Posty

Wyświetlanie postów z marzec, 2018

[Recenzja] Miles Davis - "1969 Miles - Festiva De Juan Pins" (1993)

Obraz
Wydany wyłącznie w Japonii "1969 Miles - Festiva De Juan Pins" to zapis występu, jaki kwintet Milesa Davisa (w składzie z Waynem Shorterem, Chickiem Coreą, Davem Hollandem i Jackiem DeJohnette'em) dał 25 lipca 1969 roku na francuskim Festiva de Juan Pins. Był to bardzo interesujący czas w twórczości trębacza - niespełna miesiąc później zarejestrowano materiał na "Bitches Brew". Na koncertach muzycy używali już elektrycznych instrumentów (ściślej mówiąc, używali ich Corea i Holland), lecz nie grali jeszcze tak awangardowo i agresywnie, jak kilka miesięcy później. W repertuarze wciąż zresztą były obecne dość konwencjonalne jazzowe tematy, jak "Milestones", "Footprints" i "'Round Midnight". Wykonane zostały co prawda bardziej ekspresyjnie, a elektryczne pianino uwspółcześniło brzmienie, lecz wciąż wyraźnie słyszalna jest różnica między nimi, a nowymi kompozycjami w rodzaju "Directions", "Miles Runs the Voodoo Do

[Recenzja] Captain Beefheart & His Magic Band - "Mirror Man" (1971)

Obraz
"Mirror Man" zawiera nagrania dokonane pod koniec 1967 roku, z myślą o wydaniu ich na następcy debiutanckiego "Safe as Milk". Do wydania albumu jednak nie doszło. Przyczyna tego nie jest do końca jasna, jednak niektórzy twierdzą, że to producent Bob Krasnow, który właśnie założył własną wytwórnię płytową, doprowadził do zerwania kontraktu z dotychczasowym wydawcą. Nie mając większego wyboru, wiosną 1968 roku zespół zarejestrował z nim nowy materiał. Niestety, utwory zostały poddane przez Krasnowa dziwacznej obróbce dźwięku, przez którą brzmienie "Strictly Personal" pozostawia bardzo wiele do życzenia. Na szczęście, poprzedni wydawca zachował prawa do nagrań z wcześniejszej sesji i po czterech latach zdecydował się je opublikować - bez żadnej ingerencji w materiał. Na "Mirror Man" składają się trzy długie bluesowe jamy, oraz oryginalna wersja "Kandy Korn", zarejestrowanego ponownie na "Strictly Personal". Różnica w por

[Recenzja] Herbie Hancock - "Sextant" (1973)

Obraz
"Sextant" jest w dyskografii Herbiego Hancocka tym, czym u Milesa Davisa "Bitches Brew". Absolutnym szczytem kreatywności i kompozytorsko-wykonawczego natchnienia. A także bardzo nowatorskim albumem, który pokazał zupełnie nowe oblicze jazzu. Oba longplaye mają też wiele wspólnego pod względem muzycznym. Choć jednak wpływ "Bitches Brew" na "Sextant" jest oczywisty, ten drugi idzie jeszcze dalej w kierunku eksperymentu i poszerzania ram muzyki jazzowej. Mniej tu też spontaniczności, a więcej świadomego zmierzania w konkretnym celu. Oczywiście, utwory dalej opierają się na improwizacji i wzajemnej interakcji muzyków, którzy tworzyli bardzo zgrany i zwarty zespół. Podobnie jak poprzednie albumy Mwandishi, "Sextant" składa się z trzech utworów - dwóch krótszych na jednej stronie i jednego kolosa na drugiej (tym razem wszystkie skomponował Herbie). Uwagę zwracają niesamowite, bardzo prekursorskie pod względem sonorystycznym brzmie

[Recenzja] Miles Davis - "Star People" (1983)

