[Recenzja] Freddie Hubbard - "Straight Life" (1971)
"Straight Life", drugi elektryczny album Freddiego Hubbarda, został zarejestrowany w podobnym składzie, co poprzedni "Red Clay". Trębaczowi znów towarzyszyli Joe Henderson, Herbie Hancock i Ron Carter. Miejsce Lenny'ego White'a zajęli aż trzej perkusiści - Jack DeJohnette, oraz mniej znani Richard Landrum i Weldon Irvine. Ponadto doszedł gitarzysta George Benson (najbardziej chyba znany ze współpracy z Milesem Davisem - wystąpił na albumie "Miles in the Sky"). Sesja odbyła się w studiu Rudy'ego Van Geldera, pod producenckim nadzorem Creeda Taylora. Nagrania trwały zaledwie kilka godzin, w ciągu 16 listopada 1970 roku. W styczniu album trafił do sprzedaży.
Na "Straight Life" składają się trzy utwory - po jednej kompozycji Hubbarda (tytułowa) i Irvine'a ("Mr. Clean"), oraz przeróbka broadwayowskiego "Here's That Rainy Day". Autorskie nagrania wyróżniają się bardziej swobodnym charakterem - w ciągu kilkunastu minut instrumentaliści mają sporo okazji do zaprezentowania swoich umiejętności. Nieco inaczej sprawa ma się w przypadku przekraczającego ledwie pięć minut "Here's That Rainy Day". Jednak i tutaj wykonanie jest na bardzo wysokim poziomie. Pod względem stylistycznym, jest to bezpośrednia kontynuacja "Red Clay" - dominuje granie bliskie bopu, ale z dodatkiem soulowego nastroju, podkreślanego przez częściowo zelektryfikowane instrumentarium. W utworze tytułowym rozbudowana sekcja rytmiczna i nieco latynoskie partie gitary wprowadzają egzotyczny klimat. Ważnym elementem jest także ostrzejsza solówka saksofonu Hendersona, będąca przeciwwagą dla łagodnych partii pozostałych muzyków. W "Mr. Clean" już cały skład gra bardziej dynamiczne i ostrzej (przynajmniej w pierwszej połowie), ale wciąż z prawdziwą wirtuozerią. Utwór wyróżnia się także bardzo chwytliwym tematem, jednak to przede wszystkim długie solówki czynią go najbardziej porywającym fragmentem longplaya. Ostatni utwór wypada, niestety, bardzo konwencjonalnie i archaicznie, choć te sentymentalne partie trąbki, gitary i kontrabasu niewątpliwie mają swój urok, którego jednak nie jestem w stanie w pełni docenić.
W przeciwieństwie do innych jazzmanów, którzy w tamtym czasie eksperymentowali z elektrycznym instrumentarium, Freddie Hubbard prezentował dość zachowawcze podejście, unikając eksperymentów i dbając o szeroką przystępność brzmienia. Nieszczególnie podoba mi się takie podejście, co nie zmienia faktu, że "Straight Life" jest bardzo udanym albumem - w kwestii kompozycji i wykonania naprawdę ciężko do czegokolwiek się przyczepić. Może tylko do "Here's That Rainy Day", który w porównaniu z autorskimi kompozycjami jest zbyt schematyczny i nie daje muzykom możliwości zabłyśnięcia improwizatorskim talentem. To jednak w sumie tylko taki dodatek, mało znaczący wyciszacz na koniec albumu.
Na "Straight Life" składają się trzy utwory - po jednej kompozycji Hubbarda (tytułowa) i Irvine'a ("Mr. Clean"), oraz przeróbka broadwayowskiego "Here's That Rainy Day". Autorskie nagrania wyróżniają się bardziej swobodnym charakterem - w ciągu kilkunastu minut instrumentaliści mają sporo okazji do zaprezentowania swoich umiejętności. Nieco inaczej sprawa ma się w przypadku przekraczającego ledwie pięć minut "Here's That Rainy Day". Jednak i tutaj wykonanie jest na bardzo wysokim poziomie. Pod względem stylistycznym, jest to bezpośrednia kontynuacja "Red Clay" - dominuje granie bliskie bopu, ale z dodatkiem soulowego nastroju, podkreślanego przez częściowo zelektryfikowane instrumentarium. W utworze tytułowym rozbudowana sekcja rytmiczna i nieco latynoskie partie gitary wprowadzają egzotyczny klimat. Ważnym elementem jest także ostrzejsza solówka saksofonu Hendersona, będąca przeciwwagą dla łagodnych partii pozostałych muzyków. W "Mr. Clean" już cały skład gra bardziej dynamiczne i ostrzej (przynajmniej w pierwszej połowie), ale wciąż z prawdziwą wirtuozerią. Utwór wyróżnia się także bardzo chwytliwym tematem, jednak to przede wszystkim długie solówki czynią go najbardziej porywającym fragmentem longplaya. Ostatni utwór wypada, niestety, bardzo konwencjonalnie i archaicznie, choć te sentymentalne partie trąbki, gitary i kontrabasu niewątpliwie mają swój urok, którego jednak nie jestem w stanie w pełni docenić.
W przeciwieństwie do innych jazzmanów, którzy w tamtym czasie eksperymentowali z elektrycznym instrumentarium, Freddie Hubbard prezentował dość zachowawcze podejście, unikając eksperymentów i dbając o szeroką przystępność brzmienia. Nieszczególnie podoba mi się takie podejście, co nie zmienia faktu, że "Straight Life" jest bardzo udanym albumem - w kwestii kompozycji i wykonania naprawdę ciężko do czegokolwiek się przyczepić. Może tylko do "Here's That Rainy Day", który w porównaniu z autorskimi kompozycjami jest zbyt schematyczny i nie daje muzykom możliwości zabłyśnięcia improwizatorskim talentem. To jednak w sumie tylko taki dodatek, mało znaczący wyciszacz na koniec albumu.
Ocena: 8/10
Freddie Hubbard - "Straight Life" (1971)
1. Straight Life; 2. Mr. Clean; 3. Here's That Rainy Day
Skład: Freddie Hubbard - trąbka, skrzydłówka; Joe Henderson - saksofon tenorowy; Herbie Hancock - elektryczne pianino; George Benson - gitara; Ron Carter - gitara basowa, kontrabas; Jack DeJohnette - perkusja; Richard Landrum - perkusja i instr. perkusyjne; Weldon Irvine - instr. perkusyjne
Producent: Creed Taylor
Freddie Hubbard - "Straight Life" (1971)
1. Straight Life; 2. Mr. Clean; 3. Here's That Rainy Day
Skład: Freddie Hubbard - trąbka, skrzydłówka; Joe Henderson - saksofon tenorowy; Herbie Hancock - elektryczne pianino; George Benson - gitara; Ron Carter - gitara basowa, kontrabas; Jack DeJohnette - perkusja; Richard Landrum - perkusja i instr. perkusyjne; Weldon Irvine - instr. perkusyjne
Producent: Creed Taylor
Komentarze
Prześlij komentarz
Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.