Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2018

[Recenzja] Chick Corea, David Holland & Barry Altschul - "A.R.C." (1971)

Obraz
"A.R.C." to drugi wspólny album Chicka Corei, Davida Hollanda i Barry'ego Altschula. Niespełna rok wcześniej, w kwietniu 1970 roku, trio nagrało longplay "The Song of Singing" (sygnowany wyłącznie nazwiskiem pianisty). Materiał na "A.R.C." został zarejestrowany w dniach 11-13 stycznia 1971 roku pod producenckim nadzorem Manfreda Eichera i jeszcze w tym samym roku wydany przez należącą do niego wytwórnię ECM. Album zaczyna się dokładnie tak samo, jak "The Song of Singing" się kończył - od interpretacji kompozycji Wayne'a Shortera, "Nefertiti". Reszta repertuaru to już całkowicie premierowe tematy, skomponowane przez Coreę ("A.R.C.", "Thanatos", "Games"), Hollanda ("Vedana") lub całe trio ("Ballad for Tillie"). Nowa wersja "Nefertiti" jest o dwie minuty dłuższa i nieco bardziej dynamiczna, ale zachowuje podobny charakter, co już na początku uświadamia, że po album

[Recenzja] Can - "Future Days" (1973)

Obraz
Na "Future Days" muzycy postanowili odświeżyć swój styl. Transowe partie rytmiczne i nerwowe partie wokalne zeszły na dalszy plan, ustępując miejsca instrumentom klawiszowym i gitarze, tworzącym bardziej subtelny, wręcz ambientowy nastrój. Na pomysł takiego kierunku wpadł gitarzysta grupy, Michael Karoli, podczas wakacyjnego wyjazdu. W porównaniu z wcześniejszymi dokonaniami Can, ten longplay jest zdecydowanie bardziej wyciszony. Wciąż jednak, w typowy dla Niemców (i japońskiego wokalisty) sposób, dziwny i hipnotyzujący. "Future Days" składa się głównie z dość długich, swobodnie i niespiesznie  płynących jamów. Dwa z nich trwają po około dziewięć minut, jeden niemal dwadzieścia. Wakacyjny klimat zostaje doskonale oddany w utworze tytułowym - w którym subtelnym dźwiękom klawiszy i gitary towarzyszy egzotyczna partia klawiszy - a także w wypełniającym całą drugą stronę winylowego wydania "Bel Air" - najbardziej ambientowym utworze zespołu, w którym m

[Artykuł] Lubisz Led Zeppelin i szukasz więcej muzyki w tym stylu? Są lepsze możliwości, niż Greta Van Fleet

Obraz
Autentycznie przeraża mnie rosnąca popularność Grety Van Fleet i coraz większy szum wokół tej kapeli. Amerykański kwartet, niedawno debiutujący albumem "Anthem of the Peaceful Army", w sposób jawny, bezczelny i niewyobrażalnie odtwórczy kopiuje stylistykę Led Zeppelin. Nie tylko nie dodaje nic do siebie, ale wręcz jeszcze bardziej ją upraszcza, sprowadzając wyłącznie do prostych piosenek, całkowicie pozbawionych ambicji, jakie nierzadko zdradzał brytyjski kwartet. O ile mogę zrozumieć, że muzycy GVF po prostu nie mają żadnych artystycznych aspiracji i wystarcza im zabawa w swój ulubiony zespół, tak nie mogę pojąć, dlaczego ich twórczość jest tak nachalnie promowana przez media. Coraz więcej ludzi daje się nabrać na głoszone przez dziennikarzy bzdury o rzekomej świeżości (najlepszą odpowiedzią na to jest nazwanie przez magazyn "Pitchfork" muzyki zespołu  czerstwym, wyświechtanym, przecenianym retrofetyszyzmem ) i nowej nadziei dla muzyki rockowej (choć przecież poka

[Recenzja] The Bill Dixon Orchestra ‎- "Intents and Purposes" (1967)

