tag:blogger.com,1999:blog-75137341688428435792024-03-19T01:58:51.639+01:00Pablo's Reviews: Recenzje płytRecenzje płyt rockowych, bluesowych, jazzowych, elektronicznych, folkowych, popowych, hip-hopowych i metalowych. Recenzje płyt po polsku.Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.comBlogger2101125tag:blogger.com,1999:blog-7513734168842843579.post-29372656054034698102024-03-17T14:00:00.359+01:002024-03-17T14:00:00.235+01:00[Recenzja] Amirtha Kidambi's Elder Ones - "New Monuments" (2024)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><img alt="Amirtha Kidambi's Elder Ones - New Monuments" border="0" data-original-height="400" data-original-width="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhHrpEEtWHdtOL-DV5Yz_3dFperEfSjRf3AIBFT7LIgoamSMxqcbrUbuXaQHROqY9aN6cLh_mEyQC0wDDhJJHB9pf8M3de_JyoC_Qj6pdpEu7Bzs8E9Wb6YFW3k7D-kGlba-Aw-7YEvp8fsa7VcQA8FQJ6jl2Yi0r91iL6jqS4IlUWMZZaDrhl00Q0Sbjw/s16000/IMG_1056.jpeg" title="Okładka albumu "New Monuments" Amirtha Kidambi's Elder Ones." /></div><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: right;"><b>Płyta tygodnia 11.03-17.03</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Karnatacka wokalistka i fisharmonistka Amirtha Kidambi może być wam znana ze współpracy z Mary Halvorson w ramach projektu Code Girl, albo z występu na "Brass" Moor Mother i Billy'ego Woodsa. Może być też znana z własnego zespołu Elder Ones, zwłaszcza że opisywałem tu już jego poprzednią płytę "From Untruth", wydaną niemal dokładnie pięć lat temu. Od tamtego czasu dość mocno zmienił się skład. U boku Kidambi pozostał jedynie saksofonista Matt Nelson. Na "New Monuments" towarzyszy im nowa sekcja rytmiczna, z kontrabasistką Evą Lawitts i perkusistą Jasonem Nazary, a dodatkowo skład wzmocnił wiolonczelista Lester St. Louis. Istotną rolę w brzmieniu grupy odgrywają też syntezatory i elektroniczne efekty, za które odpowiada cały kwintet.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2019/12/elder-ones-from-untruth-2019.html">[Recenzja] Amirtha Kidambi's Elder Ones - "From Untruth" (2019)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><b><br /></b></div><div style="text-align: justify;">Muzyka Elder Ones to współczesny jazz z mocno zaangażowanymi tekstami Kidambi. Pod tytułem płyty kryje się chęć burzenia starych, kolonialnych pomników i zastępowania ich nowymi, natomiast wspólnym mianownikiem tekstów poszczególnych utworów są protesty. Protesty przeciwko brutalności policji oraz łamaniu praw kobiet i mniejszości, ale także te antywojenne, i te najbardziej na czasie, rolnicze, choć to akurat nawiązanie nie do ostatnich wydarzeń w Europie, a do tych w Indiach. Materiał kształtował się na przestrzeni ostatnich pięciu lat, więc jest najbardziej dopracowaną z trzech dotychczasowych płyt zespołu.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">"New Monuments" to cztery utwory trwające po około dziesięć minut, jednak dzieje się w nich naprawdę sporo, nie pozwalając na nudę. W kolejnych nagraniach są też nieco inaczej rozłożone akcenty. Pierwszy na płycie "Third Space" to przede wszystkim porywający popis wokalnych możliwości i kreatywności Amirthy, która poza śpiewaniem swoich zaangażowanych tekstów, wdaje się też w długie, dziwaczne wokalizy, mogące nawet kojarzyć się z francuską grupą Magma. Towarzyszy jej najpierw klimatyczny, niepokojący akompaniament głównie syntezatorów, a następnie energetyczna jazzowa improwizacja. "Farmer's Song" to już utwór z początku o wręcz quasi-piosenkowym charakterze, z egzotyczną, orientalną melodyką oraz wiodącymi w instrumentarium fisharmonią i wiolonczelą, a następnie długim popisem nowego bębniarza. W drugiej połowie pojawia się jeszcze coś na kształt pojedynku pomiędzy jazzową frakcją Nelsona i sekcji rytmicznej, a szaloną, niemal chaotyczną improwizacją na syntezatorze.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2020/11/mary-halvorsons-code-girl-artlessly-falling-2020.html">[Recenzja] Mary Halvorson's Code Girl - "Artlessly Falling" (2020)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Majestatyczny utwór tytułowy zaczyna się od ambientowych dronów fisharmonii, do których z czasem dochodzi hipnotyczna gra sekcji rytmicznej i zdecydowanie jazzowy saksofon, uzupełniane melodyjnym śpiewem liderki. Brzmi to wszystko jak bardziej finezyjna wariacja na temat "Kashmir" Led Zeppelin, jednak to tylko klamra utworu, w którym pojawia się też jednoznacznie jazzowy segment i niemal rockowe przyśpieszenie - oba z wokalnym szaleństwem Kidambi - a także bardziej eksperymentalny fragment instrumentalny z kluczową rolą elektroniki. Utwór nie odrzuca mnie jednak swoim eklektyzmem, a raczej fascynuje tą zwariowaną nieprzewidywalnością. Finałowy "The Great Lie" z początku nawiązuje do jazzu free czy nawet free improvisation, ale z czasem nabiera bardziej jazz-rockowego charakteru, łącząc potężne brzmienie sekcji rytmicznej, wyrazistą melodię wokalną, intrygujący klimat nadawany przez fisharmonię oraz agresywne dźwięki saksofonu.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">"New Monuments" powala pomysłowością muzyków i fantastycznym wykonaniem wokalno-instrumentalnym. Elder Ones na trzecim albumie jeszcze bardziej niż dotąd wykracza poza jazzowy idiom, dzięki czemu płyta może spodobać się też miłośnikom np. proga czy brzmień elektronicznych - zwłaszcza, że całość jest dość przystępna, wyrazista melodycznie - jednak także jazzowy słuchacz, poza ortodoksami, znajdzie tu sporo powodów do zachwytu. Ja, jako wielbiciel rożnych gatunków i międzygatunkowych fuzji, jestem tym bardziej zadowolony. Na ten moment jest to mój tegoroczny faworyt.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: red;">Ocena:<span style="font-size: large;"> 8/10</span></span></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: #ffbe98;">Nominacja do płyt roku 2024</span></b></div><div style="text-align: justify;"><br /><hr /><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Amirtha Kidambi's Elder Ones - "New Monuments" (2024)</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">1. Third Space; 2. Farmer's Song; 3. New Monuments; 4. The Great Lie</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Skład: <span style="text-align: left;">Amirtha Kidambi - wokal, fisharmonia, syntezatory, efekty; Matt Nelson - saksofon sopranowy, efekty; Lester St. Louis - wiolonczela, elektronika; Eva Lawitts - kontrabas, efekty; Jason Nazary - perkusja, syntezator modularny</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small; text-align: left;">Producent: Elder Ones</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><hr /></span></div>Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7513734168842843579.post-41460096858544426012024-03-15T14:00:00.534+01:002024-03-15T14:00:00.127+01:00[Recenzja] Julia Holter - "Aviary" (2018)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><img alt="Julia Holter - Aviary" border="0" data-original-height="400" data-original-width="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjxMwADTJNr6lTjdHHOlBuazIGDan-N7hvQZ5xeAglkR6xGwc4MOAveYJIHrel0pcBcR1HuT0a4jBp7ZNFbWkxvkntokmT2Zjm5U45aUyHZ-cX2roazQkzSR3xcllleYckrenLJx6Fgy6c0fNgdBQFTz7Leh8_yvAoFjbhSMEXvLQbITCBBMJbQO8K2aWQ/s16000/IMG_0181.png" title="Okładka albumu "Aviary" Julii Holter." /></div><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Już tylko tydzień pozostał do premiery nowego albumu Julii Holter, "Something in the Room She Moves". Będzie to jej pierwsza autorska płyta od sześciu lat, czyli od wydania "Aviary", na którym artystka naprawdę wysoko podniosła poprzeczkę. Chyba nikt się wówczas nie spodziewał, że tak szybko po całkiem sporym sukcesie komercyjnym wyjątkowo na nią przystępnego "Have You in My Wilderness" Julka powróci do naprawdę ambitnego grania. Na "Aviary" artyzm całkowicie zwycięża nad komercyjnymi zapędami, choć punktem wyjścia są zgrabnie napisane piosenki pop, które w innych aranżach mogłyby podbijać listy przebojów - tracąc jednak jeden ze swoich największych atutów.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Na albumie wykorzystano niektóre partie wokalne i klawiszowe z domowych wykonań Holter, jednak nie oznacza to powrotu do bardziej oszczędnego grania z czasów "Ekstasis". Podobnie, jak na "Loud City Song" i "Have You in My Wilderness", liderkę mocno wspierają dodatkowi instrumentaliści, których partie znacząco wzbogacają brzmienie. Tym razem nawet w jeszcze większym stopniu, choć wciąż są to aranże nawiązujące raczej do kameralistyki niż przynoszące symfoniczny rozmach. Bezpośrednią dla nich inspiracją był album "Universal Consciousness", nagrany przez Alice Coltrane z kwartetem smyczkowym. Teksty tradycyjnie zainspirowała dawna i współczesna literatura. Od poetki Etel Adnan zaczerpnięto metaforę z tytułową wolierą pełną rozwrzeszczanego ptactwa, która symbolizuje - jak tłumaczyła sama Holter - <i>kakofonię umysłu w rozpływającym się świecie</i>. Zawarta tu muzyka ma właśnie wywoływać taką dezorientację, niepokój.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2024/02/julia-holter-loud-city-song-2013.html">[Recenzja] Julia Holter - "Loud City Song" (2013)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">"Aviary" przytłacza już samym rozmiarem. Album trwa blisko półtora godziny, rozłożone na piętnaście utworów. Taka ilość muzyki w przypadku studyjnego materiału prawie nigdy nie wychodzi na korzyść. Także tutaj nie wszystkie utwory wydają się równie ciekawe. Jest jednak wiele naprawdę wspaniałych momentów, z których pierwszy rozpoczyna album, fantastycznie budując napięcie i wprowadzając w klimat całości. W "Turn the Light On" niepokojąco-oniryczną atmosferę tworzą zgrzytliwe partie smyczków, nieregularna gra sekcji rytmicznej i mało melodyjny śpiew liderki. Jeszcze bardziej intrygujący jest ośmiominutowy "Chaitius", rozpoczęty rozbudowaną sekcją smyczkowo-chóralno-klawiszową w klimatach muzyki dawnej, do której następnie dochodzi teatralny wokal Holter, by w drugiej połowie obrać bardziej piosenkowy, art-popowy kierunek, znakomicie łącząc tradycyjne i współczesne brzmienia.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Intrygującą, bardzo subtelną, ale też dość mroczną atnosferę kreuje "Voce simul" z delikatnym śpiewem, hipnotycznym kontrabasem, jazzującą trąbką i dżwiękami harfy. W pewnym momencie zbliża się to nawet do Dead Can Dance. Mocarnym utworem jest też rozbudowany "Everyday Is an Emergency", z długim, zgiełkliwym wstępem instrumentalnym, w którym istotną rolę odgrywają bardzo wysokie, drażniące dźwięki dud. W drugiej połowie jest to już jednak przepiękna, delikatna ballada fortepianowa, która stopniowo zatapia się w coraz bardziej onirycznym nastroju. Ciekawym eksperymentem jest też "Underneath the Moon", bardzo przestrzenny, z jakby niedopasowanymi do siebie partiami instrumentalnymi, które dopiero z czasem stają się bardziej zborne. Bardzo ładnie wypada "Colligere", sięgający do dawnej i współczesnej kameralistyki, z fantastyczną interpretacją wokalną. Choć najlepiej, najbardziej emocjonalnie zaśpiewany jest "In Gardens' Muteness", z akompaniamentem jedynie pianina.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2024/02/julia-holter-ekstasis-2012.html">[Recenzja] Julia Holter - "Ekstasis" (2012)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Ale płyta zawiera też wiele krótszych, piosenkowych fragmentów. Jak bardziej dynamiczny "Whether", kojarzący się z The Velvet Underground "I Shall Love" (w dwóch odsłonach) czy "Les Jeux to You", nie tak wcale odległy od Kate Bush z okresu "Never for Ever". To bardzo przyjemne, melodyjne kawałki, naprawdę urocze, ale chyba trochę zbyt pogodne i zwyczajne, jak na ten album. O wiele lepiej w klimat całości wpisują się melancholijne, oparte na brzmieniach smyczkowych i klawiszowych "I Would Rather See", "Words I Heard" oraz "Why Sad Song", a także oniryczny, ambient-popowy, nieco zgliczowany "Another Dream".</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Nie udało się Julii Holter dowieźć albumu, który - zgodnie z zamysłem - w całości przytłaczałby słuchacza i nieustannie fascynował błyskotliwymi rozwiązaniami, choć przez większość czasu faktycznie to robi. "Aviary" jest mimo wszystko imponującym dziełem współczesnego popu i na ten moment wciąż najbardziej niezwykłą, najdojrzalszą wypowiedzią artystyczną Holter. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: red;">Ocena:<span style="font-size: large;"> 8/10</span></span></b></div><div style="text-align: justify;"><br /><hr /><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Julia Holter - "Aviary" (2018)</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">1. Turn the Light On; 2. Whether; 3. Chaitius; 4. Voce simul; 5. Everyday Is an Emergency; 6. Another Dream; 7. I Shall Love 2; 8. Underneath the Moon; 9. Colligere; 10. In Gardens' Muteness; 11. I Would Rather See; 12. Les Jeux to You; 13. Words I Heard; 14. I Shall Love 1; 15. Why Sad Song</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Skład: <span style="text-align: left;">Julia Holter - wokal i instr. klawiszowe; Tashi Wada - syntezatory, dudy; Sarah Belle Reid - trąbka; Dina Maccabee - skrzypce, altówka, dodatkowy wokal; Andrew Tholl - skrzypce; Devin Hoff - kontrabas; Corey Fogel - instr. perkusyjne</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><span style="text-align: left;">Producent: </span><span style="text-align: left;">Julia Holter i Kenny Gilmore</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><hr /></span></div>Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7513734168842843579.post-19792562432848363232024-03-13T14:00:00.309+01:002024-03-13T14:00:00.132+01:00[Recenzja] Annette Peacock - "I'm the One" (1972)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><img alt="Annette Peacock - I'm the One" border="0" data-original-height="400" data-original-width="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEips-QegcHAeiaQAA3KRSZd0fDW14ihbDEuMSg15seL6z6KbWGppl7tZQwbuPfg5vKUBsG6RRfaQLC4HzWMHTbomrKY5X8q6ORh_XWf_M7MBbO6JhGTQtv0DGMPtQvmLPmBpZq-AuiXohuBRp8_T9rKp4j_SGT9yXZOoFkkHQZRxoALNVJOlpoDmutqeMg/s16000/IMG_1068.jpeg" title="Okładka albumu "I'm the One” Annette Peacock." /></div><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Zapewne niewielu muzyków odrzuciło ofertę wpółpracy od Davida Bowie. Być może zrobiła to tylko Annette Peacock. Uwagę Bowiego zwróciła swoim debiutanckim albumem "I'm the One", w którego nagraniu wziął udział jego ówczesny klawiszowiec Mike Garson. Peacock była jednak już wcześniej dobrze znana w środowisku, nazwijmy to, popowej awangardy. Koncertowała z samym Albertem Aylerem i pisała utwory dla swojego drugiego męża, jazzowego pianisty Paula Bleya (nazwisko zostawiła sobie jednak po pierwszym, jazzowym basiście Garym Peacocku). Razem z Bleyem eksperymentowała na jednym z pierwszych syntezatorów Mooga, będąc najpewniej pierwszą kobietą używającą takiego sprzętu profesjonalnie.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">"I'm the One" to album niezwykle eklektyczny. Psychodelia miesza się tu z blues rockiem, soulem, funkiem, jazzem, prymitywną formą elektroniki oraz wymykającymi się klasyfikacji eksperymentami. Samo nagranie tytułowe składa się z kilku zróźnicowanych segmentów. Początek - z dziwacznymi wokalizami, bigbandowymi dęciakami oraz masywnym, wyemancypowanym basem - brzmi jak skrzyżowanie zeuhlu z nurtem third stream. Ale już po chwili jest to melodyjna piosenka z bluesującą gitarą i skwierczącym syntezatorem. Potem następuje jeszcze humorystyczne przyśpieszenie, z bardziej zaawansowanymi zabawami Moogiem, oraz balladowe zwolnienie i podniosły, pełen soulowej żarliwości finał z <i>psującym się </i>syntezatorem. Nie wiem jakim cudem, ale klei się to w przekonującą całość. Annette pokazuje tu w pełni swoją muzyczną kreatywność oraz wokalną wszechstronność.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2023/10/carla-bley-escalator-over-the-hill-1971.html">[Recenzja] Carla Bley and Paul Haines - "Escalator Over the Hill" (1971)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Innym zwariowanym kawałkiem jest "Blood" - z początku wokalno-elektroniczny eksperyment, który zupełnie niespodziewanie - sorry za spoilery - zmienia się w konwencjonalnego bluesa z akompaniamentem pianina. Identyczny zabieg wykorzystano także w "One Way", który po awangardowym wstępie przeobraża się w bluesrockową balladę z organowymi i gitarowymi solówkami, typowym dla takiej muzyki tłem sekcji dętej oraz śpiewem pod Janis Joplin. "Gesture Without Plot", subtelną balladę z oszczędnym akompaniamentem pianina, poprzedza natomiast intrygujący wstęp w klimacie XX-wiecznej poważki czy, jak kto woli, muzyki z horrorów.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Zdarzają się tu jednak także nagrania bardziej jednoznaczne stylistycznie: fortepianowa ballada "7 Days", funkrockowy "Pony" czy akurat bardziej eksperymentalne "Been & Gone" i "Did You Hear Me Mommy?" - ten ostatni zbudowano wokół przypadkowych dżwięków wydobywanych z pianina przez małoletnie dziecko Bleyów. Obok autorskich kompozycji liderki na płycie znalazła się też interpretacja standardu "Love Me Tender", całkowicie pozbawiona tego staromodnego, kiczowatego sentymentalizmu oryginału Elvisa Presleya. W tej wersji jest to subtelnie zaaranżowana ballada, bardzo w stylu lat 70., z pełnym pasji, nie zawsze czystym śpiewem Peacock oraz (retro-)futurystycznymi wstawkami syntezatora.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2019/03/albert-ayler-trio-spiritual-unity-1965.html">[Recenzja] Albert Ayler Trio - "Spiritual Unity" (1965)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Tym, co spaja ten dziwny album, jest właśnie to charakterystyczne brzmienie Mooga oraz potężny, choć często <i>niepoprawny </i>śpiew Annette Peacock. Łatwy do postawienia "I'm the One" zarzut o przegięty eklektyzm nie ma tu racji bytu, bo jest w tym szaleństwie metoda. Wrażenie chaosu jest tu niewątpliwie zamierzone i czyni album tak intrygująco nieprzewidywalnym.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: red;">Ocena:<span style="font-size: large;"> 8/10</span></span></b></div><div style="text-align: justify;"><br /><hr /><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Annette Peacock - "I'm the One" (1972)</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">1. I'm the One; 2. 7 Days; 3. Pony; 4. Been & Gone; 5. Blood; 6. One Way; 7. Love Me Tender; 8. Gesture Without Plot; 9. Did You Hear Me Mommy?