records. Muzyk zdecydował się przenieść pod wydawniczą opiekę Polydoru. Składanka nie zawiera jednak utworów znanych z regularnych albumów, a wybór kawałków wydanych wyłącznie na singlach lub wcześniej niepublikowanych. Kluczowym słowem jest tu wybór , ponieważ wydawnictwo tylko w niewielkim stopniu wyczerpuje temat niealbumowych nagrań. Chociaż współpraca z Deccą trwała zaledwie pięć lat, od 1964 do 1968 roku, to liczne sesje nagraniowe Mayalla - zarówno solowe, jak i z pomocą Bluesbreakers - zaowocowały mnóstwem materiału. Nawet po wydaniu dwa lata później kolejnej kompilacji tego typu, "Thru the Years", wciąż pozostało trochę utworów bez premiery na dużej płycie. Jednak oba wydawnictwa zawierają przynajmniej ten najciekawszy materiał. Na "Looking Back" cofamy się do samych początków karie

[Recenzja] John Mayall - "Blues from Laurel Canyon" (1968)

Obraz
Po rozpadzie kolejnego składu Bluesbreakers w połowie 1968 roku, John Mayall zdecydował się na porzucenie tego szyldu. Kolejny album muzyka, "Blues from Laurel Canyon", ukazał się wyłącznie pod jego nazwiskiem. Tytuł odnosi się do kanionu w Los Angeles, w pobliżu którego Mayall miał wkrótce zamieszkać. Podobnie jak na swoim poprzednim solowym wydawnictwie, "The Blues Alone", samodzielnie skomponował cały materiał, jednak tym razem w nagraniach towarzyszył mu pełny skład. Wciąż z Mickiem Taylorem na gitarze, a także z nową sekcją rytmiczną: basistą Steve'em Thompsonem oraz perkusistą Colinem Allenem. Ponadto, w jednym nagraniu wziął udział dawny współpracownik, Peter Green. Instrumentarium jest tu znacznie uboższe w porównaniu z wydanym parę miesięcy wcześniej "Bare Wires". Ale tak naprawdę nie jest to jakoś szczególnie odczuwalne. "Blues from Laurel Canyon" uznawany jest za najbardziej rockowe wydawnictwo Mayalla. I rzeczywiście, przew

[Recenzja] John Mayall's Bluesbreakers - "Bare Wires" (1968)

Obraz
"Bare Wires" to czwarty album Johna Mayalla pod szyldem Bluesbreakers. Tradycyjnie już do studia wszedł nieco inny skład niż podczas poprzedniej sesji. Z muzyków towarzyszących Mayallowi na "Crusade" zostali tylko Mick Taylor i saksofonista Chris Mercer. Miejsce długoletniego basisty Johna McVie najpierw zajął Andy Fraser, późniejszy muzyk Free, jednak ostatecznie rolę tę objął Tony Reeves. Nowym perkusistą został z kolei Jon Hiseman. Do składu dołączyli także saksofonista Dick Heckstall-Smith oraz grający na trąbce i skrzypcach Henry Lowther. O ile na wcześniejszych albumach udział sekcji dętej sprowadzał się do roli tła w wybranych kawałkach, tak tutaj dęciaki nierzadko wychodzą na pierwszy plan, czasem jako instrumenty solowe. Uwagę zwraca także szersza paleta brzmień klawiszowych, obejmujących już nie tylko pianino i organy, ale także klawesyn czy fisharmonię. Tak bogate brzmienie nie jest często spotykane w bluesie ani w blues rocku. Zdarzają się tu zreszt