Obraz
Bill Dixon to jeden z nieco już zapomnianych - choć bardzo cenionych we właściwych kręgach - jazzowych trębaczy (czasem grał też na pianinie). Najbardziej znany ze współpracy z Archie'em Sheppem ("Archie Shepp - Bill Dixon Quartet", 1962) i Cecilem Taylorem ("Conquistador!", 1966). Pomimo pięćdziesięcioletniej działalności - od początku lat 60. do śmierci w 2010 roku - pozostawił po sobie stosunkowo skromną dyskografię solową, obejmującą około dwudziestu wydawnictw. Jako lider zadebiutował w 1967 roku, będąc już na początku piątej dekady życia, wspaniałym albumem "Intents and Purposes". Materiał nagrywany był partiami, podczas trzech różnych sesji (10 października 1966 oraz 17 stycznia i 21 lutego 1967 roku), w kilku konfiguracjach personalnych. W nagraniach brali udział zarówno muzycy związani z jazzowym mainstreamem, jak i ze sceną freejazzową. Najbardziej z nich znani są basiści Jimmy Garrison i Reggie Workman (obaj współpracowali z Johnem Colt

[Recenzja] Tangerine Dream - "Electronic Meditation" (1970)

Obraz
Tangerine Dream to jeden z najpopularniejszych zespołów wywodzących się ze sceny krautrockowej i jeden z najważniejszych twórców muzyki elektronicznej. Przez wiele dekad siłą napędową i jedynym stałym członkiem grupy był klawiszowiec i gitarzysta Edgar Froese (zmarły w 2015 roku). Na początku działalności towarzyszyli mu grający na instrumentach smyczkowych Conrad Schnitzler i perkusista Klaus Schulze. Właśnie to trio - wsparte przez Jimmy'ego Jacksona (elektryczne organy) i Thomasa Keyserlinga (flet) - w październiku 1969 roku zarejestrowało materiał na debiutancki album, zatytułowany "Electronic Meditation". Schnitzler i Schulze odeszli wkrótce potem. Wbrew tytułowi, album został zarejestrowany głównie za pomocą tradycyjnych instrumentów, nieznacznie wzbogaconych prymitywnymi generatorami dźwięków. Młodych muzyków nie było po prostu jeszcze stać na syntezatory, które wkrótce miały stać się podstawą ich brzmienia (zarówno na późniejszych albumach Tangerine Dream,

[Recenzja] Tomasz Stańko - "Balladyna" (1976)

Obraz
"Balladyna" to pierwszy album Tomasza Stańki nagrany dla słynnej wytwórni ECM, będącej prawdziwym bastionem ambitnego jazzu w latach 70., gdy większe wytwórnie nie były już zainteresowane tego typu muzyką. Warto dodać, że Stańko był pierwszym polskim muzykiem zaproszonym przez tą prestiżową wytwórnię. Longplay ukazał się wyłącznie w Niemczech i USA. W obu tych krajach - i tylko tam - był wielokrotnie wznawiany, także w wersji kompaktowej. Importowane egzemplarze można obecnie bez problemu kupić w Polsce, co stanowi przyjemną odmianę po wcześniejszych zagranicznych albumach trębacza, nagranych dla małych firm fonograficznych ("Jazzmessage from Poland", "Purple Sun"). Materiał został zarejestrowany w grudniu 1975 roku w studiu Tonstudio Bauer, mieszczącym się w Ludwigsburgu. Podobnie jak na poprzednim w dyskografii Stańki "TWET", trębaczowi w nagraniach towarzyszyli saksofonista Tomasz Szukalski i perkusista Edward Vesala. Stanowisko basisty

[Recenzja] Greta Van Fleet - "Anthem of the Peaceful Army" (2018)

Obraz
Greta Van Fleet to dowód na potęgę mediów. Potrafią one bez trudu wypromować nawet najbardziej bezwartościowe i niepotrzebne rzeczy, jeśli tylko mają w tym interes. W przypadku mediów muzycznych zwykle chodzi o zachowanie przyjaznych stosunków z wytwórniami płytowymi lub samymi wykonawcami. Później odbiorcy tych mediów bezrefleksyjnie rozpowszechniają największe nawet bzdury - w przypadku GVF na temat rzekomej świeżości i ocalania muzyki rockowej - bo w przypadku ewentualnej dyskusji mogą podeprzeć się autorytetami. A ja się pytam: co świeżego jest w graniu dokładnie tak samo, jak inny zespół pięćdziesiąt lat temu? Albo: jak ocalić muzykę rockową ma zespół, który sugeruje, że gatunek ten od pięciu dekad polega na powielaniu tych samych schematów? Sądzę, że nikt samodzielnie myślący nie potrzebuje odpowiedzi na te pytania. "Anthem of the Peaceful Army" to oficjalny debiut Grety Van Fleet, choć trwa niewiele dłużej od zeszłorocznego "From the Fires", klasyfikow