</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Skład: <span style="text-align: left;">Annette Peacock - wokal, pianino, elektryczne pianino, syntezatory, wibrafon; Mark Whitecage - saksofon altowy; Michael Moss - saksofon tenorowy; Perry Robinson - klarnet; Tom Cosgrove - gitara; Stu Woods - gitara basowa; Laurence Cook - perkusja; Rick Marotta - perkusja; Barry Altschul - instr. perkusyjne; Airto Moreira - instr. perkusyjne; Dom Um Romão - instr. perkusyjne; Orestes Vilató - instr. perkusyjne; Mike Garson - organy (1,6), pianino (1); Paul Bley - syntezatory i pianino (5,8); Glen Moore - gitara basowa (5); Apache Bley - pianino (9)</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><span style="text-align: left;">Producent: </span><span style="text-align: left;">Annette Peacock i Bob Ringe</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><hr /></span></div>Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-7513734168842843579.post-68195189024047899772024-03-11T14:00:00.344+01:002024-03-11T14:00:00.124+01:00[Recenzja] Joni Mitchell - "Song to a Seagull" (1968)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><img alt="Joni Mitchell - Song to a Seagull" border="0" data-original-height="400" data-original-width="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiKC7u9LPamuD0AH5MSnWKhF0QYxC-f0Ui-mW3kCJT_Rowh0RqofcSM3dzCTOWHPpk0mN0vXuL_8SR1eJlNZ9qFZPwISGlC2lT2TnEVus1i7Qim8C2jUX1kc3ngkDrj7H0V5EcUnATOhioh9s4wZNk148rQ-SKtGD1xKmrDVXUEgxCRzOwGWihAwOZwJOw/s16000/IMG_1066.jpeg" title="Okładka albumu "Song to a Seagull" Joni Mitchell." /></div><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Podczas miesiąca kobiet - w marcu publikuję tylko recenzje płyt, na których kluczową rolę odgrywają kobiety - nie mogło zabraknąć Joni Mitchell. Chyba pierwszej prawdziwej artystki pop, która samodzielnie prowadziła swoją karierę, nie unikając ambitnych poszukiwań, a dziś postrzeganej często jako najwybitniejsza i najbardziej wpływowa kompozytorka XX wieku. W trakcie ponad pięćdziesięcioletniej działalności Mitchell grywała w różnych stylach, także bardziej jazzowo w towarzystwie czołowych przedstawicieli gatunku, jednak najczęściej trzymała się blisko folku. Debiutancki "Song to a Seagull" - w niektórych krajach wydany bez żadnego tytułu - to akurat płyta utrzymana stricte w tej ascetycznej stylistyce amerykańskiego folku.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W momencie ukazania się tego albumu Mitchell miała już na koncie kompozycje, po które chętnie sięgali inni wykonawcy. Swoje wersje "Both Sides, Now" (znanego też jako "Clouds") oraz "Chelsea Morning" zdążyli już nagrać Judy Collins i Dave Van Ronk, a druga z nich pojawiła się też na debiucie Fairport Convention. Na kolejnej płycie zespołu znalazł się z kolei "Easter Rain". Po "Urge for Going" i "The Circle Game" sięgnął natomiast Tom Rush. "Both Sides, Now" w wersji Collins był nawet sporym przebojem. Mitchell nie zdecydowała się jednak zamieścić żadnego z tych utworów na swoim debiucie, choć niektóre z nich zarejestrowała w późniejszym czasie.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Kompozycje te po prostu nie pasowały tu tematycznie. "Song to a Seagull" jest albumem koncepcyjnym, z pierwszą stroną o podtytule "I Came to the City" i tekstach o tematyce miejskiej, a także stroną drugą, "Out of the City", celebrującą naturę oraz życie na wsi. Rozpoczęcie kariery tego rodzaju płyty to niejedyny i nawet nie największy przejaw artystycznych ambicji Mitchell już na tym etapie.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2023/05/csny-deja-vu-1970.html">[Recenzja] Crosby, Stills, Nash & Young - "Déjà Vu" (1970)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Utwory zawarte na "Song to a Seagull" to tylko glos i gitara akustyczna liderki. Jedynie w "Night in the City" pojawia się dodatkowo pianino liderki oraz gitara basowa Stephena Stillsa z Crosby, Stills and Nash. Za produkcję odpowiadał natomiast jego kolega z zespołu, David Crosby, który niestety nie uniknął popełnienia poważnych błędów. Jego pomysły na uzyskanie <i>czystego i naturalnego</i> dźwięku skończyły się zaszumieniem nagrań. W celu ratowania materiału konieczne było obcięcie wysokich tonów, przez co brzmienie albumu jest nieco płaskie.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Pozornie jest to więc bardzo prosta, podstawowa muzyka. Jednak Mitchell sporo tu kombinuje ze strojeniem gitary oraz stosuje bardziej niż zwykle w tym gatunku wyrafinowane harmonie i progresje akordów, czego najlepszym przykładem utwór tytułowy, "The Dawntreader" czy "The Pirate of Penance". Najbardziej wyróżniającym się - może nawet niezbyt pasującym do reszty - utworem jest wspomniany "Night in the City", energetyczny blues z trochę mniej minimalistycznym brzmieniem. Jednak w pozostałych utworach w zupełności wystarcza głos i gitara Joni, aby przykuć, a następnie utrzymać uwagę. W zasadzie każde nagranie posiada wyrazistą, niebanalną melodie, ze znakomicie poprowadzonymi liniami wokalnymi oraz idealnie dopełniającą je gitarą.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">"Song to a Seagull" nie jest ani najlepszą, ani najbardziej popularną płytą Joni Mitchell, ale bez wątpienia bardzo ważną. Artystka już tutaj pokazała się jako dojrzała kompozytorka, wokalistka i gitarzystka, udowadniając jednocześnie, że także kobieta może zachować pełną kontrolę artystyczną nad swoją twórczością i wybić się w tej zdominowanej wówczas przez mężczyzn dziedzinie sztuki, jaką jest muzyka.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: red;">Ocena:<span style="font-size: large;"> 8/10</span></span></b></div><div style="text-align: justify;"><br /><hr /><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Joni Mitchell - "Song to a Seagull" (1968)</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">1. I Had a King; 2. Michael from Mountains; 3. Night in the City; 4. Marcie; 5. Nathan La Franeer; 6. Sisotowbell Lane; 7. The Dawntreader; 8. The Pirate of Penance; 9. Song to a Seagull; 10. Cactus Tree</span></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Skład: <span style="text-align: left;">Joni Mitchell - wokal i gitara, pianino (3)<br />Gościnnie: Stephen Stills - gitara basowa (3)</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small; text-align: left;">Producent: David Crosby</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><hr /></span></div>Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-7513734168842843579.post-39929936879285655832024-03-09T14:00:00.399+01:002024-03-16T00:22:34.511+01:00[Recenzja] Moor Mother - "The Great Bailout" (2024)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><img alt="Moor Mother - The Great Bailout" border="0" data-original-height="400" data-original-width="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjFS2d2A2ujLf3R_mIe91bii31MujDc_SVTI13YXEkYRphH1WrPyrYujY_gNvsdborz1T68PFhP0J36UsY973Qyo3mRZCbH8xj8nf785zAe0zlh1yHUeMZwKoNVBDERnnX-aIWtj4vhwwwj66Xlyshx8bfiTy1udO-hxEZNOlDCIR6cayUVzW6g_tjKmP0/s16000/IMG_2024-03-07-184032.jpeg" title="Okładka albumu "The Great Bailout" Moor Mother." /></div><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: right;"><b>Płyta tygodnia 4.03-10.03</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W przypadku niektórych artystów proste zaszufladkowanie do jednego gatunku nie jest wcale takie łatwe. Przykładem może być amerykańska wokalistka, poetka i aktywistka Camae Ayewa, profesjonalnie znana jako Moor Mother. Swoją muzyczną karierę rozwija zarówno stojąc na czele Irreversible Entanglements, kwintetu mocno osadzonego w freejazzowej tradycji, jak i nagrywając własne płyty z całkiem współczesnym hip-hopem. Wśród tych ostatnich była i udana współpraca z Billym Woodsem ("Brass"), i dobrze pomyślana próba zainteresowania jazzowym dziedzictwem słuchającej rapu młodzieży ("Jazz Codes"). Artystka najwidoczniej jednak nie ma zamiaru zamykać się w tych niszach, bo jeśli nawet na właśnie wydanym "The Great Bailout" pojawiają się elementy jazzu czy hip-hopu, to w naprawdę śladowych ilościach.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2022/07/moor-mother-jazz-codes-2022.html">[Recenzja] Moor Mother - "Jazz Codes" (2022)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><b><br /></b></div><div style="text-align: justify;">Niezmienne są jedynie partie wokalne Ayewy, która w charakterystyczny dla siebie sposób recytuje własne, zaangażowane teksty. Te tradycyjnie dotyczą czarnoskórej społeczności, tym razem krążąc wokół brytyjskiego kolonializmu i przypominając chociażby, jak to Wielka Brytania jeszcze w XXI wieku wydawała miliony funtów na zadośćuczynienie dawnym handlarzom niewolników i posiadaczom tychże. Towarzyszy tym przemyśleniom bardziej niż dotąd eksperymentalny akompaniament, mieszczący się gdzieś pomiędzy ambientem i muzyką elektroakustyczną, czasem z dodatkiem glitchowej produkcji oraz jazzowych wstawek. Warstwa instrumentalna jest tu raczej minimalistyczna, choć niepozbawiona różnych niuansów.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Wydany już jako pierwszy singiel "Guilty" wprowadza w ten album raczej bezboleśnie. To akurat całkiem przystępne nagranie, w którym liderce towarzyszy melodyjny śpiew zaproszonych gości - Raii Was i Lonniego Holleya - oraz bardzo nastrojowy, quasi-ambientowy akompaniament harfy, smyczków i perkusjonaliów. Szkoda tylko, że długość dziesięciu minut znajduje być może uzasadnienie w tekście, ale nie w samej muzyce, która jest jednostajna i nie buduje żadnego napięcia. Póżniej jest już na szczęście bardziej konkretnie i na pewno nie monotonnie.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2023/09/irreversible-entanglements-protect-your-light-2023.html">[Recenzja] Irreversible Entanglements - "Protect Your Light" (2023)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W "All the Money" świetną atmosferę grozy tworzą partie spreparowanego pianina Vijaya Iyera, mocne, pierwotne bębny oraz upiorne chóry. "God Save the Queen" jest z kolei najbardziej konwencjonalnym kawałkiem w stylistyce jazz-rapu, z prostym beatem automatu oraz przyjemnymi solówkami trąbki. Dalsza cześć płyty utrzymana jest już konsekwentnie w mroczniejszym klimacie i eksperymentalnym podejściu do warstwy instrumentalnej. Zdecydowanie najdalej w tym kierunku idzie "Death by Longitude", który wydaje się kompletnym przeciwieństwem popowych piosenek. Ciekawe wypada tez mocno glitchowy "Liverpool Wins", a zwłaszcza rozbudowany "South Sea", z początku bardzo minimalistyczny, łączący elementy awangardowe z pieśniami niewolniczymi, jednak z czasem dochodzą ciepłe, melodyjne partie klarnetu Angel Bat Dawid, które w końcówce nabierają bardziej freejazzowego charakteru w duecie z organami. Pewnym zaskoczeniem może być instrumentalna miniatura "Spem in Alium" o intrygującej fakturze.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">"The Great Bailout" to tym większe zaskoczenie, że nie śledziłem singli i po nowym albumie Moor Mother spodziewałem się raczej kolejnej jazz-rapowej płyty. Ayewa postanowiła jednak poeksperymentować i wyszło to całkiem przekonująco, często autentycznie intrygująco, choć po stosunkowo przystępnym początku album skręca w rejony, które nawet dla części osób śledzących moje rekomendacje mogą okazać się bardzo wymagające.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: red;">Ocena:<span style="font-size: large;"> 8/10</span></span></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: #ffbe98;">Nominacja do płyt roku 2024</span></b></div><div style="text-align: justify;"><br /><hr /><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Moor Mother - "The Great Bailout" (2024)</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">1. Guilty; 2. All the Money; 3. God Save the Queen; 4. Compensated Emancipation; 5. Death by Longitude; 6. My Souls Been Anchored; 7. Liverpool Wins; 8. South Sea; 9. Spem in Alium</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Skład: <span style="text-align: left;">Moor Mother - wokal<br>Gościnnie: Lonnie Holley - wokal (1); Raia Was - wokal (1); Mary Lattimore - harfa (1); Alya Al-Sultani - wokal (2); Vijay Iyer - pianino (2); justmadnice - instrumenty (3); Kyle Kidd - wokal (4,7); Angel Bat David & Sistazz of the Nitty Gritty - instr. dęte (8)</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small; text-align: left;">Producent: Moor Mother</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><hr /></span></div>Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-7513734168842843579.post-23932218174439594342024-03-07T14:00:00.400+01:002024-03-07T14:19:46.213+01:00[Recenzja] Björk - "Medúlla" (2004)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><img alt="Björk - Medúlla" border="0" data-original-height="400" data-original-width="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhCi9PvDsIhW3RKS9kZadpEucf5rDDhrrX_XqxAGXiZnOd-oukj0l3a3WgNq_0jAekPi8W94A8zrfxzsJWRTwf9FIV9I7T-BFNBryRN3UZZKAtunusgoH1nM3CGMnDEKUx2F1wEy7uCcWsy9XkU6i2IfnTN11YPtlx7UdBtpH1Q_y8A8J1q1bmEPkX5wHs/s16000/IMG_1063.jpeg" title="Okładka albumu "Medúlla" Björk." /></div><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Po zdyskontowaniu dotychczasowych sukcesów komercyjnych składanką "Greatest Hits" - z repertuarem wybranym przez fanów w internetowym głosowaniu, co sprawiało wrażenie postępującego merkantylizmu - Björk postanowiła zaskoczyć i przygotować najbardziej ambitny do tamtej pory album. Właściwie było to efektem zmęczenia po żmudnych pracach nad "Vespertine", a konkretnie nad jej wielowarstwowymi podkładami instrumentalnymi. Tym razem artystka zdecydowała się więc niemal całkiem z nich zrezygnować.<span style="text-align: left;"> "Medúlla" to album w znacznej cześci a cappella, ze sporadycznym i minimalistycznym udziałem partii instrumentalnych. Sam tytuł oznacza rdzeń, bo niby tylko tyle zostało tu z muzyki Björk. Sugerowałoby to pewne zubożenie, co niekoniecznie jest prawdą.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2024/01/bjork-vespertine-2001.html">[Recenzja] Björk - "Vespertine" (2001)</a></b></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;">Artystka nie śpiewa tu oczywiście sama. Znaczy czasem śpiewa, jak w najbardziej ascetycznym, intymnym "Show Me Forgivness" czy składających się z kilku nałożonych na siebie ścieżek wokalnych "Öll Birtan" i "Miðvikudags", jednak to wszystko niespełna dwuminutowe miniatury. W pozostałych utworach t</span><span style="text-align: left;">owarzyszą jej, </span><span style="text-align: left;">w różnych konfiguracjach, </span><span style="text-align: left;">dwa chóry, kilku beatboxerów, facet naśladujący puzon, innuicka specjalistka od śpiewu gardłowego Tanya Tagaq, a do tego jeszcze Mike Patton z Faith No More i niewymagający przedstawienia Robert Wyatt. Wykorzystano też, </span><span style="text-align: left;">w stosunkowo ograniczonym zakresie,</span><span style="text-align: left;"> </span><span style="text-align: left;">studyjną technologią do obróbki wokali lub przetworzenia ich na sample. A czasem pojawiają się też <i>nieludzkie</i> dźwięki - syntetyczne basy czy pianino. O ile te pierwsze są raczej dyskretne, tak klawisze odgrywają istotna rolę w "Ancestors", jako akompaniament dla dziwacznych wokaliz Björk i Tagaq.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;">Udało się tu na pewno uniknąć poczucia, że ta muzyka jest w jakiś sposób wybrakowana. Już w "Pleasure Is All Mine" wielogłosowe partie wokalne, elektroniczny bas i beatboxing tworzą pełne, wielowarstwowe brzmienie. A w takim "Where Is the Line" przy pomocy samych głosów - w tym należącego do Pattona - udało się stworzyć naprawdę potężne brzmienie i wykreować niesamowitą, pogańską atmosferę. Wrażenie robi beat zapodawany przez Rahzela (niegdyś w The Roots), choć jeszcze bardziej nieopisane jest to, co wyczynia w "Who Is It" czy - tu z pomocą Dokaki - "Triumph of a Heart", nadając im wręcz tanecznego charakteru. Z bardziej intensywnych nagrań jest jeszcze "Oceania", z mocnym, prostym beatboxingiem Shlomo i dziwnymi wstawkami chóru. A także "Mouths Cradle" z najbardziej złożoną produkcją.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2023/12/lisel-patterns-2023.html">[Recenzja] Lisel - "Patterns for Auto-Tuned Voices and Delay" (2023)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Ale "Medulla" ma też bardziej subtelne oblicze, jak we wspomnianych wcześniej miniaturach czy niewiele dłuższej, poruszającej interpretacji islandzkiej pieśni "Vokuro", gdzie Bjork śpiewa jedynie z towarzyszeniem chóralnych wokaliz, znów tworząc fascynujący, pogański klimat. Albo w "Submarine", w którym kluczową rolę odgrywają charakterystyczne wokale Wyatta, zwielokrotnione i poddane odpowiedniej obróbce. Innym ciekawym przykładem wykorzystania studia jest "Desired Constellation", gdzie cały akompaniament dla Islsndki powstał z wokalnego, ale kompletnie odhumanizowanego sampla.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">"Medúlla" to niewątpliwie ciekawy eksperyment o całkiem ambitnych założeniach, ale także udany album w kategoriach popowych - bo to wciąż jedynie popowe piosenki z nietypowymi, dziwacznymi aranżacjami. Inaczej, niż na zeszłorocznym albumie Lisel, eksperymenty Björk sprowadzają się właściwie do samych aranżacji, a nie eksplorowania i poszerzania własnych możliwości wokalnych. To jednak wciąż bardzo kreatywne podejście do popu, a zachowanie pewnej przystępności - podważanej przez bardziej mainstreamowych słuchaczy - działa tu raczej na korzyść.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: left;"><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: red;">Ocena: <span style="font-size: large;">8/10</span></span></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><hr style="text-align: justify;" /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Björk - "Medúlla" (2004)</b></div></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">1. Pleasure Is All Mine; 2. Show Me Forgiveness; 3. Where Is the Line; 4. Vökuró; 5. Öll Birtan; 6. Who Is It (Carry My Joy on the Left, Carry My Pain on the Right); 7. Submarine; 8. Desired Constellation; 9. Oceania; 10. Sonnets / Unrealities XI; 11. Ancestors; 12. Mouth's Cradle; 13. Miðvikudags; 14. Triumph of a Heart</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Skład: Björk - wokal, programowanie (1,3,5,6,9,11-14), bas (1,6), pianino (11); Tanya Tagaq - wokal (1,6,11,12); Mike Patton - wokal (1,3); Robert Wyatt - wokal (7,9); Rahzel - beatboxing (1,3,6,12,14); Shlomo - beatboxing (9); Dokaka - beatboxing (14); Gregory Purnhagen - <i>ludzki puzon</i> (3,14); The Icelandic Choir - chór (1,3,4,8,10,11); The London Choir - chór (9); Peter Van Hooke - gong (1); Nico Muhly - pianino (9); Mark Bell - syntezator basowy (12), programowanie (1,3,6,9,12,14); Valgeir Sigurdsson - programowanie (1,3,6,7,9,12,14); Little Miss Spectra - programowanie (3); Matmos - programowanie (6); Olivier Alary - programowanie (8); Nick Ingham - dyrygent chóru</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Producent: Björk i Mark Bell</span></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: left;"><hr /></div>Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7513734168842843579.post-70613994890369795112024-03-05T14:00:00.287+01:002024-03-05T14:00:00.137+01:00[Recenzja] Portishead - "Dummy" (1994)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><img alt="Portishead - Dummy" border="0" data-original-height="400" data-original-width="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhJAP7L7sDXFnTklY8JGZw1C1DDlI5QSdcwyjVxeNS1sVmkHadPNIfwLQxjHENC17a09WXHtsA16sZN6sCdSMRPlAaYvwxnhKQk6d-vUQA_O7j46VXjv5OhQ88Cdilt8hVrIWjEMjbBuCONPyXzyd_HrgQx9vHF4j-Vj3qDLHixt6f9vvfch8I-7jp4czY/s16000/IMG_1059.jpeg" title="Okładka albumu "Dummy" Portishead." /></div><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Debiutancki album Portishead niewątpliwie należy do najsłynniejszych wydawnictw lat 90., ale też tych najbardziej kształtujących obraz tamtej dekady wśród słuchaczy. Największym wkładem "Dummy" w muzykę jest zapewne spopularyzowanie trip-hopu, bo samą stylistykę wymyśliła już dobre trzy lata wcześniej grupa Massive Attack. Trio Beth Gibbons, Geoffa Barrowa i Adriana Utleya wypracowało sobie jednak własny, wystarczająco wyrazisty i bardzo konsekwentny styl w ramach tej estetyki.