Posty

Wyświetlam posty z etykietą jazz funk

[Recenzja] Knower - "Knower Forever" (2023)

Obraz
Najnowszy album duetu Knower ukazał się wprawdzie już w czerwcu, jednak dopiero na początku października miał swoją premierę w streamingu. W międzyczasie Genevieve Artadi i Louis Cole chcieli cokolwiek zarobić na sprzedaży fizycznych kopii oraz płatnych pobraniach - i nie ma w tym nic złego, zwłaszcza biorąc pod uwagę nędzne wynagrodzenie za odtworzenia na platformach. W sumie dobrze się stało, że właśnie teraz "Knower Forever" doczekał się drugiej premiery, bo jego pogodny nastrój idealnie komponuje się z moją nadzieją na (trochę) lepszą przyszłość po najbliższym weekendzie - w państwie, gdzie przestrzegane są demokratyczne standardy i prawa człowieka, rządzonym kompetentnie i w miarę uczciwie, faktycznie bezpiecznym, postępowym, rozdzielonym od organizacji religijnych, bez indoktrynacji w szkołach, z wolnymi sądami oraz niezależnymi mediami, z lepszymi stosunkami międzynarodowymi. Amerykański duet wstrzelił się zresztą świetnie z utworem "I'm the President" -

[Recenzja] Miles Davis - "Turnaround: Rare Miles from the Complete On the Corner Sessions" (2023)

Obraz
Najciekawszym wydawnictwem w ramach tegorocznego Record Store Day okazuje się, przynajmniej dla mnie, czwarta część serii "Rare Miles", zbierającej utwory Milesa Davisa dostępne dotąd wyłącznie w obszernych, trudno dziś dostępnych boksach "Complete Sessions". Tym razem przyszła pora na materiał z okresu "On the Corner" i trochę szkoda, że wydawnictwo nie ukazało się w zeszłym roku, gdy minęło równo pięćdziesiąt lat od jego wydania. Poprzednie odsłony - "Early Minor", "Double Image" i "Champions" - były świetnym dodatkiem do obchodów 50-lecia, odpowiednio, "In a Silent Way", "Bitches Brew" oraz "A Tribute to Jack Johnson".  "Turnaround: Rare Miles from the Complete On the Corner Sessions" ukazał się ze sporym opóźnieniem, ale i tak warto poświecić mu uwagę. To z tego okresu pochodzą najciekawsze, moim zdaniem, odrzuty trębacza. Sam album "On the Corner" jest jednym z najbardziej

[Recenzja] James Blood Ulmer - "Free Lancing" (1981)

Obraz
James Blood Ulmer jako gitarzysta i wokalista musiał być pod wielkim wpływem Jimiego Hendrixa, natomiast jako kompozytora ukształtowały go harmolodyczne idee Ornette'a Colemana. Najwyraźniej lubił też pobujać się przy muzyce Funkadelic. Takie wpływy wydają się oczywiste na jego trzecim autorskim albumie, "Free Lancing". Muzyk miał już wówczas spore doświadczenie. Od połowy lat 60. grywał w kapelach rhythm'n'bluesowych w rodzimym Detroit, a po przeprowadzce do Nowego Jorku na początku kolejnej dekady otrzymał angaż do Jazz Messengers Arta Blakeya. Wówczas mocno związał się ze sceną jazzową, grając też u boku chociażby Rashieda Aliego, Larry'ego Younga, Joego Hendersona czy Arthura Blythe'a. Niezwykle istotna była też znajomość ze wspomnianym Colemanem, który nawet wziął udział w nagraniu debiutanckiego albumu Ulmera, "Tales of Captain Black" z 1979 roku, rozwijającego koncepcję takich dzieł saksofonisty, jak "Dancing in Your Head" czy &q

[Recenzja] Gil Scott-Heron - "Pieces of a Man" (1971)