[Recenzja] John McLaughlin - "Extrapolation" (1969)

Obraz
Zanim John McLaughlin stał się jednym z najsłynniejszych jazzowych gitarzystów, musiało minąć trochę czasu. Profesjonalną karierę muzyczną rozpoczął na początku lat 60. Grywał z nieco już dziś zapomnianymi przedstawicielami brytyjskiego rhythm and bluesa, jak Alexis Korner czy Graham Bond (u tego drugiego u boku Jacka Bruce'a, Gingera Bakera i Dicka Heckstall-Smitha), jednocześnie dorabiając sobie jako nauczyciel gry na gitarze (jednym z jego uczniów był Jimmy Page). Na początku 1969 roku zarejestrował swój debiutancki album, "Extrapolation". Wkrótce potem przeprowadził się do Stanów, by dołączyć do pionierskiej grupy jazzrockowej Lifetime Tony'ego Williamsa. Przypadkiem wziął też udział w sesji nagraniowej "In a Silent Way" Milesa Davisa. W tym momencie jego kariera nabrała błyskawicznego tempa. Zostańmy jednak przy "Extrapolation". Materiał został zarejestrowany 18 stycznia 1969 roku, wraz z innymi utalentowanymi brytyjskimi jazzmanami - s

[Recenzja] Riverside - "Wasteland" (2018)

Obraz
Ta recenzja miała w ogóle nie powstać. Nie planowałem nawet słuchać tego albumu. Znów jednak zwyciężyła ciekawość, gdy pojawił się w propozycjach na YouTube. Wytrzymałem parę minut, resztę szybko przewinąłem. Gdy jednak internet został zalany pozytywnymi recenzjami "Wasteland", postanowiłem stanąć po przeciwnej stronie. Aby sprostować wszystkie bzdury, jakie można przeczytać w innych recenzjach (zwłaszcza te dotyczące rzekomej progresywności). W tym celu zmusiłem się do przesłuchania całości - kilkukrotnego, ale dawkując ją sobie małymi dawkami. Materiał jest jednak na tyle jednorodny, że bez trudu mogę sobie wyobrazić, jak brzmiałby słuchany od początku do końca. Popularność Riverside to prawdziwy fenomen. Z każdym kolejnym albumem o zespole robiło się coraz głośniej, nie tylko w kraju, ale i za granicą. Muzycy osiągnęli sukces najmniejszym kosztem, grając niewyobrażalnie wtórną muzykę, nie dodając nic od siebie do inspiracji innymi epigonami w rodzaju Marillion, Pend

[Recenzja] Joe McPhee - "Nation Time" (1971)

Obraz
Pomimo pięciu dekad aktywnej działalności, Joe McPhee nie jest postacią szczególnie znaną. Ten urodzony na Florydzie saksofonista, trębacz i puzonista w jednej osobie, zawsze stał raczej z boku jazzowej sceny. Omijały go sesje nagraniowe słynnych albumów czy innego rodzaju współpraca z bardziej rozpoznawalnymi jazzmanami. Dopiero w późniejszych latach miał okazję współpracować z takimi osobistościami, jak Evan Parker, Peter Brötzmann czy Mats Gustafsson. Dyskografia McPhee jest bardzo bogata, ale tylko jeden album zyskał - po kilku dekadach od swojej premiery - prawdziwe uznanie wśród wielbicieli jazzu. Mowa o "Nation Time" - drugim solowym wydawnictwie muzyka. Oryginalnie wydanym w 1971 roku i niewznawianym aż do 2000 roku. Album został zarejestrowany na żywo, podczas występów w nowojorskim Vassar College, 12 i 13 grudnia 1970 roku. Dwa z trzech utworów zostały zagrane w kwintecie - którego dopełnili klawiszowiec Mike Kull, basista Tyrone Crabb oraz perkusiści Bruce T

[Recenzja] Popol Vuh - "Einsjäger und Siebenjäger" (1974)