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Elementy zaczerpnięte z hip-hopu - masywne, jednostajne perkusyjne loopy, skrecze i sample - zestawiono tu z większą melodyjnością, wolnym, majestatycznym tempem oraz subtelnym, choć trochę mrocznym, <i>nocnym</i> klimatem, inspirowanym ścieżkami dźwiękowymi kina noir. Razem tworzy to hipnotyczny efekt, który jednak pewnie nie byłby tak sugestywny bez śpiewu Gibbons. To jej partie budują tu odpowiedni nastrój i skupiają uwagę na sobie, czasem kosztem warstwy instrumentalnej. Barwą głosu Beth trochę mi przypomina Björk, śpiewa jednak w bardziej stonowany, choć emocjonalny sposób. To zresztą wszechstronna wokalistka, która sprawdziła się także w repertuarze klasycznym, wykonując III symfonię Góreckiego z Krzysztofem Pendereckim i Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia. Portishead swego czasu, na koncertówce "Roseland NYC Live", też zaliczył współpracę z orkiestrą i jest to jedno z bardziej udanych przedsięwzięć tego rodzaju.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2022/12/julee-cruise-floating-into-the-night-1989.html">[Recenzja] Julee Cruise - "Floating Into the Night" (1989)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Powyższy opis możnaby zastosować do każdego z dziesięciu zawartych tu utworów, jednak przed monotonią chronią przeróżne niuanse. A to gdzieś brzmienie zostanie wzbogacone o hammondy (np. "Wandering Star", "Numb"), gdzie indziej pojawią się smyczki ("Roads") lub ostrzejsza gitara (np. "Glory Box"). W pierwszym na płycie "Mysterons" takim dodatkiem są retro-futurystyczne dźwięki thereminu, pomagające kreować fascynujący klimat. Z kolei "Pedestal" zawiera bardzo nastrojową, jazzującą, choć <i>popsutą</i> skreczami solówkę na trąbce oraz partię basu w stylu muzyki Angelo Badalementiego do filmów Davida Lyncha. Twórczość Portishead zresztą też świetnie by do nich pasowała. Czasem zaś finalny efekt najwięcej zawdzięcza samplom, jak w "Strangers", gdzie w raczej mroczny utwór ciekawie wpleciono fragmenty pogodnego "Elegant People" Weather Report. Trochę więcej światła, przynajmniej w warstwie muzycznej, wprowadza też urocza piosenka "It's a Fire", choć nie na każdym wydaniu się znalazła i może w tym nie być przypadku.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Z muzycznego mainstreamu lat 90. to z pewnością jedna z bardziej udanych płyt, zwłaszcza pod względem umiejętnie i bardzo konsekwentnie wykreowanego klimatu, ale tez wyrazistych kompozycji czy wykonania, przede wszystkim wokalnego. W chwili wydania "Dummy" mógł się wydawać bardzo nowoczesną płytą, choć w rzeczywistości sporo tu elementów retro. Z dzisiejszej perspektywy debiut Portishead jest właściwie reliktem końca XX wieku - przynajmniej te elementy zaczerpnięte z klasycznego hip-hopu brzmią dziś archaicznie - ale niespecjalnie przeszkadza mi to podczas słuchania tak dobrego matetiału. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: red;">Ocena:<span style="font-size: large;"> 8/10</span></span></b></div><div style="text-align: justify;"><br /><hr /><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Portishead - "Dummy" (1994)</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">1. Mysterons; 2. Sour Times; 3. Strangers; 4. It Could Be Sweet; 5. Wandering Star; 6. It's a Fire*; 7. Numb; 8. Roads; 9. Pedestal; 10. Biscuit; 11. Glory Box</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">* poza oryginalnym wydaniem UK/ EU i winylowymi wznowieniami</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Skład: Beth Gibbons - wokal; Geoff Barrow - elektryczne pianino (1,3,4,10), programowanie (2,5,7-9,10), perkusja (6,7), aranżacja instr. smyczkowych (8); Adrian Utley - gitara (1-3,5,8,11), gitara basowa (6,7,8,9), theremin (1), aranżacja instr. smyczkowych (8)</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Gościnnie: Clive Deamer - perkusja (1,3,5,7-10); Neil Solman - elektryczne pianino (2,8), organy (2); Richard Newell - programowanie (4); Gary Baldwin - organy (5-7); Dave McDonald - flet nosowy (8); Strings Unlimited - instr. smyczkowe (8); Andy Hague - trąbka (9)</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Producent: <span style="text-align: left;">Portishead</span></span></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><hr /></div>Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-7513734168842843579.post-88647193787821876322024-03-03T14:00:00.268+01:002024-03-10T15:59:54.100+01:00[Recenzja] Maanam - "Maanam" (1981)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><img alt="Maanam - Maanam" border="0" data-original-height="400" data-original-width="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiTgcTd4gVZaObNZtQlpIEAD1qgydT8cU_JqSkZjyx3sAEE7NLT6PvsEdbSJEKDZ9_Uv-rv40kh2nI2UjU0AMwFI8SxWPuyjbUu1icT-BdXdiVHkezUa-MHK6MumBCP-yA7wbkNb2-rgYbtD5rIRFx-wFwdlrbStBkC3kKqjNl0ZKHwayam1R4HT23UJ9o/s16000/IMG_1057.png" title="Okładka albumu "Maanam" Maanam." /></div><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: right;"><b>Cykl "Polskie ejtisy" #3</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Pojawiły się już głosy, że w całym tym cyklu "Polskich ejtisów" chodzi o wzbudzanie kontrowersji i prowokowanie wielbicieli krajowego mainstreamu. A prawda jest taka, że wiele tych tzw. klasyków po prostu niedobrze się zestarzało. Zwłaszcza w konfrontacji z zachodnią muzyką, którą bezczelnie imitowano, korzystając z bardzo ograniczonego dostępu polskich słuchaczy do pierwowzorów. Nie zamierzam jednak w recenzjach z tej serii jedynie odbrązawiać albumów, których kult jest obecnie zupełnie irracjonalny. Istnieją też przecież wydawnictwa, które nieco lepiej znoszą próbę czasu i do niech należy choćby debiut Maanamu.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2024/01/lady-pank-1983.html">[Recenzja] Lady Pank - "Lady Pank" (1983)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Z dużym prawdopodobieństwem eponimiczny Maanam to pierwsza prawdziwie polska płyta nowofalowa. Wprawdzie kilka miesięcy wcześniej ukazał się "Helicopters" Porter Band - grupy założonej zresztą przez byłego muzyka Maanamu, Johna Portera - jednak ze względu na anglojęzyczne teksty i walijskie pochodzenie lidera można polemizować z jej polskością. Republika czy Lady Pank debiutowali pózniej. W chwili, gdy longplay się ukazał, nie było jeszcze nawet listy przebojów radiowej Trójki.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Historia grupy zaczęła się zresztą jeszcze w połowie poprzedniej dekady. Inicjatorem jej powstania był Marek Jackowski, wcześniej gitarzysta zespołów Anawa i Osjan. Początkowo stylistyka była podobna do tego ostatniego, nawiązując do tzw. muzyki świata, by z czasem ewoluować w rockowym kierunku, wraz z kolejnymi zmianami w składzie. Na pierwszym albumie Jackowskiemu towarzyszy jego żona Kora przy mikrofonie, gitarzysta Ryszard Olesiński i jego brat Krzysztof - niewidoczny na okładce, bo w chwili robienia tego zdjęcia był już basistą grającego fusion Laboratorium - a także perkusista Paweł Markowski, choć w części kawałków zdążył jeszcze zagrać Ryszard Kupidura, także nieobecny na fotce.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2024/01/oddzial-zamkniety-1983.html">[Recenzja] Oddział Zamknięty - "Oddział Zamknięty" (1983)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">O tym, że grupę tworzyli muzycy nieco starsi, niż ci z zachodnich kapel nowofalowych, świadczyć może przywiązanie do bluesa, mocno słyszalne w balladzie "Szał niebieskich ciał", albo obecność nastrojowego, nieco sentymentalnego instrumentala "Miłość jest cudowna". W obu przypadkach jest to bardzo udana odskocznia od energetycznych kawałków w rodzaju wykonanych z niemal punkową zadziornością "Żądza pieniądza", "Karuzela marzeń" czy "Szare miraże". W najlepszym na płycie "Stoję, stoję, czuję się świetnie" ewidentnie słychać wpływ Talking Heads i wypada to niewiele gorzej od oryginału, a w pokrewnym stylistycznie "Biegnij razem ze mną" na saksofonie zagrał sam Zbigniew Namysłowski, niestety wpisując się w ten stricte rozrywkowy charakter zespołu, zamiast pociągnąć go w ciekawszą stronę. Na płycie znalazł się też grany do dziś przez stacje radiowe "Buenos Aires", który jednak z całej płyty najmniej mnie przekonuje - nie wiem tylko, czy to przez to jego ogranie, czy faktycznie jest tu najbardziej banalnym fragmentem.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Wykonane jest to wszystko całkiem kompetentnie, jednak żaden z instrumentalistów nie błyszczy tu jakoś szczególnie. Niewątpliwie największym atutem Maanamu była całkiem charyzmatyczna, wszechstronna Kora, której śpiew nadaje tym kawałkom wyrazistości i rozpoznawalności. W polskim mainstreamie lat 80. mógł się z nią równać chyba tylko Grzegorz Ciechowski.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: red;">Ocena: <span style="font-size: large;">7/10</span></span></b></div><div style="text-align: justify;"><br /><hr /><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Maanam - "Maanam" (1981)</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">1. Stoję, stoję, czuję się świetnie; 2. Boskie Buenos (Buenos Aires); 3. Biegnij razem ze mną; 4. Miłość jest cudowna; 5. Żądza pieniądza; 6. Karuzela marzeń; 7. Oddech szczura; 8. Szał niebieskich ciał; 9. Szare miraże</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Skład: Olga "Kora" Jackowska - wokal; Marek Jackowski - gitara; Ryszard Olesiński - gitara; Krzysztof Olesiński - gitara basowa; Paweł Markowski - perkusja (1,4,6-8); Ryszard Kupidura - perkusja (2,3,5,9)</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Gościnnie: Zbigniew Namysłowski - saksofon altowy (3)</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Producent: Iwona Thierry</span></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><hr /></div>Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.com33tag:blogger.com,1999:blog-7513734168842843579.post-75138019869296581802024-03-01T14:00:00.294+01:002024-03-11T10:02:27.168+01:00[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><img alt="Muzyczne premiery marzec 2024" border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjQz4nxCWDepvFvwAdjB6EftNVekdwKwNaeyKiclswM_eGs_Axi1S4XbwacGUQaA1Y8JyHLfFqB5wtfErwynsnCVBZRnJE24MKVndaQO-v69z2KQgV6KpALxYjxq7jNMXXfM7ED5rTmNmjCr_u2nkYEaN5hFN7aYh3DjY0T79JXpFq0bxIviDfJBSUr_wQ/s16000/IMG_1055.jpeg" title="Premiery płytowe marca 2024" /></div><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Sporo różnorodnej muzyki ukaże się w marcu, ale tak się złożyło, że wszystkie najbardziej interesujące mnie tytuły to płyty stworzone przez kobiety: Julię Holter, Moor Mother, <span style="text-align: left;">Amirthę Kidambi oraz Alice Coltrane. To niepowtarzalna okazja, by zorganizować tu <b>miesiąc kobiet</b>, z recenzjami wyłącznie takich albumów, na których kluczową rolę odgrywa kobieta. Chociaź tego typu płyty regularnie opisuję, to nazbierało się też sporo zaległości. Co do premierowych wydawnictw niespełniających tego kryterium, to na </span><span style="text-align: left;">ewentualne recenzje będą musiały poczekać co najmniej do kwietnia. Chyba że załapią się do </span><b><a href="https://pablosreviews.blogspot.com/search/label/p%C5%82yta%20tygodnia">Płyt tygodnia</a></b>, które od teraz będą prezentowane w weekendy.</div><h2 style="text-align: left;">Muzyczne premiery marca 2024</h2><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>1 marca:</b></div><ul style="text-align: left;"><li>Ben Frost - <i>Scope Neglect</i></li><li>Bruce Dickinson - <i>The Mandrake Project </i></li><li>Christian Wolff / Wendy Eisenberg [kompozytor: Morton Feldman / Christian Wolff] - <i>The Possibility of a New Work for Electric Guitar </i></li><li>Emile Parisien Quartet - <i>Let Them Cook</i></li><li>Horse Lords - <i>As It Happened: Horse Lords Live </i></li><li>Max Richter - <i>Spaceman</i></li><li>Nils Frahm - <i>Day</i></li><li>Ruth Goller - <i>Skyllumina</i></li><li>Sam Newsome & Max Johnson - <i>Tubes </i></li><li>Squarepusher - <i>Dostrotime</i></li><li>The Who - <i>Live at Shea Stadium 1982</i> [archiwalia]</li><li>Yard Act - <i>Where's My Utopia?</i></li></ul><div><div><br /><br /><b>2 marca:</b></div><div><ul style="text-align: left;"><li>David Shea - <i>The Ship</i></li></ul><br /><br /><b>8 marca:</b></div><div><ul style="text-align: left;"><li>Chris Potter / Brad Mehldau / John Patitucci / Brian Blade - <i>Eagle's Point</i></li><li>Dave Harrington, Max Jaffe & Patrick Shiroishi - <i>Speak, Moment</i></li><li>Eva-Maria Houben & John Hudak - <i>Paloma Wind</i></li><li>The Jesus and Mary Chain - <i>Glasgow Eyes</i></li><li>Judas Priest - <i>Invincible Shield</i></li><li>Kahil El’Zabar’s Ethnic Heritage Ensemble - <i>Open Me, a Higher Consciousness of Sound and Spirit </i></li><li>Kim Gordon - <i>The Collective</i></li><li>Moor Mother - <i>The Great Bailout</i></li><li>The Rolling Stones - <i>Live at the Wiltern</i> [archiwalia]</li></ul></div><div><br /><br /><b>15 marca:</b></div><div><ul style="text-align: left;"><li>Amirtha Kidambi's Elder Ones - <i>New Monuments</i></li><li>Ava Mendoza & Dave Sewelson - <i>Of It but Not Is It</i></li><li>Four Tet - <i>Three</i></li><li>Harutaka Mochizuki et Michel Henritzi - <i>Nagori</i><br /></li><li>Jethro Tull - <i>The Château D'Hérouville Sessions</i> [archiwalia]</li><li>Lustmord - <i>Much Unseen Is Also Here</i></li><li>The Messthetics & James Brandon Lewis - <i>The Messthetics and James Brandon Lewis</i></li><li>Signe Emmeluth - <i>BANSHEE<br /></i></li></ul></div><div><br /><br /><b>22 marzec:</b></div><div><ul style="text-align: left;"><li>Alice Coltrane - <i>The Carnegie Hall Concert</i> [archiwalia]</li><li>Bill Orcutt - <i>Four Guitars Live</i></li><li>Ill Considered - <i>Precipice</i></li><li>Julia Holter - <i>Something in the Room She Moves </i></li><li>Nat Birchall Unity Ensemble - <i>New World</i></li><li>Skee Mask - <i>ISS010</i> EP</li><li>Stian Westerhus & Maja S. K. Ratkje - <i>All Losses Are Restored</i></li><li>Valentina Magaletti - <i>Lucha Libre</i> EP</li></ul></div></div><div><br /></div><div><br /></div><div><b>29 marca:</b></div><div><ul style="text-align: left;"><li>Present - <i>This Is NOT the End</i></li><li>Ride - <i>Interplay</i></li><li>Sonny Rollins - <i>A Night at the Village Vanguard: The Complete Masters </i>[archiwalia]</li></ul></div><div><br /></div><div><br /><hr /></div>Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.com27tag:blogger.com,1999:blog-7513734168842843579.post-37286036376426041162024-02-29T14:00:00.270+01:002024-02-29T14:00:00.129+01:00[Recenzja] Fire! - "Testament" (2024)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><img alt="Fire - Testament" border="0" data-original-height="400" data-original-width="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjB8jCJuUF39vVb2gFu0T55q0CXGTM17SxMwamJqChsGnb008zjkqM0e51BldevXnVpTdL-gaxQUWpUTzS0DqitAnBprkidAfFTiBvCuU1vvDopLOWUgc-Ah6-3lsKN0IJkcxBKH3QojTpDGWOwEKEdBmWqFKQhSynXmb6VeJByxDK01h4cIrZCaDgmgwc/s16000/IMG_1005.png" title="Okładka albumu "Testament" Fire." /></div><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: right;"><b>Płyta tygodnia 23.02-29.02</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Jeśli można być czegoś pewnym w fonograficznym roku kalendarzowym, to nowego albumu - a przynajmniej koncertówki czy EPki - tria Fire! lub jego rozbudowanego wcielenia Fire! Orchestra. W zeszłym roku pod tym drugim szyldem ukazał się monumentalny "Echoes", w którego nagraniu uczestniczyło ponad czterdziestu muzyków. Tym razem skład został ograniczony do absolutnego minimum. Na płycie słychać wyłącznie barytonowy saks - i sporadyczne pokrzykiwania - Matsa Gustafssona, bas Johana Berthlinga oraz bębny Andreasa Werlina. Żadnej elektroniki, fletów czy grających na dodatkowych instrumentach gości, co dotąd było na płytach Fire! normą. Cały materiał zarejestrowano w trakcie dwóch dni, prosto na analogową taśmę, bez żadnych dogrywek i żmudnych miksów. Wszystko to zgodnie ze szkołą Steve'a Albiniego, w którego studiu i z którego pomocą album powstawał.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2023/04/fire-orchestra-echoes-2023.html">[Recenzja] Fire! Orchestra - "Echoes" (2023)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W takiej surowej wersji trio wypada wcale nie mniej ekscytująco. Naprawdę świetny jest otwieracz "Work Song for a Scattered Past", w którym dosadny, nieśpieszny i na swój sposób chwytliwy groove sekcji rytmicznej stanowi podkład dla z początku melodyjnych, ale z czasem coraz bardziej agresywnych, przy czym porywających partii saksofonu. Muzycy na jeszcze większy ascetyzm stawiają w hipnotycznym "The Dark Inside of Cabbage", prowadzony linią basu złożoną z zaledwie dwóch dźwięków i jednostajną perkusją, którym towarzyszą tym razem bardziej oszczędne rzężenia barytonu. Wszystko to jednak zmierza do satysfakcjonującej kulminacji z drugiej połowy, kiedy utwór na chwilę nabiera większej intensywności.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Mając tak ograniczone możliwości, zespół stara się nieco zniuansować poszczególne utwory, aby nie brzmiały do siebie zbyt podobnie. I tak w "Four Ways of Dealing With One Way" zamiast jednostajnego, wyrazistego rytmu są kotłujące się bębny oraz wycofany bas, a partie saksofonu tym razem wypadają bardziej nastrojowo. Jedynie tempo pozostaje raczej wolne, a klimat - minorowy. W pierwszych minutach "Running Bison. Breathing Entity. Sleeping Reality." Gustafsson wciąż gra w subtelniejszy, bardziej melodyjny sposób, ale wraca wyrazisty groove. W dalszej części nie zabrakło wzrostu dynamiki i ostrzejszych, wręcz freejazzowych solówek na barytonie. W finałowym "One Testament. One Aim. One More to Go. Again." bardziej rozluźniona gra Werlina i Berthlinga łączy się z kolei z pełnymi emocji, coraz bardziej ekspresyjnymi, a póżniej wyciszonymi dźwiękami saksofonu.