Obraz
Na "Star People" zebrano studyjne i koncertowe nagrania dokonane na przestrzeni siedmiu miesięcy, od sierpnia 1982 do lutego następnego roku. Davisowi przez cały ten czas towarzyszył w miarę stabilny skład, z saksofonistą Billem Evansem, gitarzystą Mikiem Sternem, basistą Marcusem Millerem (na początku 1983 roku zastąpionym przez Toma Barneya), perkusistą Alem Fosterem i perkusjonistą Mino Cinelu. W międzyczasie dołączył do nich drugi gitarzysta, John Scofield, którego bluesowy styl gry interesująco dopełnił brzmienie grupy. Świetnie wypadają oba nagrania koncertowe, czyli "Come Get It" i "Speak". W przeciwieństwie do wydanej kilka miesięcy wcześniej koncertówki "We Want Miles", tutaj nie brakuje szaleństwa, energii i intensywności, jakie cechowały występy Davisa w poprzedniej dekadzie. Podobnie jak wtedy, muzycy mieszają funk, rock i jazz, choć już nie w tak awangardowy sposób, a psychodeliczny nastrój został zastąpiony klimatem i brzmi

[Recenzja] Captain Beefheart and the Magic Band - "Lick My Decals Off, Baby" (1970)

Obraz
Album "Lick My Decals Off, Baby" mógłby być trzecią płytą "Trout Mask Replica". Ponownie mamy do czynienia z dziwaczną mieszanką bluesa i free jazzu. Tym razem przyrządzoną z nieco innych składników. Bez utworów śpiewanych a capella i akustycznego bluesa, z mniejszą rolą dęciaków (obecne są tylko w "Japan in a Dishpan" i "Flash Gordon's Ape"). Pojawiają się za to zupełnie nowe elementy. Przede wszystkim warto odnotować obecność nowego członka zespołu - Arta Trippa, grającego na różnych perkusjonaliach, lecz głównie na marimbie (stąd też jego pseudonim - Ed Marimba). Instrument ten największą rolę odgrywa w "Petrified Forest", "The Smithsonian Institute Blues (or the Big Dig)" i "The Clouds Are Full of Wine (not Whiskey or Rye)". Ten ostatni to zresztą jeden z najciekawszych fragmentów longplaya, wyróżniający się za sprawą bardziej subtelnego brzmienia głosu Beefhearta. Niespodzianką są także akustyczne ins

[Recenzja] Herbie Hancock - "Crossings" (1972)

Obraz
Przed przystąpieniem do nagrywania "Crossings" - drugiej części "trylogii Mwandishi" - Herbie Hancock postanowił rozbudować swój klawiszowy zestaw. Do tamtej pory grał wyłącznie na pianinie akustycznym i elektrycznym, Teraz zdecydował się sięgnąć także po melotron i syntezatory. W związku z tymi ostatnimi, nawiązał współpracę z Patrickiem Gleesonem, który początkowo miał zająć się jedynie programowaniem, lecz ostatecznie wziął udział w nagrywaniu albumu (a wkrótce potem stał się pełnoprawnym członkiem Mwandishi). Nie wszystkim muzykom w zespole podobał się pomysł wykorzystania syntezatorów. Przeciwny temu był zwłaszcza Buster Williams, który twierdził, że nie jest to nawet instrument. Na "Crossings" syntezatory zostały jednak użyte ze smakiem i wyczuciem, zresztą pełnią niewielką rolę, polegającą na różnych niuansach i urozmaiceniu brzmienia. Dopiero na kolejnym albumie zostały wykorzystane na szerszą skalę. Kolejna zmiana zaszła w samym podejściu

[Recenzja] Larry Young - "Lawrence of Newark" (1973)