Obraz
Gil Scott-Heron uchodzi za prekursora hip-hopu. Wszystko za sprawą jego występów i nagrań, podczas których deklamował własne poematy, poruszające problemy czarnej społeczności USA, z raczej minimalistycznym, choć często jazzującym podkładem. Na swoim studyjnym debiucie "Pieces of a Man" - wcześniej wydał jeszcze koncertówkę - zaproponował jednak muzykę o przystępniejszym charakterze, dzięki czemu mógł dotrzeć ze swoim przekazem do szerszego grona odbiorców. Całość wpisuje się w modne wówczas wśród afroamerykańskiej młodzieży granie w klimatach funkowo-soulowych, z domieszką jazzu. I jest to jedna z lepszych płyt tego typu. W składzie towarzyszącym Scott-Heronowi znaleźli się zresztą muzycy z jazzowym doświadczeniem, jak Hubert Laws, Bernard Purdie czy najbardziej z nich znany Ron Carter, a za produkcję odpowiada Bob Thiele, który w tej samej roli występował na tych najambitniejszych albumach Johna Coltrane'a. Album rozpoczyna najbardziej chyba znana kompozycja artysty, &q

[Recenzja] Zbigniew Namysłowski Quintet - "Kujaviak Goes Funky" (1975)

Obraz
Powrót do cyklu recenzji poświęconego płytom z kultowej serii "Polish Jazz" brałem pod uwagę już od jakiegoś czasu. Nie sądziłem jednak, że nastąpi to tak szybko i takiego powodu. 7 lutego zmarł Zbigniew Namysłowski, jeden z największych polskich saksofonistów. Uznanie przyniosły mu zarówno występy na tak istotnych dla krajowej fonografii albumach, jak "Astigmatic" Komedy czy "Enigmatic" Niemena, ale też własne dokonania. na których wyjątkowo udanie łączył nowoczesny jazz z polskim folklorem, niemal całkiem unikając typowej dla tego ostatniego przaśności. Zarówno zasłużenie bardzo popularnemu "Winobraniu", jak i często niesłusznie pomijanemu "Zbigniew Namysłowski Quartet", poświęciłem już osobne recenzje. Z racji ograniczonego wyboru pozostaje napisanie o albumie całkiem znanym i lubianym, choć już nie tak dobrym, jak dwa poprzednie. "Kujaviak Goes Funky", podobnie jak poprzedzające go bezpośrednio "Winobranie", zost

[Recenzja] Laboratorium ‎- "Modern Pentathlon" (1976)

Obraz
Historia polskiego Weather Report - jak często nazywa się grupę Labolatorium - sięga 1970 roku. To właśnie wtedy, w Krakowie, uformował się pierwszy skład. Od samego początku występowali w nim klawiszowiec Janusz Grzywacz, saksofonista Marek Stryszkowski oraz perkusista Mieczysław Górka, zaś pozostali muzycy regularnie się zmieniali. Początkowo zespół grał podobno muzykę bliższą rocka progresywnego. Dopiero spotkanie z kwintetem Tomasza Stańki, zakończone wspólnym jamowaniem, spowodowało zwrot w bardziej jazzowym kierunku. Niedługo później zespół dokonał natomiast kilku nagrań z udziałem Zbigniewa Seiferta, instrumentalisty grupy Stańki. W epoce wydano je wyłącznie na płycie dla członków Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego (wraz z fragmentem warszawskiego występu kwintetu Cannonballa Adderleya), obecnie można je znaleźć także na kompilacji "Anthology 1971 - 1988, Nagrania Wszystkie (No... Prawie Wszystkie)". Pokazują zespół grający całkiem oryginalną mieszankę rocka progresywn

[Recenzja] Sun Ra - "Sleeping Beauty" / "On Jupiter" / "Strange Celestial Road" (1979/80)

Obraz
Na przestrzeni 1979 roku Sun Ra, wraz ze swoją licząca wówczas ponad trzydziestu muzyków Arkestrą, odbył co najmniej trzy sesje nagraniowe. Zarejestrowany wówczas materiał wymieszano i rozproszono na trzech różnych albumach. Są to opublikowane we własnym labelu El Saturn "Sleeping Beauty" i "On Jupiter", a także wydany nieco później, nakładem Rounder Records, "Strange Celestial Road". Dwa pierwsze były później wznawiane także pod innymi tytułami, odpowiednio "Doors of the Cosmos" lub "Springtime Again", a także "UFO" albo "Seductive Fantasy". W przypadku trzeciego wszystkie edycje noszą ten sam tytuł, jednak warto dodać, że w przeciwieństwie do wcześniejszych nie był wznawiany już od ponad trzydziestu lat. Zdecydowałem się omówić wszystkie te wydawnictwa w grupowej recenzji, ponieważ łączy je nie tylko czas nagrania. Każdy album składa się z trzech utworów, trwających w sumie po około pół godziny. Przede wszystkim łą