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2018/02/fire-the-hands-2018.html">[Recenzja] Fire! - "The Hands" (2018)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Odkąd tylko poznałem Fire! (i Fire! Orchestrę) za sprawą albumu "The Hands" sprzed sześciu lat, zespół właściwie co roku wydaje albumy, które okazują się pewniakami do rocznego podsumowania. W przypadku "Testament" będzie najpewniej tak samo. To kolejny świetny album, na którym pomimo ograniczenia instrumentarium do absolutnego minimum, udało się zachować rozpoznawalność, a także - i to chyba najważniejsze - dowieźć naprawdę intrygujący oraz, na ile było to w takim składzie możliwe, zróżnicowany materiał.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b style="color: red; text-align: left;">Ocena:<span style="font-size: large;"> 8/10</span></b></div><div style="text-align: justify;"><div style="text-align: left;"><br /></div><div style="text-align: left;"><b style="text-align: justify;"><span style="color: #ffbe98;">Nominacja do płyt roku 2024</span></b></div><div style="text-align: left;"><br /></div><span style="text-align: left;"><hr /><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><b>Fire! - "Testament" (2024)</b></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small; text-align: left;">1. Work Song for a Scattered Past; 2. The Dark Inside of Cabbage; 3. Four Ways of Dealing With One Way; 4. Running Bison. Breathing Entity. Sleeping Reality.; 5. One Testament. One Aim. One More to Go. Again.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small; text-align: left;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small; text-align: left;">Skład: Mats Gustafsson - saksofon barytonowy; Johan Berthling - gitara basowa; Andreas Werlin - perkusja</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small; text-align: left;">Producent: Fire!</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><hr /></span></div>Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.com21tag:blogger.com,1999:blog-7513734168842843579.post-20767221113089212792024-02-27T14:00:00.293+01:002024-02-27T14:00:00.211+01:00[Recenzja] Shuggie Otis - "Inspiration Information" (1974)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><img alt="Shuggie Otis - Inspiration Information" border="0" data-original-height="400" data-original-width="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjZQQcOIExWyExSFsZRePH5Ri7mUQUviYLgOLuqZNdAueC-CDDFdQajg9MPlPY2Eih1T4fwX5un9p9I1IcR6q-Nchb9gTXAK8DkiZlmzk2KokGn-mmCR6pqvuKpm8C3ynOcTMc8WvCTNDry_btXTBG3L3lXpFhuJpFFyIzN7_ID-nLKKxcw23V6UjQeqTg/s16000/IMG_1041.jpeg" title="Okładka albumu "Inspiration Information" Shuggie'ego Otisa." /></div><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Nie spieszył się Shuggie Otis z nagrywaniem swojego trzeciego albumu. Sesje na "Inspiration Information" zaczęły się już w 1971 roku, zapewne wkrótce po zakończeniu prac nad poprzednim "Freedom Flight". Skończyły się natomiast dopiero trzy lata póżniej, w roku wydania płyty. W latach 70. taka przerwa wydawnicza mogła dziwić, choć w kontekście późniejszego zniknięcia Otisa ze sceny - kolejny album wydał po ponad czterech dekadach - właściwie nie ma znaczenia. Przedłużające się nagrania nie wynikały bynajmniej z lenistwa, a raczej nadmiaru obowiązków, jakie wziął na siebie artysta, który samodzielnie napisał, zaaranżował i wyprodukował materiał, a do tego jeszcze wykonał wszystkie partie wokalne, gitarowe, klawiszowe oraz perkusyjne, korzystając z pomocy muzyków sesyjnych jedynie do wykonania raczej niespecjalnie wyeksponowanych partii dęciaków, smyczków i harfy.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2023/08/shuggie-otis-freedom-flight-1971.html">[Recenzja] Shuggie Otis - "Freedom Flight" (1971)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">"Inspiration Information" odchodzi od eklektyzmu poprzedniego albumu w kierunku psychodelicznego soulu. Zwraca uwagę dość nowoczesne, jak na tamte czasy, brzmienie - wykorzystujące na szeroką skalę wciąż niezbyt wówczas rozpowszechniony automat perkusyjny. Użyty tu jednak został z dobrym smakiem, całkiem naturalnie wtapiając się w te ciepłe, soulowe brzmienia. Nie jest to jednak typowa dla tego stylu płyta, choć może tak sugerować rozpoczynająca ją kompozycja tytułowa. To bardzo sympatyczna, melodyjna piosenka, która stała się nawet pomniejszym hitem, osiągając 56. miejsce na amerykańskiej liście R&B. Świetne są te wielogłowy, puls basu, solo gitary czy organowe tło - i pomyśleć, że za wszystko to odpowiada jeden człowiek. Ale co ciekawe, na płycie nie ma wielu piosenek. Jeszcze tylko bardziej nastrojowa "Island Letter" oraz funkowo rozbujane "Sparkle City", "Aht Uh Mi Hed" i "Happy House", przy czym ta ostatnia nie trwa nawet półtora minuty. Wszystkie naprawdę niezłe, ale jednak pozostające trochę w cieniu otwieracza.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Druga połowa albumu jest już w całości zdominowana przez instrumentalne utwory, odbiegające od tych soulowych klimatów. "Rainy Day" to kawałek utrzymany w nocnym, nieco sentymentalnym nastroju, a stylistycznie gdzieś pomiędzy staromodnym jazzem i tradycyjnym popem; mogłaby to być ścieżka dźwiękowa jakiegoś czarno-białego filmu. Dla odmiany "XL-30", oparty na brzmieniach klawiszowych i bardziej wypuklonym rytmie, musiał brzmieć wtedy naprawdę futurystycznie. Równie intrygująco, nawet obecnie, wypada subtelny "Pling!", łączący ówczesne nowinki techniczne z bardziej klasycznym brzmieniem elektrycznego pianina, wibrafonu i dęciaków. Z przymróżeniem oka można stwierdzić, że Otis jakby trochę antycypuje tu stylistykę ambient techno. Finałowy "Not Available" to już powrót do energetycznego funku, tylko w wersji instrumentalnej, dającej bardziej wykazać się gościom.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2023/09/stevie-wonder-talking-book-1972.html">[Recenzja] Stevie Wonder - "Talking Book" (1972)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Cztery bonusy dołączone w streamingu i na niektórych kompaktowych wznowieniach to po prostu fragmenty "Freedom Flight" - z nimi album jest jeszcze lepszy, ale dodanie ich tutaj to przedziwna decyzja, a oba longplaye warto jednak przesłuchać w całości.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">"Inspiration Information" w momencie wydania nie był sukcesem sprzedażowym, docierając ledwie do 181. miejsca w Stanach. Dopiero z czasem zyskał kultowy status, gdy utwory z tej płyty okazały się fantastycznym żródłem sampli, a swoje dorzucił Prince, informując o inspiracji Shuggie Otisem. Trudno mi ocenić, jak ten album wypada w kategorii soulu, być może odstrasza gatunkowych purystów, ale wszelkie urozmaicenia niewątpliwie czynią ten longplay ciekawszym i bardziej przystępnym dla osób słuchających na co dzień raczej innej muzyki.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: red;">Ocena:<span style="font-size: large;"> 8/10</span></span></b></div><div style="text-align: justify;"><br /><hr /><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Shuggie Otis - "Inspiration Information" (1974)</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">1. Inspiration/Information; 2. Island Letter; 3. Sparkle City; 4. Aht Uh Mi Hed: 5. Happy House; 6. Rainy Day; 7. XL-30; 8. Pling!; 9. Not Available</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Skład: <span style="text-align: left;">Shuggie Otis - wokal, gitara, gitara basowa, instr. klawiszowe, wibrafon, instr. perkusyjne, automat perkusyjny: Jack Kelso - saksofony, flet; Ron Robbins - trąbka; Curt Sletten - trąbka; Jim Prindle - puzon; Doug Wintz - puzon; Jeff Martinez - waltornia; Carol Robbins - harfa; Brian Asher, Steve Boone, D. Jones, J. Parker, Barbara Porter, Louis Rosen, N. Roth, Marcia Zeavin, T. Ziegler - instr. smyczkowe</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><span style="text-align: left;">Producent:</span><span style="text-align: left;"> Shuggie Otis</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><hr /></span></div>Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7513734168842843579.post-16272697908373111222024-02-25T14:00:00.372+01:002024-02-25T14:00:00.358+01:00[Recenzja] Can - "Live in Paris 1973" (2024)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><img alt="Can - Live in Paris 1973" border="0" data-original-height="400" data-original-width="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi1_KlLt8Ua2_TLnnY9OSckfNx-CXScMHjm7R9183G8u4ZmCmIUtWZ8ZGxZa1i6qQWEpdWQPOv1wSYZ7TnGLC2PZSU6i8YlijjNUbNycdUVmURyuOf1BvlTHUxpRXZ_41ZqJVSIjQkrs-tbT7g_CCq5i48MWKRsVSmgwJ8uQ4dZM-qQbs0RzwyFopdm5sQ/s16000/IMG_1004.png" title="Okładka albumu "Live in Paris 1973" Can." /></div><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Trochę się już obawiałem, że seria archiwalnych koncertówek Can nie będzie kontynuowana. Na szczęście, pomimo zeszłorocznej przerwy, właśnie ukazała się czwarta jej odsłona. Tym razem sięgnięto jeszcze głębiej do szuflady, wybierając najstarszy jak dotąd materiał. "Live in Paris 1973" to zapis występu z 23 lutego '73 w słynnej paryskiej sali koncertowej L'Olympia. Był to jeden z ostatnich koncertów w tym najbardziej klasycznym kwintecie, z wokalistą Damo Suzukim.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Premiera wydawnictwa zbiegła się zresztą w czasie z wieścią o śmierci tego muzyka. Z Can Suzuki nagrał trzy najsłynniejsze, najbardziej cenione albumy: "Tago Mago", "Ege Bamyasi" i "Future Days", po czym na wiele lat wycofał się z grania w związku ze wstąpieniem do Świadków Jehowy. W ostatnich latach, mimo walki z toczącą go od dekady chorobą nowotworową, był znów aktywny, koncertując z młodszymi grupami, jak black midi czy Spiritczualic Enhancement Center.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2022/05/damo-suzuki-arkaoda-2022.html">[Recenzja] Damo Suzuki & Spiritczualic Enhancement Center - "Arkaoda" (2022)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Paryski występ Can był już wcześniej dostępny w formie bootlegów, jednak na potrzeby oficjalnego wydania odświeżono oryginalne taśmy, w co zresztą osobiście zaangażował się Irmin Schmidt - ostatni żyjący muzyk klasycznego składu, choć także najstarszy - z pomocą Renégo Tinnera. Poprzednie części, może poza inaugurującym serię "Live in Stuttgart 1975", eufemistyczne mówiąc nie zachwycają brzmieniem, choć nie ma też strasznej tragedii. Niestety, i tym razem nie udało się zbyt wiele wydobyć z takiej sobie rejestracji.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Brzmienie jest tu na poziomie przyzwoitego bootlega - dobrze słychać wszystkie instrumenty oraz wokal, nie ma zniekształceń dźwięku czy zagłuszania zespołu przez publiczność, ale jednak jakość wyraźnie odstaje od profesjonalnie nagranych koncertówek z tamtych lat. Największym problemem jest jednak to, że ostatni utwór gwałtownie się urywa w trakcie wciągającej improwizacji. Rozumiem, że dalsza część po prostu nie została z jakiegoś powodu zarejestrowana - zapewne skończyła się taśma - ale na potrzeby tego wydawnictwa można było końcówkę nagrania stopniowo wyciszać, żeby nie urywało się to tak topornie.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b> Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2021/05/can-live-in-stuttgart-1975.html">[Recenzja] Can - "Live In Stuttgart 1975" (2021)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Podobnie jak w przypadku poprzednich odsłon serii, poszczególne utwory nie mają tytułów, a jedynie kolejne liczebniki w języku niemieckim. Godna podziwu konsekwencja, jednak bootlegi zawierają normalną tracklistę i chyba jednak lepiej byłoby ją po prostu przepisać, dla ułatwienia rozpoznania poszczególnych kompozycji, które często mocno się różnią od studyjnych pierwowzorów. Dominuje tu materiał z wciąż najnowszego wówczas "Ege Bamyasi" - "Future Days" ukazał się blisko pół roku po tym występie, prawdopodobnie nie był jeszcze nagrany ani nawet skomponowany.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Niemal nie do poznania zmienił się "One More Night", w którym mocno uwypuklono funkowy groove, co w połączeniu z psychodeliczną gitarą, fusionowymi klawiszami i swobodniejszą, jamową formą zbliża go nieco do muzyki z ówczesnych koncertów Milesa Davisa, ale z dodatkiem szalonych wokali Damo zamiast dęciaków. Piosenka "Spoon", zagrana zdecydowanie szybciej i ostrzej od studyjnego pierwowzoru, staje się z kolei pretekstem do porywających improwizacji, granych z rockowym czadem, fantastyczną interakcją muzyków i niesamowitą wyobraźnią. Świetnie rozimprowiziwany jest też "Vitamin C", zachowujący jednak tę niewiarygodną precyzję sekcji rytmicznej, zwłaszcza w partiach Liebezeita. Szkoda tylko, że nie zarejestrowało się całe wykonanie.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2018/10/can-ege-bamyasi-1972.html">[Recenzja] Can - "Ege Bamyasi" (1972)</a></b></div><div style="text-align: justify;"> </div><div style="text-align: justify;">W repertuarze znalazły się także dwa całkowicie unikalne utwory, z których sam "Whole People Queueing" - to tytuł z bootlega, więc niekoniecznie oficjalny - trwa dobrze ponad pół godziny. To coś w rodzaju hindustańskiej ragi odpowiednio przefiltrowanej przez krautrockowy styl Can. Zaczyna się całkiem subtelnie i melodyjnie, a potem rozwija w nieco bardziej pokręcone rejony. Ponownie zachwyca znakomita interakcja oraz wyobraźnia kwintetu. Każdy instrument pełni tu równoważną rolę, ale w momentach z wokalem Damo to on skupia na sobie najwięcej uwagi. "Stars and Lines" - kolejny tytuł, który pojawił się wyłącznie na bootlegach - trwa już <i>tylko</i> kwadrans. Zaczyna się piosenkowo, ale to jedynie pretekst do kolejnej świetnej improwizacji, która staje się coraz bardziej odjechana, bliska drugiej płyty "Tago Mago".</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">"Live in Paris 1973" to niewątpliwie najlepsza z dotychczasowych odsłon tej serii. Pod względem brzmienia czy wykonania instrumentalnego na pewno nie ustępuje poprzednim częściom, choć też raczej ich nie przewyższa. Ogromnym atutem jest jednak obecność Damo Suzukiego, dzięki czemu w końcu otrzymaliśmy oficjalny materiał koncertowy, który pokazuje pełny obraz Can z najlepszego okresu, z całym tym szaleństwem, które wnosił wokalista. Nie wiem, czy w archiwach uda się znaleźć jeszcze coś równie ekscytującego, ale niech ta seria dalej się rozrasta.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: red;">Ocena:<span style="font-size: large;"> 9/10</span></span></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: #ffbe98;">Nominacja do archiwaliów roku 2024</span></b></div><div style="text-align: justify;"><br /><hr /><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Can - "Live in Paris 1973" (2024)</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">1. Eins (Whole People Queueing); 2. Zwei (One More Night); 3. Drei (Spoon); 4. Vier (Stars and Lines); 5. Fünf (Vitamin C)</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Skład: Damo Suzuki - wokal; Irmin Schmidt - instr. klawiszowe; Michael Karoli - gitara; Holger Czukay - gitara basowa; Jaki Liebezeit - perkusja</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Producent: Irmin Schmidt i René Tinner</span></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><hr /></div>Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7513734168842843579.post-33406350160894062012024-02-23T14:00:00.262+01:002024-02-23T14:00:00.355+01:00[Recenzja] Julia Holter - "Loud City Song" (2013)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><img alt="Julia Holter - Loud City Song" border="0" data-original-height="400" data-original-width="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGi1FsQODjszpTMthu8g28M5q9N-cEDdQhCE1Wjyk4EPaPDB_1oSG5_IYTFmkoRMpcMZAlkyw-MGc7exWvq4c8kG2x1EIPVfK9GfTXRwA6uaZRzLfPIpysoAvBsc4iQkfOMr86tEr92Ko9d3wxoIgy5R9KFCMFkFWVni7Eh0vUOdvmTWQD5gC8l0T431E/s16000/IMG_1037.jpeg" title="Okładka albumu "Loud City Song" Julii Holter." /></div><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Dzięki "Ekstasis" o Julii Holter zrobiło się dość głośno w niezalu, a w efekcie pojawiła się możliwość nagrania kolejnej płyty dla nieco większej, choć wciąż niezależnej wytwórni Domino. W praktyce oznaczało to choćby przeniesienie się z własnej sypialni, gdzie dotąd powstawała większość nagrań artystki, do profesjonalnego studia nagraniowego. I zaangażowanie całej grupy sesyjnych muzyków, którzy znacząco wzbogacili brzmienie, wcześniej ograniczające się niemal wyłącznie do wokalu, instrumentów klawiszowych oraz automatu perkusyjnego. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">"Loud City Song" to swego rodzaju album koncepcyjny, opowiadający o życiu w wielkim, głośnym mieście. Punktem wyjścia była kompozycja "Maxim's I", zainspirowana fragmentem musicalu "Gigi" - odrzut z "Ekstasis", który nie pasował tam tematycznie. To przyjemna, melodyjna piosenka o bogatej, nieco baroque-popowej aranżacji ze smyczkami i sekcją dętą, tworzących jednak dość subtelny, nocny nastrój. Kompozycja powraca też w bardziej eksperymentalnej wersji "Maxim's II", o swobodniejszej formie, z większą rolą elektroniki, mniej konwencjonalnym podejściem do partii wokalnych i perkusyjnych oraz zdecydowanie jazzowymi dęciakami w potężnym finale.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2024/02/julia-holter-ekstasis-2012.html">[Recenzja] Julia Holter - "Ekstasis" (2012)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Oba te nagrania doskonale pokazują, czego spodziewać się po całym albumie nie tylko pod względem tekstowym, ale także klimatu i ogólnie muzycznym. "Loud City Song" kluczy pomiędzy podejściami popowym a artystycznym, nigdy nie opowiadając się zdecydowanie po jednej stronie. Przy czym daje się zauważyć, że Julka rzadziej wdaje się w eksperymenty, co zapewne ma związek z tym - co też doskonale tu słychać - że czuła się coraz pewniej jako wokalistka i kompozytorka. Ten longplay to przede wszystkim zbiór bardzo sprawnie napisanych, zaaranżowanych i wykonanych piosenek.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Pomimo rozbudowanego składu nie zabrakło tu jednak też oszczędności znanej z wcześniejszych dokonań. Najbardziej oczywistem przykładem jest oniryczny "He's Running Through My Eyes", oparty głownie na spogłosowanym wokalu i pianinie. Albo "World", zaczynający się intymnym śpiewem a cappella, do którego dopiero z czasem dołącza nieco staromodna, <i>filmowa</i> orkiestracja. A do poprzedniej płyty pasowałby na pewno ambient-popowy "Hello Stranger" - to akurat przeróbka kompozycji Barbary Lewis z lat 60., choć kompletnie odmieniona - nawet jeśli spod syntezatorowych plam coraz bardziej wydobywają się brzmienia smyczków, na których obecność wcześniej nie pozwoliłby budżet.