Obraz
Larry Young, znany także pod arabskim imieniem Khalid Yasin, był jednym z najsłynniejszych jazzowych organistów. Choć pamiętany jest głównie ze względu na udział w nagraniu "Bitches Brew" i jako członek The Tony Williams Lifetime (jamował także z Jimim Hendrixem, czego efekt można usłyszeć na kompilacji "Nine to the Universe"), pozostawił po sobie także kilkanaście albumów solowych. Do najciekawszych z nich bez wątpienia należy wydany w 1973 roku "Lawrence of Newark", nagrany w prawie 20-osobowym składzie (z czego blisko połowa to perkusiści i perkusjonaliści). Album genialnie łączy elementy fusion (elektryczne brzmienie) i spiritual jazzu (wyraźne wpływy muzyki arabskiej i afrykańskiej). Całość zanurzona jest w psychodelicznym brzmieniu elektrycznych organów lidera i egzotycznych, polirytmicznych partii perkusyjnych. Razem tworzą dość subtelny, orientalno-oniryczny nastrój, kontrapunktowany jednak przez ostre dźwięki gitary elektrycznej Jamesa Ulme

[Recenzja] Rage Against the Machine - "Rage Against the Machine" (1992)

Obraz
Na przełomie lat 80. i 90. nastąpiło ostatnie wyraźne odrodzenie muzyki rockowej. Nagle pojawiło się mnóstwo nowych zespołów, które postanowiły zaprezentować alternatywę dla wszechobecnego w mainstreamie kiczu. Część z nich wprost odwoływała się do już wtedy klasycznych odmian rocka (za sprawą mediów wrzucono je wszystkie do worka z napisem "grunge"), inne postanowiły łączyć rock lub metal z elementami nowych gatunków. Cały ten zryw trwał ledwie kilka lat, główni przedstawiciele szybko się wypalili, a ich naśladowcy jeszcze szybciej sprowadzili te nowe odmiany rocka do poziomu dna. Po tym wszystkim pozostało jednak trochę interesujących albumów. Do nich z pewnością zalicza się debiutancki longplay rapmetalowej grupy Rage Against the Machine - jeden z największych klasyków lat 90. Rage Against the Machine nie byli prekursorami łączenia metalowego ciężaru z rapowanymi partiami wokalnymi. Już wcześniej działały przecież takie zespoły, jak Faith No More czy Red Hot Chili P

[Recenzja] Herbie Hancock - "Mwandishi" (1971)

Obraz
Choć Herbie Hancock należy do najbardziej rozpoznawalnych jazzmanów, zwykle mówi się tylko o jego konwencjonalnie jazzowych albumach "Empyrean Isles" i "Maiden Voyage", lub o komercyjnej, jazz-funkowej twórczości z połowy lat 70. (przede wszystkim platynowym "Head Hunters"). Mniej uwagi poświęca się jego dokonaniom z początku siódmej dekady, mimo że pod względem artystycznym był to najbardziej interesujący okres jego solowej działalności. Muzyka zawarta na albumach "Mwandishi", "Crossings" i "Sextant", nazywanych "trylogią Mwandishi", okazała się zbyt ambitna i nowatorska, by zyskać większą popularność. Choć wszystkie te albumy sygnowane są nazwiskiem Hancocka, był to jedynie zabieg marketingowy, gdyż w rzeczywistości zostały nagrane przez działający na demokratycznych zasadach zespół Mwandishi. Był to sekstet (później septet) złożony z utalentowanych muzyków, występujących pod pseudonimami w języku swahili:

[Recenzja] Captain Beefheart and His Magic Band - "Trout Mask Replica" (1969)

Obraz
"Trout Mask Replica" to jeden z najdziwniejszych, ale i najbardziej genialnych albumów, jakie kiedykolwiek się ukazały. Równie interesująca, co zawarta na nim muzyka, jest sama historia jego powstania. Po problemach związanych z nagrywaniem poprzedniego albumu, "Strictly Personal", zespół pozostał bez wytwórni i producenta. Z pomocą przyszedł jednak Frank Zappa, który właśnie założył własną wytwórnię. Dzięki temu, muzycy otrzymali całkowitą wolność artystyczną. W drugiej połowie 1968 roku zamieszkali razem w wynajętym domu, w którym przez wiele miesięcy nie tylko tworzyli i szlifowali nowy materiał, ale także zorganizowali prowizoryczne studio nagraniowe. Początkowo longplay miał być w całości nagrany w takich warunkach, ale amatorska jakość nagrań pozostawiała wiele do życzenia. Muzycy mieli też poważniejsze problemy - funduszy ledwo wystarczało im na czynsz, więc żywili się głównie konserwami lub dokonywali kradzieży. Nie mogło się to dobrze skończyć - zost