Obraz
Na albumie "Hosianna Mantra" Florian Fricke i wspomagający go muzycy stworzyli bardzo unikalny i ciekawy styl. Nic zatem dziwnego, że kolejny album Popol Vuh - nagrany prawie w tym samym składzie, ale bez wokalistki Djong Yun, "Seligpreisung" - jest utrzymany w podobnym, choć nie aż tak mistycznym klimacie. Efekt jest jednak mniej interesujący, co częściowo wynika z przejęcia roli wokalisty przez niemającego ku temu predyspozycji Fricke'a. Warto jednak zwrócić uwagę, że na tym albumie w szeregach grupy, czy też raczej projektu, zadebiutował Daniel Fichelscher (równolegle członek Amon Düül II). To właśnie on stał się głównym muzycznym partnerem Fricke'a na kolejne dwie dekady. "Einsjäger und Siebenjäger", kolejne wydawnictwo Popol Vuh, jest w praktyce dziełem tego duetu, wspomaganego jedynie nieznacznym udziałem gości. Longplay pokazuje nieco bardziej rockowe oblicze Popol Vuh. Oczywiście, to wciąż bardzo subtelna i uduchowiona muzyka, ale za

[Recenzja] Tomasz Stańko - "TWET" (1974)

Obraz
W 1974 roku nowymi stałymi współpracownikami Tomasza Stańki zostali saksofonista i klarnecista Tomasz Szukalski oraz fiński perkusista Edward Vesala. Na początku kwietnia powyżsi muzycy, wraz z amerykańskim basistą Peterem Warrenem (znanym ze współpracy m.in. z Anthonym Braxtonem, Donem Cherrym i Jackiem DeJohnette'em), odbyli jednodniową, improwizowaną sesję w sali PWSM w Warszawie. Jej rezultat znalazł się na albumie "TWET" (zatytułowanym tak od pierwszej litery imienia lub nazwiska każdego muzyka), wydanym jeszcze w tym samym roku (nieliczne źródła podają 1975 rok) jako 39. pozycja w słynnej serii Polish Jazz. Dzięki temu, longplay - w przeciwieństwie do trzech poprzednich wydawnictw Stańki, wydanych przez małe niemieckie wytwórnie ("Jazzmessage from Poland", "Purple Sun") lub jako ekskluzywne wydawnictwo dla członków jednego stowarzyszenia ("Fish Face") - był wielokrotnie wznawiany i jest łatwo dostępny w sprzedaży. Jak przystało

[Recenzja] Arzachel - "Arzachel" (1969)

Obraz
Grupa Arzachel istniała tylko przez kilka godzin, w trakcie których zarejestrowała jeden z najbardziej kultowych - choć nieco zapomniany - albumów psychodeliczno rockowych. Był to projekt czwórki wciąż nastoletnich muzyków, którzy wcześniej występowali razem pod szyldem Uriel - gitarzysty Steve'a Hillage'a, grającego na elektrycznych organach Dave'a Stewarta, basisty Monta Campbella i perkusisty Clive'a Brooksa. Uriel był typowym dla tamtych czasów zespołem grającym blues rocka z elementami psychodelii, a na jego repertuar składały się głównie przeróbki Jimiego Hendrixa, Johna Mayalla i Cream. Gdy w połowie 1968 roku ze składu odszedł Hillage, pozostali muzycy zmienili nazwę na Egg i zaczęli grać bardziej progresywną muzykę, z czasem stając się jednym z ważniejszych przedstawicieli Sceny Canterbury. Zanim jednak zarejestrowali swój pierwszy longplay, pojawił się pomysł nagrania psychodelicznego albumu z udziałem byłego muzyka, zawierającego utwory napisane w czasac

[Recenzja] Wayne Shorter - "The All Seeing Eye" (1966)

Obraz
"The All Seeing Eye", drugi album Wayne'a Shortera wydany w 1966 roku, to efekt sesji z 15 października 1965 roku. Nagrania tradycyjnie miały miejsce w Van Gelder Studio, pod producenckim nadzorem Alfreda Liona. Tym razem saksofonista postanowił jednak wykorzystać większy skład. Oprócz dwóch współpracowników z kwintetu Milesa Davisa - Herbiego Hancocka i Rona Cartera - towarzyszył mu perkusista Joe Chambers, a także rozbudowana sekcja dęta, obejmująca Freddiego Hubbarda, saksofonistę Jamesa Spauldinga i puzonistę Grachana Moncura III. Gościnnie w sesji wziął udział także Alan Shorter, starszy brat Wayne'a, który zagrał na skrzydłówce we własnej kompozycji "Mephistopheles" (autorem wszystkich pozostałych utworów jest lider). "The All Seeing Eye" to swego rodzaju album koncepcyjny, pomyślany - według słów samego wokalisty - jako próba zobrazowania sensu życia, istnienia i natury Boga oraz wszechświata. Album jest oczywiście całkowicie instrume