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2023/03/behind-the-wallpaper-2023.html">[Recenzja] Spektral Quartet, Julia Holter & Alex Temple - "Behind the Wallpaper" (2023)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Są tu też - musiały być, biorąc pod uwagę tytuł - też nieco głośniejsze nagrania, wciąż jednak wpisujące się w ten wieczorno-nocny klimat wielkiego miasta. Mocno rytmiczny "Horns Surrounding Me" fajnie łączy tytułowe dęciaki z elektroniką. "In the Green Wild" i "This Is a True Heart" idą jeszcze mocniej w stronę jazzowych inspiracji, przy czym ten pierwszy to fascynująca krzyżówka art popu z awangardą jazzową, a drugi dla odmiany jest bardziej standardową piosenką jazz-popową z melodyjną, sentymentalną solówką saksofonu - urocze nagranie, choć najmniej mnie stąd przekonuje. Fantastyczny jest za to znów subtelniejszy, najdłuższy na płycie, siedmiominutowy "City Appearing" - z początku bardzo ładna ballada fortepianowa, która doskonale się rozwija w ambientowo-jazzujące rejony. Piękny finał.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">"Loud City Song" pokazuje pewien rozwój Julii Holter jako kompozytorki oraz wokalistki, ale przede wszystkim jest płytą niezwykle dopracowaną, konsekwentną pod względem nastroju i bardzo spójną pomimo tworzenia tego klimatu na różne sposoby, korzystając z bogatszej niż dotąd palety środków.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: red;">Ocena:<span style="font-size: large;"> 8/10</span></span></b></div><div style="text-align: justify;"><br /><hr /><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Julia Holter - "Loud City Song" (2013)</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">1. World; 2. Maxim's I; 3. Horns Surrounding Me; 4. In the Green Wild; 5. Hello Stranger; 6. Maxim's II; 7. He's Running Through My Eyes; 8. This Is a True Heart; 9. City Appearing</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Skład: <span style="text-align: left;">Julia Holter - wokal, instr. klawiszowe; Chris Speed - saksofon; Brian Allen - puzon; Matt Brabier - puzon; Andrew Tholl - skrzypce; Christopher Votek - wiolonczela; Devin Hoff - kontrabas, gitara basowa; Corey Fogel - perkusja i instr. perkusyjne; Ramona Gonzalez - dodatkowy wokal</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><span style="text-align: left;">Producent: </span><span style="text-align: left;">Julia Holter i Cole Marsden Greif-Neill</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><hr /></span></div>Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7513734168842843579.post-55291141618086029772024-02-21T14:00:00.286+01:002024-02-21T14:00:00.127+01:00[Recenzja] Autechre - "Tri Repetae" (1995)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><img alt="Autechre - Tri Repetae" border="0" data-original-height="400" data-original-width="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhjx-QVOXo-OzvaQk_T7KrKiTeXinZRN1j-RvUik-IF7-Z38XeS1TQYb0VUfDimuQ7QeKJKqRNDKusbFVl5YoEUpqdsAqqgOGqkjy3aGXsbtCmtuYiWUJX6fW5KKkxVNcJIKhWPCWPdK1XCO_a7MHRAjUTOzESNf6u110nXUs0oKn_cwbkb1z-tMQ6YK48/s16000/IMG_1034.png" title="Okładka albumu "Tri Repetae" Autechre." /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Ze wszystkich brakujących tu recenzji tej zapewne brakowało najbardziej. Przynajmniej jeśli za kryterium mam brać własne oceny. "Tri Repetae" to nie tylko najwyżej oceniany przeze mnie album Autechre, ale tez ścisła czołówka wydawnictw swojej dekady. Trudno o lepszy początek nowego, nieregularnego cyklu recenzji, w którym zamierzam skupić się na ambitniejszej elektronice lat 90. i kolejnych. Szczególnie tej z nurtu IDM, inteligentnej muzyki tanecznej, co jest nazwą o tyle kuriozalną, że to raczej takie techno do słuchania w domu niż do robienia za tło na klubową imprezę. Przed "Tri Repetae" duet Seana Bootha i Roba Browna dorobił się kilku EPek oraz dwóch albumów, "Incunabula" i "Amber" - naprawdę udanych, niewątpliwie lepszych na początek ze względu na wiekszą przystępność, ale to na swoim trzecim longplayu Brytyjczycy zaprezentowali niezwykle oryginalne, całkowicie własne podejście do muzyki.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2020/10/autechre-sign-2020.html">[Recenzja] Autechre - "SIGN" (2020)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Zmiany widać już na okładce - miejsce szczegółowych grafik z poprzednich wydawnictw zajęła maksymalna prostota, jednolite tło bez żadnych napisów. Muzyka poszła jednak w przeciwnym kierunku większego skomplikowania, choć w sumie powstała przy dość minimalistycznych środkach muzycznych i sporo w niej przestrzeni. Poszczególne utwory są na ogół budowane na połączeniu dwóch elementów: ambientowego, melodyjnego tła oraz bardzo intensywnych, złożonych, szalenie pogmatwanych i bardzo oryginalnych beatów. Efekt jest na ogół bardzo abstrakcyjny, mechaniczny, jakby pozbawiony ludzkiego czynnika - a jednak stworzony przy pomocy ludzkiej kreatywności, której do dziś nie są w stanie zastąpić żadne sztuczne inteligencje. Jednocześnie słychać tu jeszcze dość wyraźnie poprowadzone melodie, co może ułatwić wejście w tę muzykę.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Świetnie duet wypada zarówno w tych momentach, które mocniej eksponują groove, zachwycając rytmiczną kreatywnością (np. "Dael", "Clipper"), jak i we fragmentach o subtelniejszym, wciągającym nastroju (np. "Leterel", "Stud"). Czasem kontrast między klimatycznym tłem a intensywnością beatów urasta do niemal absurdalnego rozmiaru, co jednak daje niesamowicie intrygujący efekt (szczególnie słychać to na przykładzie "Rotar"). Trochę mniej imponują mi nagrania, gdzie zostaje sam rytm ("Gnit") lub wyłącznie ambientowy pejzaż ("Overland"), ale z drugiej strony - wnoszą pewną różnorodność, niewątpliwie potrzebną na tak obszernej, 72-minutowej płycie. Nie czepiam się jednak tej długości, bo w przypadku "Tri Repetae" muzyka kompletnie mnie pochłaniania tymi wszystkimi brzmieniowymi czy rytmicznymi niuansami, które nawet po wielu odsłuchach wciąż zaskakują.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2020/11/autechre-plus-2020.html">[Recenzja] Autechre - "PLUS" (2020)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Być może nie jest ten album szczytem kreatywności Autechre, który rozwijał się w coraz bardziej abstrakcyjnym, oryginalnym i nieprzewidywalnym kierunku. Jednak właśnie na "Tri Repetae" Brown i Booth po raz pierwszy tak silnie zaznaczyli swoją odrębność w obrębie IDM-u, a poza tym bardzo odpowiada mi to wyważenie pomiędzy eksperymentem oraz przystępnością, już z wyraźną przewagą pierwszego, ale wciąż z tą drugą. Podoba mi się też, że choć cały longplay wypada bardzo spójnie i konsekwentnie, zachowując w miarę wyrównany poziom poszczególnych nagrań, to jednak każde z nich ma trochę inny charakter, dzięki sprawnemu przesuwaniu akcentów.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: red;">Ocena:<span style="font-size: large;"> </span></span></b><b><span style="color: red;"><span style="font-size: large;">10/10</span></span></b></div><div style="text-align: justify;"><br /><hr /><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Autechre - "Tri Repetae" (1995)</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">1. Dael; 2. Clipper; 3. Leterel; 4. Rotar; 5. Stud; 6. Eutow; 7. C / Pach; 8. Gnit; 9. Overand; 10. Rsdio</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Skład: Sean Booth; Rob Brown</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Producent: <span style="text-align: left;">Autechre</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><br /></span></div><div style="text-align: left;"><hr /></div><p></p>Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7513734168842843579.post-81858303230652340052024-02-19T14:00:00.243+01:002024-02-19T14:00:00.135+01:00[Recenzja] Venom - "Black Metal" (1982)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><img alt="Venom - Black Metal" border="0" data-original-height="400" data-original-width="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_sQBj-WCDUVRtwDnfdp6YHjFkSj5grpMUz7KuqfU7CsZpBK4TU_EOfAqwLDEwFDMVM-w9uiLp4ZZ1SUSc2ndlcBVJOdQGVh7c0aFC4Ms_62EozI2PXm7A-3vu60kRIci94Xl39ysnC96lygVs6p3WfoGhj8x5mp7l1PG1_hs6oLJ8bjYT3keqg5c8vJ0/s16000/IMG_1027.png" title="Okładka albumu "Black Metal" Venom." /></div><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: right;"><b>Cykl "Ciężkie poniedziałki" S02E04</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Kiedy muzycy Venom wymyślili tytuł dla swojego drugiego albumu, "Black Metal", zapewne nawet nie myśleli o tym, że przyjmie się on jako nazwa całego muzycznego stylu. Inna sprawa, z choć brytyjskie trio było jedną z głównych inspiracji wszelkiej maści grup black-metalowych, to w zasadzie poza tą całą infantylną otoczką satanistyczną, nie ma z nimi wiele wspólnego. Estetycznie bliżej tu speed czy już nawet thrash metalu, na który Venom faktycznie miał duży wpływ w kwestiach stricte muzycznych. A podejmowane przez ówczesnych dziennikarzy próby wciśnięcia zespołu do Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu nie były wcale aż tak bardzo pozbawione sensu. Cała ta scena powstała przecież w odpowiedzi na wybuch popularności punk rocka, gdy okazało się, że do grania w zespole nie trzeba wcale specjalnych umiejętności ani środków finansowych na profesjonalne studio nagraniowe.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2016/10/diamond-head-lightning-to-the-nations-1980.html">[Recenzja] Diamond Head - "Lightning to the Nations" (1980)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Venom na "Black Metal" pokazuje zdecydowanie punkowe podejście, zarówno od strony wykonawczej, jak i produkcyjnej. Jest surowo i niechlujnie, za to bardzo energetycznie. Momentami zespół gra tu nawet coś w rodzaju podmetalizowanego rock and rolla, by wspomnieć o "Raise the Dead", "Heaven's on Fire" czy ewidentnie humorystycznym, porzucającym diabelską tematykę na rzecz seksualnych fantazji "Teacher's Pet". Przynajmniej ten ostatni spokojnie mógłby być kawałkiem Motörhead. Częściej jednak miejsce rock'n'rollowego luzu zajmują ciężkie, posępne, typowo już metalowe riffy, czego przykładem "To Hell and Back", "Leave Me in Hell", "Don't Burn the Witch" czy najbardziej stąd znane, hymnowe "Black Metal" i "Countess Bathory". Odrobinę różnorodności wprowadza "Buried Alive", wzbogacony bardziej klimatycznym początkiem, a także "At War With Satan", z narracją na tle gitarowych sprzężeń i potępieńczych jęków - to już jednak tylko dwuminutowa introdukcja do… utworu rozpoczynającego kolejny album Venom, tytułowego "At War With Satan", rozbudowanego tam do dwudziestu minut.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2024/01/burzum-filosofem-1996.html">[Recenzja] Burzum - "Filosofem" (1996)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">"Black Metal" to obok debiutanckiego "Welcome to Hell" - bardzo podobnego stylistycznie, ale zawierającego nieco mniej wyraziste kawałki - najlepsze, co pozostawił po sobie Venom. Reszta dyskografii to już tylko coraz bardziej wymuszone eksplorowanie tego stylu. Na tych wczesnych płytach może przeszkadzać infantylność tekstów i prostactwo muzyki, ale nadrabiają energią, niezłymi riffami, na swój sposób chwytliwymi refrenami oraz posępną atmosferą, którą udało się stworzyć chyba bardziej przypadkiem - dzięki surowej produkcji - niż celowymi zabiegami estetycznymi, jak groźne wokale i satanistyczna tematyka.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: red;">Ocena:<span style="font-size: large;"> 7/10</span></span></b></div><div style="text-align: justify;"><br /><hr /><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Venom - "Black Metal" (1982)</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">1. Black Metal; 2. To Hell and Back; 3. Buried Alive; 4. Raise the Dead; 5. Teacher's Pet; 6. Leave Me in Hell; 7. Sacrifice; 8. Heaven's on Fire; 9. Countess Bathory; 10. Don't Burn the Witch / At War With Satan (Introduction)</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Skład: Jeffrey ”Mantas" Dunn - gitara; Conrad "Cronos" Lant - gitara basowa, wokal; Anthony "Abaddon" Bray - perkusja</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Producent: Venom i Keith Nichol</span></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><hr /></div>Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-7513734168842843579.post-70354419056602149872024-02-17T14:00:00.459+01:002024-02-17T14:00:00.138+01:00[Recenzja] Neil Young & Crazy Horse - "Rust Never Sleeps" / "Live Rust" (1979)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><img alt="Neil Young & Crazy Horse - Rust Never Sleeps" border="0" data-original-height="350" data-original-width="350" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEji7ghd-XD-N3H0Gup3Y4CtI2-yjU4BHVS6u13rEaTWeOnbyRBoaQbfuiZyWeFp2hJA7yPwO8BjehCf-1eay4puIsHH1PCnlV_G4jSlq0QBYgCwTXf-rL1te0B7uP_KiXZS2F8HMaVtJ6N28zt8pDCSQ6KpoBHODUmhgw4msgqwkkyqkNpjsCyPXJFL4h4/s320/IMG_1025.jpeg" title="Okładka albumu "Rust Never Sleeps" Neila Younga." /> <img alt="Neil Young & Crazy Horse - Live Rust" border="0" data-original-height="350" data-original-width="350" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgRxKfK9aL9Q-xjZhELllaRwUNLLzdggKh1z2lHN2756nQOgc010k-c0MMXDBKfMv8I65p8OcTGtWc6GQl39LaM3r_1RibxHRUUzYer3OY6W4vCZl1tz7eiOrj7uddqtI85hiTW-xlqhk06zGZYYFJT98yqhIPn56ZMH817oG9fTrdbhOHpAFJn3IIYMss/s320/IMG_1030.jpeg" title="Okładka albumu "Live Rust" Neila Younga." /></div><br /><br /><div style="text-align: justify;">Wydane w tym samym roku "Rust Never Sleeps" i "Live Rust" należą do najbardziej docenianych płyt Neila Younga, a jeśli sugerować się wyłącznie RYM-owymi statystykami - stanowią jego absolutne <i>opus magnum</i>. W przypadku tego drugiego sprawa jest prosta, to klasyczna koncertówka. Jak jednak zaklasyfikować "Rust Never Sleeps"? Niby to album studyjny, a jednak też koncertowy. No dobrze, dwa utwory faktycznie zarejestrowano w całości w studiu, gdzieś pomiędzy kawałkami, które trafiły na poprzednie wydawnictwo Younga, "Comes a Time". Resztę materiału skompilowano jednak z dwóch koncertów, z 26 maja oraz 19 października 1978 roku, dodając studyjne nakładki i eliminując - na ile było to możliwe przy ówczesnej technologii - odgłosy publiczności.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Chociaż większość utworów z "Rust Never Sleeps" zarejestrowano podczas koncertów, wszystkie kompozycje dopiero tutaj miały swoją fonograficzną premierę. Young w tamtej dekadzie sporo komponował i nagrywał, ale tylko część muzyki ukazywało się na bieżąco. Niektóre albumy odkładano na półkę, by wydać je po wielu latach - taki los spotkał m.in. płyty "Hitchhiker" i "Chrome Dreams", opublikowane odpowiednio w 2017 i 2023 roku. Utwory z nich były jednak grane na żywo już w latach 70. i to właśnie niektóre z nich - wraz z innymi niepublikowanymi wcześniej kompozycjami - wypełniły recenzowany longplay.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2023/11/neil-young-zuma-1975.html">[Recenzja] Neil Young with Crazy Horse - "Zuma" (1975)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Album składa się z dwóch części, podobnie jak ówczesne występy Younga, który najpierw wychodził na scenę sam, by zagrać set akustyczny, a następnie dołączali do niego instrumentaliści Crazy Horse. Pierwsza strona winylowego wydania "Rust Never Sleeps" to odpowiednik tej solowej części, z Neilem akompaniującym sobie na gitarze akustycznej i harmonijce. Trzy pierwsze utwory zarejestrowano na żywo podczas majowego występu w San Francisco; dwa pozostałe to studyjne nagrania z poprzedniego roku. "My My, Hey Hey (Out of the Blue)", "Thrasher" i "Ride My Llama" prezentują Younga w najbardziej ascetycznym, autentycznym oraz intymnym wydaniu. Podobny charakter ma "Pocahontas", ale już w "Sail Away" do lidera dołącza sekcja rytmiczna i dodatkowa wokalistka, kierując utwór w rejony country.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Druga strona winyla to już nagrania z Crazy Horse, powalające energią i wyjątkowo brudnym, zadziornym brzmieniem. Young odpierał sugestie dziennikarzy, że zainspirował się modnym w tym czasie punk rockiem, jednak takich skojarzeń trudno uniknąć choćby w przypadku "Sedan Delivery" - zagranym zdecydowanie szybciej, bardziej agresywnie i niechlujnie w porównaniu ze studyjną wersją, jaka powstała z myślą o "Chrome Dreams". Punk wpłynął lub nie na ten album, za to sam "Rust Never Sleeps" bez wątpienia stał się istotną inspiracją dla grup z Seattle w rodzaju Pearl Jam czy Nirvany. Kurt Cobain w swoim samobójczym liście cytował nawet fragment tekstu "Hey Hey, My My (Into the Black)". Właśnie ta druga, czadowa wersja stała się jednym z najpopularniejszych kawałków Younga, zupełnie zasłużenie, bo to naprawdę chwytliwa kompozycja w porywającym wykonaniu, ze świetnymi solówkami lidera. Znakomity finał płyty, która okazała się bardzo dobrym podsumowaniem tego twórczego okresu, tuż przed kryzysem, jaki dotknął Neila w kolejnej dekadzie.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2023/09/neil-young-tonights-the-night-1975.html">[Recenzja] Neil Young - "Tonight's the Night" (1975)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">A jeśli u kogoś te niespełna 40 minut muzyki pozostawia niedosyt, to znakomitym uzupełnieniem "Rust Never Sleeps" okazuje się "Live Rust" - dwupłytowy wybór koncertowych nagrań z października 1978 roku, tym razem bez drastycznych poprawek studyjnych. W repertuarze powtarzają się tylko cztery kompozycje (obie wersje "My My, Hey Hey", "Sedan Delivery", "Powderfinger"), więc dochodzi sporo dodatkowego materiału, z niemal wszystkich dotychczasowych płyt Younga, choć z niezrozumiałym pominięciem "On the Beach". Całości dopełnia "I Am the Child" z czasów Buffalo Springfield. Tu także materiał zaczyna się od setu akustycznego, zajmującego trochę ponad 1/4 całości, którego absolutnym szczytem jest przepiękne, emocjonalne wykonanie tytułowej kompozycji z "After the Gold Rush". Dominuje jednak to brudne, energetyczne oblicze. Sporo w takiej wersji zyskują "When You Dance I Can Really Love" czy "The Loner", które z dość błahych piosenek stają się naprawdę świetnymi, zadziornymi numerami rockowymi. Fantastycznie wypadają też oczywiście kawałki, które już w wersjach studyjnych robią wrażenie, by wymienić "Cortez the Killer", "Like a Hurricane" czy "Tonight's the Night", wszystkie ekscytująco wykonane, zwłaszcza pod względem gitarowej roboty. Z nagrań pełnego składu chwilę wytchnienia daje jedynie spokojniejszy "Lotta Love", ale jest to zarazem najmniej porywający fragment tej cześci występu.