[Recenzja] Kawaida - "Kawaida" (1970)

Obraz
W grudniu 1969 roku doszło do spotkania kilku wybitnych jazzmanów: Herbiego Hancocka, trębacza Dona Cherry'ego, basisty Bustera Williamsa, flecisty Billy'ego Bonnera, perkusjonalisty Eda Blackwella, oraz trzech przedstawicieli rodziny Heathów - perkusisty Alberta, jego brata, saksofonisty Jimmy'ego, a także syna tego drugiego, perkusjonalisty Jamesa Mtume'a. W ciągu jednego dnia zarejestrowali materiał wydany w następnym roku pod tytułem "Kawaida". Ciekawa jest jego historia fonograficzna. Oryginalne, amerykańskie wydanie nie zawiera żadnej informacji o wykonawcy (poza spisem muzyków biorących udział w sesji), co sugeruje, że tytuł "Kawaida" jest także nazwą tego projektu. Jednak japońskie wydanie z 1975 roku sygnowane jest nazwiskiem Alberta Heatha, a ściślej mówiąc pseudonimem Kuumba-Toudie Heath (być może dlatego, że jego nazwisko wymienione jest jest jako pierwsze na oryginalnej okładce). Co ciekawe, w tym samym roku album został wydany w

[Recenzja] Jimi Hendrix - "Both Sides of the Sky" (2018)

Obraz
Mogłoby się wydawać, że archiwum nagrań Jimiego Hendrixa zostało już w pełni wyeksploatowane. Chyba żaden inny artysta nie doczekał się tylu pośmiertnych wydawnictw. A jednak wciąż ukazują się kolejne  nowe albumy sygnowane jego nazwiskiem. Rok 2018 przynosi kolejny tytuł: "Both Sides of the Sky". To trzecia - i podobno ostatnia - część serii rozpoczętej w 2010 roku albumem "Valleys of Neptune" i kontynuowanej w 2013 roku przez "People, Hell and Angels". Jej celem jest zebranie i udostępnienie mało znanych, a czasem wcześniej niepublikowanych nagrań. W praktyce wygląda to już nieco mniej ekscytująco. Znaczna część materiału z obu poprzednich części to po prostu alternatywne wersje doskonale znanych kompozycji. Aczkolwiek, dzięki nowoczesnej technologii udało się uratować wiele nagrań, które wcześniej nie nadawały się do publikacji ze względu na brzmienie, pomyłki muzyków czy ich nieukończony charakter. Niektóre z nich były wcześniej dostępne wyłączni

[Recenzja] Miles Davis - "The Man with the Horn" (1981)

Obraz
Po prawie sześciu latach milczenia, w 1981 roku Miles Davis powrócił z nowym materiałem. W nagraniu "The Man with the Horn" (tytuł jest nawiązaniem do jednego z pierwszych wydawnictw trębacza, 10-calowego albumu "Young Man with a Horn" z 1952 roku) uczestniczył tylko jeden muzyk wcześniej z nim współpracujący - perkusista Al Foster. Składu dopełnili młodzi instrumentaliści, jak saksofonista Bill Evans (nie mający nic wspólnego - poza nazwiskiem - z pianistą Billem Evansem, który grał w jednym z wcześniejszych składów Davisa), gitarzyści Barry Finnerty i Mike Stern, basista Marcus Miller, czy - w dwóch utworach - perkusista Vincent Wilburn (prywatnie siostrzeniec Davisa). Producentem albumu został tradycyjnie Teo Macero. Podczas sześcioletniego odpoczynku Davisa wiele w muzyce się zmieniło. Nie tylko ze względu na powstanie nowych stylów i nowych standardów brzmienia, ale też z powodu praktycznie całkowitego wyparcia ambitnej muzyki z mediów. Świadomy tych zmi

