Posty

Wyświetlanie postów z kwiecień, 2018

[Recenzja] John Coltrane - "Interstellar Space" (1974)

Obraz
"Interstellar Space", zarejestrowany podczas jednodniowej sesji w lutym 1967 roku (pomiędzy nagraniami, które trafiły na "Expression"), to nietypowy album w dorobku Johna Coltrane'a. Nie tylko ze względu na niesztampową okładkę (w końcu coś nowego i to w całkiem dobrym guście), ale przede wszystkim na fakt, że saksofoniście towarzyszy tu jedynie perkusista Rashied Ali. Sama koncepcja saksofonowo-perkusyjnego duetu nie była, oczywiście, niczym nowym w twórczości Trane'a - już przecież na "Kulu Sé Mama" znalazł się utwór "Vigil", będący jego duetem z Elvinem Jonesem. Jednak nagranie całego albumu w tym stylu to już pomysł dość szalony i zarazem odważny. I być może właśnie dlatego muzyk odłożył ten materiał na półkę, a po jego śmierci dość długo zwlekano z publikacją. Co nie znaczy, że nie są to udane nagrania. Wręcz przeciwnie. Muzycy musieli wykazać się sporą inwencją, by przy tak ograniczonym instrumentarium nagrać album ciekawy i

[Recenzja] Rage Against the Machine - "The Battle of Los Angeles" (1999)

Obraz
Tym razem przygotowanie nowego materiału zajęło muzykom odrobinę mniej czasu. I może dlatego na "The Battle of Los Angeles" jest, w porównaniu z "Evil Empire", znacznie więcej energii i konkretnego czadu, zamiast wysilonego wydziwiania. Świetnym przykładem są wszystkie cztery single promujące album: "Testify", "Guerrilla Radio", "Calm Like a Bomb", oraz oparty na bardzo klasycznie rockowym riffie "Sleep Now in the Fire". Sporą dawkę energii i przebojowości zawierają także takie kawałki, jak "Maria" czy "War Within a Breath". Jednak i tutaj zdarzają się próby wyjścia ze schematu. Czasem naprawdę udane, jak właściwie stricte-hiphopowy "Mic Check", zbudowany na bardzo intrygującym podkładzie. Ciekawych dźwięków nie brakuje też w ostrzejszym "Born as Ghosts". Ale czasem eksperymenty są zbyt zachowawcze, jak "Born of a Broken Man", którego balladowe (!) zwrotki wprowadzają do m

[Recenzja] Miles Davis - "The Complete In a Silent Way Sessions" (2001)

Obraz
"The Complete In a Silent Way Sessions" wypełnia lukę pomiędzy boksami "Miles Davis Quintet 1965-68" i "The Complete Bitches Brew Sessions". Tytuł, podobnie jak w przypadku kilku innych pozycji z tej serii, wprowadza w błąd, gdyż znalazł się tutaj materiał z różnych sesji, nie tylko tej, której wynikiem jest album "In a Silent Way". Boks zawiera nagrania dokonane pomiędzy 24 września 1968 roku (pierwsza sesja Davisa z Chickiem Coreą i Davidem Hollandem), a 20 lutego 1969 roku (ostatnia sesja przed europejską trasą koncertową, a następnie przystąpieniem do nagrania "Bitches Brew"). Skład zespołu Milesa był w tamtym czasie dość niestabilny. Podczas wszystkich sesji towarzyszyli mu Corea, Holland i Wayne Shorter, za perkusją na zmianę zasiadali Tony Williams, Jack DeJohnette i Joe Chambers, ponadto w większości nagrań udział wzięli Herbie Hancock i Joe Zawinul, a na dwie ostatnie sesje (z 18 i 20 lutego) dołączył John McLaughlin. Tym

[Recenzja] Radiohead - "The Bends" (1995)