[Recenzja] Fela Ransome Kuti & Africa 70 - "Expensive Shit" (1975)

Obraz
To co, zacząć od tej słynnej anegdoty? Fela Kuti był nie tylko najpopularniejszym afrykańskim muzykiem, ale także aktywnie angażował się w sprawy społeczno-polityczne. Z tego też względu znalazł się na celowniku nigeryjskich władz. Regularne naloty na założoną przez niego komunę Kalakuta Republic kończyły się równie częstymi zatrzymaniami jego samego, współpracujących z nim muzyków czy też dziewczyn z należącego do niego haremu. Czasem dochodziło też do różnych prowokacji, jak w 1974 roku, gdy policjanci podrzucili mu jointa. Fela co prawda zdążył go połknąć, ale nie uniknął aresztowania. W celi udało mu się jednak pozyskać ekskrementy innego więźnia, dzięki czemu badanie niczego nie wykazało i mógł wyjść na wolność. Do całej tej historii nawiązał później tytułując jeden ze swoich licznych albumów słowami "Expensive Shit". Być może to właśnie tytułowi oraz towarzyszącej mu anegdocie zawdzięcza status najpopularniejszego longplaya Kutiego. Jednak muzyka broni się sama i t

[Recenzja] Idris Ackamoor & The Pyramids - "Shaman!" (2020)

Obraz
Od dobrych paru lat znów panuje moda na wpływy afrykańskie w muzyce. Trend zdaje się szczególnie dotyczyć jazzu, gdzie nie jest tak naprawdę niczym nowatorskim. Jednak dowodzony przez Idrisa Ackamoora kolektyw The Pyramids trudno postawić w jednym rzędzie z wszelakimi epigonami i pogrobowcami. Z jednego prostego powodu - zespół działał już w latach 70. i aktywnie współtworzył ten cały spiritual-jazzowy nurt, będąc częścią Black Music Ensemble - założonej przez Cecila Taylora organizacji, w ramach której jego studenci zakładali własne zespoły. Wtedy, w połowie tamtej dekady, ukazały się trzy studyjne albumy The Pyramids. Szczególnie środkowy "King of Kings" jest dziś cenioną pozycją wśród miłośników uduchowionego free jazzu. Ale drogi muzyków szybko się rozeszły. Idris Ackamoor, a właściwie Bruce Baker, saksofonista i lider zespołu, skupił się na innego rodzaju aktywności kulturalnej. Niespełna dekadę temu, w 2011 roku, zespół powrócił z nowym albumem "Otherworldly&q

[Recenzja] Ornette Coleman - "Of Human Feelings" (1979)

Obraz
"Of Human Feelings" to ukoronowanie harmolodycznych eksperymentów Ornette'a Colemana. Koncepcja testowana przez saksofonistę już na dwóch poprzednich albumach nagranych z grupą Prime Time, "Dancing in Your Head" i "Body Meta", tutaj dała chyba najbliższy zamierzeniom efekt. Podział na harmonię, melodię i rytm uległ kompletnemu zatarciu. Zniwelowane zostało także rozróżnienie na instrumenty solowe i rytmiczne, gdyż wszyscy instrumentaliści improwizują tu przez cały czas, niby niezależnie od siebie, ale wyraźnie reagując na grę pozostałych. Wreszcie jest to muzyka ponadgatunkowa - czerpiąca z free jazzu, funku i rocka, będąca każdym z nich w takim samym stopniu. Pogodzono tu nawet artystyczną bezkompromisowość z użytkową atrakcyjnością, a żadna z tych cech nie traci na obecności drugiej. Dosłownie wszystko spaja się tu w bardzo spójną całość. Może aż nadto spójną, bo żaden z ośmiu zamieszczonych tu utworów nie wyróżnia się na tle pozostałyc

[Recenzja] Magma - "Merci" (1984)

