Posty

Wyświetlam posty z etykietą cactus

[Recenzja] Cactus - "Restrictions" (1971)

Obraz
Trzeci album Cactus, "Restrictions", to znów bardzo nierówne wydawnictwo. Niewątpliwie są tu mocne momenty. Należy do nich przede wszystkim rewelacyjna wersja kompozycji Howlin' Wolfa, "Evil" - znacznie cięższa od oryginału, porywająca świetnym riffowaniem i solówkowaniem, ale wciąż bardzo bluesowa. Dobrze wypadają również czadowe "Restrictions" i "Bag Drag", albo rozbudowany "Guiltless Glider", w którym wrażenie robią zwłaszcza długie fragmenty instrumentalne. Niestety, są tu też słabsze utwory, jak banalny "Sweet Sixteen", czy zalatujący muzyką country "Token Chokin'". Niespecjalnie wyszły też akustyczne numery, dość nużące "Alaska" i "A Mean Night in Cleveland". Potwierdza się zatem to, co sugerowały dwa poprzednie albumy zespołu - że choć w jego składzie są niewątpliwie utalentowani instrumentaliści, to jednak kompozytorzy z nich średni. Właśnie warstwa kompozytorska po raz kolejn

[Recenzja] Cactus - "One Way... or Another" (1971)

Obraz
Zaledwie osiem miesięcy po ukazaniu się debiutanckiego longplaya Cactus, do sklepów trafił jego następca, "One Way... or Another". W międzyczasie nie doszło do żadnych drastycznych zmian - ani w kwestii składu, ani kierunku muzycznego. Jednak muzycy zdążyli się zgrać i w rezultacie stworzyć materiał nieco lepiej przemyślany od chaotycznego debiutu. Kompozycje są trochę bardziej dopracowane, pomimo wciąż surowego brzmienia i dość topornego wykonania. Najsłabszym ogniwem pozostaje warstwa wokalna, choć Rusty Day tym razem stara się śpiewać mniej bełkotliwie. I radzi sobie o wiele lepiej od Tima Bogerta, który nie wiedzieć po co przejął mikrofon w "Rockout Whatever You Feel Like". Sam kawałek nie jest najgorszy, szczególnie dzięki partiom harmonijki, jednak fragmenty wokalne wypadają naprawdę fatalnie. W repertuarze znów nie brakuje sztampowego grania na pograniczu hard rocka i bluesa (np. przeróbka "Long Tall Sally" Little Richarda, "Rock 'n

[Recenzja] Cactus - "Cactus" (1970)

Obraz
Nie byłoby grupy Cactus, gdyby nie samochodowy wypadek Jeffa Becka. Wówczas szlag trafił jego planowaną współpracę z sekcją rytmiczną właśnie rozwiązanego Vanilla Fudge, basistą Timem Bogertem oraz perkusistą Carminem Appice'em. Doszło do niej dopiero kilka lat później. Bogert i Appice nie zamierzali jednak próżnować, bezczynnie czekając aż Beck dojdzie do siebie. Nawiązali więc współpracę z byłym wokalistą The Amboy Dukes, Rustym Dayem, a także gitarzystą Jimem McCartym, wcześniej członkiem Buddy Miles Express. Kwartet przyjął nazwę Cactus i już wkrótce zarejestrował materiał na swój eponimiczny debiut. Album przyniósł umiarkowany sukces komercyjny, a dziennikarze zaczęli określać grupę mianem amerykańskiego Led Zeppelin . Brzmi nieźle, ale niewiele ma to wspólnego z rzeczywistością. Oba zespoły grały ciężką odmianę blues rocka, jednak w zupełnie inny sposób. Longplay Cactus przynosi muzykę znacznie bardziej surową i toporną. Początek albumu raczej zniechęca. Przeróbka "