Obraz
W trakcie dwóch lat, jakie dzieli wydanie "The Bends" od premiery debiutanckiego "Pablo Honey", muzycy Radiohead poczynili spore postępy jako kompozytorzy. To znów bardzo piosenkowy materiał, jednak tym razem zawierający więcej naprawdę dobrych i zgrabnych melodii. Chociażby w utworze tytułowym, wzorowym przykładzie pop rocka - jest przebojowo, ale bez popadania w sztampę. Zapamiętywanych melodii nie brakuje ani w tych łagodniejszych, częściowo akustycznych momentach albumu ("High and Dry", "Fake Plastic Trees"), ani tych bardziej hałaśliwych ("Planet Telex"), ani w łączących oba te podejścia ("My Iron Lung"). Niestety, im dalej, tym album staje się coraz bardziej przewidywalny, powtarzalny i nużący. Poszczególne utwory bronią się słuchane oddzielnie (choć te niewymienione z tytułów pozostają w cieniu tych, które tu wspominam), ale razem tworzą zbyt monotonny zbiór, w którym jedynym urozmaiceniem jest zmiana natężenia b

[Recenzja] Blue Effect & Jazz Q Praha ‎- "Coniunctio" (1970)

Obraz
Album "Coniunctio" jest wynikiem współpracy dwóch czechosłowackich, a ściślej mówiąc praskich zespołów: bluesrockowo-psychodelicznego Blue Effect (później używającego nazwy Modrý Efekt i grającego w bardziej jazzowo-progrockowym stylu), oraz freejazzowego (później jazzrockowego) Jazz Q Praha. Z pierwszej z tych grup wywodzą się gitarzysta Radim Hladík, basista Jiří Kozel, oraz perkusista Vlado Čech, natomiast z drugiej - klawiszowiec i trębacz Martin Kratochvíl, saksofonista i flecista Jiří Stivín, kontrabasista Jiří Pellant, oraz perkusista Milan Vitoch. Dla obu zespołów "Coniunctio" był fonograficznym debiutem, chociaż Blue Effect zarejestrował wcześniej (jeszcze z wokalistą Vladimírem Mišíkem) materiał na wydany nieco później w 1970 roku album "Meditace". Jazz Q swój pierwszy samodzielny album, "Pozorovatelna / The Watch-Tower", wydał dopiero w 1973 roku, gdy w składzie z wyżej wymienionych muzyków pozostał tylko Kratochvíl. Główną atra

[Recenzja] Miles Davis - "Live at the Fillmore East (March 7, 1970): It's About that Time" (2001)

Obraz
Album zwiera zapis dwóch występów, jakie Miles Davis dał 7 marca 1970 roku w nowojorskim Fillmore East. Były to prawdopodobnie jego ostatnie występy z udziałem Wayne'a Shortera, który odszedł do założonego wspólnie z Joe Zawinulem zespołu Weather Report. W ówczesnym koncertowym sekstecie Davisa występowali także Chick Corea, Dave Holland, Jack DeJohnette, oraz perkusjonalista Airto Moreira. Zespół skupił się na swoim najnowszym, elektrycznym repertuarze, przede wszystkim z nagranego już pół roku wcześniej, ale wydanego dopiero pod koniec marca "Bitches Brew". Muzycy wykonali również zupełnie świeżą kompozycję "Willie Nelson", która dopiero w następnym roku została wydana na albumie "Jack Johnson". Podczas pierwszego występu sekstet zaprezentował niesamowicie intensywny i żywiołowy set. Nawet na tle innych koncertówek Davisa z elektrycznego okresu, wypada on niezwykle agresywnie, momentami wręcz freejazzowo. Tutejsze wykonanie "Directions&qu

[Recenzja] Radiohead - "Pablo Honey" (1993)

Obraz
Radiohead to jeden z najbardziej przecenionych wykonawców w ogóle. A zarazem jedna z ostatnich rockowych grup, która coś do tej muzyki wniosła. Zachwyty nad jakością i innowacyjnością muzyki tego zespołu są grubo przesadzone, lecz trudno wskazać innego rockowego wykonawcę, który w ciągu ostatniego ćwierćwiecza autentycznie poszukiwałby swojego własnego brzmienia, podążając w coraz bardziej eksperymentalne rejony, a mimo tego cieszył się powszechnym uznaniem. To ostatnie w dużej mierze wynika oczywiście z obrazu współczesnego mainstreamu - na tle tej całej tandety i epigoństwa, jakie promują media, Radiohead jawi się nie tylko jako zespół ambitny i oryginalny, ale też po prostu potrafiący pisać dobre, niebanalne utwory. Choć początek jego kariery tego wszystkiego nie zapowiadał. Grupa zwróciła na siebie uwagę już debiutanckim singlem "Creep", za sprawą którego została okrzyknięta "brytyjską Nirvaną". Czas pokazał, że zarówno ten utwór, jak i cały album "P