Obraz
#zostańwdomu i słuchaj dobrej muzyki "Merci", jedyny studyjny album Magmy wydany w latach 80., to najbardziej kontrowersyjne wydawnictwo w dorobku francuskiej grupy. Przez większość wielbicieli i krytyków uznawany za najsłabszą pozycję w dyskografii. Wszystko dlatego, że bardzo mocno odbiega od wcześniejszej (ale i późniejszej) twórczości. Nie powinno to być jednak zaskoczeniem, bo Christian Vander zmierzał w tym kierunku już od czasu "Attahk", a może nawet "Üdü Ẁüdü". O ile jednak wcześniej funkowo-soulowe wpływy oraz elektroniczne brzmienia były tylko dodatkiem do zeuhlowej stylistyki, tak tutaj wysuwają się na pierwszy plan. Uwagę zwracają anglojęzyczne tytuły - po raz raz pierwszy na płycie Magmy zrezygnowano ze stworzonego na potrzeby zespołu języka kobajańskiego. Jednak to nic przy zmianach, jakie nastąpiły w samej muzyce. Dużą część albumu charakteryzuje funkowa lub nawet dyskotekowa rytmika, roztańczone partie dęciaków, chwytliwe melodie

[Recenzja] Ornette Coleman - "Body Meta" (1978)

Obraz
"Body Meta" to pierwszy album Ornette'a Colemana w całości nagrany z grupą Prime Time. I zarazem pierwszy, na którym podjęto próbę podporządkowania wszystkiego wymyślonej przez lidera idei grania harmolodycznego (na czym polegała, tłumaczyłem już we wcześniejszych recenzjach saksofonisty). Muzykę zawartą na "Body Meta" najłatwiej scharakteryzować jako połączenie funku i free jazzu. Trudno o bardziej odległe od siebie style, ale tutaj elementy ich obu łączą się w bardzo spójną całość. Muzyka prezentowana przez Colemana i Prime Time ma jednocześnie taneczny, funkowy puls, a zarazem freejazzową dzikość i złożoność, a przy okazji całkiem sporo finezji. I brzmi to bardzo ciekawie. Na longplay składa się pięć kompozycji Ornette'a o długości nie schodzącej poniżej siedmiu minut. Otwieracz "Voice Poetry" brzmi całkiem, jak na Colemana, przystępnie. Gra lidera balansuje na granicy subtelności i freejazzowego szaleństwa, podczas gdy partie pozostałych

[Recenzja] Material - "Memory Serves" (1981)

Obraz
Po odejściu Daevida Allena ze składu New York Gong, pozostali muzycy postanowili kontynuować razem działalność, zmieniając nazwę na Material. Nie był to już jednak zespół w powszechnym znaczeniu tego słowa, lecz studyjny projekt i jednocześnie producencki duet złożony z Michaela Beinhorna oraz Billa Laswella, z którego usług korzystali m.in. Herbie Hancock, Mick Jagger czy Afrika Bambaataa. W oryginalnym składzie towarzyszyli im pozostali byli członkowie New York Gong: perkusiści Fred Maher i Bill Bacon oraz gitarzysta Cliff Cultreri. Ostatnia dwójka odeszła po nagraniu serii post-punkowych EPek, a jeszcze przed sesją długogrającego debiutu, "Memory Serves". Wystąpiło na nim za to wielu ciekawych gości, jak jazzmani Sonny Sharrock, George Lewis i Henry Threadgill, czy gitarzysta Fred Frith z avant-progowych Henry Cow i Art Bears, ale też tria Massacre, które współtworzył z Laswellem i Maherem. "Memory Serves" zawiera bardzo oryginalną mieszankę funku, jazzu,

[Recenzja] Ornette Coleman - "Dancing in Your Head" (1977)

Obraz
"Dancing in Your Head" to efekt dwóch zupełnie różnych sesji. Był początek 1973 roku, gdy Ornette Coleman, za namową klarnecisty Roberta Palmera, udał się wspólnie z nim do Maroka. Ściślej mówiąc do położonej w górach wioski Jajouka. Palmer był pod wrażeniem regionalnej grupy The Master Musicians of Jajouka i tworzonej przez nią muzyki, wykorzystującej przeróżne egzotyczne instrumenty dęte i perkusyjne. Amerykańscy jazzmani, wraz z tubylcami, przystąpili do wspólnych nagrań. Nigdy jednak nie doszło do wydania planowanego albumu, a światło dzienne ujrzały jedynie niewielkie fragmenty tamtej sesji. Po powrocie do Stanów, Coleman zebrał zupełnie nowy, elektryczny zespół Prime Time. W jego skład weszli gitarzyści Bern Nix i Charlie Ellerbee, basista Rudy MacDaniel oraz perkusista Ronald Shannon Jackson. W grudniu 1975 roku kwintet wszedł do paryskiego Barclay Studio. To właśnie nagrania z tych dwóch sesji wypełniają "Dancing in Your Head". Zdecydowaną większość a