[Recenzja] Can - "Ege Bamyasi" (1972)

Obraz
W latach 70. zespół wciąż musiał dorabiać tworzeniem muzyki do filmów i seriali. Był to jednak dobry sposób, aby zwrócić na siebie uwagę. Wydany pod koniec 1971 roku singiel "Spoon", wykorzystany jako czołówka kryminalnego serialu "Das Messer", trafił do pierwszej dziesiątki zachodnioniemieckiego notowania, rozchodząc się w ilości trzystu tysięcy egzemplarzy. Dzięki temu sukcesowi, zespół mógł wynająć lepsze studio, gdzie przygotował materiał na swój trzeci studyjny album - "Ege Bamyasi". Tytuł można dosłownie przetłumaczyć jako egejski piżmian - jadalna roślina znad Morza Egejskiego, którą sprzedawano w Niemczech w puszkach, co z kolei świetnie koresponduje z nazwą zespołu. "Ege Bamyasi" jest albumem bardzo zwartym i spójnym stylistycznie. Tym razem zespół idzie w kierunku, który można określić jako funkowy. Ale jest to funk mocno awangardowy, dziwaczny, w charakterystyczny dla Can sposób. Najlepiej słychać to na przykładzie dwóch najdłuż

[Recenzja] The Peter Brötzmann Octet - "Machine Gun" (1968)

Obraz
Europejski free jazz to jeden z pierwszych i najważniejszych wkładów naszego kontynentu w muzykę jazzową. Choć free jazz jest wynalazkiem amerykańskich jazzmanów, to dopiero europejscy muzycy doprowadzili go do prawdziwej ekstremy, jeszcze dalej odchodząc od swingujących rytmów i charakterystycznego dla wcześniejszych odmian gatunku języka melodycznego. Te radykalne koncepcje wkrótce zresztą przerodziły się w osobny gatunek, zwany free improvisation, całkowicie odchodzący od jazzowych korzeni. Czołowym reprezentantem europejskiego free jazzu jest saksofonista Peter Brötzmann, którego grę można usłyszeć na ponad setce albumów. Prawdopodobnie najważniejszym z nich i najlepiej definiującym wspomniany styl, jest jego drugie solowe wydawnictwo, zatytułowane "Machine Gun". Zawarty został na nim materiał zarejestrowany w maju 1968 roku przez międzynarodowy oktet składający się z trzyosobowej sekcji dętej (Brötzmann, Evan Parker, Willem Breuker), dwóch kontrabasistów (Peter Ko

[Recenzja] Henry Cow - "Unrest" (1974)

Obraz
Okładka "Unrest", drugiego albumu Henry Cow, zapowiada bezpośrednią kontynuację debiutanckiego "Legend", co najwyżej utrzymaną w mroczniejszym klimacie. I faktycznie, pomimo lekko zmienionego składu (Geoff Leigh został zastąpiony przez Lindsay Cooper, wcześniej występującą w Comus), zespół wciąż gra muzykę bardzo skomplikowaną i nieprzewidywalną, ale na swój sposób piękną. Choć tym razem faktycznie utrzymaną jakby w nieco ciemniejszym nastroju. Album składa się z dwóch części. Pierwsza z nich (trzy nagrania ze strony A winylowego wydania oraz rozpoczynająca stronę B miniaturka "Solemn Music") to utwory przygotowane przez muzyków jeszcze przed rozpoczęciem sesji. Druga część to nagrania zaimprowizowane w studiu, a następnie zmodyfikowana różnymi efektami i dogrywkami. Rozpoczynająca album kompozycja Freda Fritha "Bittern Storm Over Ulm" powstała na bazie jednego z jego ulubionych utworów - "Got to Hurry" Yardbirds. Ten prosty blue