[Recenzja] Dire Straits - "Dire Straits" (1978)

Obraz
Dire Straits to jeden z dosłownie kilku klasyków rocka, których twórczości nigdy nie potrafiłem polubić. Nie żebym jakoś szczególnie próbował. Zawsze uważałem, że to zespół w sam raz dla ludzi po czterdziestce, którzy w sumie za bardzo muzyką się nie interesują, dlatego wybierają takie melodyjne, spokojne i niezbyt absorbujące granie. Zapoznałem się jednak z całą studyjną dyskografią, oraz koncertowym "Alchemy" (z większością tych albumów w ciągu kilku ostatnich miesięcy), ale tylko utwierdziło mnie to w moim przekonaniu. Choć muszę przyznać, że jedno wydawnictwo wyróżnia się in plus na tle pozostałych, a jest nim eponimiczny album debiutancki. W 1978 roku muzyczny mainstream zdominowany był przez punk rock i disco. Był to też okres wzmożonego rozwoju muzyki elektronicznej, awangardowego rocka progresywnego oraz tych nieco ambitniejszych rzeczy wyrastających z punku, czyli tzw. post-punku i szeroko rozumianej nowej fali. Debiut Dire Straits w takim otoczeniu wydawał s

[Recenzja] East of Eden - "East of Eden" (1971)

Obraz
Przed nagraniem tego albumu, ze składu East of Eden odeszli wszyscy muzycy, z wyjątkiem Dave'a Arbusa. Na ich miejsce lider zatrudnił gitarzystę Jima Roche'a (znanego z oryginalnego wcielenia Colosseum), śpiewającego basistę i okazjonalnie drugiego gitarzystę Davida Jacka, oraz perkusistę Jeffa Allena. Powstał zupełnie nowy zespół, który powinien przyjąć nową nazwę. Oczywiście, ze względów merkantylnych nie wchodziło to w rachubę. Jednak na debiutanckim albumie nowego składu (zuchwale zatytułowanym nazwą zespołu), nie zostało nic z tej charakterystycznej dla poprzednich albumów mieszanki psychodelii, folku, jazzu i muzyki wschodniej. "East of Eden" to zwrot w stronę zwyczajnego rocka. Jedynie partie Arbusa na skrzypcach, saksofonie i flecie przywołują odrobinę klimatu wcześniejszych dokonań. Początek nie zachwyca. "Wonderful Feeling" to banalny kawałek, kojarzący się z solową twórczością Erica Claptona. Nie ratuje go nawet udana środkowa część instrum

[Recenzja] Miles Davis - "The Complete Bitches Brew Sessions" (1998)

Obraz
"The Complete Bitches Brew Sessions" to drugi z serii boksów, których celem jest skompilowanie jak największej ilości materiału pochodzącego z danego etapu kariery Milesa Davisa. W przypadku tego boksu mamy do czynienia z nagraniami dokonanymi od połowy sierpnia 1969 do połowy lutego 1970 roku. Jest to znacznie dłuższy okres, niż rzeczywista sesja nagraniowa "Bitches Brew" - cały album został zarejestrowany w ciągu trzech dni (19-21 sierpnia). Tytuł "The Complete Bitches Brew Sessions" jest tym bardziej mylący, że nie znalazły się tu żadne inne nagrania z tej właśnie sesji (jak np. dodawane do późniejszych reedycji "Bitches Brew" alternatywne wersje "Spanish Key" i "John McLaughlin"). Trafiły tutaj natomiast utwory z kilku późniejszych sesji, podczas których Davisowi za każdym razem towarzyszył nieco inny skład. Odbyły się one w następujących dniach: 19 listopada (utwory "Great Expectations", "Orange

[Recenzja] Soft Machine - "Softs" (1976)