[Recenzja] John Coltrane - "Live in Seattle" (1971)

Obraz
Kolejne pośmiertne wydawnictwo John Coltrane'a zawiera materiał zarejestrowany na żywo, 30 września 1965 roku w Seattle. Saksofonista wystąpił wówczas w składzie rozbudowanym do sekstetu, w którym oprócz stałych współpracowników - McCoya Tynera, Jimmy'ego Garrisona i Elvina Jonesa - znaleźli się Pharoah Sanders, oraz klarnecista i zarazem drugi basista Donald Garrett. Ci sami muzycy, wsparci przez flecistę Joego Brazila, następnego dnia zarejestrowali w studiu półgodzinną improwizację "Om", która trzy lata później wypełniła tak samo zatytułowany album. Trane był wówczas na absolutnym szczycie swojej kreatywności. W ciągu roku poprzedzającego ten koncert, zarejestrował swoje największe arcydzieła - "A Love Supreme" i "Ascension". Wkrótce miał też nagrać kolejne wielkie dzieła - "Kulu Se Mama", "Meditations", "Expression"... Jednak nie tylko w studiu osiągał takie wyżyny - podobnie było na koncertach, czego jedn

[Recenzja] Herbie Hancock - "Fat Albert Rotunda" (1970)

Obraz
"Fat Albert Rotunda", zawierający muzykę napisaną do kreskówki "Hey, Hey, Hey, It's Fat Albert", to punkt zwrotny w karierze Herbiego Hancocka. Był to jego pierwszy album nagrany dla fonograficznego giganta Warner Bros. - dzięki czemu mógł dotrzeć do szerszego grona odbiorców, co wpłynęło na późniejsze komercyjne sukcesy pianisty. Ale przede wszystkim ze względów muzycznych - longplay stanowi wyraźną zapowiedź późniejszych, funkowych dokonań Herbiego, który oddalił się tutaj od swoich jazzowych korzeni, na rzecz muzyki inspirowanej R&B w stylu Jamesa Browna. Materiał został zarejestrowany pod koniec 1969 roku w słynnym studiu Rudy'ego Van Geldera. W nagraniach wzięło udział wielu znakomitych muzyków jazzowych, jak Joe Henderson, basista Buster Williams, czy perkusista Albert Heath. W opisie na wczesnych wydaniach albumu zabrakło natomiast informacji, że dwa utwory - rozpoczynający całość "Wiggle-Waggle" i finałowy "Lil' Brother&

[Recenzja] The Beach Boys - "Pet Sounds" (1966)

Obraz
Jeden z najsłynniejszych i najbardziej cenionych albumów w historii. Gdy "Pet Sounds" ukazał się w maju 1966 roku, był bez wątpienia najbardziej niekonwencjonalnym i nowatorskim dziełem, jakie do tamtej pory wydał zespół rockowy ("Revolver" The Beatles i "Fifth Dimension" The Byrds ukazały się dopiero latem tego roku). Jak jednak wypada po ponad pięćdziesięciu latach od swojej premiery? The Beach Boys zaczynali od grania prostych, naiwnych i banalnych piosenek o surfowaniu, plażach i dziewczynach. Gdy jednak Brian Wilson - główny kompozytor zespołu - usłyszał beatlesowski "Rubber Soul", postanowił stworzyć coś bardziej dojrzałego i ambitnego. Pozostałym muzykom, dla których liczył się jedynie komercyjny sukces, pomysł się nie spodobał. Zarówno ich niechęć do tego materiału, jak i fakt, że nie byli dobrymi instrumentalistami, spowodował, że Wilson zatrudnił do nagrań grupę kilkudziesięciu muzyków sesyjnych, znaną jako The Wrecking Crew. Udz