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Neil Young zakończył lata 70. w znakomity sposób. "Rust Never Sleeps" z jednej strony przypomina o jego umiejętności tworzenia bardzo oszczędnych, ale przykuwających uwagę kawałków folk-rockowych, a z drugiej - pokazuje też jego mocniejsze oblicze, jeszcze bardziej energetyczne i surowe. "Live Rust" dowozi to samo, tylko w wersji maxi, a repertuar stanowi niezły przegląd dotychczasowej twórczości Younga. Może nie postawiłbym tych albumów na samym szczycie dokonań Younga, ale bardzo, bardzo blisko tego szczytu.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><table cellpadding="10" cellspacing="10"><tbody><tr><td align="justify" valign="top" width="500"><div style="text-align: left;"><b>"Rust Never Sleeps"</b><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: red;"><br /></span></b></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: red;">Ocena:<span style="font-size: large;"> 8/10</span></span></b></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: red;"><span style="font-size: large;"><br /></span></span></b></div></div></td><td align="justify" valign="top" width="500"><div style="text-align: left;"><div style="text-align: right;"><b>"Live Rust"</b></div><div style="text-align: right;"><br /></div><div style="text-align: right;"><b><span style="color: red;">Ocena:<span style="font-size: large;"> 9/10</span></span></b></div></div></td></tr></tbody></table><div style="text-align: justify;"><hr /><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Neil Young & Crazy Horse - "Rust Never Sleeps" (1979)</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">1. My My, Hey Hey (Out of the Blue); 2. Thrasher; 3. Ride My Llama; 4. Pocahontas; 5. Sail Away; 6. Powderfinger; 7. Welfare Mothers; 8. Sedan Delivery; 9. Hey Hey, My My (Into the Black)</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Skład: <span style="text-align: left;">Neil Young - wokal, gitara, harmonijka; Joe Osborn - gitara basowa (5); Karl T. Himmel - perkusja (5); Nicolette Larson - dodatkowy wokal (5); Frank “Poncho” Sampedro - gitara i dodatkowy wokal (6-9); Billy Talbot - gitara basowa i dodatkowy wokal (6-9); Ralph Molina - perkusja i dodatkowy wokal (6-9)</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small; text-align: left;">Producent: David Briggs, Tim Mulligan i Neil Young</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small; text-align: left;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><div style="text-align: justify;"><b>Neil Young & Crazy Horse - "Live Rust" (1979)</b></div><div style="font-size: small; text-align: justify;"><br /></div><div style="font-size: small; text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">LP1: 1. Sugar Mountain; 2. I Am a Child; 3. Comes a Time; 4. After the Gold Rush; 5. My My, Hey Hey (Out of the Blue); 6. When You Dance I Can Really Love; 7. The Loner; 8. The Needle and the Damage Done; 9. Lotta Love; 10. Sedan Delivery<br />LP2: 1. Powderfinger; 2. Cortez the Killer; 3. Cinnamon Girl; 4. Like a Hurricane; 5. Hey Hey, My My (Into the Black); 6. Tonight's the Night</span></div><div style="font-size: small; text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><br /></span></div><div style="font-size: small; text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Skład: <span style="text-align: left;">Neil Young - wokal, gitara, harmonijka, pianino; Frank “Poncho” Sampedro - gitara, instr. klawiszowe, dodatkowy wokal; Billy Talbot - gitara basowa, dodatkowy wokal; Ralph Molina - perkusja, dodatkowy wokal</span></span></div><div style="font-size: small; text-align: justify;"><span style="font-size: x-small; text-align: left;">Producent: David Briggs, Tim Mulligan i Neil Young</span></div></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><hr /></span></div>Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7513734168842843579.post-83256067145507037802024-02-15T14:00:00.383+01:002024-02-15T14:00:00.123+01:00[Recenzja] Kali Malone - "All Life Long" (2024)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><img alt="Kali Malone - All Life Long" border="0" data-original-height="400" data-original-width="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhcMseOjgsCi1rCdiWri_uo2HbMzkqNjO2YZ1Of_uIWkBEiD7wbgB5oTPDsfwRbjUEMWZzZrleNv6CjqwJ6dTXGhgZCpo-S8RHRkvs2-rIwovY-RIvrGz4vDZ4K060r3wpJkppGJBvQMWMbWLuNeCEuqrLPnKAqDRIW02p54OJbwYpDqgVBT4VyNcTC01Y/s16000/IMG_1003.jpeg" title="Okładka albumu "All Life Long" Kali Malone." /></div><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: right;"><b>Płyta tygodnia 9.02-15.02</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Na przestrzeni ostatnich trzech lat Kali Malone z kompletnie nieznanej mi artystki stała się dla mnie jedną z najważniejszych postaci współczesnej sceny muzycznej i istotnym punktem odniesienia podczas pisania o innych twórcach. Tak się złożyło, że akurat w tym okresie Malone przejawia wzmożoną aktywność artystyczną, co roku wydając nowy materiał. Zaczęło się od bardzo zwartego "Living Torch" z 2022 roku, później był monumentalny "Does Spring Hide Its Joy" - z trzema sześćdziesięciominutowymi wersjami tytułowej kompozycji - a ostatni tydzień przyniósł kolejny większy projekt, "All Life Long". Choć to właściwie trzy różne projekty na jednym, blisko osiemdziesięciominutowym albumie.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2022/09/kali-malone-living-torch-2022.html">[Recenzja] Kali Malone - "Living Torch" (2022)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">"All Life Long" składa się z kompozycji, nad którymi Malone pracowała w latach 2020-23. Połowę zawartej tu muzyki artystka wykonała samodzielnie lub z pomocą Stephena O'Malley na organach piszczałkowych w kilku opustoszałych kościołach Europy Zachodniej. To pierwsza organowa muzyka Amerykanki od czasu jej przełomowego "The Sacrificial Code" sprzed pięciu lat, po któtrego wydaniu zwróciła się w stronę brzmień elektronicznych. Trzy utwory na "All Life Long" zostały jednak wykonane przez chór Macadam Ensemble, a trzy kolejne przez kwintet instrumentów dętych blaszanych Anima Brass. To pierwszy raz, gdy tego typu składy grają muzykę Malone, do tej pory preferującej autorskie wykonania. Wśród dwunastu utworów dwie kompozycje pojawiają się podwójnie: tytułowa "All Life Long" w wersjach na organy i głosy, a także "No Sun to Burn" w wariantach dętym i organowym. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Wykonania organowe - najbardziej intymne, bo wykonane przez Kali Malone samodzielnie lub jedynie z pomocą jej nie tylko muzycznego partnera - nie są odległe od muzyki zawartej na wspomnianym "The Sacrificial Code". To nagrania o równie majestatycznym, medytacyjnym i melancholijnym charakterze, pozornie monotonne, ale tak naprawdę cały czas się rozwijające - powoli, bo każdy dźwięk wybrzmiewa przez co najmniej kilka sekund, ale to właśnie te typowe dla Malone drony tworzą tu tak intrygującą atmosferę. Chociaż artystka gra na historycznych instrumentach pochodzących z okresu od XV do XVII wieku, ściśle kojarzących się z muzyką liturgiczną, to wykorzystuje je w sposób raczej obdarty z tej całej sakralnej otoczki, ale też zdecydowanie bardziej współczesny. Trudno jednoznacznie sklasyfikować ten materiał jako muzykę poważną lub rozrywkową - za tym drugim przemawia choćby jej przystępność, stosunkowa prostota czy duży nacisk na melodie, zresztą naprawdę ładne, o ile da się im wystarczająco dużo czasu, by odpowiednio wybrzmiały.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2023/01/kali-malone-does-spring-hide-Its-joy-2023.html">[Recenzja] Kali Malone - "Does Spring Hide Its Joy" (2023)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Ciekawe okazuje się zestawienie tych autorskich wersji z tym, jak kompozycje Kali Malone wykonują inni muzycy. Artystka ułatwiła zresztą takie porównania dublując część repertuaru. Anima Brass w jednym z wariantów "No Sun to Burn", ale także w "Retrograde Canon" i "Formation Flight", całkiem wiernie oddaje ten dronowy sposób gry kompozytorki. Różnice sprowadzają się zatem głównie do brzmienia - tutaj bardziej szorstkiego, przez co muzyka nieco traci tę subtelność czy wręcz intymność, ale zachowuje dostojny nastrój, a przy okazji staje się też bardziej potężna. Najciekawsze okazuje się jednak przełożenie kompozycji Malone na ludzkie glosy, splatające się w dość prostych, ale niesamowicie nastrojowych polifoniach. Siłą rzeczy "Passage Through the Spheres", "Slow of Faith" i druga wersja utworu tytułowego kojarzą się z dawną muzyką sakralną, od czego udało się uciec w nagraniach organowych. Chyba, że wsłuchać się w teksty śpiewane przez chór, które nie są ani liturgiczne, ani bardzo stare - zaadaptowano tu dzieła z okresu od XIX do XXI wieku, choćby esej Giorgia Agambena "Profanacje" z roku 2006.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Przed premierą "All Life Long" trochę się obawiałem, jak te trzy różne podejścia do muzyki Kali Malone sprawdza się jako album. Okazało się, że niesłusznie, bo przejścia pomiędzy utworami na organy, chór i kwintet instrumentów dętych blaszanych nie wywołują żadnego dysonansu, wręcz wypadają zaskakująco naturalnie. Razem składa się to wszystko na bardzo spójną całość. Z czterech najnowszych albumów artystki ten wydaje się być dziełem najbardziej kompletnym, a przynajmniej najlepiej pokazującym Kali Malone jako kompozytorkę.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: red;">Ocena:<span style="font-size: large;"> 8/10</span></span></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: #ffbe98;">Nominacja do płyt roku 2024</span></b></div><div style="text-align: justify;"><span style="color: #ffbe98;"><span style="caret-color: rgb(255, 190, 152);"><b><br /></b></span></span><hr /><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Kali Malone - "All Life Long" (2024)</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">1. Passage Through the Spheres; 2. All Life Long (For Organ); 3. No Sun to Burn (For Brass); 4. Prisoned on Watery Shore; 5. Retrograde Canon; 6. Slow of Faith; 7. Fastened Maze; 8. No Sun to Burn (For Organ): 9. All Life Long (For Voice); 10. Moving Forward: 11. Formation Flight; 12. The Unification of Inner & Outer Life</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Skład: <span style="text-align: left;">Kali Malone - organy (2,4,7,8,10,12); Macadam Ensemble - chór (1,6,9); Etienne Ferschaud - dyrygent (1,6,9); Anima Brass - instr. dęte (3,5,11); Stephen O’Malley - organy (4,7,8,12)</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Producent: <span style="text-align: left;">Kali Malone i Stephen O’Malley</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><hr /></span></div>Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7513734168842843579.post-64601071753058774682024-02-12T14:00:00.422+01:002024-02-13T01:41:04.874+01:00[Recenzja] Julia Holter - "Ekstasis" (2012)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><img alt="Julia Holter - Ekstasis" border="0" data-original-height="400" data-original-width="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgBc-fvY_XhEtPhT48Ukd-vzJQRWLZ9M8dtCRCC0fQ_HdDDk3UEBp7Xhx5Rt_L098y_EtvEVSAA-W9oRHQ-hq44JzDZpqbs962djDiq3e3Kve1FqHYGKwU9upM18IRI3Z3713lq7CYc_lfZM-uump-JmgVpUqy6r3RW0IszfGdjC4qIcWg-h1Ek9pzz9dE/s16000/IMG_1019.jpeg" title="Okładka albumu "Ekstasis" Julii Holter." /></div><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Nadchodzący album Julii Holter "Something in the Room She Moves" to jedna z najbardziej oczekiwanych przeze mnie premier pierwszego kwartału tego roku. I dobry moment, aby przyjrzeć się wcześniejszym dokonaniom tej artystyki, bo poza pojedynczymi wzmiankami oraz recenzją zeszłorocznego "Behind the Wallpapper", na którym wystąpiła jedynie w gościnnej roli wokalistki, nie poswięciłem jej wystarczająco miejsca. A jako jedna z czołowych postaci dzisiejszego art popu zdecydowanie na to zasługuje.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">"Ekstasis" z pewnością nie jest oczywistym wyborem na zaprezentowanie twórczości Holter. Póżniejsze płyty - "Loud City Song", "Have You in My Wilderness" oraz "Aviary" - okazały się większym sukcesem komercyjnym i na ogół są oceniane wyżej. Jednak to właśnie wydawnictwo z 2012 uchwyciło sam początek kariery Julii jako autorki zgrabnych piosenek, choć do tamtej pory specjalizowała się w graniu bardziej eksperymentalnym. Pewne echa tych wcześniejszych doświadczeń daje się tu jednak bez trudu wyłapać. Dziwne by zresztą było, gdyby formalnie wykształcona kompozytorka tak nagle wyzbyła się jakichkolwiek ambicji artystycznych.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Artystka samodzielnie skomponowała i wyprodukowała ten materiał, a takze wykonała wszystkie partie wokalne i klawiszowe. W przeciwieństwie do poprzednich płyt, tym razem poza automatem perkusyjnym towarzyszyło jej w nagraniach także kilkoro sesyjnych instrumentalistów, jednak ich udział jest mocno ograniczony. W jedynym kawałku pojawia się gitara, w innym altowka, a w kolejnych saksofon lub klarnet i to by było na tyle.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2023/03/behind-the-wallpaper-2023.html">[Recenzja] Spektral Quartet, Julia Holter & Alex Temple - "Behind the Wallpaper" (2023)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Zawartą tu muzykę można porównać z dokonaniami Laurie Anderson, Kate Bush, Julee Cruise czy Björk. To połączenie urolikliwych melodii, subtelnego klimatu oraz kreatywnego podejścia do partii wokalnych, aranżacji, a czasem też struktury utworów. Jasne, takie "In the Same Room" i singlowy "Goddess Eyes I" to raczej błache piosenki, nieco żywsze i bardziej przebojowe od reszty repertuaru, mocno zalatujące <i>ejtisami</i>. Na przeciwnym biegunie mieszczą się jednak utwory pokazujące bardziej artystyczne podejście do muzyki, jak "Marienbad" z kunsztownie rozpisanymi wielogłosami, "Four Gardens" z quasi-japońskimi motywami, jazzującymi klarnetami i pomyslową linią wokalną, albo najbardziej rozbudowany "This Is Ekstasis", kierujący się w jazzowo-progrockowe rejony, pozostając w granicach art popu.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Do mocnych punktów albumu należy także eteryczny, bardzo ładny melodycznie "Our Sorrow", stylistycznie mieszczący się gdzieś pomiędzy dream popem, ambientem i progresywną elektroniką. Drone'owy "Boy in the Moon" brzmi z kolei jak bardziej elektroniczna Nico, co okazuje się ciekawym pomysłem, choć sam utwór mógłby być nieco krótszy. Tak wyraźne skojarzenia z innymi twórcami pojawiają się w jeszcze kilku nagraniach. "Für Felix" ma w sobie coś z najbardziej psychodelicznych odpałów Beatlesów, a "Goddess Eyes II" - wolniejszy i bardziej klimatyczny od pierwszej wersji - przypomina Kate Bush, choć w obu zwraca uwagę nowocześniejsze brzmienie. Całości całkiem przyjemnie dopełnia delikatny "Moni mon amie", choć to jedno z bardziej zwyczajnych nagrań na tej płycie.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">"Ekstasis” to album, na którym Julia Holter dopiero próbuje odnaleźć swój własny styl w obrębie art popu, momentami trochę za bardzo naśladując innych twórców. Jednak już tutaj raczej przeważają utwory z nieco bardziej idiomatycznym podejściem, a przede wszystkim już na tej płycie Holter zaprezentowała się jako ciekawa wokalistka i kompozytorka, umiejętnie łącząca popowe melodie z niebanalnymi rozwiązaniami w kwestiach aranżacyjno-wykonawczych. Potwierdził to kolejny jej album, bardziej zborny i dojrzalszy "Loud City Song". Wprawdzie na "Have You in My Wilderness" proporcje między <i>art</i> a <i>pop </i>przeniosły się raczej na ten drugi człon, ale już "Aviary" okazał się powrotem na właściwe tory, a singlowe zapowiedzi "Something in the Room She Moves" sugerują najbardziej imponujące artystycznie i wciąż atrakcyjne w kategorii popu przedsięwzięcie Julii.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: red;">Ocena:<span style="font-size: large;"> 8/10</span></span></b></div><div style="text-align: justify;"><br /><hr /><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Julia Holter - "Ekstasis" (2012)</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">1. Marienbad; 2. Our Sorrows; 3. In the Same Room; 4. Boy in the Moon; 5. Für Felix; 6. Goddess Eyes II; 7. Moni mon amie; 8. Four Gardens; 9. Goddess Eyes I; 10. This Is Ekstasis</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Skład: <span style="text-align: left;">Julia Holter - wokal, instr. klawiszowe; Corey Granet - gitara (1); Catherine Lamb - altówka (4); Max Kaplan - klarnet i klarnet basowy (8); Casey Anderson - saksofon altowy (10); Kenny Gilmore - gitara basowa (10)</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Producent: <span style="text-align: left;">Julia Holter</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><hr /></span></div>Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7513734168842843579.post-57319467625813515102024-02-10T14:00:00.252+01:002024-02-10T14:00:00.256+01:00[Recenzja] Little Simz - "Drop 7" (2024)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><img alt="Little Simz - Drop 7" border="0" data-original-height="400" data-original-width="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhhLSFIk60rr2VyYTnvPoAYkNTKuU07axrPoVutILuN2Ox1oNcRcB__otee8RiUj_tr6njL_MCwLeg4mDYe997W1JoMFy5LusNkYueinytcaCLfrH_SBtbkU82CYn3nBJx3W-RI1NJZrKRd74NxWB-JFXQmhpytBN3PK2kdNRrQgxmpoFkkytK0XUmgeZQ/s16000/IMG_1017.jpeg" title="Okładka albumu "Drop 7" Little Simz." /></div><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W XXI wieku nastąpiło pewne zatarcie różnic pomiędzy fonograficznymi formatami. Tego samego dnia, gdy Burial wydał 25-minutowego singla, Little Simz opublikowała EPkę o długości niespełna kwadransa. Przynajmniej albumy zazwyczaj pozostają najdłużej grającymi wydawnictwami, czego przykładem kolejna z wczorajszych premier, blisko 80-minutowa płyta Kali Malone. Ta ostatnia jest bez wątpienia największym muzycznym wydarzeniem tygodnia i jeszcze do niej wrócę w odpowiednim czasie. Singli natomiast z zasady nie recenzuję, nawet tych długich, więc Burial musi jeszcze poczekać na pierwszy dedykowany tekst. Za to zignorować nie mogę tego drobiazgu od brytyjskiej raperki, bo mimo krótkiego czasu trwania dzieją się tu ciekawe rzeczy.