Obraz
Zespół grający na "Softs" nie ma już nic wspólnego ani z oryginalnym, ani kilkoma późniejszymi wcieleniami Soft Machine. Co prawda, można tu jeszcze usłyszeć Mike'a Ratledge'a, jednak tylko w dwóch utworach, a na okładce podpisany jest jako gość. Z podstawowego składu najdłuższy staż ma  tutaj perkusista John Marshall, który dołączył do grupy w trakcie nagrywania jej piątego albumu. Po odejściu Ratledge'a, multiinstrumentalista Karl Jenkins postanowił skupić się całkowicie na grze na klawiszach, oddając rolę saksofonisty nowemu muzykowi - Alanowi Wakemanowi (z tych Wakemanów - to kuzyn Ricka, słynnego klawiszowca Yes). W tym samym czasie odszedł także gitarzysta Allan Holdsworth, którego miejsce zajął John Etheridge. Ponieważ już od dłuższego czasu decydujący wpływ na kształt muzyki Soft Machine miał nie Ratledge, a Jenkins, "Softs" nie przynosi żadnej drastycznej zmiany stylistycznej. Jest raczej rozwinięciem pomysłów z kilku poprzednich albumów,

[Recenzja] John Coltrane - "Sun Ship" (1971)

Obraz
Materiał zawarty na albumie "Sun Ship" powstał podczas jednodniowej sesji, która odbyła się 26 sierpnia 1965 roku. Wraz z zarejestrowanym tydzień później "First Meditations", są to prawdopodobnie ostatnie nagrania tak zwanego klasycznego kwartetu Johna Coltrane'a. Podczas kolejnych sesji (i na koncertach) saksofoniście towarzyszył już bardziej rozbudowany skład (m.in. o Pharoaha Sandersa), a na przełomie lat 1965/66 współpracę z nim zakończyli perkusista Elvin Jones i pianista McCoy Tyner, którym nie odpowiadał kierunek, w jakim zmierzała muzyka Trane'a. Choć "Sun Ship" został zarejestrowany dwa miesiące po "Ascension" i ledwie miesiąc przed nagraniem "Om", zawarta na nim muzyka ma zdecydowanie mniej freejazzowy charakter. Owszem, zdarzają się saksofonowe odloty w kierunku agresywnej, swobodnej improwizacji - przede wszystkim w utworze tytułowym i "Amen" - jednak nawet wtedy Tyner i Jones trzymają wszystko w r

[Recenzja] Miles Davis - "Miles Davis Quintet 1965-68" (1998)

Obraz
Tytuł tego wydawnictwa w zasadzie mówi wszystko. To po prostu zbiór wszystkich (a przynajmniej wszystkich znanych) studyjnych nagrań najsłynniejszej grupy Milesa Davisa, znanej jako Drugi Wielki Kwintet, w skład której wchodzili także Wayne Shorter, Herbie Hancock, Ron Carter i Tony Williams. Na sześciu płytach CD zebrano ponad siedem godzin muzyki, w tym cały materiał z albumów "E.S.P.", "Miles Smiles", "Sorcerer" (oprócz starszego kawałka "Nothing Like You"), "Nefertiti" i "Miles in the Sky", znaczną część longplaya "Filles de Kilimanjaro" (oprócz dwóch utworów zarejestrowanych w innym składzie), a także kompozycje rozproszone dotąd na kompilacjach "Water Babies" (tytułowa, "Capricorn", "Sweet Pea"), "Circle in the Round" ("Teo's Bag", "Sanctuary", obie wersje "Side Car") i "Directions" ("Limbo (Alternate Take)", "

[Recenzja] East of Eden - "Snafu" (1970)

Obraz
Debiutancki album East of Eden - zrecenzowany przeze mnie lata temu "Mercator Projected" - to jeden z najbardziej kultowych NKR-ów. Choć zaliczanie akurat tej grupy do tzw. nieznanego kanonu rocka, jest dość kontrowersyjne. Nie był to bowiem zupełnie nieznany zespół - na początku kariery odnosił dość znaczące sukcesy komercyjne w ojczystej Wielkiej Brytanii. Pod względem popularności, ale też liczby wydanych albumów, bliżej mu raczej do Atomic Rooster czy Budgie (pomijam tu wielbienie tego drugiego przez Polaków), niż T2 lub Night Sun. Inna sprawa, że z biegiem lat zespół faktycznie stał się nieco zapomniany. Szkoda, bo jego twórczość jest naprawdę interesująca. Nie tylko na wspomnianym "Mercator Projected" - kolejne dwa albumy również trzymają wysoki poziom. Pora przyjrzeć się bliżej pierwszemu z nich. "Snafu" został wydany równo rok po debiucie, w lutym 1970 roku. W międzyczasie zdążyła zmienić się sekcja rytmiczna - basistę Steve'a Yorka (któ