[Recenzja] Miles Davis - "Rubberband" (2019)

Obraz
Nowy album Milesa Davisa z premierowym materiałem w 2019 roku? Świetna wiadomość! Do czasu odkrycia, że to materiał zarejestrowany w połowie lat 80. Cóż, nie jestem entuzjastą twórczości trębacza z okresu po jego powrocie na scenę we wspomnianej dekadzie. O ile nagrane na samym jej początku albumy "The Man With the Horn", "We Want Miles" i "Star People" stanowią nie najgorszą próbę połączenia davisowskiego fusion z ówczesnym mainstreamem (oczywiście, odbiło się to na walorach artystycznych, z zyskiem dla przystępności), tak kolejne wydawnictwa właściwie idą w stronę najzwyklejszego popu. Albumy "You're Under Arrest" (1985) i "Tutu" (1986) to zupełnie niewymagająca, nieangażująca muzyka, w sam raz dla snobów, chcących sprawiać wrażenie wyrafinowanych melomanów słuchających jazzu, a gdyby puścić im "Bitches Brew", "On the Corner" czy, powiedzmy, "Nefertiti", to wymiękliby po minucie. Najpóźniej.

[Recenzja] Return to Forever - "Romantic Warrior" (1976)

Obraz
"Romantic Warrior", trzeci i ostatni album najsłynniejszego składu Return to Forever, to wydawnictwo pełne kuriozalnych sprzeczności. Już sam tytuł to oksymoron. Z kolei nawiązująca do niego okładka jest tak samo kiczowata i banalna, co pretensjonalna. Średniowieczna tematyka przewija się również w tytułach utworów, a także w nich samych, w postaci nawiązujących do tamtej epoki motywów, które kontrastują z brzmieniem typowym dla muzyki fusion z drugiej połowy lat 70. XX wieku. Motywy te same w sobie mają ewidentnie humorystyczny charakter (a przynajmniej taką mam nadzieję), jednak w połączeniu z plastikowym brzmieniem i ogólnym patosem, wywołują raczej żenujące wrażenie. Muzycy kontynuują upraszczanie swojej twórczości, nierzadko zbliżając się do konwencjonalnego funku lub rocka, a jednocześnie nie wyzbyli się skłonności do instrumentalnego onanizmu. Dotychczasowym słuchaczom nie podobało się oddalanie od jazzu i coraz mniej wyrafinowane próby zwrócenia uwagi rockowej

[Recenzja] Weather Report - "Black Market" (1976)

Obraz
Zgodnie z niepisaną tradycją, Weather Report wszedł do studia nagraniowego w zmienionym - względem poprzedniego albumu - składzie. Tym razem problem okazał się poważniejszy, bowiem już w trakcie sesji skład znów się posypał. Nagrania rozpoczęły się z nowym perkusistą, Chesterem Thompsonem (byłym członkiem Mothers of Invention Franka Zappy, późniejszym współpracownikiem Genesis) i perkusjonalistą Donem Aliasem (wystąpił już na debiucie grupy, ponadto grał z Milesem Davisem). Wkrótce jednak ich miejsca zajęli, odpowiednio, Narada Michael Walden (znany ze współpracy z Mahavishnu Orchestra i Jeffem Beckiem) oraz Alex Acuña. Basista Alphonso Johnson, zmęczony ciągłymi zmianami perkusistów i koniecznością zgrywania się z nowymi muzykami, również zdecydował się opuścić zespół w trakcie nagrań. Na jego miejsce ściągnięto Johna "Jaco" Pastoriusa, który jakiś czas wcześniej przedstawił się Joemu Zawinulowi jako najlepszy basista na świecie  - pomimo początkowej niechęci, klawiszow