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2021/10/little-simz-sometimes-i-might-be-introvert-2021.html">[Recenzja] Little Simz - "Sometimes I Might Be Introvert" (2021)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">"Drop 7" składa się z siedmiu premierowych utworów - niby sugeruje to już sam tytuł, ale wszystkie poprzednie "Dropy" miały niepowiązaną z tytułami liczbę ścieżek. Średnia długość tych kawałków nieznacznie przekracza dwie minuty, przy czym najkrótszy "Power" nie ma nawet sześćdziesięciu sekund. Materiał wyraźnie odstaje od dwóch ostatnich albumów artystki, "Sometimes I Might Be Introvert" i "NO THANK YOU", którym producent Inflo nadał wręcz filmowego rozmachu. Współpracujący z artystką tym razem Jakwob do zadania podszedł kompletnie inaczej, stawiając na jak największą prostotę i minimalizm. Te wszystkie inspiracje soulem, jazzem, gospel czy muzyką filmową ustąpiły miejsca wpływom EDM-u i współczesnej muzyki klubowej w rodzaju funk mandelão czy jersey drill.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2022/12/recenzja-little-simz-no-thank-you-2022.html">[Recenzja] Little Simz - "NO THANK YOU" (2022)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Tym, co się nie zmieniło, jest oczywiście sama Little Simz, z tym jej rozpoznawalnym, choć różnorodnym rapem, raz mocno zaangażowanym, kiedy indziej bardziej flegmatycznym, a czasem bliższym śpiewu. Finałowy "Far Away" jest zresztą w całości zaśpiewany, co zbliża go raczej do stylistyki R&B. Ta bardzo przyjemna piosenka wyróżnia się też nieco cieplejszym i bogatszym brzmieniem, z syntezatorowymi plamami i nieco wycofanymi w miksie, jazzującymi dęciakami. Ale nie mniej udanie wypadają pozostałe kawałki, w której warstwa instrumentalna okazuje się całkowicie zdominowana przez perkusyjne sample - nierzadko brzmiące dość egzotycznie, jak w "Mood Swings" czy szczególnie "SOS" - z oszczędnym dodatkiem innych dźwięków. Efekt jest bardzo klimatyczny, swoje wyżyny osiągając we wspomnianych nagraniach, ale też w bardziej nastrojowym "I Ain't Feeling It". Cały album z tak ograniczonymi środkami muzycznymi to już pewnie byłoby zbyt wiele, ale w takim formacie sprawdza się to świetnie. Dodatkowo, mniej nachalny akompaniament - nie żebym nie doceniał pracy Inflo przy ostatnich albumach - pozwala jeszcze bardziej docenić wokalne umiejętności i pomysły liderki. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: red;">Ocena: <span style="font-size: large;">7/10</span></span></b></div><div style="text-align: justify;"><br /><hr /><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Little Simz - "Drop 7" (2024)</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">1. Mood Swings; 2. Fever; 3. Torch; 4. SOS; 5. I Ain't Feeling It; 6. Power; 7. Far Away</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Skład: <span style="text-align: left;">Little Simz - wokal</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small; text-align: left;">Producent: Jakwob</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><hr /></span></div>Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7513734168842843579.post-26308540828022718192024-02-08T14:00:00.323+01:002024-02-10T12:28:05.749+01:00[Recenzja] Vijay Iyer / Linda May Han Oh / Tyshawn Sorey - "Compassion" (2024)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><img alt="Vijay Iyer / Linda May Han Oh / Tyshawn Sorey - Compassion" border="0" data-original-height="400" data-original-width="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgjtzy-sQ2VAtGSPm_M6G_DU7BwQSOIV5DqqhV0ep2ol0UWlbhbZif1_P16XxVzc7dzHukORbWa7fI8LKfBkifjVx8ZmBk0dqfOAiuOWSoCyOPlKPrgSjQbYBpAcyI1dFbjxhOrYqzyVMu99Sin_1ZSEJI3WPSh9z0hD0ssLVOuWOZAaLQMAhfaH0QQjwo/s16000/IMG_1002.png" title="Okładka albumu "Compassion" tria Vijay Iyer / Linda May Han Oh / Tyshawn Sorey." /></div><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: right;"><b>Płyta tygodnia 2.02-8.02</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Nowojorski pianista i kompozytor Vijay Iyer na swoim najnowszym albumie ponownie łączy siły z basistką Lindą May Han Oh oraz perkusistą Tyshawnem Soreyem. Trio już w 2021 roku wydało dobrze przyjęty "Uneasy". Podobnie, jak tamtą płyta, "Compassion" ukazał się nakładem kultowego ECM. To już ósma płyta Iyera dla tej zasłużonej wytwórni w trwającej od trochę ponad dekadę współpracy.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Na repertuar składają się zarówno własne kompozycje pianisty, jak i interpretacje cudzych utworów. "Overjoyed" napisał Stevie Wonder, ale bezpośrednią inspiracją była wersja Chicka Corei - to hołd dla tego muzyka, zmarłego niemal dokładnie trzy lata przed premierą tej płyty. "Nonaah" pochodzi z kolei z repertuaru saksofonisty Roscoe Mitchella, z którym Iyer miał okazję nagrywać i uważa za swojego mentora. Na płycie znalazł się też "Free Spirits" Johna Stubblefielda - saksofonisty znanego choćby z występu w "Calypso Frelimo" Milesa Davisa - choć Vijay usłyszał tę kompozycję po raz pierwszy w wykonaniu pianistki Mary Lou Williams. W tym samym nagraniu pojawia się też cytat z utworu "Drummer's Song" Geri Allen, którego pełną interpretację trio umieściło już na "Uneasy".</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W przypadku autorskich utworów Iyera inspiracji - pozamuzycznych - dostarczyła zarówno pandemia ("Tempest", "Maelstrom" i "Panegyric"), jak i wydarzenia z dalszej przeszłości, np. morderstwo na tle rasistowskim nastoletniego Emnetta Tilla z 1955 roku ("It Goes"). Muzycznie jest to całkiem przystępny, uniwersalnie brzmiący post-bop z lekkimi naleciałościami spiritual jazzu.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2021/12/vijay-iyer-uneasy-2021.html">[Recenzja] Vijay Iyer / Linda May Han Oh / Tyshawn Sorey - "Uneasy" (2021)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Chociaż materiał - z wyjątkiem przeróbek - został skomponowany wyłącznie przez jednego muzyka, to "Compassion" brzmi bardzo zespołowo. Pewnie dlatego, że ostateczne wersje wszystkich utworów są efektem dopracowywania ich wspólnie podczas występów. Trio zdaje się w tych nagraniach doskonale rozumieć. Przy czym interakcja poszczególnych instrumentalistów nieco od siebie się różni - podczas gdy Sorey stara się podążać za liderem, idealnie się do niego dostosowując, Oh próbuje bardziej zaznaczyć swoją obecność, sporadycznie spychając pozostałą dwójkę na dalszy plan.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Pomimo małego składu, muzykom udaje się nierzadko osiągnąć całkowicie kompletne brzmienie swoją gęstą, dość złożoną grą, jak w "Arch", "Overjoyed", "Ghostrumental", "Maelstorm", a zwłaszcza niezwykle intensywnym "Tempest" czy zbliżonym do jazzu free "Nonaah". Nie brakuje też bardziej przestrzennych momentów, jak subtelniejszy "Panegyric", wręcz uduchowiony "Compassion" czy wyciszone "Prelude: Orison" i "It Goes". Także w tych fragmentach nie odczuwam braku innych instrumentów.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">"Compassion" ma dużą szansę pozostać jednym z moich ulubionych jazzowych albumów tego roku. Pewnie na dobre wyszłoby skrócenie tego materiału z ponad godziny do około trzech kwadransów, ale nie bardzo umiem wskazać utwory do pominięcia. Może niepotrzebnie, z perspektywy słuchacza, pojawia się tu aż tyle cudzych kompozycji - z których jedynie "Nonaah" naprawdę wiele wnosi, ale też trochę odstaje charakterem - podczas gdy premierowy materiał prezentuje tak wysoki poziom, jednak umieszczenie tu tych utworów było z różnych powodów ważne dla Iyera. Trudno przyczepić się nie tylko do samych kompozycji, ale tez ich wykonania, ze wspaniałą interakcją tria.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: red;">Ocena:<span style="font-size: large;"> 8/10</span></span></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: #ffbe98;">Nominacja do płyt roku 2024</span></b></div><div style="text-align: justify;"><span style="color: #ffbe98;"><span style="caret-color: rgb(255, 190, 152);"><b><br /></b></span></span><hr /><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Vijay Iyer / Linda May Han Oh / Tyshawn Sorey - "Compassion" (2024)</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">1. Compassion; 2. Arch; 3. Overjoyed; 4. Maelstrom; 5. Prelude: Orison; 6. Tempest; 7. Panegyric; 8. Nonaah; 9. Where I Am; 10. Ghostrumental; 11. It Goes; 12. Free Spirits / Drummer's Song</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Skład: <span style="text-align: left;">Vijay Iyer - pianino; Linda May Han Oh - kontrabas; Tyshawn Sorey - perkusja</span></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small; text-align: left;">Producent: Manfred Eicher i Vijay Iyer</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="text-align: left;"><hr /></span></div>Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7513734168842843579.post-39378908650504779932024-02-06T14:00:00.323+01:002024-02-07T14:27:13.121+01:00[Recenzja] MC5 - "Kick Out the Jams" (1969)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><img alt="MC5 - Kick Out the Jams" border="0" data-original-height="400" data-original-width="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjOJR8Z0lKeIzwmWg3BPKLQWJoiHeolP4g3lObuTSeZEZ6JVwpsZJTIUzZCIO4rj-q0Shv0XkSMNIyov0zyn9gUc50MDsqs_-0l-wS_GB7aYszpzIOl21Y-W5_uLAA1bVMchQKj0U3pgOswZdrfPCqn3Jl7slvfm5GxY7OXhtsGKaqUQ9zC61L2aUHXUdA/s16000/IMG_1010.png" title="Okładka albumu "Kick Out the Jams" MC5." /></div><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Powód, dlaczego ta recenzja pojawia się właśnie teraz, jest oczywisty - przed kilkoma dniami zmarł Wayne Kramer, wieloletni lider MC5. Natomiast dlaczego zabrałem się za nią dopiero teraz, trudno mi sensownie uzasadnić. Proto-punkowy zespół, którego gitarzyści chętnie przyznawali się do inspiracji free jazzem - szczególnie twórczością Alberta Aylera, Archiego Sheppa, Sun Ra, późnego Johna Coltrane'a oraz nagraniami z udziałem Sonny'ego Sharrocka - to przecież idealny kandydat do opisania na tej stronie.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Dyskografia MC5 - to skrót od Motor City Five, bo kwintet pochodzi z okolic Detroit - składa się z zaledwie trzech albumów, z których najbardziej liczy się pierwszy. To właśnie "Kick Out the Jams" zaistniał w różnego rodzaju zestawieniach płyt wszech czasów, wymieniany jako wydawnictwo archetypowe dla sposobu grania, który już w tamtym czasie był dość rozpowszechniony, ale mainstreamowe media dostrzegły niemal dekadę później i nazwały punk rockiem.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2022/07/monks-black-monk-time-1966.html">[Recenzja] Monks - "Black Monk Time" (1966)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Jest to o tyle nietypowy debiut, że zawiera materiał zarejestrowany na żywo. Utwory skompilowano z dwóch występów w Grande Ballroom w Detroit, 30 i 31 października 1968 roku. Na repertuar złożyły się zarówno przeróbki, jak i własne kompozycje. Nie tylko "Ramblin' Rose" Jerry'ego Lee Lewisa i "Motor City Is Burning" Johna Lee Hookera, ale nawet "I Want You Right Now" garage-rockowego The Troggs zyskały w tych wykonaniach ogromną dawkę energii, brudne, zgrzytliwe brzmienie oraz agresywny, punkowo niechlujny wokal.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Równie czadowo wypadają własne kawałki, na czele z niezwykle konkretnym tytułowym hitem - przerabiany później niezliczoną ilość razy - czy nieco bardziej luźnym "Come Together". Najbardziej jednak wyróżnia się ponad ośmiominutowy finał albumu, "Starship", który po riffowym początku zmienia się w zgiełkliwą improwizację. Wśród kompozytorów tego nagrania widnieje Sun Ra - muzycy nie grają tu jednak skomponowanej przez niego muzyki, a recytują jego wiersz o tym samym tytule.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2018/02/velvet-underground-white-light-white-heat-1968.html">[Recenzja] The Velvet Underground - "White Light/White Heat" (1968)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Jeżeli ktoś wciąż myśli, że punk rock powstał w drugiej połowie lat 70. w Wielkiej Brytanii, powinien jak najprędzej nadrobić ten album (a przy okazji także dokonania The Velvet Underground, The Stooges, Monks, Sonics czy The Deviants). Już na "Kick Out the Jams" słychać tę prymitywną prostotę, zgiełkliwe brzmienie oraz potężną dawkę energii i agresji. Jest nawet trochę nietypowej dla tamtych czasów wulgarności, co przysporzyło MC5 pewnych problemów.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Przedstawiciele wytwórni Elektra od początku chcieli ten album ocenzurować, sugerując zmianę okrzyku <i>kick out the jams, motherfuckers! </i>na <i>kick out the jams, brothers and sisters!</i> Muzykom i managerowi Johnowi Sinclairowi udało się nie tylko doprowadzić do pozostawienia tego fragmentu w oryginalnej formie, ale nawet wydrukowania go we wnętrzu rozkładanej koperty. Album w takiej formie szybko jednak zaczęto wycofywać ze sprzedaży, a na kolejnych wydaniach dokonano cenzury. Pomimo tego część sklepów zaczęła bojkotować wszystkie płyty Elektry, która w odwecie zerwała kontrakt z MC5.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: red;">Ocena:<span style="font-size: large;"> 7/10</span></span></b></div><div style="text-align: justify;"><br /><hr /><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>MC5 - "Kick Out the Jams" (1969)</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">1. Ramblin' Rose; 2. Kick Out the Jams; 3. Come Together; 4. Rocket Reducer No. 62 (Rama Lama Fa Fa Fa); 5. Borderline; 6. Motor City Is Burning; 7. I Want You Right Now; 8. Starship</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Skład: Rob Tyner - wokal; Wayne Kramer - gitara, wokal (1), dodatkowy wokal; Fred "Sonic" Smith - gitara, dodatkowy wokal; Michael Davis - gitara basowa; Dennis Thomps - perkusja</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Producent: Jac Holzman</span></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><hr /></div>Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.com16tag:blogger.com,1999:blog-7513734168842843579.post-74524640522126103092024-02-03T14:00:00.293+01:002024-02-16T11:44:13.923+01:00[Recenzja] Oddział Zamknięty - "Oddział Zamknięty" (1983)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><img alt="Oddział Zamknięty - Oddział Zamknięty" border="0" data-original-height="400" data-original-width="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0T1lYUDsgQ0syvA_RDhYm84cQdT2T7QY-2VmFwLeljhpGx4HeSJSKiRNStldcvyR2QE_4k5uhd_c6_KBhyVw9BaUjTFPK1pCJRx-bornM5JUfAdNs47iauNQG9Sf2civpIlvtpb7eR_ZRMKQDyn8JCKg2TnzK2ZzUrlaal7i92Ke3jNpv_o8ZzNG1iy0/s16000/IMG_0988.png" title="Okładka albumu "Oddział Zamknięty"." /></div><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: right;"><b>Cykl "Polskie ejtisy" #2</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Skoro już pojawiła się recenzja Lady Pank, to w sumie czemu by nie pociągnąć tematu i nie opisać innych słynnych polskich kapel z lat 80.? W kolejce do recenzji czeka masa ciekawszych rzeczy, ale powracające zapytania, co sądzę o tym czy tamtym polskim zespole, świadczą o zapotrzebowaniu na taki cykl. Aby mieć już z głowy to najbardziej merkantylne oblicze krajowej sceny sprzed czterech dekad, na następny po Lady Pank zespół wybrałem Oddział Zamknięty, powiązany z nim zresztą personalnie. To w tej drugiej grupie karierę zaczynali Paweł Mścisławski i Jarek Szlagowski, zanim Borysewicz podebrał ich do swojej kapeli. Wcześniej zdążyli wziąć udział w nagraniu części materiału na debiut Oddziału. Muzyczne podobieństwa też są tu wyraźne, nie tylko ze względu na równie komercyjny charakter, ale też samą stylistykę. Na kopercie płyty pojawiła się informacja o <i>skojarzeniu "nowej fali" z rockiem</i>, a w praktyce brzmi to tak, jakby muzycy chcieli po prostu się pochwalić, jakie to zagraniczne albumy udało im się poznać w czasach, kiedy według legend za winyl zza żelaznej kurtyny trzeba było zapłacić nawet całą pensję.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Muzycy na pewno znali The Police, do którego nawiązują w "Twój każdy krok" i "Na to nie ma ceny". Nieobcy był im też Joy Division - partia basu z "Ich marzenia" spokojnie mogłaby zostać wymyślona i zagrana przez Petera Hooka - którego to zespołu płyty Tonpress wydał dopiero pod koniec dekady. "Obudź się" jest z kolei stereotypową rockową balladą w stylu, dajmy na to, Lynyrd Skynyrd. Co gorsze, kilka razy zdarzyło się też przekroczyć granicę plagiatu. "Odmienić los" wykorzystuje riff z "Remote Control" The Clash, wstęp i zwrotki "Party" to lekko przerobiony "Beast of Burden" The Rolling Stones, a "Andzia i ja" (czy tam "Gandzia", jak pierwotnie brzmiał tytuł) opiera się w całości na przeboju "Shirley" Shakin' Stevensa. Akurat muzykę do tego ostatniego - i do "Jestem zły" - podrzucił muzykom Andrzej Szpilman, syn Władysława, gdy okazało się, że mają za mało materiału na wypełnienie longplaya.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2024/01/lady-pank-1983.html">[Recenzja] Lady Pank - "Lady Pank" (1983)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Sam zespół niewiele ma tutaj do zaoferowania. Pod względem instrumentalnym to tylko prosty rock o zdecydowanie merkantylnym podejściu, pozbawiony oryginalności i bardzo przeciętnie wykonany. Zdarzają się pewne nieznaczne przebłyski, jak ta orientalizująca solówka z "Twój każdy krok" czy fajnie zbudowany wstęp w "Ich marzenia", ale niewiele tu tego na blisko czterdzieści minut muzyki. Rozumiem, że takie granie mogło podobać się w latach 80., kiedy dostęp do zagranicznych płyt był mocno ograniczony i Stonesów czy Policjantów znało się wybiórczo z radia, ale dziś da się to lubić chyba tylko z sentymentu albo jakiejś irracjonalnej niechęci do samodzielnego odkrywania muzyki (z "Party" czy "Obudź się" wciąż łatwo przypadkiem się zetknąć). Dziś jednak równie łatwo jest posłuchać tych twórców, z których zespół tak bezwstydnie zrzynał, myśląc pewnie, że się nie wyda. A nawet łatwiej, bo debiutanckiego Oddziału nie ma w serwisach streamingowych, są za to kompletne dyskografie The Rolling Stones, The Police, Joy Division czy The Clash.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">O ile jednak muzycznie jest przeciętnie, odtwórczo, komercyjnie, niewspółcześnie, ale dość słuchalnie, to wszystko pogrążają kwestie wokalno-tekstowe. Już w latach 80. zarzucano grupie infantylizm, a z dzisiejszej perspektywy brzmi to jeszcze gorzej. Wokale Jaryczewskiego, a zwłaszcza te wszystkie okropne chórki, są jeszcze bardziej <i>krindżowe</i> niż u Lady Pank. Teksty są napisane bardzo topornie i kolokwialnie, a tematycznie najczęściej wpisują się w punkowe <i>no future</i>, choć sporo też o imprezowaniu ("Party") czy ćpaniu ("Andzia i ja"). Często są zresztą mętne, czego przykładem "Obudź się", gdzie równie dobrze może chodzić zarówno o gitarę, narkotyki, jak i niezamierzenie chyba uprzedmiotowioną kobietę. A może o wszystko naraz, zgodnie z hasłem <i>sex, drugs and rock'n'roll</i>, które muzycy wyraźnie potraktowali zbyt poważnie, nie oferując w swojej twórczości nic ponad najprostszą rozrywkę. Ale nawet to można było zrobić znacznie lepiej, nie tak infantylnie, ani do tego stopnia sztampowo.