[Recenzja] Rage Against the Machine - "Evil Empire" (1996)

Obraz
Aż cztery lata muzycy Rage Against the Machine kazali czekać na następcę swojego kultowego debiutu. Słuchając "Evil Empire" można jednak odnieść wrażenie, że pomiędzy obiema sesjami nagraniowymi minęło co najwyżej kilka tygodni. Trudno się dziwić muzykom, że postawili na sprawdzone patenty - autorska mieszanka metalu, rapu i funku przyniosła im przecież ogromny sukces. A dzięki rzeszy naśladowców, tego typu granie zyskiwało coraz większą popularność. Drugi album zespołu był zatem skazany na sukces - i faktycznie, w chwili wydania sprzedawał się jeszcze lepiej od debiutu (choć do dziś nie wyprzedził go w ilości sprzedanych egzemplarzy i raczej nie ma na to żadnej szansy). "Evil Empire" nie jest jednak dokładną kopią debiutu. Różnicę słychać przede wszystkim w grze Toma Morello, który tutaj jeszcze bardziej udziwnia swoje partie, praktycznie rezygnując z tradycyjnych solówek. Te wszystkie zgrzyty, piski i sprzężenia na dłuższą metę stają się męczące, lecz czase

[Recenzja] Herbie Hancock - "Head Hunters" (1973)

Obraz
W Mwandishi Herbie Hancock mógł się wyszaleć artystycznie, jednak granie tak eksperymentalnej muzyki nie przynosiło korzyści finansowych i komercyjnych. O ile jemu samemu niespecjalnie to przeszkadzało - zarabiał sporo na tantiemach za swój wczesny przebój "Watermelon Man" - tak dla pozostałych muzyków było to coraz bardziej frustrujące. Wkrótce po wydaniu "Sextant" zapadła decyzja o rozwiązaniu zespołu. Niedługo potem Herbie zmontował nową grupę, która przybrała nazwę Head Hunters. Ze składu Mwandishi trafił do niej tylko Bennie Maupin. Nowymi muzykami zostali natomiast basista Paul Jackson, perkusista Harvey Mason, oraz perkusjonista Bill Summers. We wrześniu 1973 muzycy zarejestrowali materiał na album, który nazwano po prostu "Head Hunters". Zawarta na nim muzyka znacząco odbiega od tego, co Herbie tworzył z Mwandishi. To już nie eksperymentalne wariacje na temat "In a Silent Way" i "Bitches Brew", a wyraźny zwrot w kierunku

[Recenzja] The 13th Floor Elevators - "Easter Everywhere" (1967)

Obraz
Drugi album teksańskiej grupy The 13th Floor Elevators, "Easter Everywhere", nie jest tak ważnym i wpływowym dziełem, jak debiutancki "The Psychedelic Sounds of the 13th Floor Elevators". Nie ma też na nim tak zapamiętywalnych kompozycji, jak przebojowy "You're Gonna Miss Me" czy oniryczny "Kingdom of Heaven". Jest natomiast albumem bardziej dojrzałym, na którym muzycy w bardziej świadomy sposób eksperymentują z psychodelicznym klimatem. Odchodzą tutaj od surowego, garażowego brzmienia debiutu. Zamiast tego, utwory zanurzone są w gęstej, narkotycznej atmosferze, tworzonej za pomocą pogłosów, sfuzzowanych gitar i unikalnych dla tego zespołu dźwięków zelektryfikowanego dzbanka. O większej dojrzałości kompozytorskiej świadczą takie utwory, jak rozbudowany do ośmiu minut i przez cały ten czas intrygujący "Slip Inside This House", czy bardzo zgrabny i melodyjny "Slide Machine". Warto też zwrócić uwagę na przeróbkę "