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: red;">Ocena:<span style="font-size: large;"> 4/10</span></span></b></div><div style="text-align: justify;"><br /><hr /><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Oddział Zamknięty - "Oddział Zamknięty" (1983)</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">1. Odmienić los; 2. Party; 3. Zabijać siebie; 4. Obudź się; 5. Jestem zły; 6. Andzia i ja; 7. Twój każdy krok; 8. Ich marzenia; 9. Na to nie ma ceny; 10. Ten wasz świat</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Skład: Krzysztof Jaryczewski - wokal; Wojciech Łuczaj-Pogorzelski - gitara i dodatkowy wokal; Paweł Mścisławski - gitara basowa (1-4,7-10); Jarosław Szlagowski - perkusja (1-4,7-10); Włodzimierz Kania - gitara i dodatkowy wokal (1,2,5,6); Marcin Ciempiel - gitara basowa (5,6); Michał Coganianu - perkusja (5,6)</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Producent: -</span></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><hr /></div>Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.com33tag:blogger.com,1999:blog-7513734168842843579.post-638102009093727592024-02-01T14:00:00.362+01:002024-02-10T12:26:46.825+01:00[Recenzja] The Smile - "Wall of Eyes" (2024)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><img alt="The Smile - Wall of Eyes" border="0" data-original-height="400" data-original-width="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh9tCOeHJkrufOHm0IvVmC_e0rjEmBxR-61Cz-FUm9LwXhJlc_2edp55xJ718pGuaacFzya62PYNjGdTAdl78B3yKT75GYEP_Bj9cLS5PL0r3OsZz4S7Mag7SrbqvkP4cN66hcAMSMOnbnQ0PMulwUtsJ9E4nIv3WO4E-0baVjCNlRPeKMS3kZ2NMJHbWE/s16000/IMG_0133.jpeg" title="Okładka albumu "Wall of Eyes" The Smile." /></div><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: right;"><b>Płyta tygodnia 26.01-1.02</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">To jeszcze nie ten moment, gdy można pisać o The Smile bez wspomnienia o Radiohead. Wydany w ostatni piątek drugi album tej pierwszej grupy udowadnia jednak - jeśli ktokolwiek jeszcze w to wątpił po premierze debiutu - że to coś więcej, niż tylko poboczny projekt. W zasadzie nie sądzę, by Thom Yorke i Jonny Greenwood, muzycy stanowiący główną siłę kreatywną obu grup, mieli jeszcze ochotę reanimować ich macierzystą kapelę, o ile nie zmusi ich do tego sytuacja finansowa. W The Smile mają znów pełną swobodę artystyczną, mogą grać co chcą i z kim chcą - np. z bardziej wszechstronnym perkusistą, jakim okazał się dopełniający składu Tom Skinner - a dodatkowy komfort zapewnia brak presji ze strony krytyki oraz publiczności, która od Radiohead oczekiwałaby grania w konkretny sposób lub kolejnych przełomów. </div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Oczywiście względem The Smile pewne oczekiwania też musiały się pojawić, nie tylko ze względu na zaangażowane nazwiska, ale też wysoko postawioną poprzeczkę debiutanckim "A Light for Attracting Attention". Tym razem trio dowiozło jeszcze lepszy album. "Wall of Eyes" to płyta dojrzalsza, lepiej przemyślana jako całość i bardziej zwarta, dzięki idealnej długości trzech kwadransów. Dominuje tu bardziej subtelne granie, jak w znanym przed premierą tytułowym utworze - przyjemnej piosence w rytmie bossa novy i z niemal stricte akustycznym brzmieniem - czy także wydanym na singlu "Friend of a Friend", zgrabnej balladzie, trochę w klimacie późnych Beatlesów, wczesnych Floydów. Jeszcze ładniej wypada "Teleharmonic", z początku zdominowany przez niemal ambientowe brzmienia, by z czasem nabrać dynamiki, zyskując dubową partię basu oraz krautrockową motorykę. Ciekawie prezentuje się też "I Quit" łączący akustyczne, w tym smyczkowe, brzmienia z elektroniką oraz wyrazistą, zniuansowaną i transową grą sekcji rytmicznej. Z takich raczej łagodnych utworów jest jeszcze finałowy "You Know Me!", niby bardzo tradycyjna ballada fortepianowa, ale skrywająca wiele produkcyjno-aranżacyjnych niespodzianek.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2022/05/the-smile-a-light-for-attracting-attention-2022.html">[Recenzja] The Smile - "A Light for Attracting Attention" (2022)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">"Wall of Eyes" to jednak nie tylko ballady. Wprawdzie wydany na singlu już w połowie zeszłego roku "Bending Hectic" w znacznej części opiera się na brzmieniach akustycznych, ale bardzo interesująco się rozwija, stopniowo nabierając energii. A w pewnym momencie melodyjne granie kompletnie ustępuje miejsca zgrzytliwej cześci orkiestrowej - trochę w stylu "Trenu ofiarom Hiroszimy" Pendereckiego - po której następuje zdecydowanie cięższa, nieco zgiełkliwa, ale niepozbawiona melodii część zespołowa. To najbardziej kunsztowny, rozbudowany i ambitny z dotychczasowych utworów The Smile, najlepiej pokazujący kompozytorskie, aranżacyjne oraz wykonawcze możliwości muzyków. Na albumie znalazły się jeszcze dwa bardziej intensywne utwory, "Read the Room" i "Under Our Pillows", oba zdradzające wyraźne wpływy krautrocka, post-punku czy math rocka. Tu także zwraca uwagę fantastyczne wykonanie - błyszczy szczególnie Skinner, ale pozostała dwójka nie zostaje w tyle - a przy tym nie można odmówić tym dwom nagraniom całkiem przyjemnych melodii.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Na "Wall of Eyes" The Smile nie odkrywa niczego nowego, wręcz otwarcie nawiązuje do muzyki sprzed półwiecza. Zawartość albumu ma jednak na tyle uniwersalny charakter i współczesną produkcję, że absolutnie nie brzmi retro. To bardzo pozytywna płyta, taka bezpretensjonalna, z niemal namacalną radością z grania, jakiej od lat nie było słychać w najsłynniejszym zespole Greenwooda i Yorke'a. Podobnie było już zresztą na debiucie tria, gdzie jednak muzycy nie grali jeszcze z taką pewnością siebie. Teraz już bez wątpienia stanowią zgrany zespół, w pełni świadomy kierunku, w jakim chce się rozwijać. "Wall of Eyes” to bardo równa płyta, spójna stylistycznie, ale też pozbawiona słabszych momentów - wszystkie utwory są skomponowane, zaaranżowane i wyprodukowane na podobnie wysokim poziomie.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: red;">Ocena: <span style="font-size: large;">8/10</span></span></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: #ffbe98;">Nominacja do płyt roku 2024</span></b></div><div style="text-align: justify;"><br /><hr /><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>The Smile - "Wall of Eyes" (2024)</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">1. Wall of Eyes; 2. Teleharmonic; 3. Read the Room; 4. Under Our Pillows; 5. Friend of a Friend; 6. I Quit; 7. Bending Hectic; 8. You Know Me!</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Skład: Thom Yorke - wokal, gitara, gitara basowa, pianino, syntezator; Jonny Greenwood - gitara, gitara basowa, pianino, syntezator, wiolonczela, aranżacja orkiestry; Tom Skinner - perkusja i instr. perkusyjne, syntezator<br />Gościnnie: London Contemporary Orchestra - instr. smyczkowe; Robert Stillman - saksofon, klarnet; Pete Wareham - flet; Hugh Brunt - dyrygent</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Producent: Sam Petts-Davies</span></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><hr /></div>Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-7513734168842843579.post-4645289392072443032024-01-31T14:00:00.233+01:002024-02-21T12:38:26.787+01:00[Zapowiedź] Premiery płytowe luty 2024<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><img alt="Muzyczne premiery 2024 - luty" border="0" data-original-height="500" data-original-width="500" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg0TP0s4IeRhx5FcvvMiOYpc3Ii3OGJhdHj6_zspEpWs3Yoc9MqHL7JOFJ3eSyWc5ZAegn7OgvFetMU5D_8Z7ZmMnF99sc9D7hhieyJg7t5gdVzVCld8COTYqum-W2Xgo086sI2UrEEwzFNf-shcDjqPrRscy4Lpys7P_SlcxX5irS7_2ISy26yXR_ltI0/s16000/IMG_1000.jpeg" title="Płytowe premiery 2024 - luty" /></div><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Nowy album tria Vijaya Iyera, Lindy May Han Oh i Tyshawna Soreya oraz premierowe wydawnictwa Kali Malone i Fire! w jednym miesiącu to niezłe combo, a pojawi się też archiwalna koncertówka Can ze szczytowego artystycznie okresu. Poza tym wciąż dość spokojnie na rynku fonograficznym, ale rok powoli się rozkręca.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><h2 style="text-align: left;">Muzyczne premiery lutego 2024</h2><b><div><b><br /></b></div>2 lutego:</b><div><br /><div><ul style="text-align: left;"><li>Ariel Kalma, Jeremiah Chiu & Marta Sofia Honer - <i>The Closest Thing to Silence </i></li><li>Ches Smith - <i>Laugh Ash</i></li><li>Francisco Mela & Zoh Amba - <i>Causa y Efecto, Vol. 2 </i></li><li>The Last Dinner Party - <i>Prelude to Ecstasy</i><br /></li><li>Marc-André Hamelin - <i>New Piano Works</i></li><li>Maria W Horn - <i>Panoptikon</i></li><li>Plantoid - <i>Terrapath</i><br /></li><li>Rev. Kristin Michael Hayter - <i>Saved! The Index</i></li><li>Toronto Symphony Orchestra / Gustavo Gimeno / Marc-André Hamelin / Nathalie Forget [kompozytor: Olivier Messiaen] - <i>Turangalîla-Symphonie</i></li><li>Vijay Iyer / Linda May Han Oh / Tyshawn Sorey - <i>Compassion</i></li><li>Warmth - <i>Mourning Ghost (Slowed)</i></li></ul></div><div><br /><b>9 lutego:</b></div><div><ul style="text-align: left;"><li>Brittany Howard - <i>What Now</i><br /></li><li>Chelsea Wolfe - <i>She Reaches Out to She Reaches Out to She</i></li><li>Joel Ross - <i>nublues</i></li><li>Kali Malone - <i>All Life Long</i></li><li>Kelela - <i>RAVE:N, the Remixes</i></li><li>Little Simz - <i>Drop 7</i> EP</li><li>Sonic Youth - <i>Walls Have Ears</i> [archiwalia]</li></ul></div><div><br /><b>10 lutego:</b></div><div><ul style="text-align: left;"><li>Kanye West & Ty Dolla $ign - <i>Vultures</i><br /></li><li>Mushroom - <i>Messages from the Spliff Bunker</i></li></ul><br /><b>12 lutego:</b></div><div><ul style="text-align: left;"><li>Skee Mask - <i>ISS010</i> EP</li></ul><br /><b>14 lutego:</b></div><div><ul style="text-align: left;"><li>Janek Schaefer - <i>Love Hertz</i></li></ul></div><div><br /></div><div><b>16 lutego:</b></div><div><ul style="text-align: left;"><li>Fred Frith - <i>Fifty</i> </li><li>IDLES - <i>TANGK</i></li><li>Jerzy Milian - <i>Four Hats: Jerzy Milian Tapes 12, 1965-66 Vibraphone Adventures</i> [archiwalia]<br /></li><li>John Surman - <i>Words Unspoken</i></li><li>Steve Hackett - <i>The Circus and the Nightwhale</i></li><li>Włodzimierz Nahorny -<i> Z tamtej strony tęczy <span style="font-style: normal;">[archiwalia]</span></i></li></ul></div><div><br /><b>23 lutego:</b></div><div><ul style="text-align: left;"><li>Carlos Niño, Idris Ackamoor & Nate Mercereau - <i>Free, Dancing...</i></li><li>Can - <i>Live in Paris 1973</i> [archiwalia]</li><li>Cheer-Accident - <i>Vacate</i></li><li>Fire! - <i>Testament</i></li><li>MGMT - <i>Loss of Life</i></li><li>Neil Young with Crazy Horse - <i>Dume</i> [archiwalia]</li><li>Rafael Toral - <i>Spectral Evolution</i><br /></li><li>Sleepytime Gorilla Museum - <i>Of the Last Human Being<br /></i></li></ul></div></div><div><br /></div><div><hr /></div><div><br /></div><h2 style="text-align: left;">Płyta tygodnia</h2><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Jak niektórzy już pewnie zauważyli, pod recenzjami dwóch tegorocznych albumów pojawiła się już nowa etykieta <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/search/label/p%C5%82yta%20tygodnia">płyta tygodnia</a>. W ten sposób będę oznaczał najbardziej polecaną premierę danego tygodnia, liczonego od piątku, czyli dnia, gdy ma miejsce najwięcej muzycznych premier. Tym samym płyty tygodnia będą prezentowane zawsze w czwartki.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Co w sytuacji, gdy w danym tygodniu nie ukaże się nic godnego uwagi?</b></div><div style="text-align: justify;">W takim przypadku nie będzie płyty tygodnia. Ewentualnie wyróżnię jakąś starszą płytę z tego roku, której premierę przeoczyłem.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Co w sytuacji, gdy premierę będzie mieć więcej niż jeden ciekawy album?</b></div><div style="text-align: justify;">Zrecenzuję najpewniej wszystkie, ale tylko jeden zostanie płytą tygodnia.</div><div><br /></div><div><br /></div><div style="text-align: justify;">Na dniach zadebiutuje jeszcze jedna etykieta, tym razem powiązana z nowym (poniekąd) cyklem recenzji.</div><div><br /></div><div><hr /></div>Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7513734168842843579.post-65734990206418688382024-01-29T14:00:00.330+01:002024-01-29T14:00:00.246+01:00[Recenzja] Burzum - "Filosofem" (1996)<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><img alt="Burzum - Filosofem" border="0" data-original-height="400" data-original-width="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiUgbwdjtxy3HfOB1p-DhnKstKsWGnbcXz8mbvTiRrO6CYw2UJHqXEhfE_VkN5dDUZDXp4dwlEHXNkgqkH6Svdmmz2gOXA4YQToHl9HtbDmXg2oIWaUSNlUkxck3qSzswbaTKsdDwW0_q32Y-ceFHmgElEwZI0q3fMneGUMCI7nfkGFtIBqXWho7DynLAQ/s16000/IMG_0983.png" title="Okładka albumu "Filosofem" Burzum." /></div><br /><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: right;"><b>Cykl "Ciężkie poniedziałki" S02E03</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">W tym roku minie trzydzieści lat, odkąd krystalicznie czysty Kristian "Varg" Vikernes został więźniem muzycznym, skazanym z zemsty za jego walkę z komercjalizacją black metalu. Podczas garowania musiał znosić niebywałe tortury - zamknięto go w jednoosobowej celi, gdzie nową muzykę mógł tworzyć jedynie przy pomocy komputera. Może i taka wersja wydarzeń brzmi absurdalnie, ale identyczna narracja w innej sprawie cieszy się od kilku tygodni dużą popularnością.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Pojawienie się tu recenzji Burzum, jednoosobowego projektu Vikernesa, nie oznacza, że popieram którekolwiek z zachowań lub przekonań lidera - skazanego przez sąd mordercy, prawdopodobnie podpalacza i niedoszłego terrorysty oraz autora ideologi, będącej przedziwnym połączeniem elementów nazizmu, szowinizmu, alterglobalizmu i pogaństwa. Sama muzyka jest jednak na tyle ciekawa, że warto oddzielić twórczość od twórcy, jak już robiłem niejednokrotnie w przeszłości, choćby w przypadku ogłupionego komunistyczną ideologią Roberta Wyatta, swego czasu wyrażającego gotowość do zabijania w imię swoich przekonań.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2021/08/matching-mole-little-red-record-1972.html">[Recenzja] Matching Mole - "Little Red Record" (1972)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">"Filosofem" to najsłynniejszy album Burzum, czwarty w dyskografii, a zarazem pierwszy wydany w trakcie odsiadki Vikernesa. W przeciwieństwie jednak do poźniejszych "Dauði Baldrs" i "Hliðskjálf", w całości nagranych już w pierdlu, longplay zawiera materiał zarejestrowany przez Varga jeszcze na wolności, na kilka miesięcy przed zabójstwem Øysteina "Euronymous" Aarsetha, lidera i gitarzysty grupy Mayhem, gdzie Vikernes udzielał się jako basista.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Burzum na "Filosofem" dowiozło całkiem odświeżające podejście do black metalu, wprawdzie nie po raz pierwszy w swojej działalności, ale na największą skalę eksperymentując z repetycjami, minimalizmem i ambientem. To sześć długich utworów, trwających od siedmiu do ponad dwudziestu minut, które na ogół wciąż wpisują się w tę metalową estetykę, poszerzając jednak jej brzmienie o syntezatory, a pod względem budowy bliższe muzyki elektronicznej. Podobnie grałby pewnie Brian Eno, gdyby zainspirował się ekstremalnym metalem. Bo mrocznie już na jego płytach bywało.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Czytaj też: <a href="https://pablosreviews.blogspot.com/2022/09/brian-eno-ambient-4-on-land-1982.html">[Recenzja] Brian Eno - "Ambient 4: On Land" (1982)</a></b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Doskonałym reprezentantem tego stylu jest rozpoczynający płytę "Dunkelheit". Co ciekawe, to pierwszy utwór napisany przez Varga z myślą o Burzum, jednak dopiero po kilku latach udało mu się nagrać zadowalającą wersję. To siedem minut bardzo klimatycznego i hipnotycznego plumkania syntezatora, obudowanego rozmytą gitarową ścianą dźwięku, płaską perkusją oraz przesterowanym skrzekiem Vikernesa, choć przez moment - jedyny na całej płycie - słychać też czysty wokal. Produkcja jest tu partyzancka, ale działa to akurat z korzyścią dla atmosfery. Do utworu nakręcono nawet teledysk, który emitowało MTV.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Więcej podobnego grania, o tyleż posępnym, co wciągającym nastroju, przynosi chociażby "Jesus' Tod", który pomimo ponad ośmiu minut długości, w całości opiera się na jednym riffie i jego wariacjach. Albo "Gebrechlichkeit", pojawiający się tu w dwóch wersjach - wokalnej z gitarą na pierwszym planie oraz instrumentalnej, z bardziej wyeksponowaną partią syntezatora i efektami dźwiękowymi. Najbardziej jednak wyróżnia się inny instrumental, 25-minutowy "Rundgang Um Die Transzendentale Säule Der Singularität", w całości utrzymany w stylistyce dark ambientu czy dungeon synthu, a nawet ocierający się o progresywną elektronikę. Tu także słychać tę partyzantkę, wręcz amatorszczyznę, ale nastrój jest mocarny.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;">Warto też wspomnieć o jednej z najlepszych, najbardziej klimatycznych i nietandetnych okładek blackmetalowych. Wykorzystano jednak istniejący już obraz, namalowany w 1900 roku przez norweskiego twórcę Theodora Kittelsena. Naprawdę świetnie pasuje do atmosfery muzyki zawartej na "Filosofem". I przy okazji daje cenną wskazówkę, że ten album to coś więcej niż bezmyślne napieprzanie.</div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><b><span style="color: red;">Ocena: <span style="font-size: large;">8/10</span></span></b></div><div style="text-align: justify;"><br /><hr /><br /></div><div style="text-align: justify;"><b>Burzum - "Filosofem" (1996)</b></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">1. Dunkelheit; 2. Jesus' Tod; 2. Erblicket Die Töchter Des Firmaments; 3. Gebrechlichkeit .i.; 4. Rundgang Um Die Transzendentale Säule Der Singularität; 6. Gebrechlichkeit .ii.</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;"><br /></span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Skład: Varg Vikernes - wokal, gitara, gitara basowa, perkusja, syntezator, efekty</span></div><div style="text-align: justify;"><span style="font-size: x-small;">Producent: Varg Vikernes i Eirik "Pytten" Hundvin</span></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><div style="text-align: justify;"><hr /></div>Paweł Pałaszhttp://www.blogger.com/profile/11390970107187461571noreply@blogger.com33